środa, 7 września 2016

Wakacje z o.o. (5) cz.2


Uwaga! Chciałabym zaznaczyć jedną sprawę, dotyczącą tego i innych rozdziałów. 
W Wakacjach z o.o. nie ma postaci, które brały udział w Fielgiej, ale czasem zostawiłyśmy sceny, gdzie te osoby brały udział. I to nie jest tak, że osobę np. Dais (postać już nie będąca częścią tego opowiadania) zastąpiłyśmy nową, Amandą, jak akurat zdarzyło się w tym rozdziale. Amanda jest córką Afrodyty i leci na Thomasa, ale jest inna niż Dais, bardzo inna. Nie będzie to tylko zmienione imię, ale też charakter, dana postać bierze udział w innych scenach, a w starych, gdzie została podstawiona i tak zachowuje się inaczej. Dlatego proszę nie traktujcie tych postaci jak zamienniki starych. Oni są bez powiązania ze starymi, po prostu jako 'wolni' czasem zostali użyci do zapełnienia dziur w treści.

VICTORIA V

- Słyszałam wiele zabawnych historii, ale ta przebiła wszystkie- warknęła Amy, nakładając sobie na talerz fragment śniadania swojego brata, Johnny’ego. Ten westchnął cicho i udał, że tego nie widzi.- No proszę, mordeczki! Przecież ja nie lunatykuję.
Amy była wysoką i chyba najgłośniejszą córką Hermesa, która miała tyle taktu co ja kondycji (podpowiem- w ogóle go nie miała). Była bardzo kształtna, raczej przy kości, ale w ładny, zgrabny sposób- nie była pulchna, czy gruba. O nie. Amy była zaokrąglona tam gdzie trzeba, lekko bardziej niż inni. Mimo to pożyczyła mi kilka sowich ubrań, bo ja przyjechałam tu tylko ze szkolnym plecakiem… (Który swoją drogą zniknął. I to mnie martwiło, bo mój plecaczek i ja się bardzo zżyliśmy ostatnio.) Siedziała teraz oparta na łokciu przy stole na śniadaniu i z politowaniem wpatrywała się we mnie.
- Victoria, no powiedz im coś. Bo się ośmieszają przy tobie, nowej. A gdzie dobre wrażenie?
- Szansa na pierwsze dobre wrażenie już minęła- zauważyłam, mimo, że to było pytanie retoryczne.- Przegapiliście trochę.
- Lunatykujesz. Każdy to potwierdzi- ciągnął Johnny, ukochany braciszek Amy.
Amy fuknęła gniewnie rozgniatając mu na twarzy niedojedzoną masę naleśnikową. John nawet się nie przesunął jedynie odruchowo zamknął oczy oraz się uśmiechnął. Następie z pełnym satysfakcji spojrzeniem zeskrobał sobie z twarzy i okularów naleśnika, po czym posłał siostrze najsłodszy uśmieszek jaki w życiu widziałam.
Amy i Johnny byli dwójką dzieci Hermesa, którą poznałam ostatniego wieczoru. Oraz Nicolasa, grupowego. No, jeszcze Esmeral, ale ona też była nieuznana. Nicolas podszedł do mnie jeszcze wczoraj, ponieważ był tym całym grupowym. Miły facet, serio. Myślę, że on też mnie polubił, ponieważ środkowy palec pokazuje się tylko przyjaciołom. A rano gdy wstałam o wiele za wcześnie miałam okazję poznać Esmeraldę. Miła dziewczyna, chyba łatwo będzie się z nią dogadać. Ale za to tę dwójkę potomków Hermesa (jakkolwiek niedorzecznie brzmi taki tytuł) która siedziała teraz przy mnie, poznałam doskonale. A przynajmniej na razie wydawali się cholernie cudownymi ludźmi.
Amy odpowiadała mi idealnie swoim planem na życie. Tej dziewczyny nie dało się nie kochać, była otwarta, władcza, ustawiała wszystkich jak chciała. Jednocześnie się nie wywyższała, była jak królowa, na którą ktoś ją wychował, a ona teraz po prostu żyje życiem władczyni, ignorując zasady ją otaczające. Bratnia dusza, cholera. Wieczór spędziła na wypytywaniu mnie o wszystko, poznawaniu mojej biografii, uczeniu pokera, innych gier karcianych i wywracaniu oczyma w rytm prychania, gdy tylko coś jej nie pasowało. Usłyszałam milion kawałów i historii, wysłuchałam tysiące przezabawnych konwersacji.
Natomiast Johnny, spokojny i racjonalny, również zdawał się być fajny. On z Amy byli najcudowniejszą parą jaką spotkałam. Rodzeństwem- parą, oczywiście. Amy ciągnęła za sobą Johnny’ego wszędzie, nie było szansy, żeby pozwoliła mu odejść gdziekolwiek. A mimo dominującego charakteru blondynki, to on był dla niej jak opiekun, starszy brat i jedyna osoba, która potrafiła jej kazać usiąść i nic nie rozwalać. Przyjęli mnie wczoraj ciepło, po pięciu minutach zapomniałam, że jestem tu ‘nowa’, a oni są rodziną.
- Ale Amy, czy to coś złego? Masz okres, że cię to nie bawi?
- Wiesz, że takich rzeczy nie mówi się dziewczynom?- zapytała chłopaka. Siedziała naprzeciwko mnie i Johna, który zajął miejsce po mojej lewej stronie, na skraju długiej ławki. Johnny pokręcił głową, przeczesując palcami swoje krótko ścięte włosy mysiego koloru, z postawioną grzywką, której kosmyki opadły i muskały jego czoło.- Nie nauczyli cię tego w szkole dla archaicznych mamisynków z nienaganną kulturą i znajomością sawru-wawru?
- To nazywa się savior vivre. I przypomnę ci, iż chodziliśmy od zawsze do jednej szkoły.
Zasłoniłam twarz szklanką z woda, żeby schować uśmiech.
- „”…!- prychnęła Amy i pokręciła z niedowierzaniem głową. Przeniosła spojrzenie na mnie i z rozbawioną miną zapytała:- Czujesz? I on tak gada odruchowo. Obudź go o trzeciej w nocy, a połowa tego co powie, będzie brzmieć jak z dramatów Szerkspira.
- Znaliście się wcześniej?
- Znamy się od wczesnej podstawówki, kiedy Amy postanowiła się ze mną zaprzyjaźnić.
- Właściwie, to oznajmić, że za ciebie wyjdę- wyszczerzyła się dziewczyna. Cała złość już jej minęła, zapomniałą, że była obrażona.- Błędy młodości- dodała patrząc na mnie i porozumiewawczo kiwając głową.- Ale od tamtej pory teoretycznie się nie odczepiliśmy od siebie, bo trafialiśmy do tych samych szkół. On dzięki stypendium, ja dzięki mamie. Moja mamusia to jednoosobowa kopalnia złota, fundowała szkoły nam obojgu.
- I od razu wiedzieliście, że jesteście tymi…no, że jesteście…- zaczęłam, ale jakoś nie mogłam wypowiedzieć tego nagłos. No cholera, kto normalny pyta ludzi o bycie herosami? To brzmiało nawet w mojej głowie strasznie.
- Herosami?- zapytał Johnny z uśmiechem dobrego wujka. Czubkiem noża poprawił okulary na nosie.- Nie, ja się dowiedziałem pierwszy. A unikanie Amy, tłumaczenie się, dlaczego nie ma mnie czasem w wakacje, opuszczam od czasu do czasu szkołę, mam siniaki na rękach… to był koszmar. Ale wtedy okazało się, w bardzo zabawny sposób z resztą, że ona też…
- Jest herosem, cudownie, kartki z gratulacjami składacie do mojej sekretarki- przerwała mu Amy, wskazując skinieniem głowy na brata i wywracając oczyma. Najwyraźniej ględzenie o historii swojego życia nie było jej ulubionym zajęciem.- Dobra. Czyli wróćmy do pytania, na które mi nie odpowiedziałeś, mordecko. Czy wiesz, że to niekulturalnie pytać się dziewczyn, czy mają okres?
- Naturalnie- John kiwną głową.- Dlatego jesteś jedyną osobą, którą o to pytam. Cóż, prawda jest taka, że też tylko ty, kiedy masz okres, jesteś tak opryskliwa i nieznośna, żebym musiał się upewniać, że należy ci dać spokój.
Amy prychnęła, ale widać było, że to ją rozbawiło. Spojrzała się na mnie z niedowierzaniem.
- Słyszałaś go? Jaki psychologistyk się znalazł.
- Nie ma takiego słowa- wtrącił się okularnik, choć w jego przypadku to nie było złośliwe. On już tak miał. Zachował się jak dorosły, musiał ją poprawić. Z czystej miłości oczywiście. Mnie na przykład nie poprawiał, a kilka razy celowo używałam złych słów, składnię myliłam. A jednak widziałam wtedy na jego twarzy przelotny grymas.- Psycholog.
Parsknęłam śmiechem, który wstrzymywałam od dłużej chwili. Jakikolwiek temat nie był poruszany, zawsze kończył się on na: albo ich kłótni, albo Amy, która w jakiś sposób kompromitowała Johna, a potem się na niego rzucała, śmiejąc się, przepraszając i zapewniając, że go mimo wszystko kocha.
- Jest. To psycholog po studiach logistyki. Beznadziejny z niego psycholog, bo z wykształcenia jest logistykiem, a logistykiem jest jeszcze gorszym, bo nie dostał pracy tam gdzie chciał, tylko został psychologiem.- Amy wypowiedziała to na jednym wydechu, tak szybko i bez ładu i składu, że połowy musiałam się domyślić. Cały czas machała widelcem na lewo i prawo, tłumacząc o co jej chodzi.
Byli jak stare złe małżeństwo. Może i pomysł Amy na pobranie się z dzieciństwa nie wypalił formalnie, ale myślę, że mentalnie byli jak najbardziej ze sobą połączeni do końca życia.
- No to jak to wyjaśniłam, to wracamy do jeszcze jednej kwestii. Ja nie lunatykuję.
- Amy, wszyscy wiemy, że lunatykowałaś- odezwałam się, napychając się drożdżówką. Zaczynało mi się robić niedobrze, bo ona była równie słodka co zjedzona rano nutella. To nie był mój najlepszy pomysł, już mnie mdliło- Nie wiem w czym masz problem, wyszło równie śmiesznie, co jakbyś nie spała, a nie zrobiła to celowo.
- Właśnie. Mina Victorii, gdy obudziła się z tobą na sobie, była komiczna.

Uśmiechnęłam się delikatnie. Tak, jednak spaliśmy tej nocy. W końcu każdy padł, zaczynając od Johnny’ego a, a kończąc na… nie wiem, ja zasnęłam w połowie zdania, byłam dość przemęczona całym tym dniem. A kiedy rano się próbowałam obrócić na plecy, odkryłam, że to niemożliwe, bo leży na mnie ponad sześćdziesiąt kilo słodkości i szczęścia, w postaci chrapiącej Amy. 
W pierwszej chwili… no dobrze, racja- nie przywykłam do takiej bliskości. Nigdy nie lubiłam jak ludzie mnie dotykali, brali pod ramię, bawili się moimi włosami, trącali. Ja to co innego- ja uwielbiałam brać innych pod rękę. Jednak, nadmierna bliskość- nie, stanowczo nie. Nie przywykłam, nie pasowało mi to. Nie tyle wprawiało mnie w zakłopotanie, co w pewien niesmak; czemu ktoś śmie dotknąć moją rękę, mnie? A jednak, kiedy odkryłam, że to Amy na mnie chrapie… ona była zbyt słodka i zrzędliwa jednocześnie, by się wkurzyć. Ją można było jedynie zepchnąć na podłogę i z satysfakcją śmiać się, kiedy oszołomiona siada na ziemi, zaplątana w prześcieradło.
- Zapewniam was- oznajmiła Amy, przymykając oczy.- Zrobiłam to celowo. Sto procent mojego pomysłu. Chciałam, żeby Vicky poczuła się kochana.
Nie powstrzymałam się i prychnęłam rozbawiona. Widząc to i Amy zaczęła chichotać pod nosem, a Johnny uśmiechnął się pod nosem.
W tym momencie dosiadł się do naszego stolika Nicolas, ten cały grupowy. Te nazwy brzmiały jak na obozie harcerskim. Brakuje im tylko krótkich spodenek i podkolanówek albo obciachowych koszulek z logiem tego miejsca. Ha, to by było żałosne, jakby takie mieli. Pewnie w gustownym kolorku- żółtym, pomarańczowym, limonowym dla odważnych. Oczywiście razem z nim przyszła ta brunetka, Esmeralda, i razem zajęli miejsca przy nas. Ciemnowłosy chłopak usadowił się przy stoliku i od razu okręcił głowę w stronę blondynki.
- A czemuż to moja ulubiona siostra jeszcze nie nazwała mnie ‘mordeczką’?- zaśmiał się. Najwyraźniej ‘mordeczkowanie’ wszystkich było wizytówką Amy.
- Amy strzela teraz fochy, że... w sumie to nie rozumiem. Chyba nie chce się przyznać, że wlazła komuś do łóżka przez sen. To według niej kompromitujące.
- Naprawdę?- zdumiał się Nick, ale przeniósł spojrzenie na swój talerz.- Czyli jakby nie spała, to nie byłoby już kompromitujące?
- To trudne pytanie, na które próbujemy odpowiedzieć- stwierdził Johnny ironicznie i zerknął na Amy, która cmoknęła zdegustowana, że jej nie rozumieją.
- Chryste, Amy- uśmiechnął się Nicolas, patrząc na nią z rozbawieniem, ale też braterską miłością.- Ciesz się, że wlazłaś do łózka dziewczynie, a nie chłopakowi. Ten by pomyślał, że jesteś napalona.
Amy wywróciła oczyma, a ja dostrzegłam, że uśmiech Johnny’ego wydał się sztuczny. Spojrzał przelotnie na siostrę, a potem wrócił do grzebania widelcem w swoim śniadaniu.
- Odpowiadając na pytanie: to owszem, było zabawne, ale jakbym nie spała, to byłoby celowe i przez to zabawne. Z tym, że ja rzecz jasna nie spałam, więc takie było. A lunatykowanie byłoby... kto normalny wchodzi ludziom w nocy do łóżka?
- Ty?- zasugerował Johnny, na co Nicolas pokręcił głową.
- Nie, weź ją słuchaj. Powiedziała „kto normalny”.
- Racja- uśmiechnął się okularnik, na co Amy popatrzyła w bok, prosto na niego i fuknęła jak urażony kot. Bracia popatrzyli się na siebie dumni ze swojego dowcipu.
- Ty lepiej uważaj, żebym nie…
Nie dokończyła, bo nagle, nie wiadomo skąd, na środku naszego stołu wylądowała ogromna ryba. Tak, taka ryba, jaka pływa sobie w oceanarium. Obślizgła, wielkości mojej nogi, cała się lepiąca i śmierdząca z daleka. Wylądowała na drugim końcu stołu, przesunęła się po nim kawałek, zgarniając przy tym połowę talerzy i dzbanków z herbatą, po czym spadłą na ziemię.
Odruchowo odsunęłam się do tyłu, tak samo jak siedząca obok mnie Esmeralda.
Rodzeństwo od Hermesa nawet się tym nie przejęło, Johnny nie zabrał łokci ze stołu, tylko sięgnął po serwetkę i wytarł nią rękaw bluzy, cały ubrudzony czymś mokrym. Tak, dziś też miała na sobie bluzę „Miss me?” na powitanie wszystkich osób, które miały przyjechać. Był piątek, oficjalny koniec roku szkolnego. W tym czasie Nicolas spokojnie wepchnął sobie do ust gofra, a Amy westchnęła, obróciła się na ławce, tak że była przodem do stołówki i krzyknęła:
- Charles, jeszcze jeden taki numer, a wytapetuję ci pokój tymi rybami!
W odpowiedzi, nie byłam pewna z której strony, padło „Wybacz Amy! Miało być w stolik Chrisa!”, a blondynka jedynie cmoknęła i machnęła ręką w tamta stronę. Usadowiła się z powrotem na swoim miejscu i popatrzyła na mnie, szukając wsparcia. W tle, prawdopodobnie Chris, odkrzyknął coś Charlesowi, ale byłam zbyt pochłonięta podziewaniem pomysłu na rzucanie rybą.
- O, widzę, że Charles przyjechał- rzucił pogodnie Nicolas, odchylając się do tyłu. Zaraz też komuś pomachał z promiennym uśmiechem.
- Nienawidzę, kiedy to robią- oznajmiła Amy, wzdychając.- To takie dziecinne i nudne.
Wymieniłam z Esmeraldą spojrzenie. Chyba ona też miała pewne wątpliwości, gdzie, i dlaczego akurat do tego wariatkowa, trafiła.
- Amy, masz okres?- odezwał się Nicolas, patrząc na siostrę z troską i rozbawieniem. Przysięgam, że gdyby Amy miała pod ręką tę rybę, Nicolas oberwałby nią przynajmniej trzy razy po twarzy. Natomiast ja i Johnny wybuchliśmy śmiechem. Ja rechotałam w najlepsze, a John musiał ukradkiem, korzystając z uwagi, że Amy nachyliła się nad jego talerzem, żeby sięgnąć na drugą stronę stołu i zdzielić Nicolasa łyżką w czoło.
- No co?- zaśmiał się, kiedy ta wróciła na swoje miejsce.- Od kiedy nie bawią cię tego typu rzeczy? Sama byś chętnie bombardowała tą stołówkę rybami. Poza tym, przyznaj. Tęskniłaś za spadającym z nieba karpiem i Charlesem.
- Jestem na to zbyt dojrzała- odparła wymijająco, ale na jej twarzy widać było pewną dozę rozczulenia.
Johnny zaniósł się głośnym śmiechem.
- Amy ma problem,- zwrócił się do mnie i Es Nicolas- że to nie ona wymyśliła rybne granaty. Ostatnio podczas wojny na trawę też miała taki problem, przez cały dzień. Choć mniejszy, gdy ktoś wymyślił konkurs na skakanie z pegazów do jeziora z jak największej wysokości. Wtedy jedynie prawie się nie zabiła- dodał, jakby to była drobna usterka przy pracy.
Och tak. Rozumiem, każdemu się może zdarzyć, cholera… Pokiwałam głową ze zrozumieniem, ściągając sceptycznie usta zajmując się swoją drożdżówką, żeby nie zauważyli mojej miny. Lubiłam ich, ale przepraszam. Takie historie nie powinny mieć miejsca w normalnym świecie, moim świecie.
- To nie moja wina, że Mielonka  poleciała w złą stronę, kiedy skoczyłam.
- Wylądowała na płyciźnie- wyjaśnił usłużnie John.
W tym momencie zza plecami Amy upadła kolejna ryba, a towarzyszyło jej głuche, obrzydliwe plaśnięcie o podłogę.
- CHARLES!- zawołała Amy, nie obracając się nawet. To było tak gwałtowne, że znowu podskoczyłam na miejscu.
W moją stronę nachyliła się Es, ciągnąc mnie za rękaw. Do tej pory siedziała przygarbiona pomiędzy mną a Nickiem i w spokoju konsumowała swój jogurt z owocami.
- Vicky, nie wiem jak ty, ale ja się stąd zmywam!- szepnęła stanowczo dziewczyna, która z kocią gracją zsunęła się z ławki i pociągnęła za kołnierz koszulki Nicolasa.- A ty idziesz ze mną, mój drogi!
- Ale moje gofry…-jęknął chłopak ze smutkiem patrząc na swój talerz.
- Zjesz później!- zaoponowała dziewczyna i nim zdążyłam coś powiedzieć, oboje zniknęli w tłumie.
- Nasz Nicuś wreszcie natknął się na kogoś, kto nim rządzi- zauważyła Amy z cwanym uśmieszkiem, odprowadzając tą dwójkę spojrzeniem.
Nagle zapomniała o Charlesie (kimkolwiek on był), rybach oraz tym, że kłóciła się o lunatykowanie. Cała Amy. Na jej twarzy znów widać było promienny uśmiech, a oczy błyszczały. Wyglądała jak blondwłosy lis, kiedy oparła brodę na łokciu i z satysfakcją przymrużyła oczy.
- A ta Esmeralda to niczego sobie jest. Jedno trzeba jej przyznać, figurę ma ładniutką, a oczy cudowne. Choć ja wolę blond włosy, ale to kwestia gustu. Prawda Johnny? Blondynki są seksowniejsze.
- Sprzeciw- mruknęłam.- Teraz jest moda na szatynki.
- Oj daj im spokój- Johnny westchnął patrząc na Amy.- Nicolas mówił, że Esmeralda jest jego przyjaciółką od zawsze. Pamiętasz? Często o niej wspomniał, kiedy przyjeżdża w wakacje. To ta jego „Kicia”, o której co chwila….
- Nie wierzę w przyjaźń damsko męską. A jeżeli to jest ta „Kicia”, o której tyle się nasłuchałam, to tym bardziej oni nie są przyjaciółmi. Nie ma opcji- zaoponowała blondynka, a potem wykrzywiła się, jakby była na siebie zła, że tego nie zauważyła.- Mamciu, faktycznie to jest ta „kicia”!
- Oni się przyjaźnią.
- Nie wierzę w przyjaźń damko męską.- przypomniała, zawijając prosty kosmyk włosów za ucho i uśmiechając się szeroko do brata.- Dlatego uważam, że jesteś transwestytą, kochanie.
Nie mogłam nie puścić tego komentarza obojętnie ,więc wybuchłam śmiechem razem z Amy, która z satysfakcją nachyliła się do niego nad stołem i cmoknęła wymownie powietrze.
- Albo po prostu twoim bratem.
- Adoptowanym bratem transwestytą.
Chłopak z uśmiechem pokiwał automatycznie głową, a potem westchnął rozbawiony. Miał w sobie na tyle pokory i opanowania, że nawet nie próbował odgryźć się siostrze, bo wiedział, że to i tak nic nie da. Jedyne co zrobił to z cynicznym uśmiechem posłał dziewczynie współczujące spojrzenie, pełne politowania.
Amy mruknęła coś do siebie pod nosem, rzucając ukradkowe spojrzenie na Johna. Triumfalnie poprawiła zawinięte do łokci rękawy bluzy.. Biały materiał, czarny napis i leginsy tego samego koloru, a do tego klapki w kolorowe motylki nadawały jej lekki, delikatny wygląd. Z kurtyną prostych jak druty włosy, lejących się jej z ramion na plecy i dekolt, wyglądała subtelnie i elegancko. Zdawała się być bardzo opanowaną i spokojną osobą. Ale wygląd to jedno, charakter to inna sprawa…
Z resztą miałam właśnie okazję się od tym przekonać, bo w tej chwili na ławkę obok Amy, z tej strony gdzie nikt nie siedział…wpadła kolejna ryba. Dziewczyna przymknęła oczy, opuściła ramiona, jakby liczyła w myślach do pięciu i po kilku sekundach powoli obróciła się na ławce, wstając. Z żądzą mordu wypisaną w oczach zniknęła na stołówce. Choć jadalnia była przestronna, na zewnątrz i widna, po sekundzie straciłam ją z oczu. Nawet nie zdążyłam zanotować w głowie, że wstała od stołu- była i nagle gdzieś zniknęła.
- Eeeh, współczuję Charlesowi- zauważył trzeźwo Johnny, wycierając o róg koszulki okulary, nadal tłuste od oberwani naleśnikiem i westchnął zblazowany.
- Nie, przecież Amy nie zrobi mu krzywdy. Nic mu nie będzie - wzruszyłam ramionami. Johnny spojrzał na mnie z uśmiechem i powiedział:
- Będzie. Mimo, że to Charles. Amy i tak znajdzie sposób, by go zgnoić.
- To się chwali- zaśmiałam się.
- Nie kłócili się od przerwy majowej, a wtedy widzieli się przez parę godzin- przypomniał sobie okularnik.- Muszą nadrobić zaległości.
- Prawdopodobnie mają całe wakacje, a potem całe życie. Ale i tak uważam, że nic mu nie będzie. Jestem pewna, że przeżyje, tak jak tego, że Unia Europejska została założona w1951 roku.- Tak, chciałam błysnąć wiedzą. Tak, miałam nadzieję, że John okaże się normalnym człowiekiem i nie będzie nawet wiedział, co to ta unia. Jednak moje marzenia legły w gruzach, bo chłopak podrapał się w głowę i z zadumą wymalowaną na twarzy mruknął:
- Co? Myślałem, że w 1993 roku, może rok później.... A nie w 1991? Nie, 1993… Nie pamiętam, te wszystkie Europejskie umowy są męczące. Jakby nie mogli podpisać jednej i nie kombinować.
Cholera!
No i widzicie?! Geograf nie dość, że naraził mnie na śmierć, to jeszcze źle nauczył! No, w sumie, to nie zdążył mnie poprawić. Ale jeżeli to nie pierwszy raz, to co? Potem pod koniec liceum napisałabym taki egzamin z setką błędów! A wszystko przez źle podpatrzoną datę z zeszytu koleżanki.
- No to nie jestem tego tak pewna.
- Ja właśnie też nie. Amy na stówę go przynajmniej pobije. I stawiam trzy drahmy, że jeszcze dziś po południu będę wrzucał mu przez okno do domku ryby- westchnął, jakby to było coś normalnego, a on mówił nie o maltretowaniu komuś sypialni płazami, a opalaniu się na plaży.-  Nie ruszaj się, to jak spacyfikuję siostrzyczkę, pokarzę ci obóz i przedstawię ludziom- stwierdził podnosząc się z miejsca.
Wyglądał, jakby ogarnianie Amy, która próbowała właśnie udusić jakiegoś kolesia, było dla niego rutyną, nudną codziennością. Kiedy siedziałam przy stoliku, otoczona jedzeniem, świeżym i pachnącym śniadaniem, a wszędzie było pełno normalnie wyglądających nastolatków, którzy śmiali się, rozmawiali, przekrzykiwali… Miałam wrażenie, że jestem tu od dawna. Podobało mi się tu, naprawdę.
- Tylko zjedz porządne śniadanie, obiad jest dopiero o drugiej.
Kiwnęłam głową uśmiechając się, kiedy usłyszałam to typowo rodzicielskie upomnienie. Johnny poklepał mnie po ramieniu, kiedy mnie mijał, a ja odprowadziłam chłopaka wzrokiem do tłumu rozwrzeszczanych dzieciaków. John był wysokim chłopakiem ale bardzo chudym i niemal niknącym w oczach. Nie przypominał umięśnionych rówieśników, których w obozie było pod dostatkiem. Obserwowałam jego plecy, zarys łopatek pod koszulką i wystających ramion. Przedramiona były grubości ramion, a łokcie widocznie zarysowane.
Prawdę mówiąc, potem nie działo się nic szczególnego. Dokończyłam drożdżówkę, poczekałam przez chwilę na moje ulubione ‘stare złe małżeństwo’, a kiedy ci się nie pojawili, wzięłam gofra Nicolasa i nie mając nic lepszego do roboty ruszyłam do domku.
Tylko, cholera, pojawił się problem. Ruszyć do domu, a do niego trafić, niestety nie idzie w parze.
Wpychając w siebie śniadanie Nicolasa (swoją drogą muszę się go zapytać skąd pomysł łączenia posypki i suszonych owoców na bitej śmietanie; suszone owoce z posypką były jeszcze gorsze niż te bez niej), skierowałam się do jakiegoś dziwnego namiotu. Może to jakaś informacja…? Ów namiot wyglądał jak typowy rekwizyt filmowy, z ekranizacji bitew europejskich, albo bajek o wojnach. Wiecie, takie miejsce, gdzie wielcy wodzowie średniowiecza ustalali taktyki i sposoby jak wygrać na polu walki.
Kiedy tylko podeszłam bliżej, usłyszałam:
- Chejronie, to bardzo ważne!
Oho- jak bardzo ważne, to znaczy, że dla mnie idealne. Uniosłam znacząco brwi, bo to brzmiało niemal jak zaproszenie dla mnie. Kiedy dostrzegłam małą ławkę tuż obok, stwierdziłam, że to przeznaczenie i wszystko wskazuje na to, że muszę tu usiąść i posłuchać.
- Ależ nie musisz mi tego tłumaczyć, Simonie- westchnął ktoś, stanowczo mężczyzna. Usłyszałam tupanie, co oznaczało, że ktoś chodził w namiocie. Inna sprawa, że odgłos ten nie przypominał ludzkich kroków, tylko jakby tam w środku był koń...
- Zmieścimy się idealnie czasowo- kontynuował owy Simon. Najwyraźniej postanowił dalej zadręczać tego faceta swoją paplanina. Mi to było na rękę, skoro oni jakieś tajne coś planują. Jak mawiała moja nauczycielka od matmy: „im więcej usłyszysz i zapamiętasz, to twoje”. Czy jakoś tak, bo ja jej nigdy nie słuchałam. A tym bardziej nawet nie próbowałam zatrzymać tego co gadała w głowie… Choć jednak, jak widać, to co ci nauczyciele gadają się przydaje, pomyślałam, wzruszając ramionami. Tego się nie spodziewałam nigdy potwierdzić.
- Codziennie zrobimy trzy plansze. Postaramy się rozłożyć wszystko po równo. Żeby jednego dnia nie było łatwiej niż następnego.
- Mam nadzieję, że mimo ambicji, dasz sobie i swoim rywalom odpocząć.
- Naturalnie! Dlatego Turniej będzie co pięć dni przerwy.
- Ile zespołów chcecie zrobić?
Ej, to chyba jakiś konkurs będzie. Ale fajnie, uwielbiam konkursy!
- Myślimy o pięciu. Simon, Johnes, ja, Timny oraz Jenny- odezwała się trzecia osoba, dziewczyna. - Wybraliśmy te osoby, ponieważ mają dość silny charakter, są rozpoznawalni i poradzą sobie jako kapitanowie. Ogarną ludzi, zmuszą ich do roboty i nie zaniedbają.
- Skromna jesteś- zauważył Simon, a zaraz potem dodał, trochę zmieszany:- Przepraszam.
- Wybraliście sędziów?- zapytał dorosły lekko znudzonym tonem.
- Tak. Pięciu, tyle ile drużyn- oznajmiła znowu ta sama dziewczyna.
Jej głos był bardzo delikatny, nie mówiła szybko, ani jakby była zdenerwowana. Zdawała się być przede wszystkim skupiona, jakby zdawała jakiś raport, ale jednocześnie była zadowolona i może nawet trochę znudzona.
- Oczywiście ty, Chejronie, Pan D. oraz trójka herosów. Prowadziliśmy ankiety.
- Nie zdradziliśmy po co- wtrąciła się.- To były przypadkowe pytania, w tym jedno, „Kogo uważasz za osobę obiektywną i dobrą do sędziowania w różnych grach obozowych”.
- I mimo, że padło słowo „obiektywny”….
Oczyma wyobraźni widziałam, jak urywa i niepewnie zerka na towarzyszkę, po czym prowadzą dialog spojrzeń, kto powie temu Chejronowi coś bardzo niedobrego.
- Mam się bać, kto wygrał?- jęknął bezsilnie Chejron.
- Tak- wtrącił szybko chłopak, a dziewczyna szybko wymieniła:
- Nicolas, Chris oraz Alex.
- Tylko Chris, niestety akurat ten najnormalniejszy, odmówił.
- Dlaczego?
- Mi mówił, że jest za leniwy i nie lubi papierkowej roboty- powiedziała dziewczyna, ale nie brzmiała jakby była do tego przekonana.- Jak dla mnie po prostu wolał bezczynnie spędzać czas ze swoją ekipą na trybunach. Albo poza nimi, znasz ich Chejronie.
- Zastąpi go Thomas- wtrącił Simon. Nie brzmiał na szczęśliwego z tego powodu.
- A ten się zgodził, wiadomo, sława i chwała. Więc jednak nie cała ekipa będzie siedzieć bezczynnie podczas Turnieju.
- Jednak musieliśmy też mieć jakaś dziewczynę, żeby niebyło nieporozumień.
- Nie mogliście wziąć dziewczyny zamiast Christophera?
Zapadło milczenie, jakby chłopak z dziewczyną dopiero teraz odkryli, że faktycznie, mogli by tak zrobić. Najwyraźniej Chejron, kimkolwiek był, nie był zachwycony, że koniec końców padło na Thomasa.
- Alex ustąpił miejsca Sabinie. I dzięki bogom, bo równie dobrze zwycięzcę Turnieju moglibyśmy ogłosić już jutro, kiedy wylosujemy drużyny.
- Tak? I myślisz, że kto to by był?
- Proste. Ta z największymi cyckami.
Usłyszałam ciche westchnienie.
A ja powstrzymałam atak śmiechu, rozbawiona prostolinijnością tej dziewczyny. Nie ma co, podobała mi się ta odpowiedź.
- Przeprowadzaliście tą ankietę tylko wśród dziewczyn?
- Nie,- przyznał Simon- jednak nie wszyscy odpowiadali szczerze. Niektórzy dla zabawy, niektórzy byli przygotowani przez innych jak odpowiadać…
- Właśnie. Niektóre dziewczyny namawiały innych, żeby głosowali na przykład na Nicolasa- dodała dziewczyna.- Cóż, nie żebym miała coś przeciwko takiemu wynikowi. Jakby została ich trójka, wniosłabym o zasadę, że po każdej z planszy, sędziowie muszą zdjąć koszulki i…
- Nie- przerwał jej Simon.- Olivia. Nie.
Doszłam właśnie do wniosku, że ten obóz roi się od pustych lal oraz przekupnych frajerów, kiedy nagle, usłyszałam za sobą:
- Rowllens, sznurowadła ci się rozwiązały!
Cholera!
Tak się przestraszyłam, że podskoczyłam, obracając się w drugą stronę, skąd dobiegł ten radosny okrzyk. Dlatego, że siedziałam na skraju ławki, nachylając się, by słyszeć jak najwięcej, jeden zły ruchu spowodował, że straciłam równowagę. Dłoń na której opierałam ciężar ciała ześlizgnęła się z krańca ławki, a ja jak największa fajtłapa poleciałam w bok, prosto na trawę. Od razu obróciłam się tak, żeby usiąść przodem do tego idioty, który mnie tak wystraszył. Bo kim ta osoba mogła by być, cholera, no kim?
- Ale Rowllens, nie musisz padać na kolana na mój widok.
Zupełnie nie zauważyłam Thomasa, który stał teraz nade mną uśmiechając się promiennie, jakby cieszyło go to, że jutro będę mieć siniaki na tyłku. I to przez niego. Jakkolwiek źle to brzmi.
W tym samym momencie, wejście do namiotu rozsunęło się i wyjrzała za nich dziewczyna, z tego co usłyszałam to Olivia.
- Thomas?- zdumiała się widząc chłopaka. Jednak jej spojrzenie zaraz powędrowało w moją stronę.- Czemu tu leżysz?
- Witaj, Olivia.
Syn Tarota posłał jej elegancki, szeroki uśmiech. Jak dla mnie sztuczny... Ale chyba wiedziałam o tym tylko dlatego, że sama zbyt często go używałam. Olivia chyba nie, bo sama delikatnie wygięła kąciki ust zerkając na Thomasa.
- Wybacz jej- ciągnął chłopak, patrząc w moją stronę z litością.- Potknęła się o sznurowadła, ale wszystko w porządku-  oznajmił chłopak, schylając się i pomagając mi wstać. Czytaj: Złapał mnie pod ramię i pociągnął w górę, omal go nie wyrywając ze stawu. Nie byłam gotowa na to, więc przy okazji omal się nie wywaliłam jeszcze raz.
- Poradziłabym sobie sama- odparłam urażona faktem, że mi pomaga i wyrwałam ramię z jego ręki. Przez niego się wywaliłam, a ten jeszcze zwala to na moją niezdarność? Ha, ja i niezdarność…!
- Aha- mruknęła dziewczyna, zerkając na mnie z politowaniem. Cudownie, cholera. Teraz ma mnie za pierdołę.- A co tu robiliście?
- Victoria jest tu nową, pokazywałem jej Obóz.
- Myślałam, że robiłeś to wczoraj. Ricky mówiła, że dopiero wczoraj przyjechałeś i przez resztę dnia gdzieś się szwendałeś.- Ta laska była strasznie podejrzliwa. A nie wyglądała na taką. Była wysoka i szczupła, bardzo ładna. Niczym modelka Victoria’s Sekret albo innej prestiżowej firmy. Nie licząc idealnej figury, nienagannej fryzury, manikiuru i delikatnego makijażu, miała dopasowane do butów ubranie.- Taki duży to nasz obóz nie jest, żeby pokazywać go przez dwa dni.
- Wczoraj nic nie pokazałem, Ricky wpadła na mnie jak szedłem do siebie- przyznał Thomas, kiwając głową.- Ale po prostu tak późno przyjechaliśmy, odprowadziłem Victorię i wpadłem na Ricky. A ty od dawna tu jesteś?
- Od maja- odparła wzruszając ramionami i kiwając głową za siebie.- Ktoś to wszystko musiał ogarnąć.
Thomas pokiwał głową, wyszczerzył się i rzucił:
- Pogadamy wieczorem, nie bądź zazdrosna.
Mówiąc to położył mi rękę na plecach i pchnął do przodu, prowadząca w dół ścieżki. Modelka Victoria’s Sekret zawołała tylko, że nie jest zazdrosna, ubarwiając to kilkoma epitetami i stwierdzeniem, żeby Thomas… spadał. Ten nie odwracając się pomachał jej i przyspieszył kroku.
Kiedy zostawiliśmy ten dziwny namiot w tyle, Thomas zatrzymał się obracając przodem do siebie i spojrzał na mnie…czy on przypadkiem był na mnie zły? Już kiedyś widziałam go zdenerwowanego, więc jego groźna mina i piorunujące spojrzenie nie zrobiły na mnie wrażenia. Tak, widziałam. Raz jak darłam się, żeby mi drzwi otworzył i raz jak ziewnęłam, kiedy on bohatersko forsował wszystkie krzaki na poboczu autostrady, a wcześniej przechodniów na chodniku.(Uwaga! Drobne ogłoszenia, dla wszystkich obrońców praw człowieka! Przy tym poprzednim wspomnieniu z ostatnich kilku dni, nie zginął żaden człowiek. Choć jeden zaraz może i będę to ja!)
- Chryste, Rowllens. Zostawić cię na kilka godzin bez opieki, a ty już…
- Świetnie sobie radzę- dokończyłam za niego.
- Co ty tam robiłaś?
- Siedziałam- rzekłam uśmiechając się niewinnie.- A potem potknęłam się o sznurowadła.
- To było miejsce, gdzie nie powinnaś się znaleźć, co dopiero siedzieć i podsłuchiwać.
- Przepraszam?- odparłam.- Nie wiedziałam? Gadali, więc postanowiłam…ej, zaraz! Ja wcale nie podsłuchiwałam! Usiadłam, żeby zawiązać sznurowadła.
Nie widziałam powodu, czemu miałabym się od razu przyznawać do winy. Niby skąd może wiedzieć, że podsłuchiwałam?
- Wiązałaś buty, a nie podsłuchiwałaś, tak?
Nie wiem dlaczego, ale odniosłam wrażenie, że w tym momencie traktuje mnie jak młodszą siostrę, o którą musi zadbać, aby nie zrobiła sobie krzywdy, ani nie wpadła w kłopoty.
- Wiesz co…- żachnęłam się.- To miłe, że od razu zakładasz, że podsłuchiwałam. Naprawdę, nie…
- To chyba jesteś pierwszą osobą, która musi wiązać zawiązane sznurowadła- prychnął lekko rozbawiony, a jednak nadal wyglądał na poirytowanego. Zdumiona spojrzałam na dół. Przez to, że on mówił o moich rozwiązanych butach Olivii, zupełnie zapomniałam, że tak naprawdę są one zawiązane. Uwierzyłam w najsłabsze kłamstwo świata, skierowane do kogoś innego i dotyczące mnie.
- Może dlatego, że usiadłam, żeby je zawiązać i je zawiązałam?
Pobłażliwe, zirytowane spojrzenie nie uległo nic a nic zmianie. Mlasnęłam zdegustowana.
- Ciesz się, że ten aniołek Victoria’s Sekret nabrał się na bajeczkę o nich i spacerku! Jakby się spojrzała na moje nogi to byłabym też pierwszą, która się potknęła o zawiązane sznurówki!- wytknęłam mu, starając się zmienić temat. Może zapomni, że miał mnie ochrzanić…?
- Śmiem twierdzić, że byłabyś w stanie to zrobić.
- Śmiem twierdzić, że jesteś dupkiem- odparowałam lekko.- Ja przynajmniej umiem jeździć po jezdni, a nie wszędzie tylko nie na niej. I zdobywać znajomych inaczej, niż przez porwanie, jeżeli o zdolnościach mówimy.
- Co słyszałaś?- zapytał bardzo poważnie, jakby nie słyszał mojego tłumaczenia się i drażnienia go. Cholera, pamiętliwy był.
- Nic.
- Rowllens…
- Brown…- przedrzeźniałam go, rzucając mu identyczne spojrzenie co on mi, tak samo przeciągając sylaby.- Nie, dobra, to nazwisko jest zbyt śmieszne, by wymawiać je z tą morderczą miną- oznajmiłam, przerywając gromienie Thomasa spojrzeniem, bo to nie przynosiło efektów.
To bardzo niesprawiedliwe, pomyślałam. On jak chce wygląda zabójczo, a jak potrzebuje, potrafi wyglądać naprawdę przerażająco. A ja co najwyżej mogłam się pochwalić miną umierającego bawoła, albo przerażonej wiewiórki. No, według niektórych również nadawałabym się na rolę Hagrida… Zero sprawiedliwości, cholera.
- Coś o jakimś Turnieju- rzuciłam niby od niechcenia, przyglądając się swoim paznokciom Tak właściwie to nic mi nie mógł zrobić, więc informowanie go, że jednak dowiedziałam się o wiele za dużo, był ciekawym zajęciem. Dlaczego nie?- Drużynach, głosowaniu, sędziach, całym planie, chyba też wszystko czego nie powinnam…no, dużo tego było… Wiedziałeś, że Markus jest adoptowany?- zagadnęłam, rzucając niewinne kłamstewko dla urozmaicenia. Thomas chyba się na mnie poznał, bo wyprostował się i rzucił mi pełne współczucia spojrzenie.
- Tu co druga osoba jest adoptowana- zauważył.- I nie ma żadnego Markusa.
- Oj tam, pewnie przekręciłam imię, ale…
- Masz nikomu nie mówić- przerwał mi ostro.
- Że Markus jest adoptowany?- udałam, że nie wiem o czym mówi. Działało, taka gadka wyprowadzała go z równowagi, a przynajmniej spowodowała ciężkie westchnięcie, i kręceni głową z pobłażaniem.- Oczywiście, nic nikomu nie powiem. I ha!, jednak Markus jest na…
Cicha, nie o tym mówię, i oboje wiemy, że zdajesz sobie z tego sprawę- przerwał mi, patrząc się na mnie zblazowany.- Masz nie mówić nic o tym Turnieju.
- Czyli mam bardzo niebezpieczną wiedzę, która może pokrzyżować czyjeś nikczemne plany?- zapytałam ożywiając się i znowu na niego zerkając, jednak nie ukrywając cynizmu w tej wypowiedzi.
- Nie. Masz wiedzę odnośnie kolejnej głupiej atrakcji- powiedział beznamiętnie.- Atrakcji, w którą błagam cię nie mieszaj się.
- Dlaczego?- przybrałam przybierając ton i wyraz twarzy wnerwiającego małego dzieciaka, które dopiero się nauczyło gadać i cały czas o wszystko się pyta.
- Bo po pierwsze jesteś niewyszkolona, po drugie to głupie, po trzecie szkoda na to czasu, a po czwarte: niebezpieczne.
- Martwisz się o mnie- zauważyłam z satysfakcją i dodałam z uwodzicielskim akcentem w głosie, który według wielu mam opanowany do perfekcji:- Znowu. To urocze.
Nie odpowiedział. Nadal łypał na mnie groźnie.
- Dobrze, nic nikomu nie powiem- mruknęłam uginając się ostatni raz.
Chłopak słysząc to diametralnie się zmienił. Już nie wyglądał jakby chciał mnie rozerwać na kawałki gołymi rękoma, tylko nagle stał przede mną uśmiechnięty i bardzo zadowolony z siebie.
- Nie umiesz mi odmawiać- zauważył takim samym tonem, jak ja przed chwilą, kiedy wytykałam mu, że on niby się o nie martwi.- Znowu. To też jest urocze.
Przygryzłam dolną wargę zła, że dałam się nabrać. Syn Tarota czy innego Kabanosa, patrzył na mnie z przymilnym uśmiechem, mrużąc oczy tak, że wyglądał jak wilk. Nagle oczywiste się stało, że nie obchodziło go, czy nikomu nie powiem, czy też powiem- chciał po prostu znowu mnie na coś naciągnąć! Już raz uległam, dając się tu przywieźć, a teraz jeszcze takie głupie coś. Jeżeli jakoś miał mnie wkurzyć, to tylko w taki sposób.
Zignorowałam go, zasłaniając usta ręką, udając, że ziewam. Thomas nadal stał obok mnie z pogodnym uśmiechem i wyglądał, na zadowolonego. Patrzył na mnie, oczekując jakiejkolwiek reakcji. Trzymał obie ręce w kieszeniach czarnych spodni, całych spranych i z dziurami na kolanach. Do tego włożył luźny podkoszulek tego samego koloru z szarym nadrukiem, taki bez rękawów. Normalnie uważałam, że bluzki z takim krojem są dobre dla napakowanych i przypalonych słoneczkiem frajerów, jednak Thomas wyglądał w nim niespodziewanie bardzo dobrze… Był na tyle chudy, że materiał wisiał na nim, jednak na tyle wysportowany i smukły, że ani trochę nie przypominał kościotrupa w worku po kartoflach z za dużymi dziurami na ręce. (Wiem co mówię- ja tak wyglądam.) Do tego te czarne włosy… Tak swoją drogą, to on do brzydkich się nie zaliczał… Co nie zmienia faktu, że mnie denerwował. Oraz, że w tym momencie, gdybym tylko znała w obozie kogoś więcej, chętnie bym od niego zwiała. Ale niestety znałam za mało osób. Amy poszła bić kolesia od ryb, Johnny ją pilnować, a Esmeralda z Nicolasem mogli być wszędzie. A jakbym poszła ich szukać mogłabym wpaść na niebezpieczną ilość osób tutejszych, znaczy się wariatów.
Właśnie miałam mu wygarnąć, mniej więcej to samo, co powiedział mu ta Olivia z namiotu kilka minut temu- czyli, żeby delikatnie mówiąc spadał, kiedy usłyszałam czyjeś kroki. Odwróciłam się.
Ku nam kroczyła wysoka dziewczyna, mojego wzrostu z ciemnymi blond włosami. Grube pukle włosów miała zakręcone na lokówkę, te najbliżej twarzy spięte z tyłu w małego koczka, z którego wystawały maleńkie loczki. Wyglądała na dojrzałą i poważną, a wszystko dzięki lekko prostokątnej twarzy i ubiorowi. Miała na sobie jasne, beżowe spodnie ze skórzanym paseczkiem i wsuniętą w nie cienką, błękitną lnianą koszulkę na ramiączka z brązową podszewką przy dekolcie. Kościste ramiona miała odsłonięte, a kiedy podeszła bliżej, dostrzegłam, że -poza nienaganną opalenizną- ma na rękach i policzkach urocze piegi.
Czy na tym obozie jest jakakolwiek brzydka dziewczyna? Nie? Oho, witajcie kompleksy.
- Thomas, hej!- przywitała się, obdarzając mojego ulubionego palanta delikatnym, pewnym siebie uśmiechem. A jednak było w nim coś skromnego.  
- Witaj, Amanda. Jak dobrze cię widzieć, dawno przyjechałaś?- Nie wiem czy to możliwe, ale mówiąc to, mój znajomy posłał jej jeszcze bardziej czarujące spojrzenie, niż to, które posyłał każdemu na swojej drodze. Jego szatański uśmiech pełen samozadowolenia, którym darzył mnie sekundy temu wyparował. Och. Jak miło wiedzieć, że nie tylko mi dokucza, naprawdę, to cudowne.
- Nie, tata mnie podwiózł tak, że kiedy ja weszłam do domku, wszyscy akurat byli na śniadaniu. Miałam chwilę spokoju, żeby się rozpakować- Dziewczyna odwzajemniła ten uśmiech, poszerzając swój i pokazując idealnie białe ząbki. Natomiast na mnie nie zwróciła najmniejszej uwagi.- Miałam jechać z Juds, ale twoja siostrzyczka postanowiła przyjechać jutro bo jakaś „impreza”.- Dziewczyna wywróciła oczyma i narysowała w powietrzu cudzysłów.
- To do niej podobne. I chwała jej za to, jeden dzień bez niej więcej.
- Nie mów bzdur, wszyscy wiemy, że tak naprawdę jesteście doskonałym rodzeństwem.
Och tak, cudownie. Teraz będę powietrzem. Uprowadzonym, odurzonym, porównanym do zdechłego persa sąsiadki Thomasa i Hagrida, niewidzialnym powietrzem.
- Cześć- odezwałam się pogodnie, patrząc na dziewczynę. Miałam nadzieję, że speszy się, że mnie wcześniej nie zauważyła, jednak ta kiedy przeniosła na mnie spojrzenie, nagle drgnęła i udała zaskoczoną. Widać było, że udawała.
- Och, nie zauważyłam cię.- Miło. I kłamiesz.- Amanda, cieszę się, że możemy się poznać.
- Victoria.
Uścisnęłam jej wyciągniętą dłoń. Jej wypowiedź brzmiała dość sztucznie, teatralnie. Nie odwzajemniłam uśmiechu przyszłej przewodniczącej kółka kobiet sukcesu. Jednak blondyna nie mogła tego zauważyć, bo odgarnąwszy szczupłą dłonią kosmyk z czoła, popatrzyła się znowu na Thomasa.
- Przechodziłam o bok i jak cię zobaczyłam, pomyślałam, że się przywitam.
Jeżeli istniała bogini słabego podrywu, to ta Amanda stanowczo była jej córką, oszacowałam szybko. No co? Powinni być dumni, że robiłam postępy! Wczoraj nazwałabym ją pustą laską, która…nie ważne. Ale tak czy siak patrzcie- nazwałam ją już córką jakiegoś boga!
- Mądra decyzja- zauważył Thomas.- Wyglądasz jeszcze lepiej niż ostatnio. Kiedy to było…? W kwietniu? - stwierdził Thomas, patrząc na nią krytycznie.
- Dziękuję- odrzekła, ale nie speszyła się ani trochę. Najwyraźniej nie należała do skromnych lasek, ale do tych z silnym charakterem i niesamowitą pewnością siebie.- Miło, że tak uważasz.
- Nie tylko ja tak uważam.
Panie i panowie. Znalazłam Amandzie rodzeństwo; Thomas chyba mnie okłamał w kwestii bycia dzieckiem Tanatosa! On ewidentnie powinien być synkiem tej bogini od słabego podrywu…
- Nie przesadzaj- Amanda machnęła lekceważąco ręką, choć na jej twarzy pojawił się dumny uśmiech. Widziałam, jak się napręża i przenosi ciężar ciała na prawą nogę, wyrzucając biodro na bok.- I to nie był kwiecień, tylko maj, początek maja. Wtedy była przerwa wiosenna w tym roku.
- Uwierz mi Amando, że nie przesadzam- odparł Thomas, przechylając głowę na bok, a na jego ustach pojawił się delikatny, szelmowski uśmieszek.- Fajnie wrócić do Obozu, co?
- I to jak, stęskniłam się- wyznała, udając rozemocjonowaną.- Jeszcze nie ma wszystkich dziewczyn, ale na szczęście jest parę osób z innych domków. Nie mogę się doczekać, aż przyjadą. Pandy pewnie urosła, nasze maleństwo. Tylko czekam aż Juds przyjedzie, wtedy zacznie się dla mnie prawdziwy Obóz.
- Chociaż ty- zauważył Thomas.- Jak dla mnie mogłaby się spóźnić miesiąc.
- A zostajesz na całe wakacje?
- Pewnie tak, nie mam innych planów.
- Słyszałam, że masz nowego brata.
- Tak, ma jedenaście lat i mało ogarnia- przyznał sceptycznie.- Może choć z niego będą ludzie, bo na Arthura nie ma już co liczyć. Od rana prześladuje mnie i opowiada, co u niego w szkole. Jakby kogoś to obchodziło.
- A co u niego?
- Dobrze, wygrał konkurs fotograficzny w marcu i pojechał na zawody zimowe- odrzekł od razu Thomas, nie orientując się, że dziewczyna go podpuściła. A Amanda uśmiechnęła się lekko, słysząc, że ten jednak się interesuje.- A teraz oprowadza tego małego po obozie, Johna, więc mam od nich spokój.
- John? Ładne imię. Bardzo chętnie go poznam.- Dziewczyna posłała Thomasowi piękny uśmiech, a ja piąty raz zaczęłam liczyć w głowie od dziesięciu do zera, byleby się czymś zająć.
- Co ty na to, żebym wpadł po ciebie po kolacji? Mam jakieś wino, a jak nie to Oscar na pewno coś innego nam znajdzie.
- Chętnie- odparła blondi, a ja stałam tam obok i zastanawiałam się, czy tak czuje się nauczyciel, kiedy uczniowie mają go w poważaniu. Jeżeli tak, przysięgam, że kupię geografowi kwiaty.- Oscar już przyjechał?
Thomas zrobił minę, świadczącą o tym, że owy Oscar (miałam już poważnie dosyć imion obcych osób; za dużo, myliły mi się, czasem nie wiedziałam, czy owe imię słyszę któryś raz, czy to już inna osoba) faktycznie, jeszcze nie przyjechał.
- Cholera.- Wykrzywił się, przymykając na chwilę oczy. Ale zaraz sobie przypomniał:- Nie, chwila. On przyjedzie wieczorem, z Ines i Sarą.
- Ines przyjedzie? Cieszę się, dawno się nie widziałyśmy. Tylko wiesz, że ja nie piję.
- Dla mnie zrobisz wyjątek- rzucił Thomas, a dziewczyna uśmiechnęła się i zaśmiała delikatnie. Też się chciałam zaśmiać. Histerycznie.- Dziś ma być widać jakieś gwiazdozbiory, które są widoczne tylko w tym miesiącu- dodał.
Teraz to już miałam ochotę zamienić się z nią ciałami i powiedzieć Thomasowi, że jest beznadziejnym facetem i do tego staroświeckim. Już ja bym lepiej umiała zagadać do dziewczyny niż on… Nie no, błagam! Kto normalny chodził teraz oglądać niebo nocą? Pomyślałam, że Amanda podziela moje zdanie i zręcznie mu odparuje, ale ku mojemu zdumieniu ta prawię dygając odparła:
- Brzmi świetnie. Może wreszcie uda mi się zobaczyć i zapamiętać gdzie jest ta cała Wielka Niedźwiedzica.
Amanda rozpromieniła się, ale nie było w tym pustego entuzjazmu. Tak zachowywała się rozpieczona córeczka, która dostała to, po co przyszła- wdzięczna i słodziutka, ale nie zaskoczona; wiedziała, że się umówią. Właśnie to, po co przyszła.
- No to cudownie- Thomas uśmiechnął się delikatnie, w taki sposób, że pewnie połowa moich koleżanek zeszłaby na zawał.- Będę po ciebie o ósmej.
W odpowiedzi otrzymał uśmiech z reklamy pasty do zębów, a ja usłyszałam „Cieszę się, że się poznałyśmy”. No, bardzo się poznałyśmy. Wiem, że nazywasz się Amanda, jesteś farbowaną blondynką, bo masz odrosty, zachowujesz się jak mała córka prezydenta i lecisz na Pana Perfekcyjnego. A ty o mnie wiesz, że jestem wspaniałym powietrzem, cholera.
Dziewczyna obróciła się na pięcie, kamyki pod jej balerinkiem zatrzeszczały podczas tego obrotu. Kołysząc biodrami zawodowo oddaliła się od nas, a ja pożegnałam ją pełnym niedowierzania spojrzeniem spod wysoko uniesionych brwi.
Thomas przez chwilę za nią patrzył, jednak już po chwili wzruszył tylko ramionami i spojrzał na mnie tak, jakby Amanda nam coś przerwała, jakieś rozważania filozoficzne czy rozmowę a on teraz chciał ją dokończyć.
Oho, na pewno!
Posłałam mu szeroki uśmiech mrużąc oczy i wykonałam swój popisowy numer, który Thomas znał dzięki cudownej wycieczce autostradą. A mianowicie odwróciłam się i jak najszybciej mogłam ruszyłam przed siebie.
Najwyraźniej Thomas też był na tyle sentymentalny co ja, ponieważ i tym razem nie dał mi spokoju. Zaraz znalazł się obok mnie, umiejętnie kierując nasze kroki w stronę jadalni i plaży. Wypuściłam zirytowana powietrze przez nos, wiedząc, że jak nie znajdę pretekstu to się od niego nie uwolnię.
- Dokąd uciekasz, Rowllens?
- Daleko- mruknęłam.- Tam gdzie mnie nie ignorują, a chłopcy umieją podrywać dziewczyny.
Thomas parsknął śmiechem, choć ja w tym nie widziałam nic śmiesznego. Spojrzałam się na niego z cynicznym uśmiechem.
- Rowllens, Nibylandia, Ziemia Obiecana czy Utopia nie istnieje
- Mówię poważnie. Beznadziejny z ciebie Romeo.
- Romeo nie skończył za dobrze, więc dziękuję- uznał, ignorując ironię w mojej wypowiedzi.- Ale taki Casanova…
- To twoja dziewczyna?- wyrwało mi się. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony, jednak zaraz odpowiedział:
- Nie. Amanda to tylko dobra znajoma.
- Znajoma- prychnęłam, przeklinając się za to, że nie umiałam się zamknąć.- Ja ze swoimi znajomymi nie umawiam się na randki.
- A powinnaś. Na przykład ja jestem twoim dobrym znajomym, nie sądzisz?
- Nie- pokręciłam głową patrząc na niego pobłażliwie. Ten tylko błysnął zębami.
- I tak w końcu się ze mną umówisz. Z tego co wiem, łatwo mi ulegasz i ustępujesz.
- Chciałbyś.
- A to wystarczy, żebyś się umówiła?- zapytał udając zaciekawionego taką możliwością.
- Przykro mi, nie umawiam się z kimś kto lubi być porównywany do Casanovy. 
- Ja tylko zaakceptowałem to, że inni mnie porównują- odparł.- Aż tak próżny nie jestem, żeby się do kogoś porównywać. To tak, jakbyś ty się porównywała do Angeliny Jolie.
- Czyli mam rozumieć, że dziś się umówiłeś z tą Amanda, teraz próbujesz ze mną, a jutro umówisz się z… eee…- Byłoby łatwiej jakbym znała imiona osób stąd.- Z Amy?
Thomas zakrztusił się powietrzem, szczerze rozbawiony. Najwyraźniej wizja randki z Amy wydała mu się bardzo śmieszna, bo przez krótką chwilę rechotał w najlepsze.
- O Chryste, z Amy!...- powtórzył rozbawiony.- Nie, odpada. Nawet jakbym chciał, Amy poszczułaby mnie psami i braćmi. -Byłam w stanie w to uwierzyć.- Na szczęście jest tu wiele innych dziewczyn.
- Czyli co chwila umawiasz się z inną?
- Owszem.
- Nie przeszkadza ci to?
Thomas zrobił minę, typu: „O nie, znowu kazania, szkoda, że i tak mam to w dupie”. Szedł tylko patrząc znudzony przed siebie z tą lodowatą nonszalancją w swojej postawie.
Nie miałam pojęcia, czemu nagle wyskoczyłam z tym bronieniem innych dziewczyn. Sama się sobie dziwiłam, przecież nigdy nie ingerowałam w niczyje sprawy. Chyba tylko przez ciekawość.
- Niekoniecznie- odparł, w ogóle nie dotknięty tym co powiedziałam.- To tylko randki, tylko… z niektórymi potem się umawiam regularnie i jesteśmy razem. Wiesz, Rowllens, tak to już jest w świecie starszych.
Zgromiłam go spojrzeniem.
- Poza tym, to nie jest tak, że mam kilka dziewczyn na raz- dodał jakby chciał wyprzedzić moje kolejne pytanie.- Ja je po prostu zmieniam.
- Pogrążasz się- podsunęłam pomocnie.
- Wszystkie z nich za mną szaleją, więc w czym problem?
- Zachowujesz się jak palant.
- Bo spotykam się po zajęciach z miłą dziewczyną, która marzy o takim spotkaniu?- zapytał retorycznie.- Nie ma nic w tym złego.
- No w tym nie. Ale robisz takiej dziewczynie nadzieje, każda z nich liczy, że…
Chica, ale ja to wszystko wiem- uśmiechnął się z aroganckim błyskiem w oczach.- One może i liczą na więcej, a ja udaję, że nie jestem tego świadomy i mam do tego prawo. Tak więc zgodnie z tym prawem nie robię nic złego celowo.
- Wiesz, sądzę, że nie…
- Rowllens, na razie wydawałaś się miła- uciął, nawet na mnie nie patrząc.- Nie każ mi zmieniać o sobie zdania i daruj sobie ględzenie jak mój ojciec.
- Przed chwilą usłyszałam, że jestem wnerwiającą, a jak nie chciałam obiecać, że nikomu nie powiem o Turnieju, to poleciało kilka barwniejszych epitetów- przypomniałam mu.
- Nie dałaś mi wyboru- zaśmiał się.
- I ty nie masz ojca, twój ojciec jest urojony.
- Powiedz mu to jak umrzesz, a on cię odwiedzi.
- Już zazdroszczę twojej wybrance rodzinnych obiadków.
Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że Thomas to typowy dupek. Tak, mogłam go wyzywać, bo mnie porwał, wkurzał, dokuczał mi i był uszczypliwy. Ale mimo to, w tym nie było chamskiej złośliwości. Jak dla mnie nasze kłótnie były przejawem sympatii, nie były? A tu proszę. Thomas okazał się być zwyczajnym dupkiem. No przepraszam, ale tak się zachowywał! Bawił się uczuciami dziewczyn jak tylko chciał. Dobra, ja też święta nie byłam, czasem mogłam zbyt dwuznacznie się uśmiechnąć do jakiegoś chłopaka, zbyt blisko siedzieć na imprezie i zbyt wyzywająco tańczyć. Ale nigdy żadnego nie pocałowałam, nie spotykałam się z żadnym regularnie, nie było mowy o robieniu mu realnych nadziei.
Jakbym była tą Amandą, to bym przynajmniej zrobiła sobie nadzieję, a ten określa ją jako ‘dobrą znajomą’?
Dobra, to nie moja sprawa, pomyślałam, jednak obiecałam sobie, ze już nigdy nie będę się mieszała w niczyje życie. Thomas chce się zachowywać jak palant- proszę bardzo. Mi to nie przeszkadza.
Tylko nagle wszystkie jego teksty skierowane w moim kierunku straciły jakiekolwiek znaczenie. Nie, żeby kiedykolwiek się liczyły. Po prostu teraz się wyjaśniło ile one były warte. Wyszło na to, że on tak ze mną rozmawia, podrywa, żartuje na temat umawiania się i robi to lekko, dla zabawy. Teraz wiedziałam, że nawet jak jeszcze kiedyś usłyszę komentarz odnośnie swojego wyglądu, to jedyne co powinnam to się zaśmiać i przytaknąć. Nie, żebym kiedykolwiek robiła inaczej. Nagle zaczęłam współczuć dziewczyną, które to kupują…
Nie mniej jednak, nadal go lubiłam. Ale już inaczej.
- Dobra- wzruszyłam ramionami, podnosząc na niego wzrok.- Rób jak chcesz.
- Bardzo dobre podejście, Rowllens- powiedział, znowu wsuwając ręce do kieszeni spodni.- Najważniejsze, to dbać o siebie. Ewentualnie o najbliższych.
- Jesteś strasznie zadufany w sobie. Egoistyczny i narcystyczny. A na pewno nie czuły na uczucia innych- wymieniłam, unosząc wzrok, by spojrzeć w jego brązowe oczy. Zabrzmiałam tak jak chciałam: jakbym opowiadała o czymś nudnym, co mnie wcale nie obchodziło.
- Być może. A ty bezczelna.- Zaśmiał się krótko.- Ale patrz jak na tym wychodzę.


A tak widzę relację Nicolasa i Victorii; bez ironii: ta dwójka lubi się po swojemu ((:


Co nowego w rozdziale?

W tym rozdziale już coś się zmieniło. Początek jest zupełnie nowy. Pojawia się Charles i Chris, ale jako postaci-tło na śniadaniu. Potem, gdy Rowllens gubi się w obozie i zaczyna podsłuchiwać rozmów jakichś osób w namiocie, pojawiają się nowe osoby- Olivia i Simon. Rozmawiają oni z Chejronem o Turnieju. Między innymi wyliczają osoby biorące w tym udział. Tutaj też pojawiają się nowe imiona. Ogólnie w tej części w rozmowach obozowiczów pojawiają się imiona nowych bohaterów, których wcześniej w FT nie było, więc myślę, że warto przeczytać ten i już kolejne rozdziały. Ale wracając do treści: podsłuchującą Rowllens przyłapuje Thomas, znowu się kłócą po przyjacielsku. I wtedy pojawia się Amanda, z którą umawia się Thomas. Wtedy Rowllens odkrywa jego stosunek do dziewczyn i uznaje, że ten podrywa i ją dla zabawy, a ją konkretniej w celu zirytowania. Czyli jest jak dawniej, a przynajmniej streszczenie wychodzi podobne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz