środa, 7 września 2016

Wakacje z ograniczoną odpowiedzialnością (4) cz.2

VICTORIA IV

Obudziłam się leżąc twarzą w stercie wypchanych pierzem poszewek, które były cholernie wygodne..
- Mamo, jesteś boska- wymruczałam bardziej do siebie, bo i tak mama by mnie nie usłyszała.
Ojej, jak miło, mama zmieniła mi pościel na świeżą i pachnącą… O nieee… muszę wstać do szkoły, pomyślałam jęcząc i przekręcając się na plecy, nadal z zamkniętymi oczami, zasłaniając twarz jedną z poduszek. Coś chropowatego przesunęło się po mojej twarzy i zapachniało ogniskiem. Zignorowałam to, ziewając sennie. Moim większym zmartwieniem było wstanie i pójście go tej cholernej szkoły. Jak ja nie lubię tej katowni, dobrze, że wczoraj ją spali…
I wtedy przypomniałam sobie wszystko, co wydarzyło się wczoraj. 
Ayyy!
Nie tyle co krzyknęłam, co wydałam z siebie zdławione westchnienie, siadając na baczność.
Zamiast zobaczyć mój śliczny mały pokoik, w mieszkaniu dwie przecznice od mojej ukochanej placówki edukacyjnej, ujrzałam jakiś obcy elegancki pokój wyjęty niczym z wiktoriańskiej Anglii, ale w dobrym guście. Pomieszczenie było spore, z aż przerażająco wysokim sufitem, wielkim łóżkiem, na którym leżałam zaplątana w pościel, z kilkoma oknami i stołem z trzema krzesłami. Na jednym z nich siedział chłopak o czarnych włosach i z szelmowskim uśmiechem na ustach. Przyglądał mi się z rozbawieniem. Miał na sobie te samo ubranie co wczoraj, tylko koszula była wyjęta z czarnych spodni, rękawy zawinięte nad łokcie. Krawat i marynarka zniknęły, tak jak resztki udawanej powagi i pedanterii.
Podciągnęłam jak najwięcej kołdry się dało pod brodę i zmarszczyłam brwi.
- Co ty mi zrobiłeś?- zawołałam od razu, opatulając się kołdrą.
Starałam się wyglądać groźnie, ale miałam dziwne wrażenie, że wyglądałam co najwyżej  jak rozwścieczony kurczak. I znając życie, moja poranna fryzura zbliżona bardziej do owcy, a nie człowieka, nie pozwalała mi na poważny wygląd… Do tego czułam już te czerwone wypieki na twarzy, zapuchnięte oczy, pewnie odciśnięte marszczenia poduszki na twarzy… Tak, stanowczo nie wyglądałam groźnie, co najwyżej wzbudzałam litość i chęć wysłania SMSa o treści „Pomagam(bardzo!)”. No cóż, przywykłam.
- Co ci zrobiłem?- zapytał zdumiony Thomas unosząc brwi. Cyniczny aktorzyna, jak ja kocham takich ludzi…!- Tylko herbatę. Po śniadanie musimy wstąpić gdzieś po drodze, przykro mi.
Ha. Ha. Ha- parsknęłam, cedząc słowa jedno po drugim, co chłopak zignorował.
- Niedaleko podobno jest mała kawiarenka, mają tam pyszne ciasto francuskie i drożdżówki. Chyba, że się odchudzasz, wtedy zawiozę cię do jakiegoś fast foodu, żebyś się wkurzyła. Odchudzasz się?
Dowcipniś się znalazł. Wściekła zwlokłam się z łóżka omal nie zaliczając bliższego spotkania twarzy z podłogą, przez nogi owinięte jak mumia w prześcieradło. Jednak skończyło się tym, że jedynie klapnęłam na tyłek, ale szybko się podniosłam razem z materiałem, w który cały czas się zawijałam. Kątem oka zauważyłam, że cała pościel jest szara, a na materacu znajduje się zbiorowisko jakichś okruszków i tynku.
- Co my tu robimy i jak się tu znalazłam?- zapytałam gniewnie zarzucając prześcieradło na ramiona. Ku mojej ogromnej uldze, odkryłam, że jestem całkowicie ubrana. Materiałem otulałam się tylko dlatego, że było mi zimno i czułam się nie swojo, że ktoś obcy i szurnięty widzi mnie w czymś, w czym spałam.
- Jak chcesz być poważna, przypominasz Hagrida- zauważył, dzieląc się ze mną tym odkryciem bardzo rzeczowym tonem.
- Dupek!- syknęłam, jednak moja ręka odruchowo powędrowała stronę brody, odgarniając kurtynę włosów z twarzy, oraz te, które się poprzyczepiały do moich policzków jak spałam.- A teraz mów, gdzie jestem i co się dzieje.
Thomas westchnął ostentacyjnie.
- Myślałem, że to już wczoraj przerabialiśmy.- Oparł nogi o krzesło naprzeciwko niego i zaczął słodzić swoją herbatę.- Ile łyżeczek?- Uniósł pytająco brwi, nie odrywając wzroku od cukiernicy.
Prychnęłam zła, że się tak zachowuje i najbezczelniej w świecie mnie zbywa, ale opadłam z impetem na trzecie wolne krzesło, to które stało po drugiej stronie stołu.
- Dwie. 
- Nie za słodko?- spytał, ale posłodził tyle ile chciałam i przesunął w moją stronę po stole kubek z napojem o mały włos jej nie rozlewając. Złapałam herbatę i przyciągnęłam ją do siebie.- No tak, nadrabiasz niedobór słodkości, rozumiem.
- Pfff- wyrwało mi się, ale złapałam naczynie i przyciągnęłam do siebie.- Jeżeli tak, to ty musiałbyś dziennie zjadać z cztery kilogramy cukru, a na razie i tak efektu nie widać- warknęłam, po czym już uprzejmiej zapytałam:- To co? Wyjasnisz co tu robimy?
- Pocisnęłaś Rowllens, nie powiem- rzucił rozbawiony.- Przyjechaliśmy tu wieczorem, jak zaczęło się ściemniać. Pomyślałem, że wolisz wyspać się w hotelu, niż skulona na twardym fotelu w samochodzie, jak przespałaś resztę wczorajszego dnia.
Brzmiało to jak wypominanie mi czegoś, więc tylko wzruszyłam ramionami i zaczęłam powoli mieszać łyżeczką napój, nie patrząc na chłopaka. Jeżeli oczekiwał, że będę dla niego miła i przestanę traktować jak do tej pory, to się mylił. Nadal byłam na niego wściekła, że mnie porwał i nie chce powiedzieć, gdzie mnie zawozi…
Przepraszam! Tłumaczył mi. Ale chyba nie myślał, że uwierzę w bajeczkę o greckich bogach i jakimś „obozie”. Niech się wali, miałam prawo wiedzieć, prawda?
Korzystając z okazji przesunęłam prześcieradłem po twarzy i włosach. Nagle zaczęłam się zastanawiać, czy wyglądam bardzo źle i jestem cała w sadzy i popiele. Biały materiał od razu zrobił się lekko szarawy, ale tragedii nie było.
- Przeniosłem cię tutaj, jak kupiłem jedną noc- ciągnął poprawiając się na krześle.- Nie martw się, wszystko na mój rachunek. Swoją drogą masz cholernie twardy sen; nie obudziłaś się nawet, gdy położyłem cię na schodach, żeby otworzyć drzwi do pokoju- zmienił nagle temat i pokiwał z uznaniem głową.- No, tak dokładniej to wypadłaś mi z rąk i byłem pod wrażeniem, że nadal nie kontaktowałaś. Choć, jakby się zastanowić, to może właśnie dlatego nie kontaktowałaś.
- Upuściłeś mnie na schodach?!
- Od razu upuściłeś- wywrócił oczami, ale zignorował fakt, że czekałam na wytłumaczenie tego niedopatrzenia, które wyjaśniało powstanie siniaka na prawej łydce oraz źródło bólu prawego lewego żebra, i ciągnął:- Zdjąłem ci tylko buty i ten sweter zakonnicy…
- To zwykły dłuższy sweter- prychnęłam urażona, jednak delikatnie uśmiechnęłam się.
- Mniejsza o to. Po prostu nie chciałem ryzykować życia i dotykać czegokolwiek innego, żeby ci się wygodniej spało.
- Słusznie- mruknęłam i przyłożyłam kubek do ust.- Powiedz mi tylko, że spałeś obok mnie, to i tak zginiesz.
- Stać mnie na dwa pokoje Rowllens, nie jestem aż taki skąpy- wywrócił oczami pobłażliwie, odstawiając pusty kubek po swojej herbacie na stół.- A teraz pakuj się i jedziemy dalej. Na obiad będziemy na miejscu.
O i tu się pojawił pewien problem. Thomas miał inny pomysł na życie i ja zupełnie inny. Zaczynając na tym, że nie miałam zamiaru dać się wcisnąć do tego śmierdzącego nowością i luksusem auta, a kończąc na tym, że chciałam znaleźć się jak najdalej od psychopaty z sokołem na sumieniu. Jednak na szczęście spodziewałam się, że chłopak będzie chciał wywozić mnie do tej swojej sekty, więc zdążyłam już wymyśleć co powinnam zrobić i spokojnie przeciągnęłam się na krześle.
- To pa, miło było.
- Co ty tam bełkoczesz?- mruknął, unosząc brwi z cynicznym uśmieszkiem.
- Nie pojadę z tobą nigdzie- oznajmiłam, przybierając współczujący wyraz twarz.- Zadzwonię w recepcji na policję i odwiozą mnie do domu. A ciebie do wariatkowa.
Widzicie? Miałam rację- jak jest ciężki moment nigdy nie należy panikować. (Tak, powiedziała ta, która wczoraj siedziała spokojnie, a nie biegała po pustkowiu histeryzując.) Najgorsze było, a teraz los przyniósł jakieś szanse, z których trzeba skorzystać. Jesteśmy w hotelu? No cudownie, w każdej nawet największej ruderze jest choć jeden telefon! A ten hotel wyglądał na dosyć luksusowy, więc nie zdziwiłam się widząc telefon już przy półce nocnej.
Thomas jednak zamiast ogłuszyć mnie lub siłą wywlec z tego pokoju, wywrócił oczami, wzdychając znudzony.
- Jesteś równie uparta…nieważne. Chica, mówiłem ci już- skoro wiesz kim jesteś, jesteś zagrożona.
- Od prawie siedemnastu lat wiem kim jestem i moim jedynym zagrożeniem była deprawująca szkoła i znajomi, których podejrzewałam o przyjaźń tylko ze względu na moją rzekomą popularność- odparowałam.- I dopiero od wczoraj nie wiem kim jestem i to przez ciebie.
- Rozumiem. Przy mnie wiele kobieto o tym zapomina. A teraz się pakuj.
- Nie- odparłam lekko, zirytowana jego tonem. Mówił o tym jak o prognozie pogodny, jakby wiedział, że prędzej czy później i tak mu ulegnę. Nie, ja nie miałam takich planów!- Nie pojadę z tobą, prędzej zjem tą łyżeczkę.- Pomachałam mu metalowym sztućcem i ostentacyjnie, z brzdękiem odłożyłam ją na stół. Thomas przechylił głowę, gdy spojrzał się na łyżeczkę.
- To będzie dość nietypowy widok i na twoim miejscu obawiałbym się…
- Kretynie, chodziło o to, że nie zjem tej łyżeczki- fuknęłam z politowaniem. Thomas ścisnął cynicznie wąskie usta, ale jednak kiedy się odezwał, mówił bardzo spokojnie.
- Rowllens, naprawdę po tym co ci pokazałem wczoraj, nadal mi nie wierzysz?- westchnął zblazowany.
- Nie- powtórzyłam. Wzruszyłam ramionami i zaraz zawołałam poruszona:- Porwałeś mnie!
- Oj przestań- mlasnął zdegustowany wykrzywiając się i odchylając głowę w bok.- Daj spokój z tym porywaniem, czuję się jak jakiś początkujący pedofil albo psychopata.
- Pedofil? Raczej nie, jesteś w moim wieku- prychnęłam.- Jesteś po prostu szajbnięty, ot co.
- W twoim wieku…? Na pewno nie- pokręcił przecząco głową i uśmiechnął z wyższością. Zachowywał się jak mały chłopiec, którego ktoś właśnie nazwał „dzieciak” a ten…oj nie ważne.- Ale początkujący na pewno.
- Mówisz?- uśmiechnął się szczerze rozbawiony.
- Tak. Jakbym ja kogoś porwała- powiedziałam, celowo używając tego słowa- miałabym plan.
- Miałem plan, był genialny.
- Ach tak?- uniosłam jedną brew. Wiedziałam, że mijam się z celem, dyskutując z nim o tym, ale jakoś nie umiałam zakończyć tej rozmowy.- Przytrzymać mi drzwi od komisariatu i myśleć, że uwierzę w historyjkę o sekcie szczęśliwych hybryd?
Chłopak udał, że się zastanawia, a po chwili rzucił:
- Mniej więcej. Z naciskiem na mniej.- Nie traktował mnie poważnie, ta sytuacja go bawiła. I zachowywał się tak, jakby się nie martwił, że mu ucieknę, jakby był pewny, że pojadę z nim dalej i wszystko się skończy szczęśliwie. Szczęśliwie dla niego, cholera.- A ty Rowllens, jaki miałabyś pomysł, na lepsze porwanie? Tradycyjnie kijem w łeb, czy może załadować cię do bagażnika?- Uśmiechnął się jak wilk, rzucając mi pełne politowania spojrzenie.- Jestem otwarty na propozycje, szczególnie, że z tego co słyszę, chyba będę musiał wypróbować którąś.
- Mniejsza o to- przerwałam.- Ważne jest to, że chcę do domu i tam się dostanę. Ha, i co?
Thomas patrzył się na mnie bez wyrazu. Wyglądał jakby był śpiący- lekko opuszczone powieki nadawały mu pobłażliwy wygląd. Kiedy tak siedział, jedną rękę trzymając w kieszeni spodni, a drugą na kubku herbaty, jego spojrzenie zdawało się krzyczeć „Nigdy więcej, aż tak nie nagrzeszyłem, żeby tu siedzieć”. W końcu przymknął oczy, westchnął, i niczym starszy brat popatrzył się na mnie znudzony tą kłótnią.
- Dobra, załatwmy to tak. - Oparł łokieć o stół i potarł dłonią szczękę.- Widziałaś, jak zabijam tego biednego ptaszka, tak? Przecież to nie było normalne, ja na twoim miejscu chciałbym to wyjaśnić.
Mina mi automatycznie stężała i popatrzyłam na niego z frustracją.
Cholera.
No i tu mnie miał. Ciekawość. Czy chciałam się dowiedzieć? Oczywiście. Nawet powoli zaczynałam chcieć pojechać z nim dalej, byleby wyjaśnić tą sprawę. Oczywiście bałam się, że to co tam zastanę to będzie coś strasznego, jakiś obóz, więzienie czy sekta, ale jednak…
Wściekła, że jednak coś we mnie dało się przekonać podwinęłam nogi pod siebie, siedząc na krześle po turecku. Rytmicznie wybijałam paznokciami melodię na ściance kubka z herbatą. Nie mogłam tak po prostu się zgodzić, wiedziałam, że to by było idiotyczne. No ale jednak już teraz miałam wyrzuty sumienia, że to może być prawda i ominie mnie świetna zabawa. Coraz poważniej rozważałam dalsze praktykowanie złotej zasady Rowllens: „Rób głupie rzeczy, w końcu i tak się z nich wywiniesz”. Na komisariacie się sprawdziło? Tak. Gdybym teraz zbiegła do recepcji i wezwała policję? Tak, i z tej sytuacji zwiałabym cała i zdrowa. Więc skoro to działa…czemu nie zaryzykować dalej…?
- Czy istnieje coś, czym możesz mnie zapewnić, że jak pojadę tam i nie przejdę na waszą wiarę w herosów i bogów greckich, to odwieziesz mnie do domu?- zapytałam rzeczowo po chwili milczenia.
- Tak.
- Hmm, no uroczo. A może konkretniej…? Chyba nie myślisz, że uwierzę ci na słowo.
Thomas uśmiechnął się pod nosem, kręcąc z rezygnacją głową.
- Mogę ci przysiąc na Styks- oznajmił, a gdy zauważył cyniczne spojrzenie spod uniesionych brwi zaśmiał się krótko i wyjaśnił:- Jak jakikolwiek heros złamie taką przysięgę umrze w jakieś pół sekundy.
- Ta, a ja jak policzę do dziesięciu od tyłu to ulęgnę autodestrukcji- skwitowałam przekrzywiając głowę w geście niedowierzania, pokazując mu mój stosunek do tego absurdu.- Skąd mam wiedzieć, że ta przysięga to nie bujda i nie mam gwarancji, że potem mnie odwieziesz?
- Tu akurat musisz mi zaufać. Przysięgam na Styks, że jeżeli nadal nie będziesz wierzyła to odwiozę cię do twojego domu. Nawet przytrzymam drzwi jak będziesz tam wchodzić. No i jeżeli chcesz gwarancji, to mogę co najwyżej obiecać na Styks, że przysięgą na Styks jest autentyczna.
Przez chwilę nie odzywałam się, patrząc na niego z niechęcią i konsternacją.
- Nie mam czego pakować, możemy jechać- mruknęłam w końcu i również dopiłam herbatę.
- Mądra decyzja- oznajmił Thomas uśmiechając się szeroko.
Zignorowałam go i fakt, że pozwoliłam się przekonać, choć miałam do tego nie dopuścić. Starałam uznać to za wypadek przy pracy; zgodziłam się, bo jestem ponad i chcę wiedzieć co tu się dzieje. Odrzuciłam prześcieradło, którym się opatulałam na łóżko i jako tako je pościeliłam. Ogólnie nie musiałam nic brać z tego pokoju, więc mogliśmy już iść.
- Dobra. Ale weź prysznic, zanim znowu wsiądziesz do tego auta. Sypie się z ciebie przy każdym ruchu i wyglądasz jakbyś spędziła miesiąc na gruzowisku- posłał mi przesłodzony uśmiech i podniósł się z krzesła.- Czekam na parkingu, Rowllens.
Nadal miał na sobie czarne spodnie, koszulę już nie wsadzoną w nie, tylko wyjętą na wierzch i nie dopiętą pod szyją. Thomas zabrał z oparcia krzesła czarną marynarkę i ruszył do drzwi. Znowu wyglądał jak jakiś tajny agent z tanich filmów szpiegowskich.
- Możesz przestać mówić na mnie Rowllens? Wolę Victoria. Vicky- zapytałam go, kiedy był już przy wyjściu. Odwrócił się twarzą do mnie. Kąciki jego ust niebezpiecznie drgały.
- Nie lubisz tego, Rowllens?- zapytał, a ja pokręciłam głową.- W takim razie nic ci na to nie poradzę. Rowllens brzmi o wiele lepiej i bardziej seksownie niż Vicky.

Kiedy po raz pierwszy Thomas omal nie wypadł z jezdni, skręcając na ostrym zakręcie, zaczęłam się po poważnie zastanawiać co znowu ja robię w tym samochodzie. Jednak kiedy omal nie przejechał jakiegoś rowerzysty, pomyślałam, że na pewno nie powinno mnie tu być.
Ten facet jeździł jak chciał. A wcześniej zachowywał pozory, ściemniacz jeden… Co prawda, nie licząc popisywania się i obracania samochodu w miejscu na zakrętach oraz lekceważenia znaków drogowych, nigdy bym nie przypuszczała, że Thomas nie ma prawa jazdy. Jeździł w miarę okej, nie szarpał samochodem jak przyspieszał, płynnie hamował. Podsumowując jeździł jak pirat drogowy ale z umiejętnościami. Pewnie inny facet nazwał by te akty próbne samobójstwa (i co ważniejsze mojego zabójstwa), ‘niezłymi driftami’ albo ‘fajowskimi trikami’ ale ja jednak byłam kobietą i takie rzeczy jedynie mnie irytowały.
- I jak tam, chica? Zadowolona z decyzji?
- Daj mi spokój- mruknęłam zirytowana. Nie lubiłam, gdy ktoś zmuszał mnie do zmiany zdania. To wyglądało, jakbym nie miała własnego rozumu i była ustępliwa.
- Zadowolona czy nie, mam coś dla ciebie- powiedział.
Zmarszczyłam brwi, zdumiona. Thomas, nie przestają się uśmiechać, jedną ręką sięgnął po marynarkę, która leżała na tylnym siedzeniu. Trzymając jedną ręką kierownicę i nadal jadąc dość szybko szukał czegoś w kieszeniach garnituru, a ja odmawiałam pacierz, żeby nie zginąć. Aż w końcu się wyprostował i bardzo zadowolony z siebie podał mi… łyżeczkę?
- Co to jest?
- Twoja obietnica- oznajmił potrząsając dłonią, w której trzymał łyżkę.- Prędzej zjesz tę łyżkę, niż ze mną pojedziesz, zapomniałaś?
Posłałam mu zblazowane spojrzenie, uchylając okno. Obróciłam głowę, patrząc się spod opuszczonych powiek na drogę przed nami. Nie zaszczycając go już ani jednym zerknięciem wyciągnęłam z jego dłoni sztuciec i wywaliłam przez okno.
Ignorując śmiech Thomasa i jego zwycięski uśmiech, osunęłam się w fotelu i udawałam, że wcale się nie uśmiechnęłam.
Jednak mimo złudnego komfortu jazdy było dość nudno. Chłopak przez większość drogi milczał, co jakiś czas czułam na sobie jego spojrzenie. Jednak za każdym razem, gdy się odwracałam, by go na tym przyłapać, uciekał swoimi brązowymi oczami na jezdnie.
Na jego obronę mogę jedynie powiedzieć, że na początku próbował ze mną rozmawiać. Oj, próbował. Wyczerpał chyba swój limit uszczypliwych i trafnych uwag na najbliższy miesiąc. No dobrze, muszę przyznać. Kiedy znudziło mu się bycie cynicznym i irytująco sarkastycznym zaczynał być miły. To wyglądało tak, jakby zaczął być przyjazny, gdy już się ze mną oswoił. A na pewno z myślą, że jesteśmy na siebie skazani, więc może lepiej pogadać. Więc gdy przestał mnie gasić i docinać mi w co drugim zdaniu, i gdy wywaliłam przez okno kolejną łyżeczkę, którą znalazłam w schowku samochodowym, był nawet do przeżycia. Najwyraźniej taka podróż nie była szczytem jego marzeń, potrzebował towarzysza do rozmowy. Ale nawet gdy przestał zachowywać się jak narcystyczny cynik, to ja nie dawałam mu szansy na polubienie się. Tylko burczałam coś w odpowiedzi, ewentualnie marudziłam i narzekałam. Chyba byłam bardziej wredna niż on, ale cóż poradzę… Po prostu miałam dosyć, nie czułam potrzeby zacieśniać więzi z moim porywaczem.
- Głodna jestem- oznajmiłam mu, kiedy właśnie prawie nie wypadł z drogi, popisując się swoimi umiejętnościami kierowcy rajdowego.
Thomas mruknął coś pod nosem, że jest niedoceniany. Jednak nie dał po sobie poznać, że jest zły, że nie skaczę z radości po każdym jego kaskaderskim popisie. Oho- już się do tego rwę. A jak przez to umrzemy, to osobiście pierwszą rzeczą, jaką zrobię w zaświatach, to wynajmę samochód i go rozjadę. O, albo dla lepszego efektu wypożyczę traktor. Ewentualnie kombajn albo kosiarkę. W przypływie furii taki motorek emeryta na baterie.
- Trzeba było zjeść łyżeczkę- zauważył.
Spiorunowałam go spojrzeniem, szczerze urażona. Ale trzeba mu było przyznać, że miał trafne uwagi.
- Wolisz hot doga na stacji benzynowej, czy zatrzymać się przy jakimś sklepie, żebyś kupiła sobie jabłko?- zapytał, spoglądając na mnie. Najgorsze było to, że mówił całkowicie poważnie.
- No wiesz co?- żachnęłam się.- Jak już mnie porwałeś, to może przynajmniej wysiliłbyś się i zabrał mnie do jakiejś kawiarni, albo chociaż piekarni po świeże drożdżówki!
Thomas stłumił śmiech i tylko uśmiechnął się szeroko.
- Rowllens, to nie jest wycieczka krajoznawcza. ‘Wysilać’ się będę na miejscu- dodał, patrząc na mnie i uśmiechając się dwuznacznie.
- Spróbuj tylko.
- Nie omieszkam- wyszczerzył się, a ja podrapałam się po policzku od jego strony, by zamaskować niechciane wypieki.
Wada bycia mną- choć mnie nie rusza wiele rzeczy, zawsze robiłam się czerwona gdy słyszałam komplement albo inny znaczący tekst. Nawet kiedy szłam do dyrektora co każdą lekcję geografii, miałam wypieki na policzkach, choć czułam się jakbym zaraz miała zasnąć z braku atrakcji. Wyglądałam na speszoną i pobudzoną, przez dwa kaloryfery na twarzy, kiedy serce wybijało miarowy rytm, a oddech wcale nie był przyspieszony. Taka wada. Dlatego nie myślcie sobie, że uwaga Thomasa jakkolwiek na mnie wpłynęła. Po prostu moje policzki żyją własnym życiem
- Wiesz, to nie ludzkie- wytknęłam mu.- Porywasz mnie, nie chcesz wypuścić z samochodu, upuszczasz mnie na schodach, przesładzasz herbatę, a teraz nie chcesz kupić śniadania.
- Racja. Przecież wcale cię nie wyciągnąłem z poprawczaka, to tobie dziunia na sterydach obiła nos, zostawiłem cię na noc w samochodzie na krzywym siedzeniu i twarzą na szybie, plasterek na kolanie pojawił się sam, a herbatę do łóżka przyniosła ci pokojówka.
- Wyglądałbyś okropnie w tym niebieskim uniformie pokojówki.
- Wyglądałbym zajebiście.
Pewność z jaką to powiedział, irytacja i niemal foch, były rozbrajające. Nie wytrzymałam, i chociaż milczałam przez pięć sekund, słuchając narastającej ciszy, w końcu nie wytrzymałam. I choć wcale a wcale nie chciałam- parsknęłam śmiechem, patrząc na niego rozbawiona. Thomas rzucił mi ukradkowe spojrzenie, sam też się uśmiechnął.
- Co chcesz na to śniadanie?
- Nie wiem- wzruszyłam ramionami i opadłam na fotel.- Jak zobaczę kartę dań, to coś sobie wybiorę.
- Rodzice nie nauczyli cię taktowności?- zaśmiał się.- Nie powinnaś raczej być wdzięczna, że chcę ci to śniadanie kupić?
- Tak, ale nauczyli mnie też, że każdy kto nie chce mnie wypuścić z samochodu to zboczeniec, gwałciciel i morderca. Idąc tym tropem dalej, skoro już tu jestem, i jestem porywana… Wisisz mi ogromne śniadanie.
- Odholowuję w jedyne bezpieczne miejsce dla ciebie, nie mamy czasu na kupowanie drożdżówek i picia kawy w kawiarenkach. I daj mi już spokój z tym porwaniem.
- Nie lubię kawy- oznajmiłam, patrząc na niego wilkiem.- A jakaś przerwa by się przydała.
- Zrobimy tak: teraz kupisz sobie hot doga na stacji benzynowej- zaczął, ale szybko mu przerwałam:
- Po hot dogach wraca mi choroba lokomocyjna.
- To lepiej nie. Wystarczy mi sadza i tynk w samochodzie, przemielonych hot-dogów nie potrzebuję.
- Jesteś okropny. Nie musiałeś być aż tak obrazowy.
- No to jakąś kanapkę. A w Obozie Herosów dam ci do jedzenia co będziesz chciała.
- Na pewno?- skrzyżowałam ręce i uniosłam pobłażliwie brwi. Nie mogłam omieszkać, żeby nie dodać czegoś niedorzecznego, aby złapać go za słówka.- Nawet jak zażyczę sobie krewetki, tarty, kałamarnice i inne cuda, to też dostanę?
- Oczywiście- Thomas pokiwał głową i uśmiechnął się delikatnie.- W Obozie wszystko jest za darmo.
Słysząc to, od razu stwierdziłam, że to najpiękniejsze miejsce na świecie. Oczywiście, jeżeli tylko jest prawdziwe, a nie mój nowy kolega - Thomas syn Tanatosa - sobie tego miejsca nie wymyślił.
- Dobra, skoro jedzenie tam jest, mogę pojechać i zobaczyć to miejsce.
- Możesz? Już tam jedziesz, jakbyś zapomniała.
- Ale teraz masz moją zgodę- błysnęłam zębami.- Wcześniej byłam porywana, teraz…
Nie dokończyłam, bo Thomas bezceremonialnie wyciągnął rękę i otworzył lusterko przed moimi oczami. Za tej kładki, która powinna zasłaniać słońce, wypadła mi na kolana kolejna łyżeczka. Z politowaniem odłożyłam ją do schowka.
- Okradłeś cały hotelowy bufet?
- Teraz, o ile dobrze pamiętam, sama wsiadłaś do tego samochodu. Znowu.
- Niby tak, ale dopiero jedzenie mnie przekonało- zbyłam go.
- Już nie jestem porywaczem?- prychnął rozbawiony.
- Jesteś. Ale teraz daję się porywać. I nie myśl, że to z twojego powodu; darmowe jedzenie kusi.
- Ktoś musi ci przybliżyć definicje porywania- skwitował, zerkając na mnie ze swoim cynicznym uśmiechem na ustach, po czym obrócił głowę w kierunku jezdni.- Przynajmniej w końcu jakieś postępy.
- Och, no pewnie- zawołałam rozbawiona.- I tak uważam, że dojedziemy do jakiegoś rowu, ale stamtąd ucieknę bez problemu. Chyba, że to kryjówka twojej sekty i wyjdzie ośmiu rosłych chłopów. Wtedy będę mieć problem.
- Znajdzie się paru takich w Obozie- rzucił lekko.- Rowllens, zapewniam cię, że to nie jest sekta, tylko coś jak…wakacyjny obóz. To będą takie urocze wakacje.
- Yhym. Moje nerki i reszta organów pojedzie na wczasy do szpitali, przychodni i zakwaterują je w innych ciałach- zauważyłam.- Super ten wakacyjny obóz, podoba mi się.
- Nic takiego się nie stanie.
- Thomas, kochanie- westchnęłam z ironicznym uśmiechem- możesz mówić co chcesz. Ale to nie ciebie porwał obcy koleś i pieprzy o Tanatosie. Wybacz. Głupia nie jestem.
- Niestety nie- przyznał mi rację, i choć to nie miało być komplementem, uśmiechnęłam się lekko.- Dlatego musze cię tam dowieźć i tyle. Jeżeli uznasz mnie za wariata i nadal nie będziesz chciała uwierzyć, tak jak obiecałem, odwiozę cię do domu- odrzekł, patrząc na mnie z politowaniem.- Choć wątpię, czy nadal będziesz taka nieufna, jak zobaczysz to wszystko. Już chyba mi wierzysz odkąd kazałaś uśmiercić tego sokoła.
- Wcale nie kazałam!- oburzyłam się.- I nie, nadal mam cię za psychopatę.
- Owszem, kazałaś sobie udowodnić- powiedział spokojnie, znowu odwracając głowę w moją stronę.- To twoja wina.
Jak na obcego kolesia, który mnie wkurzał z założenia, bardzo dobrze mi się z nim kłóciło i gadało.
Wywróciłam oczami. No dobrze, może to i była moja wina. Ale tak tylko w jednym procencie… To tak czy inaczej, on chyba nie oczekuje ode mnie, że się przyznam! Dlatego zostałam przy wersji, że to była tylko i wyłącznie jego wina. Bo była.
- No i jak będę cię odwoził, bo będziesz tak uparta, że nic cię nie przekona…- zaczął i rzucił mi takie spojrzenie, które mówiło, że ewidentnie śmieszy go moja postawa.- To wtedy staniemy w jakiejś kawiarence i kupisz sobie kawę.
- Nie lubię kawy- przypomniałam mu, uśmiechając się leciutko.
- No to czekoladę z bitą śmietaną.
- Tego też nie lubię- mruknęłam, uśmiechając się szerzej. Thomas wywrócił oczami.
- To co tam lubisz, Rowllens. O ile cokolwiek lubisz- powiedział i wyłączył silnik.
Zdumiona wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, że stoimy na parkingu obok jakiejś stacji benzynowej. Thomas wyjął kluczyki ze stacyjki, zakręcił nimi na palcu i wysiadł. Nic nie mówiąc wypięłam się z pasów i zaczęłam wsuwać na nogi buty, które zdjęłam do podróży, żeby było mi wygodniej. Już miałam nacisnąć klamkę, kiedy drzwi same otworzyły się.
- Wysiadaj Rowllens, nie będę czekał na ciebie całego dnia- usłyszałam głos Thomasa nad sobą. Chłopak jedną ręką przytrzymywał mi drzwi od samochodu, które przed chwilą otworzył, a drugą dłonią trzymał już papierosa. Wyglądało to bardzo seksownie.
Nie, stop, wcale tak nie wyglądało; ludzie z urojeniami nie mogą wyglądać seksownie!
- Chcę czekoladowego muffina i red bulla- oznajmiłam, podnosząc głowę, by na niego spojrzeć.- A potem masz być dla mnie miły i przestać traktować pobocza, jako drugi pas jezdni, zrozumiano?
- Nie pozwalasz sobie przypadkiem na za dużo?
- Pozwalam sobie na za mało, jak już- oceniłam rzucając mu oskarżycielskie spojrzenie, stając przed wejściem do kafejki i czekają, aż Thomas otworzy mi drzwi. Kiedy to zrobił, wmaszerowałam do środka z dumnie uniesioną głową.

Thomas kupił mi tego nieszczęsnego muffina, do tego dwa litry wody, bo jak to pięknie określił: „Nie będę szukał wodopoju w lesie, jak zachce ci się pić.”. No tak, jeszcze by się zmęczył. Do tego naciągnęłam go na kolorowy magazyn. Wiecie, jakiś taki głupi z najnowszymi plotkami, takimi jak, że Cameron Diaz została zaproszona na urodziny psa swojej przyjaciółki. Wszystko było pięknie, kiedy wróciliśmy do samochodu, jednak potem zaczęły się komplikacje.
Po pierwsze, muffin okazał się z wiśniowym nadzieniem. A ja nie lubię nadzienia. Po drugie, ku uciechy Thomasa, gdy tylko otworzyłam wodę, oblałam się. Cholerna woda gazowana i zbyt cienki plastik w butelce! Nadal nie wiedziałam, czy był taki szczęśliwy, bo wyglądałam jak Miss Mokrego Podkoszulka, czy cieszyło go po prostu moje nieszczęście… oby to drugie.
Głodna, mokra i wkurzona, bo ten kretyn ośmielił się zaśmiać z mojego pecha, zaczęłam szukać pocieszenia w pisemku, ale okazało się, że to wcale nie był katalog o durnych plotkach show-biznesu, tylko gazetka o wystroju wnętrz. Najwyraźniej zadowolona ze swojego triumfu nad Thomasem, sięgnęłam po złe pisemko, cholera. No, przepraszam- osiem ostatnich stron było o eco butach oraz ubraniach z foli aluminiowej. Cholera, co za patol to wymyślił? Powinien udać się do krainy Tanatosa z Thomasem, dogadali by się.
- Oj Rowllens, pomyśl sobie, że gorzej być już nie może- zauważył Thomas, uśmiechając się ironicznie.- Poza tym… Są plusy. Jedziesz sobie jednym z lepszych samochodów na współczesnym rynku, za kierownicą ideał faceta, a wokół żadnej konkurencji.
- Faktycznie. Gorzej być nie może- przekręciłam sens jego wypowiedzi.
Thomas mlasnął językiem, jakby chciał powiedzieć, że nie o to mu chodziło.
- Ta, na razie jest cudownie. Mój wymarzony muffin jest niejadalny i coś czuję, że będą mi się dziś śniły aluminiowe kurtki- prychnęłam odrzucając magazyn na tylne siedzenia.- A co do tego ideału miałabym pewne zastrzeżenia. Daleko jeszcze?- zapytałam ponownie, chyba ósmy raz w ciągu tego kwadransa.
- Nie. Właściwie, to wysiadamy.
Uniosłam zdumiona brwi, bo Thomas skręcił na pobocze i zatrzymał pracę silnika. Wyjął kluczyki, a następnie schował je do kieszeni spodni. Potem sięgnął po swoją marynarkę.
- Wysiadaj chica, reszta spacerkiem.
Po czym wysiadł z samochodu. Spróbowałam zrobić to samo, ale drzwi były zablokowane. Z cynicznym uśmiechem, patrzyłam jak chłopak obchodzi samochód i otwiera mi wyjście.
- Specjalnie zamykasz od wewnątrz prawda?- spytałam go, wychodząc z samochodu.- Żebym nie zdążyła sama ich otworzyć, tak?
- Może- posłał mi szeroki uśmiech, po czym jak gdyby nigdy nic, obrócił się na pięcie i zaczął kroczyć przez trawę, którą rosła bo obu stronach już nie asfaltowej, ale nadal porządnej, jezdni.
- A samochód?- zawołałam w jego stronę. Chłopak, obrócił się przed ramię, cały czas idąc przed siebie.
- Nie jest mój. Kiedyś go znajdą i zwrócą właścicielowi. Chyba.
Popatrzyłam się na niego zdumiona. Nie spodziewałam się aż tak luźnego podejścia do sprawy. Ukradnę samochód, porwę laskę, wywiozę ją na koniec świat, a potem to auto po prostu zostawię radośnie na środku jezdni. Do tej pory znałam tylko ludzi, którzy by zaczynali panikować. Ale nie ja. Mi to się aż za bardzo spodobało…
- Poza tym Rowllens, istnieje o wiele więcej marek samochodów, które mogę mieć gdy mi się zachce- dodał, kiedy dogoniłam go i próbowałam wyrównać z nim krok.
Był wyższy, więc robił o wiele dłuższego kroki niż ja, ale mimo to nie zostałam w tyle. Poprawiłam plecak na ramieniu, jedną ręką ściskając mocno pasek. Nie miałam w nim co prawda żadnych wartościowych rzeczy, poza pustym portfelem, rozładowanym telefonem i balonową gumą do żucia, ale jednak były tam jakieś drobiazgi. Przez cały wczorajszy dzień przywiązałam się do niego. Przeszłam z nim te całe piekło od początku do końca; ten plecak zostanie moją nową przytulanką, jak tak dalej pójdzie. Będę go tuliła w podziemiach, zapleśniałej celi albo jakimś pokoju, w którym mnie zamkną przyjaciele „syna Tanatosa”.
- Jak to robisz?
- Uśmiercam myślą ich właścicieli- rzucił beztrosko.
Cóż, trochę mnie przytkało i rzuciłam mu przerażone spojrzenie, ale on widząc moją reakcję zaniósł się szczerym śmiechem. Pokręcił głową z politowaniem, nadal się uśmiechając. Dopiero po chwili zdumienia odkryłam, że to żart.
Chłopak szedł przed siebie, kierował się na jedno ze wzgórz, na którym rosła jakaś choinka. Ale nie wiem, czy to choinką, czy nie, bo z biologii szło mi tylko troszeczkę lepiej niż z geografii… Czyli nadal fatalnie.
Kiedy wreszcie doczłapałam się na to nieszczęsne wzgórze, odkryłam, że nie mam kondycji. Cholera, Thomas też to odkrył i nie omieszkał co pięć sekund mi to wypominać. Jednak kiedy wreszcie, dumna z siebie, już miałam dopaść pnia drzewa, żeby się o niego oprzeć, zobaczyłam, że wokół (chyba) sosny oplata się… O cholera, czy to był smok?!
Podskoczyłam jak oparzona wrzeszcząc, na co Thomas szybko chwycił mnie i odciągnął na bok, zasłaniając mi usta ręką.
- Ciszej, chcesz go obudzić?- syknął.
O cholera, czy chcę go obudzić?! Obudzić?! To jest to, co mówi się, kiedy widzi się cholernego smoka?! No naprawdę?!
- To jest smok!
Dlaczego on nie zaprzecza, że to nie jest smok??
O cholera, on był poważny; nie przewidziało mi się! To był SMOK!
Pokręciłam głową. Raczej nie chciałam, tego cielaka budzić. To coś, co leżało kilka metrów ode mnie i tak wyglądało wystarczająco nie realnie, żeby było prawdziwym. A co dopiero, jeżeli Thomas mówi, że to coś śpi! To co pomyślałam, nie miało zbytnio sensu, ale przekaz był jeden- to był SMOK. A smoki nie istnieją. Niech mi jeszcze powie, że jak się obudzi, to zacznie zionąć ogniem i zjadać barany z pobliskiej wioski!
- Fajny ten smok, nie? Zobacz, leci mu dym z nozdrzy, chyba cię polubił. Thomas uśmiechnął się z satysfakcją, gdy kurczowo chwyciłam jego ramie. – Uważaj, ma słabość do dziewic.
Było mi słabo. Chłopak widząc moją reakcję zaśmiał się schylając po mój plecak, który upuściłam. Przewiesił go sobie przez ramie i spojrzał na mnie z samozadowoleniem wymalowanym na twarzy. Nie miałam możliwości, mu czymś się odciąć; byłam zbyt skołowana widokiem gada rozmiarów mojego łóżka, który miał łuski, skrzydła i kolec na końcu ogona, jak w cholernych bajkach!
- Bardzo, bardzo fajny. To coś powinno po pierwsze zostać uśpione, a po drugie trzymanie tego czegoś na pewno jest karalne albo przynajmniej nielegalne. Więc ciebie też powinno się uśpić, ewentualnie zamknąć. Wolę uśpić- dodałam, kiedy zaczął się śmiać.
- On nie jest mój- zaprotestował.- Jeszcze mnie aż tak nie pogięło, żeby hodować smoka.
- Nie? A wyglądasz na takiego, co ma ich całe ranczo.
Thomas prychnął rozbawiony i pociągnął mnie w dół górki. Oszołomiona, widokiem SMOKA dopiero teraz zauważyłam, gdzie idziemy.
- O cholera, wioska smerfów- jęknęłam.
Przede mną rozpościerała się dolina, widać było jezioro, którego tafla migotała odbijając promienie słońca, po drugiej stronie rosły też drzewa, tworząc szeroki las. Jakieś antyczne budowle, coś co wyglądało jak starożytny teatr, Colosseum, kilkanaście małych, ale zupełnie różnych od siebie budowli, które wyglądały jak domki letniskowe. Wszędzie jeszcze pola truskawek i biegające dzieciaki w moim wieku. Kiedy zobaczyłam, że nad lasem, nie lata ogromny orzeł, jak sądziłam do tej pory, tylko skrzydlaty koń, nogi się pode mną ugięły. Sturlałabym się z górki, gdyby nie Thomas, który mnie prowadził a ja kurczowo trzymałam go za ramię.
Cóż. W tym miejscu był jedynym elementem tej układanki, który znałam, z którym się oswoiłam. Jakby zniknął, wpadłabym chyba w histerię, cholera. Kto by się spodziewał, że do tego dojdzie…!
- Rowllens, zaczynam podejrzewać, że już nie jesteś taka nie do przekonania- mruknął, podśmiewając się z mojej reakcji. Dupek. Nie ładnie śmiać się z przestraszonych i oszołomionych ludzi.
- To źle podejrzewasz- ucięłam ostro. Choć zaraz potem na nowo pobladłam, odkrywając, że na tych koniach siedzą ludzie.- To efekty uboczne choroby lokomocyjnej.

Chłopak poprowadził mnie w dół, potem między polami truskawek. Cały czas nawijał mi, gdzie jestem, dlaczego i po co. Żeby nie było, że to miejsce zmienia ludzi i nagle był uprzejmy, pomocny i nakręcony. Szedł obok mnie, nonszalancko, co jakiś czas wywracał oczyma i cały czas słał mi swoje uśmieszki. Nie zabrakło też uwag w stylu: „A to jezioro i nie, tam się nie kąpiemy, Rowllens. Tutaj mamy łazienki. Przywykniesz.” albo „A tu arena, gdzie mamy treningi szermierki, strzelania i innych. Ci wyszkoleni i zdolni tu walczą. Będziesz mogła przyjść popatrzeć”. Oczywiście, ja już to wiedziałam, bo tą samą gadką uraczył mnie w samochodzie. Tylko teraz, to co innego, bo wtedy uważałam go za wariata, natomiast teraz ja to wszystko widziałam i nawet wierzyłam.
Nie, cofam- nadal nie byłam ani trochę przekonana.
Zrozpaczona i zdezorientowana szłam obok niego. Z otwartymi szeroko oczami, bezwiednie dałam się prowadzić i tylko wpatrywałam się we wszystko co było wokół mnie. Chyba jeszcze nigdy w życiu nic mnie tak nie zszokowało. A było tego wiele- zaczynając od budowli, wyjętych z przeszłości, a kończąc na koniach o wiele za dużych rozmiarów, ze skrzydłami, które latały nad moją głową. Wyglądały jak pegazy, jednak każdy inteligentny człowiek, taki jak ja, wie, że pegazy to bujdy z greckich mitów. No, a przynajmniej dopóki ich nie zobaczy… O matko, błagam, powiedz mi, że nadal jestem zdrowa umysłowo!, jęczałam w swoich myślach, wytrwale powtarzając, że to zwidy.
Czułam się tak, jakby ktoś mnie nagle wepchnął do książki. Fantastycznej, nierealnej książki.
- Rowllens, zamknij buzie i uważaj, bo zabijesz się na tych schodach- westchnął Thomas.
Nawet nie zauważyłam, jak dotarliśmy do największego z budynków i właśnie wchodziliśmy na werandę. Tam przy stole siedział niezbyt chudy mężczyzna, w bermudach oraz hawajskiej koszuli w lamparcie cętki. Gustownie… Mężczyzna grał sam ze sobą w karty. Znaczy się- tak jakby sam. Jedną talię kart trzymał w swoich dłoniach, natomiast drugi plik kart unosił się w powietrzu naprzeciwko niego. Wiecie- taki niewidzialny przeciwnik. Choć nie, pewnie nie wiecie, bo takie zjawiska nie powinny mieć miejsca. Cholera, niedobrze.
Thomas wprowadził mnie po schodach i zatrzymał się przed stołem. Mężczyzna w seksownej koszuli, nawet nie uniósł głowy, tylko odłożył jedną z kart na stół i melancholijnie westchnął:
- Zmieniam na trefle.
Thomas odchrząknął, co niewiele dało, bo przystojniaczek nadal zaspanym spojrzeniem gapił się na talie kart.
- Panie D., wrócił pana ulubiony obozowicz- zaczął, uśmiechając się szeroko.
- Nie znam tego dziecka, więc dlaczego ma być ulubione?- burknął owy "Pan D.".
- I przywiozłem dziewczynę, która uruchomiła zegar w szkole na Pirston Street.
- Ach, mówiłeś o sobie- cmoknął Pan D., udając, że dopiero teraz zrozumiał, kim miał być ten ‘ulubiony obozowicz”. Uśmiechnęłam się lekko.- Kim jest ta dziewczyna?
Thomas przechylił głowę i spojrzał na mnie znacząco. W pierwszej chwili nie pojęłam o co mu chodzi; kto jak kto, ale ja nie reaguję na pytania zadawane w trzeciej osobie. To poniżej mojej godności. Jednak, koleś w gustownej koszuli wyglądał na miłego, szczególnie, że zgasił Thomasa, więc najkulturalniej i najbardziej elegancko jak umiałam, oznajmiłam:
- Aj, przepraszam, że się nie przedstawiłam od razu. Victoria Rowllens, miło mi pana poznać.
- Nie jak się nazywasz, tylko kim jesteś- prychnął facet, odkładając karty na stół i przekręcając się na krześle tak, żeby siedzieć do nas przodem.
Nie do końca zrozumiałam, co miał namyśli pytając się kim jestem. Przecież mu właśnie odpowiedziałam.
- Co?
- "Słucham" się mówi.
Zestresowana i oszołomiona tym co się dzieje, zmarszczyłam brwi. Co to miało być? Cholera, czego ten człowiek ode mnie chciał? Przecież mu powiedziałam, kim jestem. Nie wiem, może to jednak sekta, zaraz wytną mi nerki, a on się pyta o grupę krwi? Kim jestem. Stres wziął nade mną górę i dał upust frustracji.
- Naturalnie, proszę mi wybaczyć tamta głupią odpowiedź- prychnęłam cynicznie.- Przecież powinnam wiedzieć, że jak się  pytają kim jestem, bynajmniej się nie należy przedstawiać.
- Powinnaś- odparł Pan D., udając, że nie zrozumiał ironii.
- Tak jak powinnam wiedzieć, że lewitujące karty to norma- prychnęłam, bacznie obserwując lewitujący wachlarz kart, które w tym samym momencie zadygotały, jakby był…zdenerwowane…?
- Nie rzucaj się tak- zauważył właściciel koszuli w lamparcie cętki.
- Ja się nie rzucam, ale te karty tak. One…one mnie słyszą?
- Myślałaś, że karty mogą fruwać w powietrzu i myśleć same?- Mężczyzna popatrzył się nie mnie z politowaniem i zacmokał zdegustowany. Zgubiłam się; nie odpowiedziałam nic, żeby nie wyjść na głupią..- To jak, kim jesteś?
- Victorią Rowllens, szanowny panie- burknęłam, prychając zirytowana.
- Nieuznana- wtrącił szybko Thomas, trącając mnie łokciem i patrząc na mnie w sposób, który oznaczał tylko jedno: że mam się zamknąć.
- Świetnie, zaprowadź ją do Hermesa.- Modniś w cętkach wzruszył ramionami i wrócił do swojej gry. Podniósł swoje karty i podrapał się po brodzie.
Thomas obrócił się i położył mi rękę na ramieniu, żebym poszła za nim. Nie ruszyłam się, byłam zbyt zirytowana, że ten ignorant uznał mnie za jakąś głupią. Jak on śmiał. Wyprostowałam się dumnie i zanim poszłam za chłopakiem, odezwałam się z wyższością:
- As kier, dama trefl, karo ósemka i walet trefl. Uważaj, ma króla kier i dwójkę pik- wyliczyłam wszystkie karty na ręku mężczyzny i spojrzałam w stronę latającego wachlarza.- Skop mu tyłek za mnie.
Więcej nie zdążyłam dodać, bo mój porywacz zacisnął palce na moim ramieniu i mało subtelnie wyciągnął mnie siłą z werandy.

- Mówię ci prawdę: to był Dionizos.
- Świetnie, moja przyjaciółka nawa się Athena, to nic nie znaczy.
- To był ten Dionizos.
Cholera, dziękuję. Naprawdę, to miłe, że uświadomiłeś mnie zanim kazałam skopać bogu dupę, dzięki, to naprawdę... Ej, co? Dionizos? Bóg? To on istnieje?! W sensie Dionizos!
- Ten Dionizos?- spytałam otwierając szerzej oczy.- Ten z mitologii greckiej, to był on?
Thomas kiwnął głową i uśmiechnął się, widząc moją minę. Mnie do śmiechu raczej nie było. Nie co dziennie poznaje się boga greckiego. W tamtej chwili myślałam tylko, że nie powinien istnieć, a ja nie powinnam w ogóle myśleć o takich rzeczach! Powinnam siedzieć w parku z koleżankami i najdziwniejszą rzeczą o jakiej mogłabym rozmyślać to to, czy jutro zwiać z klasówki z matmy! A nie o Dionizosach i innych…
A tak swoją drogą… On nie powinien się ubierać jakoś dostojniej? No wiecie, ksywka boga jednak zobowiązuje, nie uważacie? Cóż, nie mówię, że powinien biegać w prześcieradłach, pół nagi czy nawet nagi, tak jak na tych freskach i obrazach. O nie, tego nawet bym nie chciała! Ale strój przeciętnego Amerykanina na wakacjach w tropikach, jakoś mało kojarzył mi się z bogiem… Który z resztą nie istnieje i nie mam czym się martwić, no przecież…
- Nieeee- zaśmiałam się nagle, po chwili ciszy.
Thomas popatrzył na mnie i uniósł jedną brew zdziwiony, czemu gadam do siebie. Uniosłam głowę w jego stronę, przechylając ją na bok. Uśmiechnęłam się do niego i zaszczyciłam go przyjaznym kuksańcem w ramię, jak kogoś, kto właśnie opowiedział dobry dowcip. Ha, zabawny, udało mu się mnie nabrać.
- To nie jest ten Dionizos. Dionizos nie istnieje.
Jego uniesione brwi i lekki uśmiech wcale nie wskazywały na to, że przyznaje się do winy nabrania mnie. Raczej, jakby chciał mnie poklepać po głowie i powiedzieć „nie wiesz nic o życiu, dziecko”.
Cudownie. Po prostu cudownie.
- Czy ja... Czy ja właśnie kazałam lewitującym kartom skopać dupę temu Dionizosowi...?- zapytałam niepewnie, tak dla pewności.
Ponownie odpowiedziało mi twierdząco milczenie i jego uśmiech. Mlasnęłam językiem i pokiwałam głową ze zrozumieniem.
- Cudownie.
Szłam za Thomasem, kiedy w końcu dostaliśmy do jakiegoś trawnika, na którym stały posągi bogów, fontanna, a nawet małe ognisko. Dookoła, niczym na bazarze, oddzielone od trawnika piaszczystą ścieżką, stały budowle. Małe domki letniskowe, poustawiane obok siebie, jak sklepiki na targu, przywodziły na myśl staromodny bazar. Głównie przez pranie porozwieszane na poręczach przy gankach, suszące się kostiumy kąpielowe, porozrzucane paletki od babingtona, puszki po coli, zagubione buty i szczotki do włosów.
Każdy inny, dosyć…nietypowy. No przepraszam, czy codziennie widuje się drewniany budynek z trawnikiem na dachu i cały zakryty kwiatami? Albo z głową dzika i otoczony drutem kolczastym, a dookoła porozrzucane przeróżne maszyny tortur i jakieś miecze i tasaki? Podpowiem- nie, to stanowczo jest niecodzienny widok. Chyba, że mieszka się w centrum dowodzenia nieletnich morderców. Oh tak, teraz to na pewno tu zostanę!
Thomas przez cały czas objaśniał mi, o co chodzi z tymi numerami oraz nawijał coś o tym, że bogowie greccy mieli "trochę za dużo kochanek i stosunkowo trochę za mało kręgosłupa moralnego", bo niektórzy mają z dwadzieścia dzieciaków w tym samym wieku, a to na pewno nie wszyscy ich potomkowie z całego świata. Mało pocieszająca myśl, że mój ojciec (bo nie przyjmowałam do wiadomości faktu, że moja mama nie jest moją mamą), będzie mnie traktował jak jedną z tysiąca swoich córeczek. Cholera, to to połowa problemu. Dlaczego moja mama przespała się z kolesiem, który… który może mieć dwadzieścia dzieciaków w moim wieku? Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze i chciałam wypalić sobie oczy, a raczej mózg.
Tak tatku. Nie licz na prezent z okazji dnia ojca. Zapomnij. Poproś innego swojego bachora. No, chyba, że pogadamy o kieszonkowych… „STOP!” skarciłam się w głowie. Przecież nie wierzyłam w to wszystko, dlaczego w ogóle coś takiego było moim problemem do rozmyślania?!
Mój przewodnik zatrzymał się przed najprostszym z tych domków letniskowych i z uśmiechem obrócił się, stając przede mną.
- Czemu stajemy?- spytałam.- Tu mieszka to moje całe rodzeństwo?
- Nie- mruknął, kręcąc głową.- Tu mieszkają nieuznani oraz dzieciaki Hermesa. Wiesz, to patron podróżników, więc ci, którzy dopiero przyjechali i nie wiedzą gdzie powinni mieszkać nocują tutaj.
- To ja jestem czyją córką? O ile jestem, a moje pojawienie się tu nie jest pomyłką.
- Nie może być pomyłką. Przeszłaś granicę obozu więc na sto procent jesteś herosem. Widzisz to wszystko, więc musisz być.
- Przyjmijmy tą wersję- jęknęłam.
To musiałam przyznać: trudno mi było zaprzeczyć. Jednak nadal była szansa, że to mogła by być tylko wymyślona i wiarygodna bajeczka, a pod doskonałymi hologramami nieistniejących stworzeń i zmyślnych budowlach, jakieś zrzeszenie wariatów. Tylko dlaczego wybrali sobie akurat mnie, żeby tu przywieść?
- Kto jest moim rodzicem?- zapytałam melancholijnie.- Och nie, czekaj- westchnęłam, kiedy uświadomiłam sobie, że znam odpowiedź na moje pytanie.- Cały problem w tym, że nie wiadomo, kto jest moim rodzicem i dlatego będę mieszkała tu, tak?
Niepewnie zerknęłam na tenże domek. Wyglądał zachęcająco. Już przez okna, widać było, że na karniszach zamiast firanek wiszą czyjeś spodnie, a w doniczkę powbijane są ołówki, na które ktoś artystycznie ponadziewał całe sterty śmieci i odbijających światło kolorowe papierki po cukierkach. Nie no, to akurat było bardzo przemyślane, muszę znaleźć pomysłodawcę.
- Brawo, chica- Thomas uśmiechnął się szeroko.- Ja na przykład byłem uznany od razu. Może dlatego, że uśmierciłem myśleniem niechcący jednego kota na balkonie sąsiadki. Biedaczek nie dość, że umarł, to jeszcze zleciał z piątego piętra.
- O cholera- jęknęłam, ale zaraz potem dodałam:- Nigdy nie lubiłam kotów.
- Ja też- oznajmił, siląc się na krzywy uśmiech.- Jednak, i tak… Choć ten pers był wyjątkowo paskudny. Używał pelargonii na balkonie mojej matki jako kuwety. Choć to wystarczyło, żebym nigdy więcej niczego tak nie potraktował.
- Nie zapominaj o tym sokole- przypomniałam mu.
- No tak. Widzisz, jak na mnie działasz Rowllens? Drugie morderstwo w moim bardzo długim życiu. 
Mimowolnie, poczułam, że robię się czerwona. Thomas wyszczerzył się łobuzersko, widząc to. Jednak nie zamierzałam dać mu tej satysfakcji.
- No tak. Bardzo optymistyczna wizja- mruknęłam siląc się na ironie i na opanowanie, co nie było trudne.- Działam na ciebie jak kot sąsiadki, załatwiający się w kwiatki na balkonie.
Chłopak odchylił głowę do tyłu śmiejąc się. Teraz kiedy staliśmy bok siebie, mogłam dokładniej stwierdzić, że był ode mnie wyższy o pół głowy. Może trochę więcej. Zaczęłam się zastanawiać, czy w oczach innych wyglądamy jakbyśmy się lubili. I zaczęłam się odruchowo zastanawiać, czy go tu lubią. Instynkt przetrwania- jeżeli miałam tu zostać, już teraz chciałam się zaprzyjaźnić z tymi 'fajnymi' ludźmi.
- Dobra- westchnęłam i uniosłam ręce, jakbym się już poddawała.- To kogo mam zabić, żeby dostać jedzenie i kluczyk do pokoju?
- Pokoju?- Thomas wyglądał na bardzo rozbawionego.- Tu nie ma pokoju. Mieszkasz z rodzeństwem w jednym pomieszczeniu, gdzie w przypływie szczęście jest ponad dziesięć łóżek i u niektórych kuchnia, gabinet, czy garderoba na pół domku.
- Mieszkacie tu razem?- spytałam.- Jeżeli ludzie są fajni, to mi to nie przeszkadza. Ale wychowawcy, czy jak tu nazywacie dorosłych…oni nie mają nic przeciwko? Mi na obozach nie pozwalano postawić nogi na balkonie chłopaków, a tu mogę z nimi mieszkać?
- Sama widzisz, jakie to fajne miejsce- powiedział, a kiedy prychnęłam z politowaniem, dodał poważnie:- Pamiętaj, że tu wiele osób jest spokrewnionych. Rodzeństwo mieszka razem. Poza tym ta boska genetyka działa tak, że nawet jakbyś chciała, nie zakochasz się w bracie, więc możecie spać w jednym pokoju.
Spojrzałam na moje przyszłe mieszkanie.
- Czyli każdego rekruta wysyłacie do domku pełnego nie-rodzeństwa, gdzie nie ma tej boskiej genetyki, która zastępuje przyzwoitość- podsumowałam.- Te dzieci Hermesa muszą być święte. 
Słysząc to Thomas zaśmiał się.
- Nie chcę cię martwić, ale tam święty jest co najwyżej John albo Chase… Wiesz, masz racje. - Wyglądał tak, jakby naprawdę się nad tym zastanawiał dopiero pierwszy raz wżyciu.- Nicolas, Amy… Nie wiem co podkusiło twórców, żeby akurat w tym domku zrobić hotel dla nieuznanych.
- I kto miał rację, odnośnie tego miejsca?- wytknęłam mu zblazowana.
- Może uznali, że każdemu nowemu przyda się chrzest obozowy. Jak przeżyją z dziećmi Hermesa, poradzą sobie wszędzie. Domek Hermesa to centrum życia obozowego.
Właśnie wypadł z niego jakiś chłopak, potykając się na trzech schodkach przy domku. Miał domalowane bokobrody i monobrew czarnym markerem, co było fatalnym zestawem z jego blond, trochę mysimi włosami. Zaraz za nim, wybiegła dziewczyna z długimi blond, bardzo jasnymi, włosami. Goniła go, krzycząc coś o męskim poczuciu honoru i innych bzdurach. Jednak zatrzymała się w połowie kroku widząc mnie i Thomasa. Rzuciła chłopakowi przelotne spojrzenie i całą uwagę skupiła na mnie. Miała okrągłą twarz, wielkie oczy i prosty nos. Na jej twarzy pojawił się chytry, ledwo zauważalny uśmieszek, a w oczach coś zabłyszczało. Thomas przeczesał swoje długie czarne kudły, odgarniając te, które wpadły mu do oczu.
- Amy, to jest Victoria Rowllens- przedstawił mnie, kiedy blondynka podeszła do nas, nadal przyglądając mi się badawczo.
- Amy Estrllia.- Dziewczyna wyciągnęła dłoń i uścisnęła moją.- Jesteś nowa. Miło poznać.
To nie było pytanie, ale i tak skinęłam głową.
- Nie wyglądasz na zadowoloną- oceniła, na co uniosłam brwi i prychnęłam rozbawiona.
- Cóż… Zostałam porwana, a ten tutaj opowiadał coś o jakimś wariatkowie i odkryciu siebie. I nagle tu jestem i widzę latające konie.
Amy cmoknęła zdegustowana i spojrzała na Thomasa, jak na kogoś, kto wymaga ciągłego zwracania uwagi. Zauważyłam, że przygląda się moim posiniaczonym nogom, przypalonej bluzce i niebieskiemu plasterkowi na lewym kolanie.
- Rowllens ma problemy z definicją porwania- wyjaśnił ten.
- A ty ze sposobem na podryw, mordeczko- odcięła mu się, wywracając oczyma, po czym uśmiechnęła się szeroko.- Poza tym, chodź tu. Mimo, że cię nie lubię, to się stęskniłam.
Zanim Thomas zdążył coś powiedzieć, cała ta Amy przycisnęła się do jego torsu szczelnie oplatając ramionami. Uśmiechnęła się promiennie, mrużąc oczy. Chłopak posłał mi pełne politowania spojrzenie, ale uśmiechnął się i poklepał Amy po plecach. Tylko tyle mógł zrobić, bo ta zamknęła jego ramiona w ciasnym uścisku.
Patrząc na nich, na chwile zapomniałam, że uważam to miejsce za okropne. Właśnie oglądałam dwóch znajomych, którzy znowu się spotkali. I choć wiedziałam jak to jest, bo sama kilkakrotnie ‘wracałam’ na moje obozy i spotykałam znajomych po roku przerwy, tutaj widziałam inny rodzaj sympatii. Nie wiem jakim cudem, ale już od początku nie mogłam oprzeć się wrażeniu, gdy mijałam różne grupy nastolatków, że każdy człowiek tutaj czuje się jak w domu, drugim domu.
Stęskniła się za nim, tak właśnie powiedziała. Podświadomie zaczęłam się zastanawiać, czy za mną też mogli by tęsknić. Co było głupie, bo zaraz stąd wyjeżdżam.
- Oj Thomas, schudłeś od zimy- zauważyła, gdy się od niego odsunęła.
- Ty niestety nie- zauważył chłopak, na co Amy uchyliła teatralnie usta i zdzieliła go po ramieniu. Popatrzyła się na mnie z niedowierzaniem.
- Słyszałaś go? Bezczelny. Zmówiliście się na ten komentarz, bogowie, nie mówcie, że serio utyłam!- zawołała, łapiąc się za policzki i ściągając skórę z twarzy na chwilę w dół. Ta dziewczyna nie miała problemów z pewnością siebie.- Choć przez te pół roku dowcip ci się nie wyostrzył i nadal wolę Charlesa od ciebie.
Patrzyłam na nich i zastanawiałam się, czy to jednak nie jest jakaś sekta. Thomas był tu w zimę? Ta dziewczyna też? Ba, jest koniec roku szkolnego, ale jednak nadal jest szkoła. Czy osoby, które już tu są chodzą w ogóle do szkoły? To miejsce to ich drugi dom?
- Fajna bluza- rzuciłam, żeby coś powiedzieć, wskazując brodą na dziewczynę. Blondynka od razu się rozpromieniła jeszcze bardziej (nie wiedziałam, że to możliwe) i pochyliła się, żeby spojrzeć na swoje ubranie. Dumnie wygładziła materiał białej bluzy bez kaptura z wielkim napisem „Miss Me?”.
- Prawda?- ucieszyła się, patrząc na mnie i zakładając kosmyk włosów za ucho.- Specjalne zamówienie, niestety Armani nie chciał przyjąć, więc zadowoliłam się Gap.
Uśmiechnęłam się, nie wiedząc wtedy jeszcze, że ona mówi poważnie.
- Amy, zostawiam ci Rowllens, nie przestraszcie jej od razu, dobrze?
- Przestraszyć? My?- dziewczyna uśmiechnęła się, ale puściła do Thomasa oko.- Spokojnie, na razie jestem tylko ja i Johnny. No, Johnny był…- przerwała, wychylając się w bok, w stronę, gdzie przed chwilą pobiegł ten blondyn z dorysowanymi bokobrodami.- Ale pewnie zaraz wróci. No i siedzą u nas Rozi, bo przyjechały dziś z Jenny…
- Musze pójść do niej się przywitać.
- Yhym, a twój Kwiatuszek rozkwasi ci nos.
Mimowolnie spojrzałam się na Thomasa w tym samym momencie co on na mnie. Uśmiechnął się, a ja udałam, że coś mi wpadło do oka i odwróciłam wzrok.
- Ale jest też Arthur, Helen i Chris- siedzą u nas odkąd przyjechali wczoraj, na razie jest jeszcze mało osób. Chcesz przyjść i zabrać swojego chłopaka?- zapytała uśmiechając się milutko.
- Mamy dla siebie całe wakacje, przeżyje, jak poczekam z witaniem się z nim. Najpierw chcę pójść do siebie, przebrać się i zobaczyć jak duże szkody zrobiło moje rodzeństwo.
- Prawie żadne. Arthur od rana sprząta, gdy się dowiedział, że jedziesz. Judy nie ma.
- Bogowie, Amy, skąd ty to wszystko wiesz. Prowadzisz wywiad kto kiedy przyjeżdża?
Dziewczyna nie zaprzeczyła, ani nie potwierdziła. Bardzo zainteresowała się plamą na rękawie bluzy.
- No dobrze, w takim razie...
- O! Zapomniałabym! Niespodzianka, macie nowego!- Bardzo się starałam, żeby zrozumieć. A sądząc po minie Thomasa, nowy- nowe rodzeństwo- nie było powodem do zadowolenia.- Nie rozmawiałam z nim jeszcze, ale wygląda na porządnego faceta. Spokojnie, ma jakieś jedenaście lat, przeżyjesz.
- A wasi? Są już Suzanne i Chase?- Pozostało mi udawanie, że rozumiem, o kim oni pieprzą. I choć nie chciałam, czułam się dziwnie. Amy i Thomas się znali, rzekomo nie lubili, a jednak zachowywali się przy sobie całkowicie normalnie i naturalnie. Cóż, tak mi się wydawało.
- Ta gorsza część naszego rodzeństwa jeszcze nie przyjechała. A nie, czekaj. Nick wczoraj przyjechał. I przywiózł swoją dziewczynę.
Amy rozciągnęła usta w konspiracyjnym uśmiechu, zabawnie ruszając brwiami. Thomas tylko drgnął, jakby coś mu umknęło.
- Nicolas ma dziewczynę?
Blondynka ostentacyjnie wywróciła oczami i machnęła ręką. 
- Mówi, że to jego „przyjaciółka”- mruknęła ściągając wymownie usta, jakby pobłażliwie powtarzała słowa szalonego człowieka.- Ale każdy głuptas wie, że jest inaczej. Nawet Johnny.
- Johnny mówi tak, bo pewnie nie ma wyboru. Mam rację?
- Masz- przyznała, uśmiechając się dumnie i kiwając głową.
- Przyjaźń damsko męska istnieje tylko do pewnego stopnia- poparłam blondynkę, a ta od razu się do mnie wyszczerzyła.
- No dokładnie! Poza tym, mordeczko, ta jego dziewczyna jest taka śliczna…!- Amy westchnęła, ale potem mina jej zrzedła. Spojrzała się na Thomasa.- Jest za ładna.
- Amy, chyba nie jesteś zazdrosna o swojego braciszka- wtrąciła się Thomas. Patrzył się na blondynkę ze zdumieniem wymieszanym z rozbawieniem. Dziewczyna cmoknęła zdegustowana.
- Nie, no co ty. Nie! I w ogóle to... hm, fajnie, że przyjechali już, co nie?
- A on nie miał przyjechać dopiero w weekend?- Thomas zmarszczył brwi, ale najwyraźniej owy Nick to jakiś jego kumpel, bo wyglądał na zadowolonego.
- Oj jakieś komplikacje były, laska okazała się być herosem, to ją przywiózł. Może ich złapiesz, poszli obejrzeć Obóz.
- I nadal spacerują? To musieli przejechać niedawno, nasz Obóz nie jest taki duży, żeby...
- Cztery godziny temu przyjechali.
Jej spojrzenie i znaczący ruch brwiami mówiło wszystko. Kochałam tę dziewczynę. Amy jednak zaraz wzruszyła ramionami i popatrzyła się normalnie na Thomasa.
- A ty co? Siedziałbyś jeszcze w domu, gdybyśmy nie zadzwonili, że ta tutaj… Victoria?- Przytaknęłam, a Amy się rozpromieniła.- Że Victoria jest herosem i trzeba ją przywieść.
- Racja, miałem przyjechać z Oscarem, Sarą i Ines, bo oni jadą jutro razem pociągiem. Mieliśmy czekać na dziewczyny, bo kończyły tę misję, sama wiesz.- Jaką misję, cholera. To jest CIA, FBI, czy Obóz wakacyjny?- No tak, przecież to Nicolas miał przywieźć Rowllens. 
- Serio? O, no to miał niezłe wyczucie, że akurat wtedy zobaczył, że jego przyjaciółka też wymaga transportu.
Dziewczyna ogółem była dość ładna. Nie należała do osób chudych, uda miała spore, ramiona też. Jednak przez pewną lekkość i delikatność w tym jak się poruszała, nie wyglądała na osobę przy kości. Zdawała się być bardzo zgrabna, i w sumie taka była. Jednak, kiedy się uśmiechnęła, mrużąc przy tym oczy, uznałam, że nigdy nie widziałam ładniejszego uśmiechu. Nie znałam jej, a już wiedziałam, że ten uśmiech jest jej wizytówką. Nie umiałam o niej pomyśleć, mimo, że znałam ją pięć minut, nie widząc tego wyszczerza. 
Blondynka uśmiechnęła się promiennie, poprawiając rękaw bluzy bez kaptura i wskazując skinieniem ręki na owy domek nr 11.
- No to chodź, pokarzę ci jak przeżyć.
- Tylko nie mów im, że przyjechałem- rzucił chłopak, kiwając głową na domek.- Chris, Arthur nie dadzą mi spokoju, a Jenny przybiegnie z siekierą.
- Ciche dni z Chrisem?- westchnęła, patrząc się na Thomasa znacząco i szczerząc
Jedno Amy trzeba było przyznać. Pojawiała się kiedy chciała i odchodziła też. Tak jak wtedy- posłała mi ostatnie ciepłe spojrzenie i nie czekając na cokolwiek z mojej strony, obróciła się na pięcie, aż jej włosy załomotały wokół zaokrąglonej twarzy i wyprostowana weszła do mieszkania, nie zadając sobie trudu by zamknąć drzwi z których chwilę później wyleciała czyjaś poduszka.
Trafiłam do wariatkowa, byłam pewna. A przynajmniej tą wersję wybrałam, i próbowałam się jej jeszcze trzymać… Bo cholera. Podobało mi się tu… Nie, nie! Tego nie mogłam przyznać!
- Wracamy- oznajmiłam Thomasowi, stając przodem do niego. Chłopak uniósł rozbawiony brwi i jeden kącik ust. Firmowy uśmiech numer osiemnaście przed państwem…
- Tak szybko?
- Tak- powiedziałam, energicznie kiwnąwszy przedtem głową.- Obiecałeś. A w restauracji chcę sushi. Dużo sushi.
- Czyli teraz już nie jestem porywaczem gwałcicielem, a nawet chcesz iść ze mną na sushi?
- Porwałeś? Porwałeś- przypomniałam mu.- Porywaczem więc jesteś. Ale już nie wariatem, bo jeżeli ty jesteś, to ja też. Widziałam latającą świnię. Ona latała.
- Latające świnie na ogół latają.
Przez chwile panowała cisza, żadne z nas nic nie mówiło. Ja z pewną miną czekałam na realizacje danej mi przysięgi, a Thomas przypatrywał mi się badawczo. Po chwili posłał mi szatański, pełen zawiści ale też wesoły uśmiech.
- Nie uśmiechaj się, tylko chodź- wytknęłam mu.
- Nie. Nigdzie nie idziemy. Nie odwiozę cię.
W pierwszej chwili słyszałam to co chciałam usłyszeć czyli „Dobrze Rowllens, idziemy” więc z gracją zrobiłam jeden krok w prawą stronę. Zamarłam, kiedy pojęłam co tak naprawdę chłopak powiedział.
- Słucham?- Nie brzmiałam rozpaczliwie, ani podle. Nie brzmiałam wcale.
- Nie odwiozę cię- powtórzył, ograniczając uśmiech do sarkastycznego grymasu pełnego euforii.
- I czemu nie umarłeś?- mruknęłam, zdając sobie sprawę jak łatwo dałam się wykiwać i jak bardzo naiwna byłam. Po raz setny przyjęłam, że każdy miał ten sam system wartości i kodeks moralny co ja, więc ślepo poleciałam po własnych zasadach.
- Przysięgałem ci, że cię odwiozę jak nie uwierzysz.
Nie odpowiedziałam. Nie byłam nawet zła na niego. Byłam wściekła na siebie, że miał rację. Byłam tak bardzo wściekła, że dałam się nabrać na sprytnie ułożoną obietnicę. Ale przede wszystkim wnerwiłam się na to, że wyszło na jego. Bo niestety, miał tą cholerną rację. Miałam uwierzyć? Miałam. I co- uwierzyłam, no cholera, uwierzyłam…!
- Właśnie- fuknęłam z frustracją, ale tylko dlatego, że mnie skutecznie zablokował. Postanowiłam kłamać, że nie, wcale nie uwierzyłam. Jeszcze by wyszło na to, że mnie przejrzał…!- Więc chcę teraz do domu.
- Mało tego- ciągnął, ignorując mnie.- Podoba ci się tutaj.
- Ta twoja przysięga to lipa, cholera.
- Gdybym złamał przysięgę zginąłbym od razu- przypomniał mi.- To miłe z twojej strony, że postanowiłaś zmienić okoliczności i jednak uwierzyć.
Cholera. Ja chyba naprawdę zaczynałam myśleć, że to miejsce i to co mnie otaczało było prawdziwe.

 
*Victoria, mniej więcej przez wszystkie ostatnie rozdziały* 
(nawet skręt włosa pasujący)

Co nowego w rozdziale?

Eeee... Obóz. Nową sprawą jest Obóz Herosów. Ale od początku. Rano Victoria budzi się w hotelu. Bardzo zadowolona z siebie, stwierdza, że to koniec jej problemów, ponieważ Thomas nie wywlecze jej stąd, to już koniec, stąd zadzwoni do domu. Jednak Thomas nie wygląda na zmartwionego jej protestem, a gdy ma dosyć dyskusji pyta się jej, czy nie jest ciekawa i nie chce się dowiedzieć prawdy. Trafił idealnie- Rowllens nie mogłaby sobie wybaczyć, jakby się nie przekonała, o co w tym wszystkim chodzi. Wymusza na nim przysięgę, że jak nie uwierzy, to ją odwiezie (do której dziewczyna podchodzi sceptycznie). Tak Victoria dobrowolnie trafia do Obozu, każe lewitującym kartom "skopać od niej dupę" Panu D., poznaje Amy. Nic nie rozumiejąc słucha rozmowy o obozowiczach, 'kto kiedy przyjeżdża', nowym bracie Thomasa, próbuje się połapać kto kogo lubi, kto nie. W końcu każe Thomasowi odwieść się do domu. Thomas się nie zgadza, a Victoria ze smutkiem odkrywa, że nie umarł- przysięgi na Styks to lipa. Prawda jest taka, że dziewczyna uwierzyła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz