Uwaga! Chciałabym zaznaczyć jedną sprawę, dotyczącą tego i innych
rozdziałów.
W Wakacjach z o.o. nie ma postaci, które brały udział w Fielgiej, ale
czasem zostawiłyśmy sceny, gdzie te osoby brały udział. I to nie jest tak, że
osobę np. Dais (postać już nie będąca częścią tego opowiadania) zastąpiłyśmy
nową, Amandą, jak akurat zdarzyło się w tym rozdziale. Amanda jest córką
Afrodyty i leci na Thomasa, ale jest inna niż Dais, bardzo inna. Nie będzie to
tylko zmienione imię, ale też charakter, dana postać bierze udział w innych
scenach, a w starych, gdzie została podstawiona i tak zachowuje się inaczej. Dlatego
proszę nie traktujcie tych postaci jak zamienniki starych. Oni są bez
powiązania ze starymi, po prostu jako 'wolni' czasem zostali użyci do
zapełnienia dziur w treści.
VICTORIA V
- Słyszałam wiele zabawnych historii, ale ta przebiła wszystkie- warknęła Amy, nakładając sobie na talerz fragment śniadania swojego brata, Johnny’ego. Ten westchnął cicho i udał, że tego nie widzi.- No proszę, mordeczki! Przecież ja nie lunatykuję.
- Victoria, no powiedz im coś. Bo się ośmieszają przy tobie, nowej. A gdzie
dobre wrażenie?
- Szansa na pierwsze dobre wrażenie już minęła- zauważyłam, mimo, że to
było pytanie retoryczne.- Przegapiliście trochę.
- Lunatykujesz. Każdy to potwierdzi- ciągnął Johnny, ukochany braciszek
Amy.
Amy fuknęła gniewnie rozgniatając mu na twarzy niedojedzoną masę
naleśnikową. John nawet się nie przesunął jedynie odruchowo zamknął oczy oraz
się uśmiechnął. Następie z pełnym satysfakcji spojrzeniem zeskrobał sobie z
twarzy i okularów naleśnika, po czym posłał siostrze najsłodszy uśmieszek jaki
w życiu widziałam.
Amy i Johnny byli dwójką dzieci Hermesa, którą poznałam ostatniego
wieczoru. Oraz Nicolasa, grupowego. No, jeszcze Esmeral, ale ona też była
nieuznana. Nicolas podszedł do mnie jeszcze wczoraj, ponieważ był tym całym
grupowym. Miły facet, serio. Myślę, że on też mnie polubił, ponieważ środkowy
palec pokazuje się tylko przyjaciołom. A rano gdy wstałam o wiele za wcześnie
miałam okazję poznać Esmeraldę. Miła dziewczyna, chyba łatwo będzie się z nią
dogadać. Ale za to tę dwójkę potomków Hermesa (jakkolwiek niedorzecznie brzmi
taki tytuł) która siedziała teraz przy mnie, poznałam doskonale. A przynajmniej
na razie wydawali się cholernie cudownymi ludźmi.
Amy odpowiadała mi idealnie swoim planem na życie. Tej dziewczyny nie dało
się nie kochać, była otwarta, władcza, ustawiała wszystkich jak chciała.
Jednocześnie się nie wywyższała, była jak królowa, na którą ktoś ją wychował, a
ona teraz po prostu żyje życiem władczyni, ignorując zasady ją otaczające.
Bratnia dusza, cholera. Wieczór spędziła na wypytywaniu mnie o wszystko,
poznawaniu mojej biografii, uczeniu pokera, innych gier karcianych i wywracaniu
oczyma w rytm prychania, gdy tylko coś jej nie pasowało. Usłyszałam milion kawałów
i historii, wysłuchałam tysiące przezabawnych konwersacji.
Natomiast Johnny, spokojny i racjonalny, również zdawał się być fajny. On z
Amy byli najcudowniejszą parą jaką spotkałam. Rodzeństwem- parą, oczywiście.
Amy ciągnęła za sobą Johnny’ego wszędzie, nie było szansy, żeby pozwoliła mu
odejść gdziekolwiek. A mimo dominującego charakteru blondynki, to on był dla
niej jak opiekun, starszy brat i jedyna osoba, która potrafiła jej kazać usiąść
i nic nie rozwalać. Przyjęli mnie wczoraj ciepło, po pięciu minutach
zapomniałam, że jestem tu ‘nowa’, a oni są rodziną.
- Ale Amy, czy to coś złego? Masz okres, że cię to nie bawi?
- Wiesz, że takich rzeczy nie mówi się dziewczynom?- zapytała chłopaka.
Siedziała naprzeciwko mnie i Johna, który zajął miejsce po mojej lewej stronie,
na skraju długiej ławki. Johnny pokręcił głową, przeczesując palcami swoje
krótko ścięte włosy mysiego koloru, z postawioną grzywką, której kosmyki opadły
i muskały jego czoło.- Nie nauczyli cię tego w szkole dla archaicznych mamisynków
z nienaganną kulturą i znajomością sawru-wawru?
- To nazywa się savior vivre. I przypomnę ci, iż
chodziliśmy od zawsze do jednej szkoły.
Zasłoniłam twarz szklanką z woda, żeby schować uśmiech.
- „Iż”…!- prychnęła Amy i pokręciła z niedowierzaniem głową.
Przeniosła spojrzenie na mnie i z rozbawioną miną zapytała:- Czujesz? I on tak
gada odruchowo. Obudź go o trzeciej w nocy, a połowa tego co powie, będzie
brzmieć jak z dramatów Szerkspira.
- Znaliście się wcześniej?
- Znamy się od wczesnej podstawówki, kiedy Amy postanowiła się ze mną
zaprzyjaźnić.
- Właściwie, to oznajmić, że za ciebie wyjdę- wyszczerzyła się dziewczyna.
Cała złość już jej minęła, zapomniałą, że była obrażona.- Błędy młodości-
dodała patrząc na mnie i porozumiewawczo kiwając głową.- Ale od tamtej pory
teoretycznie się nie odczepiliśmy od siebie, bo trafialiśmy do tych samych
szkół. On dzięki stypendium, ja dzięki mamie. Moja mamusia to jednoosobowa
kopalnia złota, fundowała szkoły nam obojgu.
- I od razu wiedzieliście, że jesteście tymi…no, że jesteście…- zaczęłam,
ale jakoś nie mogłam wypowiedzieć tego nagłos. No cholera, kto normalny pyta
ludzi o bycie herosami? To brzmiało nawet w mojej głowie strasznie.
- Herosami?- zapytał Johnny z uśmiechem dobrego wujka. Czubkiem noża
poprawił okulary na nosie.- Nie, ja się dowiedziałem pierwszy. A unikanie Amy,
tłumaczenie się, dlaczego nie ma mnie czasem w wakacje, opuszczam od czasu do
czasu szkołę, mam siniaki na rękach… to był koszmar. Ale wtedy okazało się, w
bardzo zabawny sposób z resztą, że ona też…
- Jest herosem, cudownie, kartki z gratulacjami składacie do mojej
sekretarki- przerwała mu Amy, wskazując skinieniem głowy na brata i wywracając
oczyma. Najwyraźniej ględzenie o historii swojego życia nie było jej ulubionym
zajęciem.- Dobra. Czyli wróćmy do pytania, na które mi nie odpowiedziałeś,
mordecko. Czy wiesz, że to niekulturalnie pytać się dziewczyn, czy mają okres?
- Naturalnie- John kiwną głową.- Dlatego jesteś jedyną osobą, którą o to
pytam. Cóż, prawda jest taka, że też tylko ty, kiedy masz okres, jesteś tak
opryskliwa i nieznośna, żebym musiał się upewniać, że należy ci dać spokój.
Amy prychnęła, ale widać było, że to ją rozbawiło. Spojrzała się na mnie z
niedowierzaniem.
- Słyszałaś go? Jaki psychologistyk się znalazł.
- Nie ma takiego słowa- wtrącił się okularnik, choć w jego przypadku to nie
było złośliwe. On już tak miał. Zachował się jak dorosły, musiał ją poprawić. Z
czystej miłości oczywiście. Mnie na przykład nie poprawiał, a kilka razy celowo
używałam złych słów, składnię myliłam. A jednak widziałam wtedy na jego twarzy
przelotny grymas.- Psycholog.
Parsknęłam śmiechem, który wstrzymywałam od dłużej chwili. Jakikolwiek
temat nie był poruszany, zawsze kończył się on na: albo ich kłótni, albo Amy,
która w jakiś sposób kompromitowała Johna, a potem się na niego rzucała,
śmiejąc się, przepraszając i zapewniając, że go mimo wszystko kocha.
- Jest. To psycholog po studiach logistyki. Beznadziejny z niego psycholog,
bo z wykształcenia jest logistykiem, a logistykiem jest jeszcze gorszym, bo nie
dostał pracy tam gdzie chciał, tylko został psychologiem.- Amy wypowiedziała to
na jednym wydechu, tak szybko i bez ładu i składu, że połowy musiałam się
domyślić. Cały czas machała widelcem na lewo i prawo, tłumacząc o co jej
chodzi.
Byli jak stare złe małżeństwo. Może i pomysł Amy na pobranie się z
dzieciństwa nie wypalił formalnie, ale myślę, że mentalnie byli jak najbardziej
ze sobą połączeni do końca życia.
- No to jak to wyjaśniłam, to wracamy do jeszcze jednej kwestii. Ja nie
lunatykuję.
- Amy, wszyscy wiemy, że lunatykowałaś- odezwałam się, napychając się
drożdżówką. Zaczynało mi się robić niedobrze, bo ona była równie słodka co
zjedzona rano nutella. To nie był mój najlepszy pomysł, już mnie mdliło- Nie
wiem w czym masz problem, wyszło równie śmiesznie, co jakbyś nie spała, a nie
zrobiła to celowo.
- Właśnie. Mina Victorii, gdy obudziła się z tobą na sobie, była komiczna.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Tak, jednak spaliśmy tej nocy. W końcu każdy
padł, zaczynając od Johnny’ego a, a kończąc na… nie wiem, ja zasnęłam w połowie
zdania, byłam dość przemęczona całym tym dniem. A kiedy rano się próbowałam
obrócić na plecy, odkryłam, że to niemożliwe, bo leży na mnie ponad
sześćdziesiąt kilo słodkości i szczęścia, w postaci chrapiącej Amy.
W pierwszej chwili… no dobrze, racja- nie przywykłam do takiej bliskości.
Nigdy nie lubiłam jak ludzie mnie dotykali, brali pod ramię, bawili się moimi
włosami, trącali. Ja to co innego- ja uwielbiałam brać innych pod rękę. Jednak,
nadmierna bliskość- nie, stanowczo nie. Nie przywykłam, nie pasowało mi to. Nie
tyle wprawiało mnie w zakłopotanie, co w pewien niesmak; czemu ktoś śmie
dotknąć moją rękę, mnie? A jednak, kiedy
odkryłam, że to Amy na mnie chrapie… ona była zbyt słodka i zrzędliwa
jednocześnie, by się wkurzyć. Ją można było jedynie zepchnąć na podłogę i z
satysfakcją śmiać się, kiedy oszołomiona siada na ziemi, zaplątana w
prześcieradło.
- Zapewniam was- oznajmiła Amy, przymykając oczy.- Zrobiłam to celowo. Sto
procent mojego pomysłu. Chciałam, żeby Vicky poczuła się kochana.
Nie powstrzymałam się i prychnęłam rozbawiona. Widząc to i Amy zaczęła
chichotać pod nosem, a Johnny uśmiechnął się pod nosem.
W tym momencie dosiadł się do naszego stolika Nicolas, ten cały grupowy. Te
nazwy brzmiały jak na obozie harcerskim. Brakuje im tylko krótkich spodenek i
podkolanówek albo obciachowych koszulek z logiem tego miejsca. Ha, to by było
żałosne, jakby takie mieli. Pewnie w gustownym kolorku- żółtym, pomarańczowym,
limonowym dla odważnych. Oczywiście razem z nim przyszła ta brunetka,
Esmeralda, i razem zajęli miejsca przy nas. Ciemnowłosy chłopak usadowił się
przy stoliku i od razu okręcił głowę w stronę blondynki.
- A czemuż to moja ulubiona siostra jeszcze nie nazwała mnie ‘mordeczką’?-
zaśmiał się. Najwyraźniej ‘mordeczkowanie’ wszystkich było wizytówką Amy.
- Amy strzela teraz fochy, że... w sumie to nie rozumiem. Chyba nie chce
się przyznać, że wlazła komuś do łóżka przez sen. To według niej
kompromitujące.
- Naprawdę?- zdumiał się Nick, ale przeniósł spojrzenie na swój talerz.-
Czyli jakby nie spała, to nie byłoby już kompromitujące?
- To trudne pytanie, na które próbujemy odpowiedzieć- stwierdził Johnny
ironicznie i zerknął na Amy, która cmoknęła zdegustowana, że jej nie rozumieją.
- Chryste, Amy- uśmiechnął się Nicolas, patrząc na nią z rozbawieniem, ale
też braterską miłością.- Ciesz się, że wlazłaś do łózka dziewczynie, a nie
chłopakowi. Ten by pomyślał, że jesteś napalona.
Amy wywróciła oczyma, a ja dostrzegłam, że uśmiech Johnny’ego wydał się
sztuczny. Spojrzał przelotnie na siostrę, a potem wrócił do grzebania widelcem
w swoim śniadaniu.
- Odpowiadając na pytanie: to owszem, było zabawne, ale jakbym nie spała,
to byłoby celowe i przez to zabawne. Z tym, że ja rzecz jasna nie spałam, więc
takie było. A lunatykowanie byłoby... kto normalny wchodzi ludziom w nocy do
łóżka?
- Ty?- zasugerował Johnny, na co Nicolas pokręcił głową.
- Nie, weź ją słuchaj. Powiedziała „kto normalny”.
- Racja- uśmiechnął się okularnik, na co Amy popatrzyła w bok, prosto na
niego i fuknęła jak urażony kot. Bracia popatrzyli się na siebie dumni ze
swojego dowcipu.
- Ty lepiej uważaj, żebym nie…
Nie dokończyła, bo nagle, nie wiadomo skąd, na środku naszego stołu
wylądowała ogromna ryba. Tak, taka ryba, jaka pływa sobie w oceanarium.
Obślizgła, wielkości mojej nogi, cała się lepiąca i śmierdząca z daleka. Wylądowała
na drugim końcu stołu, przesunęła się po nim kawałek, zgarniając przy tym
połowę talerzy i dzbanków z herbatą, po czym spadłą na ziemię.
Odruchowo odsunęłam się do tyłu, tak samo jak siedząca obok mnie Esmeralda.
Rodzeństwo od Hermesa nawet się tym nie przejęło, Johnny nie zabrał łokci
ze stołu, tylko sięgnął po serwetkę i wytarł nią rękaw bluzy, cały ubrudzony
czymś mokrym. Tak, dziś też miała na sobie bluzę „Miss me?” na powitanie
wszystkich osób, które miały przyjechać. Był piątek, oficjalny koniec roku
szkolnego. W tym czasie Nicolas spokojnie wepchnął sobie do ust gofra, a Amy
westchnęła, obróciła się na ławce, tak że była przodem do stołówki i krzyknęła:
- Charles, jeszcze jeden taki numer, a wytapetuję ci pokój tymi rybami!
W odpowiedzi, nie byłam pewna z której strony, padło „Wybacz Amy! Miało być
w stolik Chrisa!”, a blondynka jedynie cmoknęła i machnęła ręką w tamta stronę.
Usadowiła się z powrotem na swoim miejscu i popatrzyła na mnie, szukając
wsparcia. W tle, prawdopodobnie Chris, odkrzyknął coś Charlesowi, ale byłam
zbyt pochłonięta podziewaniem pomysłu na rzucanie rybą.
- O, widzę, że Charles przyjechał- rzucił pogodnie Nicolas, odchylając się
do tyłu. Zaraz też komuś pomachał z promiennym uśmiechem.
- Nienawidzę, kiedy to robią- oznajmiła Amy, wzdychając.- To takie
dziecinne i nudne.
Wymieniłam z Esmeraldą spojrzenie. Chyba ona też miała pewne wątpliwości,
gdzie, i dlaczego akurat do tego wariatkowa, trafiła.
- Amy, masz okres?- odezwał się Nicolas, patrząc na siostrę z troską i
rozbawieniem. Przysięgam, że gdyby Amy miała pod ręką tę rybę, Nicolas
oberwałby nią przynajmniej trzy razy po twarzy. Natomiast ja i Johnny
wybuchliśmy śmiechem. Ja rechotałam w najlepsze, a John musiał ukradkiem,
korzystając z uwagi, że Amy nachyliła się nad jego talerzem, żeby sięgnąć na
drugą stronę stołu i zdzielić Nicolasa łyżką w czoło.
- No co?- zaśmiał się, kiedy ta wróciła na swoje miejsce.- Od kiedy nie
bawią cię tego typu rzeczy? Sama byś chętnie bombardowała tą stołówkę rybami.
Poza tym, przyznaj. Tęskniłaś za spadającym z nieba karpiem i Charlesem.
- Jestem na to zbyt dojrzała- odparła wymijająco, ale na jej twarzy widać
było pewną dozę rozczulenia.
Johnny zaniósł się głośnym śmiechem.
- Amy ma problem,- zwrócił się do mnie i Es Nicolas- że to nie ona wymyśliła
rybne granaty. Ostatnio podczas wojny na trawę też miała taki problem, przez
cały dzień. Choć mniejszy, gdy ktoś wymyślił konkurs na skakanie z pegazów do
jeziora z jak największej wysokości. Wtedy jedynie prawie się nie zabiła-
dodał, jakby to była drobna usterka przy pracy.
Och tak. Rozumiem, każdemu się może zdarzyć, cholera… Pokiwałam głową ze
zrozumieniem, ściągając sceptycznie usta zajmując się swoją drożdżówką, żeby
nie zauważyli mojej miny. Lubiłam ich, ale przepraszam. Takie historie nie powinny
mieć miejsca w normalnym świecie, moim świecie.
- To nie moja wina, że Mielonka poleciała w złą stronę, kiedy
skoczyłam.
- Wylądowała na płyciźnie- wyjaśnił usłużnie John.
W tym momencie zza plecami Amy upadła kolejna ryba, a towarzyszyło jej
głuche, obrzydliwe plaśnięcie o podłogę.
- CHARLES!- zawołała Amy, nie obracając się nawet. To było tak gwałtowne,
że znowu podskoczyłam na miejscu.
W moją stronę nachyliła się Es, ciągnąc mnie za rękaw. Do tej pory
siedziała przygarbiona pomiędzy mną a Nickiem i w spokoju konsumowała swój
jogurt z owocami.
- Vicky, nie wiem jak ty, ale ja się stąd zmywam!- szepnęła stanowczo
dziewczyna, która z kocią gracją zsunęła się z ławki i pociągnęła za kołnierz
koszulki Nicolasa.- A ty idziesz ze mną, mój drogi!
- Ale moje gofry…-jęknął chłopak ze smutkiem patrząc na swój talerz.
- Zjesz później!- zaoponowała dziewczyna i nim zdążyłam coś powiedzieć,
oboje zniknęli w tłumie.
- Nasz Nicuś wreszcie natknął się na kogoś, kto nim rządzi- zauważyła Amy z
cwanym uśmieszkiem, odprowadzając tą dwójkę spojrzeniem.
Nagle zapomniała o Charlesie (kimkolwiek on był), rybach oraz tym, że
kłóciła się o lunatykowanie. Cała Amy. Na jej twarzy znów widać było promienny
uśmiech, a oczy błyszczały. Wyglądała jak blondwłosy lis, kiedy oparła brodę na
łokciu i z satysfakcją przymrużyła oczy.
- A ta Esmeralda to niczego sobie jest. Jedno trzeba jej przyznać, figurę
ma ładniutką, a oczy cudowne. Choć ja wolę blond włosy, ale to kwestia gustu.
Prawda Johnny? Blondynki są seksowniejsze.
- Sprzeciw- mruknęłam.- Teraz jest moda na szatynki.
- Oj daj im spokój- Johnny westchnął patrząc na Amy.- Nicolas mówił, że
Esmeralda jest jego przyjaciółką od zawsze. Pamiętasz? Często o niej wspomniał,
kiedy przyjeżdża w wakacje. To ta jego „Kicia”, o której co chwila….
- Nie wierzę w przyjaźń damsko męską. A jeżeli to jest ta „Kicia”, o której
tyle się nasłuchałam, to tym bardziej oni nie są przyjaciółmi. Nie ma opcji-
zaoponowała blondynka, a potem wykrzywiła się, jakby była na siebie zła, że
tego nie zauważyła.- Mamciu, faktycznie to jest ta „kicia”!
- Oni się przyjaźnią.
- Nie wierzę w przyjaźń damko męską.- przypomniała, zawijając prosty kosmyk
włosów za ucho i uśmiechając się szeroko do brata.- Dlatego uważam, że jesteś
transwestytą, kochanie.
Nie mogłam nie puścić tego komentarza obojętnie ,więc wybuchłam śmiechem
razem z Amy, która z satysfakcją nachyliła się do niego nad stołem i cmoknęła
wymownie powietrze.
- Albo po prostu twoim bratem.
- Adoptowanym bratem transwestytą.
Chłopak z uśmiechem pokiwał automatycznie głową, a potem westchnął
rozbawiony. Miał w sobie na tyle pokory i opanowania, że nawet nie próbował
odgryźć się siostrze, bo wiedział, że to i tak nic nie da. Jedyne co zrobił to
z cynicznym uśmiechem posłał dziewczynie współczujące spojrzenie, pełne
politowania.
Amy mruknęła coś do siebie pod nosem, rzucając ukradkowe spojrzenie na
Johna. Triumfalnie poprawiła zawinięte do łokci rękawy bluzy.. Biały materiał,
czarny napis i leginsy tego samego koloru, a do tego klapki w kolorowe motylki
nadawały jej lekki, delikatny wygląd. Z kurtyną prostych jak druty włosy,
lejących się jej z ramion na plecy i dekolt, wyglądała subtelnie i elegancko.
Zdawała się być bardzo opanowaną i spokojną osobą. Ale wygląd to jedno,
charakter to inna sprawa…
Z resztą miałam właśnie okazję się od tym przekonać, bo w tej chwili na
ławkę obok Amy, z tej strony gdzie nikt nie siedział…wpadła kolejna ryba.
Dziewczyna przymknęła oczy, opuściła ramiona, jakby liczyła w myślach do pięciu
i po kilku sekundach powoli obróciła się na ławce, wstając. Z żądzą mordu
wypisaną w oczach zniknęła na stołówce. Choć jadalnia była przestronna, na
zewnątrz i widna, po sekundzie straciłam ją z oczu. Nawet nie zdążyłam
zanotować w głowie, że wstała od stołu- była i nagle gdzieś zniknęła.
- Eeeh, współczuję Charlesowi- zauważył trzeźwo Johnny, wycierając o róg
koszulki okulary, nadal tłuste od oberwani naleśnikiem i westchnął zblazowany.
- Nie, przecież Amy nie zrobi mu krzywdy. Nic mu nie będzie - wzruszyłam
ramionami. Johnny spojrzał na mnie z uśmiechem i powiedział:
- Będzie. Mimo, że to Charles. Amy i tak znajdzie sposób, by go zgnoić.
- To się chwali- zaśmiałam się.
- Nie kłócili się od przerwy majowej, a wtedy widzieli się przez parę
godzin- przypomniał sobie okularnik.- Muszą nadrobić zaległości.
- Prawdopodobnie mają całe wakacje, a potem całe życie. Ale i tak uważam,
że nic mu nie będzie. Jestem pewna, że przeżyje, tak jak tego, że Unia
Europejska została założona w1951 roku.- Tak, chciałam błysnąć wiedzą. Tak,
miałam nadzieję, że John okaże się normalnym człowiekiem i nie będzie nawet
wiedział, co to ta unia. Jednak moje marzenia legły w gruzach, bo chłopak
podrapał się w głowę i z zadumą wymalowaną na twarzy mruknął:
- Co? Myślałem, że w 1993 roku, może rok później.... A nie w 1991? Nie, 1993…
Nie pamiętam, te wszystkie Europejskie umowy są męczące. Jakby nie mogli
podpisać jednej i nie kombinować.
Cholera!
No i widzicie?! Geograf nie dość, że naraził mnie na śmierć, to jeszcze źle
nauczył! No, w sumie, to nie zdążył mnie poprawić. Ale jeżeli to nie pierwszy
raz, to co? Potem pod koniec liceum napisałabym taki egzamin z setką błędów! A
wszystko przez źle podpatrzoną datę z zeszytu koleżanki.
- No to nie jestem tego tak pewna.
- Ja właśnie też nie. Amy na stówę go przynajmniej pobije. I stawiam trzy
drahmy, że jeszcze dziś po południu będę wrzucał mu przez okno do domku ryby-
westchnął, jakby to było coś normalnego, a on mówił nie o maltretowaniu komuś
sypialni płazami, a opalaniu się na plaży.- Nie ruszaj się, to jak
spacyfikuję siostrzyczkę, pokarzę ci obóz i przedstawię ludziom- stwierdził
podnosząc się z miejsca.
Wyglądał, jakby ogarnianie Amy, która próbowała właśnie udusić jakiegoś
kolesia, było dla niego rutyną, nudną codziennością. Kiedy siedziałam przy
stoliku, otoczona jedzeniem, świeżym i pachnącym śniadaniem, a wszędzie było
pełno normalnie wyglądających nastolatków, którzy śmiali się, rozmawiali,
przekrzykiwali… Miałam wrażenie, że jestem tu od dawna. Podobało mi się tu,
naprawdę.
- Tylko zjedz porządne śniadanie, obiad jest dopiero o drugiej.
Kiwnęłam głową uśmiechając się, kiedy usłyszałam to typowo rodzicielskie
upomnienie. Johnny poklepał mnie po ramieniu, kiedy mnie mijał, a ja
odprowadziłam chłopaka wzrokiem do tłumu rozwrzeszczanych dzieciaków. John był
wysokim chłopakiem ale bardzo chudym i niemal niknącym w oczach. Nie
przypominał umięśnionych rówieśników, których w obozie było pod dostatkiem.
Obserwowałam jego plecy, zarys łopatek pod koszulką i wystających ramion.
Przedramiona były grubości ramion, a łokcie widocznie zarysowane.
Prawdę mówiąc, potem nie działo się nic szczególnego. Dokończyłam
drożdżówkę, poczekałam przez chwilę na moje ulubione ‘stare złe małżeństwo’, a
kiedy ci się nie pojawili, wzięłam gofra Nicolasa i nie mając nic lepszego do
roboty ruszyłam do domku.
Tylko, cholera, pojawił się problem. Ruszyć do domu, a do
niego trafić, niestety nie idzie w parze.
Wpychając w siebie śniadanie Nicolasa (swoją drogą muszę się go zapytać
skąd pomysł łączenia posypki i suszonych owoców na bitej śmietanie; suszone
owoce z posypką były jeszcze gorsze niż te bez niej), skierowałam się do
jakiegoś dziwnego namiotu. Może to jakaś informacja…? Ów namiot wyglądał jak
typowy rekwizyt filmowy, z ekranizacji bitew europejskich, albo bajek o
wojnach. Wiecie, takie miejsce, gdzie wielcy wodzowie średniowiecza ustalali
taktyki i sposoby jak wygrać na polu walki.
Kiedy tylko podeszłam bliżej, usłyszałam:
- Chejronie, to bardzo ważne!
Oho- jak bardzo ważne, to znaczy, że dla mnie idealne. Uniosłam znacząco
brwi, bo to brzmiało niemal jak zaproszenie dla mnie. Kiedy dostrzegłam małą
ławkę tuż obok, stwierdziłam, że to przeznaczenie i wszystko wskazuje na to, że
muszę tu usiąść i posłuchać.
- Ależ nie musisz mi tego tłumaczyć, Simonie- westchnął ktoś, stanowczo
mężczyzna. Usłyszałam tupanie, co oznaczało, że ktoś chodził w namiocie. Inna
sprawa, że odgłos ten nie przypominał ludzkich kroków, tylko jakby tam w środku
był koń...
- Zmieścimy się idealnie czasowo- kontynuował owy Simon. Najwyraźniej
postanowił dalej zadręczać tego faceta swoją paplanina. Mi to było na rękę,
skoro oni jakieś tajne coś planują. Jak mawiała moja nauczycielka od matmy: „im
więcej usłyszysz i zapamiętasz, to twoje”. Czy jakoś tak, bo ja jej nigdy nie
słuchałam. A tym bardziej nawet nie próbowałam zatrzymać tego co gadała w
głowie… Choć jednak, jak widać, to co ci nauczyciele gadają się przydaje,
pomyślałam, wzruszając ramionami. Tego się nie spodziewałam nigdy potwierdzić.
- Codziennie zrobimy trzy plansze. Postaramy się rozłożyć wszystko po
równo. Żeby jednego dnia nie było łatwiej niż następnego.
- Mam nadzieję, że mimo ambicji, dasz sobie i swoim rywalom odpocząć.
- Naturalnie! Dlatego Turniej będzie co pięć dni przerwy.
- Ile zespołów chcecie zrobić?
Ej, to chyba jakiś konkurs będzie. Ale fajnie, uwielbiam konkursy!
- Myślimy o pięciu. Simon, Johnes, ja, Timny oraz Jenny- odezwała się
trzecia osoba, dziewczyna. - Wybraliśmy te osoby, ponieważ mają dość silny
charakter, są rozpoznawalni i poradzą sobie jako kapitanowie. Ogarną ludzi,
zmuszą ich do roboty i nie zaniedbają.
- Skromna jesteś- zauważył Simon, a zaraz potem dodał, trochę zmieszany:-
Przepraszam.
- Wybraliście sędziów?- zapytał dorosły lekko znudzonym tonem.
- Tak. Pięciu, tyle ile drużyn- oznajmiła znowu ta sama dziewczyna.
Jej głos był bardzo delikatny, nie mówiła szybko, ani jakby była
zdenerwowana. Zdawała się być przede wszystkim skupiona, jakby zdawała jakiś
raport, ale jednocześnie była zadowolona i może nawet trochę znudzona.
- Oczywiście ty, Chejronie, Pan D. oraz trójka herosów. Prowadziliśmy
ankiety.
- Nie zdradziliśmy po co- wtrąciła się.- To były przypadkowe pytania, w tym
jedno, „Kogo uważasz za osobę obiektywną i dobrą do sędziowania w różnych grach
obozowych”.
- I mimo, że padło słowo „obiektywny”….
Oczyma wyobraźni widziałam, jak urywa i niepewnie zerka na towarzyszkę, po
czym prowadzą dialog spojrzeń, kto powie temu Chejronowi coś bardzo niedobrego.
- Mam się bać, kto wygrał?- jęknął bezsilnie Chejron.
- Tak- wtrącił szybko chłopak, a dziewczyna szybko wymieniła:
- Nicolas, Chris oraz Alex.
- Tylko Chris, niestety akurat ten najnormalniejszy, odmówił.
- Dlaczego?
- Mi mówił, że jest za leniwy i nie lubi papierkowej roboty- powiedziała
dziewczyna, ale nie brzmiała jakby była do tego przekonana.- Jak dla mnie po
prostu wolał bezczynnie spędzać czas ze swoją ekipą na trybunach. Albo poza
nimi, znasz ich Chejronie.
- Zastąpi go Thomas- wtrącił Simon. Nie brzmiał na szczęśliwego z tego
powodu.
- A ten się zgodził, wiadomo, sława i chwała. Więc jednak nie cała ekipa
będzie siedzieć bezczynnie podczas Turnieju.
- Jednak musieliśmy też mieć jakaś dziewczynę, żeby niebyło nieporozumień.
- Nie mogliście wziąć dziewczyny zamiast Christophera?
Zapadło milczenie, jakby chłopak z dziewczyną dopiero teraz odkryli, że
faktycznie, mogli by tak zrobić. Najwyraźniej Chejron, kimkolwiek był, nie był
zachwycony, że koniec końców padło na Thomasa.
- Alex ustąpił miejsca Sabinie. I dzięki bogom, bo równie dobrze zwycięzcę
Turnieju moglibyśmy ogłosić już jutro, kiedy wylosujemy drużyny.
- Tak? I myślisz, że kto to by był?
- Proste. Ta z największymi cyckami.
Usłyszałam ciche westchnienie.
A ja powstrzymałam atak śmiechu, rozbawiona prostolinijnością tej
dziewczyny. Nie ma co, podobała mi się ta odpowiedź.
- Przeprowadzaliście tą ankietę tylko wśród dziewczyn?
- Nie,- przyznał Simon- jednak nie wszyscy odpowiadali szczerze. Niektórzy
dla zabawy, niektórzy byli przygotowani przez innych jak odpowiadać…
- Właśnie. Niektóre dziewczyny namawiały innych, żeby głosowali na przykład
na Nicolasa- dodała dziewczyna.- Cóż, nie żebym miała coś przeciwko takiemu
wynikowi. Jakby została ich trójka, wniosłabym o zasadę, że po każdej z
planszy, sędziowie muszą zdjąć koszulki i…
- Nie- przerwał jej Simon.- Olivia. Nie.
Doszłam właśnie do wniosku, że ten obóz roi się od pustych lal oraz
przekupnych frajerów, kiedy nagle, usłyszałam za sobą:
- Rowllens, sznurowadła ci się rozwiązały!
Cholera!
Tak się przestraszyłam, że podskoczyłam, obracając się w drugą stronę, skąd
dobiegł ten radosny okrzyk. Dlatego, że siedziałam na skraju ławki, nachylając
się, by słyszeć jak najwięcej, jeden zły ruchu spowodował, że straciłam
równowagę. Dłoń na której opierałam ciężar ciała ześlizgnęła się z krańca
ławki, a ja jak największa fajtłapa poleciałam w bok, prosto na trawę. Od razu
obróciłam się tak, żeby usiąść przodem do tego idioty, który mnie tak
wystraszył. Bo kim ta osoba mogła by być, cholera, no kim?
- Ale Rowllens, nie musisz padać na kolana na mój widok.
Zupełnie nie zauważyłam Thomasa, który stał teraz nade mną uśmiechając się
promiennie, jakby cieszyło go to, że jutro będę mieć siniaki na tyłku. I to
przez niego. Jakkolwiek źle to brzmi.
W tym samym momencie, wejście do namiotu rozsunęło się i wyjrzała za nich
dziewczyna, z tego co usłyszałam to Olivia.
- Thomas?- zdumiała się widząc chłopaka. Jednak jej spojrzenie zaraz
powędrowało w moją stronę.- Czemu tu leżysz?
- Witaj, Olivia.
Syn Tarota posłał jej elegancki, szeroki uśmiech. Jak dla mnie sztuczny...
Ale chyba wiedziałam o tym tylko dlatego, że sama zbyt często go używałam.
Olivia chyba nie, bo sama delikatnie wygięła kąciki ust zerkając na Thomasa.
- Wybacz jej- ciągnął chłopak, patrząc w moją stronę z litością.- Potknęła
się o sznurowadła, ale wszystko w porządku- oznajmił chłopak, schylając
się i pomagając mi wstać. Czytaj: Złapał mnie pod ramię i pociągnął w górę,
omal go nie wyrywając ze stawu. Nie byłam gotowa na to, więc przy okazji omal
się nie wywaliłam jeszcze raz.
- Poradziłabym sobie sama- odparłam urażona faktem, że mi pomaga i wyrwałam
ramię z jego ręki. Przez niego się wywaliłam, a ten jeszcze zwala to na moją
niezdarność? Ha, ja i niezdarność…!
- Aha- mruknęła dziewczyna, zerkając na mnie z politowaniem. Cudownie,
cholera. Teraz ma mnie za pierdołę.- A co tu robiliście?
- Victoria jest tu nową, pokazywałem jej Obóz.
- Myślałam, że robiłeś to wczoraj. Ricky mówiła, że dopiero wczoraj
przyjechałeś i przez resztę dnia gdzieś się szwendałeś.- Ta laska była
strasznie podejrzliwa. A nie wyglądała na taką. Była wysoka i szczupła, bardzo
ładna. Niczym modelka Victoria’s Sekret albo innej
prestiżowej firmy. Nie licząc idealnej figury, nienagannej fryzury, manikiuru i
delikatnego makijażu, miała dopasowane do butów ubranie.- Taki duży to nasz
obóz nie jest, żeby pokazywać go przez dwa dni.
- Wczoraj nic nie pokazałem, Ricky wpadła na mnie jak szedłem do siebie-
przyznał Thomas, kiwając głową.- Ale po prostu tak późno przyjechaliśmy,
odprowadziłem Victorię i wpadłem na Ricky. A ty od dawna tu jesteś?
- Od maja- odparła wzruszając ramionami i kiwając głową za siebie.- Ktoś to
wszystko musiał ogarnąć.
Thomas pokiwał głową, wyszczerzył się i rzucił:
- Pogadamy wieczorem, nie bądź zazdrosna.
Mówiąc to położył mi rękę na plecach i pchnął do przodu, prowadząca w dół
ścieżki. Modelka Victoria’s Sekret zawołała tylko, że nie jest
zazdrosna, ubarwiając to kilkoma epitetami i stwierdzeniem, żeby Thomas…
spadał. Ten nie odwracając się pomachał jej i przyspieszył kroku.
Kiedy zostawiliśmy ten dziwny namiot w tyle, Thomas zatrzymał się obracając
przodem do siebie i spojrzał na mnie…czy on przypadkiem był na mnie zły? Już
kiedyś widziałam go zdenerwowanego, więc jego groźna mina i piorunujące
spojrzenie nie zrobiły na mnie wrażenia. Tak, widziałam. Raz jak darłam się,
żeby mi drzwi otworzył i raz jak ziewnęłam, kiedy on bohatersko forsował
wszystkie krzaki na poboczu autostrady, a wcześniej przechodniów na
chodniku.(Uwaga! Drobne ogłoszenia, dla wszystkich obrońców praw człowieka!
Przy tym poprzednim wspomnieniu z ostatnich kilku dni, nie zginął żaden
człowiek. Choć jeden zaraz może i będę to ja!)
- Chryste, Rowllens. Zostawić cię na kilka godzin bez opieki, a ty już…
- Świetnie sobie radzę- dokończyłam za niego.
- Co ty tam robiłaś?
- Siedziałam- rzekłam uśmiechając się niewinnie.- A potem potknęłam się o
sznurowadła.
- To było miejsce, gdzie nie powinnaś się znaleźć, co dopiero siedzieć i
podsłuchiwać.
- Przepraszam?- odparłam.- Nie wiedziałam? Gadali, więc postanowiłam…ej,
zaraz! Ja wcale nie podsłuchiwałam! Usiadłam, żeby zawiązać sznurowadła.
Nie widziałam powodu, czemu miałabym się od razu przyznawać do winy. Niby
skąd może wiedzieć, że podsłuchiwałam?
- Wiązałaś buty, a nie podsłuchiwałaś, tak?
Nie wiem dlaczego, ale odniosłam wrażenie, że w tym momencie traktuje mnie
jak młodszą siostrę, o którą musi zadbać, aby nie zrobiła sobie krzywdy, ani
nie wpadła w kłopoty.
- Wiesz co…- żachnęłam się.- To miłe, że od razu zakładasz, że
podsłuchiwałam. Naprawdę, nie…
- To chyba jesteś pierwszą osobą, która musi wiązać zawiązane sznurowadła-
prychnął lekko rozbawiony, a jednak nadal wyglądał na poirytowanego. Zdumiona
spojrzałam na dół. Przez to, że on mówił o moich rozwiązanych butach Olivii,
zupełnie zapomniałam, że tak naprawdę są one zawiązane. Uwierzyłam w najsłabsze
kłamstwo świata, skierowane do kogoś innego i dotyczące mnie.
- Może dlatego, że usiadłam, żeby je zawiązać i je zawiązałam?
Pobłażliwe, zirytowane spojrzenie nie uległo nic a nic zmianie. Mlasnęłam
zdegustowana.
- Ciesz się, że ten aniołek Victoria’s Sekret nabrał się
na bajeczkę o nich i spacerku! Jakby się spojrzała na moje nogi to byłabym też
pierwszą, która się potknęła o zawiązane sznurówki!- wytknęłam mu, starając się
zmienić temat. Może zapomni, że miał mnie ochrzanić…?
- Śmiem twierdzić, że byłabyś w stanie to zrobić.
- Śmiem twierdzić, że jesteś dupkiem- odparowałam lekko.- Ja przynajmniej
umiem jeździć po jezdni, a nie wszędzie tylko nie na niej. I zdobywać znajomych
inaczej, niż przez porwanie, jeżeli o zdolnościach mówimy.
- Co słyszałaś?- zapytał bardzo poważnie, jakby nie słyszał mojego
tłumaczenia się i drażnienia go. Cholera, pamiętliwy był.
- Nic.
- Rowllens…
- Brown…- przedrzeźniałam go, rzucając mu identyczne spojrzenie co on mi,
tak samo przeciągając sylaby.- Nie, dobra, to nazwisko jest zbyt śmieszne, by
wymawiać je z tą morderczą miną- oznajmiłam, przerywając gromienie Thomasa
spojrzeniem, bo to nie przynosiło efektów.
To bardzo niesprawiedliwe, pomyślałam. On jak chce wygląda zabójczo, a jak
potrzebuje, potrafi wyglądać naprawdę przerażająco. A ja co najwyżej mogłam się
pochwalić miną umierającego bawoła, albo przerażonej wiewiórki. No, według
niektórych również nadawałabym się na rolę Hagrida… Zero sprawiedliwości,
cholera.
- Coś o jakimś Turnieju- rzuciłam niby od niechcenia, przyglądając się
swoim paznokciom Tak właściwie to nic mi nie mógł zrobić, więc informowanie go,
że jednak dowiedziałam się o wiele za dużo, był ciekawym zajęciem. Dlaczego
nie?- Drużynach, głosowaniu, sędziach, całym planie, chyba też wszystko czego
nie powinnam…no, dużo tego było… Wiedziałeś, że Markus jest adoptowany?-
zagadnęłam, rzucając niewinne kłamstewko dla urozmaicenia. Thomas chyba się na
mnie poznał, bo wyprostował się i rzucił mi pełne współczucia spojrzenie.
- Tu co druga osoba jest adoptowana- zauważył.- I nie ma żadnego Markusa.
- Oj tam, pewnie przekręciłam imię, ale…
- Masz nikomu nie mówić- przerwał mi ostro.
- Że Markus jest adoptowany?- udałam, że nie wiem o czym mówi. Działało,
taka gadka wyprowadzała go z równowagi, a przynajmniej spowodowała ciężkie
westchnięcie, i kręceni głową z pobłażaniem.- Oczywiście, nic nikomu nie
powiem. I ha!, jednak Markus jest na…
- Cicha, nie o tym mówię, i oboje wiemy, że zdajesz sobie z
tego sprawę- przerwał mi, patrząc się na mnie zblazowany.- Masz nie mówić nic o
tym Turnieju.
- Czyli mam bardzo niebezpieczną wiedzę, która może pokrzyżować czyjeś
nikczemne plany?- zapytałam ożywiając się i znowu na niego zerkając, jednak nie
ukrywając cynizmu w tej wypowiedzi.
- Nie. Masz wiedzę odnośnie kolejnej głupiej atrakcji- powiedział
beznamiętnie.- Atrakcji, w którą błagam cię nie mieszaj się.
- Dlaczego?- przybrałam przybierając ton i wyraz twarzy wnerwiającego
małego dzieciaka, które dopiero się nauczyło gadać i cały czas o wszystko się
pyta.
- Bo po pierwsze jesteś niewyszkolona, po drugie to głupie, po trzecie
szkoda na to czasu, a po czwarte: niebezpieczne.
- Martwisz się o mnie- zauważyłam z satysfakcją i dodałam z uwodzicielskim
akcentem w głosie, który według wielu mam opanowany do perfekcji:- Znowu. To
urocze.
Nie odpowiedział. Nadal łypał na mnie groźnie.
- Dobrze, nic nikomu nie powiem- mruknęłam uginając się ostatni raz.
Chłopak słysząc to diametralnie się zmienił. Już nie wyglądał jakby chciał
mnie rozerwać na kawałki gołymi rękoma, tylko nagle stał przede mną
uśmiechnięty i bardzo zadowolony z siebie.
- Nie umiesz mi odmawiać- zauważył takim samym tonem, jak ja przed chwilą,
kiedy wytykałam mu, że on niby się o nie martwi.- Znowu. To też jest urocze.
Przygryzłam dolną wargę zła, że dałam się nabrać. Syn Tarota czy innego
Kabanosa, patrzył na mnie z przymilnym uśmiechem, mrużąc oczy tak, że wyglądał
jak wilk. Nagle oczywiste się stało, że nie obchodziło go, czy nikomu nie
powiem, czy też powiem- chciał po prostu znowu mnie na coś naciągnąć! Już raz
uległam, dając się tu przywieźć, a teraz jeszcze takie głupie coś. Jeżeli jakoś
miał mnie wkurzyć, to tylko w taki sposób.
Zignorowałam go, zasłaniając usta ręką, udając, że ziewam. Thomas nadal
stał obok mnie z pogodnym uśmiechem i wyglądał, na zadowolonego. Patrzył na
mnie, oczekując jakiejkolwiek reakcji. Trzymał obie ręce w kieszeniach czarnych
spodni, całych spranych i z dziurami na kolanach. Do tego włożył luźny
podkoszulek tego samego koloru z szarym nadrukiem, taki bez rękawów. Normalnie
uważałam, że bluzki z takim krojem są dobre dla napakowanych i przypalonych
słoneczkiem frajerów, jednak Thomas wyglądał w nim niespodziewanie bardzo
dobrze… Był na tyle chudy, że materiał wisiał na nim, jednak na tyle
wysportowany i smukły, że ani trochę nie przypominał kościotrupa w worku po
kartoflach z za dużymi dziurami na ręce. (Wiem co mówię- ja tak wyglądam.) Do
tego te czarne włosy… Tak swoją drogą, to on do brzydkich się nie zaliczał… Co
nie zmienia faktu, że mnie denerwował. Oraz, że w tym momencie, gdybym tylko
znała w obozie kogoś więcej, chętnie bym od niego zwiała. Ale niestety znałam
za mało osób. Amy poszła bić kolesia od ryb, Johnny ją pilnować, a Esmeralda z
Nicolasem mogli być wszędzie. A jakbym poszła ich szukać mogłabym wpaść na
niebezpieczną ilość osób tutejszych, znaczy się wariatów.
Właśnie miałam mu wygarnąć, mniej więcej to samo, co powiedział mu ta
Olivia z namiotu kilka minut temu- czyli, żeby delikatnie mówiąc spadał, kiedy
usłyszałam czyjeś kroki. Odwróciłam się.
Ku nam kroczyła wysoka dziewczyna, mojego wzrostu z ciemnymi blond włosami.
Grube pukle włosów miała zakręcone na lokówkę, te najbliżej twarzy spięte z
tyłu w małego koczka, z którego wystawały maleńkie loczki. Wyglądała na
dojrzałą i poważną, a wszystko dzięki lekko prostokątnej twarzy i ubiorowi.
Miała na sobie jasne, beżowe spodnie ze skórzanym paseczkiem i wsuniętą w nie
cienką, błękitną lnianą koszulkę na ramiączka z brązową podszewką przy
dekolcie. Kościste ramiona miała odsłonięte, a kiedy podeszła bliżej,
dostrzegłam, że -poza nienaganną opalenizną- ma na rękach i policzkach urocze
piegi.
Czy na tym obozie jest jakakolwiek brzydka dziewczyna? Nie? Oho, witajcie
kompleksy.
- Thomas, hej!- przywitała się, obdarzając mojego ulubionego palanta
delikatnym, pewnym siebie uśmiechem. A jednak było w nim coś skromnego.
- Witaj, Amanda. Jak dobrze cię widzieć, dawno przyjechałaś?- Nie wiem czy
to możliwe, ale mówiąc to, mój znajomy posłał jej jeszcze bardziej czarujące
spojrzenie, niż to, które posyłał każdemu na swojej drodze. Jego szatański
uśmiech pełen samozadowolenia, którym darzył mnie sekundy temu wyparował. Och.
Jak miło wiedzieć, że nie tylko mi dokucza, naprawdę, to cudowne.
- Nie, tata mnie podwiózł tak, że kiedy ja weszłam do domku, wszyscy akurat
byli na śniadaniu. Miałam chwilę spokoju, żeby się rozpakować- Dziewczyna
odwzajemniła ten uśmiech, poszerzając swój i pokazując idealnie białe ząbki.
Natomiast na mnie nie zwróciła najmniejszej uwagi.- Miałam jechać z Juds, ale
twoja siostrzyczka postanowiła przyjechać jutro bo jakaś „impreza”.- Dziewczyna
wywróciła oczyma i narysowała w powietrzu cudzysłów.
- To do niej podobne. I chwała jej za to, jeden dzień bez niej więcej.
- Nie mów bzdur, wszyscy wiemy, że tak naprawdę jesteście doskonałym
rodzeństwem.
Och tak, cudownie. Teraz będę powietrzem. Uprowadzonym, odurzonym,
porównanym do zdechłego persa sąsiadki Thomasa i Hagrida, niewidzialnym
powietrzem.
- Cześć- odezwałam się pogodnie, patrząc na dziewczynę. Miałam nadzieję, że
speszy się, że mnie wcześniej nie zauważyła, jednak ta kiedy przeniosła na mnie
spojrzenie, nagle drgnęła i udała zaskoczoną. Widać było, że udawała.
- Och, nie zauważyłam cię.- Miło. I kłamiesz.- Amanda, cieszę się, że
możemy się poznać.
- Victoria.
Uścisnęłam jej wyciągniętą dłoń. Jej wypowiedź brzmiała dość sztucznie,
teatralnie. Nie odwzajemniłam uśmiechu przyszłej przewodniczącej kółka kobiet
sukcesu. Jednak blondyna nie mogła tego zauważyć, bo odgarnąwszy szczupłą
dłonią kosmyk z czoła, popatrzyła się znowu na Thomasa.
- Przechodziłam o bok i jak cię zobaczyłam, pomyślałam, że się przywitam.
Jeżeli istniała bogini słabego podrywu, to ta Amanda stanowczo była jej
córką, oszacowałam szybko. No co? Powinni być dumni, że robiłam postępy!
Wczoraj nazwałabym ją pustą laską, która…nie ważne. Ale tak czy siak patrzcie-
nazwałam ją już córką jakiegoś boga!
- Mądra decyzja- zauważył Thomas.- Wyglądasz jeszcze lepiej niż ostatnio.
Kiedy to było…? W kwietniu? - stwierdził Thomas, patrząc na nią krytycznie.
- Dziękuję- odrzekła, ale nie speszyła się ani trochę. Najwyraźniej nie
należała do skromnych lasek, ale do tych z silnym charakterem i niesamowitą
pewnością siebie.- Miło, że tak uważasz.
- Nie tylko ja tak uważam.
Panie i panowie. Znalazłam Amandzie rodzeństwo; Thomas chyba mnie okłamał w
kwestii bycia dzieckiem Tanatosa! On ewidentnie powinien być synkiem tej bogini
od słabego podrywu…
- Nie przesadzaj- Amanda machnęła lekceważąco ręką, choć na jej twarzy
pojawił się dumny uśmiech. Widziałam, jak się napręża i przenosi ciężar ciała
na prawą nogę, wyrzucając biodro na bok.- I to nie był kwiecień, tylko maj,
początek maja. Wtedy była przerwa wiosenna w tym roku.
- Uwierz mi Amando, że nie przesadzam- odparł Thomas, przechylając głowę na
bok, a na jego ustach pojawił się delikatny, szelmowski uśmieszek.- Fajnie
wrócić do Obozu, co?
- I to jak, stęskniłam się- wyznała, udając rozemocjonowaną.- Jeszcze nie
ma wszystkich dziewczyn, ale na szczęście jest parę osób z innych domków. Nie
mogę się doczekać, aż przyjadą. Pandy pewnie urosła, nasze maleństwo. Tylko
czekam aż Juds przyjedzie, wtedy zacznie się dla mnie prawdziwy Obóz.
- Chociaż ty- zauważył Thomas.- Jak dla mnie mogłaby się spóźnić miesiąc.
- A zostajesz na całe wakacje?
- Pewnie tak, nie mam innych planów.
- Słyszałam, że masz nowego brata.
- Tak, ma jedenaście lat i mało ogarnia- przyznał sceptycznie.- Może choć z
niego będą ludzie, bo na Arthura nie ma już co liczyć. Od rana prześladuje mnie
i opowiada, co u niego w szkole. Jakby kogoś to obchodziło.
- A co u niego?
- Dobrze, wygrał konkurs fotograficzny w marcu i pojechał na zawody zimowe-
odrzekł od razu Thomas, nie orientując się, że dziewczyna go podpuściła. A
Amanda uśmiechnęła się lekko, słysząc, że ten jednak się interesuje.- A teraz
oprowadza tego małego po obozie, Johna, więc mam od nich spokój.
- John? Ładne imię. Bardzo chętnie go poznam.- Dziewczyna posłała Thomasowi
piękny uśmiech, a ja piąty raz zaczęłam liczyć w głowie od dziesięciu do zera,
byleby się czymś zająć.
- Co ty na to, żebym wpadł po ciebie po kolacji? Mam jakieś wino, a jak nie
to Oscar na pewno coś innego nam znajdzie.
- Chętnie- odparła blondi, a ja stałam tam obok i zastanawiałam się, czy
tak czuje się nauczyciel, kiedy uczniowie mają go w poważaniu. Jeżeli tak,
przysięgam, że kupię geografowi kwiaty.- Oscar już przyjechał?
Thomas zrobił minę, świadczącą o tym, że owy Oscar (miałam już poważnie
dosyć imion obcych osób; za dużo, myliły mi się, czasem nie wiedziałam, czy owe
imię słyszę któryś raz, czy to już inna osoba) faktycznie, jeszcze nie
przyjechał.
- Cholera.- Wykrzywił się, przymykając na chwilę oczy. Ale zaraz sobie
przypomniał:- Nie, chwila. On przyjedzie wieczorem, z Ines i Sarą.
- Ines przyjedzie? Cieszę się, dawno się nie widziałyśmy. Tylko wiesz, że
ja nie piję.
- Dla mnie zrobisz wyjątek- rzucił Thomas, a dziewczyna uśmiechnęła się i
zaśmiała delikatnie. Też się chciałam zaśmiać. Histerycznie.- Dziś ma być widać
jakieś gwiazdozbiory, które są widoczne tylko w tym miesiącu- dodał.
Teraz to już miałam ochotę zamienić się z nią ciałami i powiedzieć
Thomasowi, że jest beznadziejnym facetem i do tego staroświeckim. Już ja bym
lepiej umiała zagadać do dziewczyny niż on… Nie no, błagam! Kto normalny chodził
teraz oglądać niebo nocą? Pomyślałam, że Amanda podziela moje zdanie i zręcznie
mu odparuje, ale ku mojemu zdumieniu ta prawię dygając odparła:
- Brzmi świetnie. Może wreszcie uda mi się zobaczyć i zapamiętać gdzie jest
ta cała Wielka Niedźwiedzica.
Amanda rozpromieniła się, ale nie było w tym pustego entuzjazmu. Tak
zachowywała się rozpieczona córeczka, która dostała to, po co przyszła-
wdzięczna i słodziutka, ale nie zaskoczona; wiedziała, że się umówią. Właśnie
to, po co przyszła.
- No to cudownie- Thomas uśmiechnął się delikatnie, w taki sposób, że
pewnie połowa moich koleżanek zeszłaby na zawał.- Będę po ciebie o ósmej.
W odpowiedzi otrzymał uśmiech z reklamy pasty do zębów, a ja usłyszałam
„Cieszę się, że się poznałyśmy”. No, bardzo się poznałyśmy. Wiem, że nazywasz
się Amanda, jesteś farbowaną blondynką, bo masz odrosty, zachowujesz się jak
mała córka prezydenta i lecisz na Pana Perfekcyjnego. A ty o mnie wiesz, że
jestem wspaniałym powietrzem, cholera.
Dziewczyna obróciła się na pięcie, kamyki pod jej balerinkiem zatrzeszczały
podczas tego obrotu. Kołysząc biodrami zawodowo oddaliła się od nas, a ja
pożegnałam ją pełnym niedowierzania spojrzeniem spod wysoko uniesionych brwi.
Thomas przez chwilę za nią patrzył, jednak już po chwili wzruszył tylko
ramionami i spojrzał na mnie tak, jakby Amanda nam coś przerwała, jakieś
rozważania filozoficzne czy rozmowę a on teraz chciał ją dokończyć.
Oho, na pewno!
Posłałam mu szeroki uśmiech mrużąc oczy i wykonałam swój popisowy numer,
który Thomas znał dzięki cudownej wycieczce autostradą. A mianowicie odwróciłam
się i jak najszybciej mogłam ruszyłam przed siebie.
Najwyraźniej Thomas też był na tyle sentymentalny co ja, ponieważ i tym
razem nie dał mi spokoju. Zaraz znalazł się obok mnie, umiejętnie kierując nasze
kroki w stronę jadalni i plaży. Wypuściłam zirytowana powietrze przez nos,
wiedząc, że jak nie znajdę pretekstu to się od niego nie uwolnię.
- Dokąd uciekasz, Rowllens?
- Daleko- mruknęłam.- Tam gdzie mnie nie ignorują, a chłopcy umieją
podrywać dziewczyny.
Thomas parsknął śmiechem, choć ja w tym nie widziałam nic śmiesznego.
Spojrzałam się na niego z cynicznym uśmiechem.
- Rowllens, Nibylandia, Ziemia Obiecana czy Utopia nie istnieje
- Mówię poważnie. Beznadziejny z ciebie Romeo.
- Romeo nie skończył za dobrze, więc dziękuję- uznał, ignorując ironię w
mojej wypowiedzi.- Ale taki Casanova…
- To twoja dziewczyna?- wyrwało mi się. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony,
jednak zaraz odpowiedział:
- Nie. Amanda to tylko dobra znajoma.
- Znajoma- prychnęłam, przeklinając się za to, że nie umiałam się zamknąć.-
Ja ze swoimi znajomymi nie umawiam się na randki.
- A powinnaś. Na przykład ja jestem twoim dobrym znajomym, nie sądzisz?
- Nie- pokręciłam głową patrząc na niego pobłażliwie. Ten tylko błysnął
zębami.
- I tak w końcu się ze mną umówisz. Z tego co wiem, łatwo mi ulegasz i
ustępujesz.
- Chciałbyś.
- A to wystarczy, żebyś się umówiła?- zapytał udając zaciekawionego taką
możliwością.
- Przykro mi, nie umawiam się z kimś kto lubi być porównywany do
Casanovy.
- Ja tylko zaakceptowałem to, że inni mnie porównują- odparł.- Aż tak
próżny nie jestem, żeby się do kogoś porównywać. To tak, jakbyś ty się
porównywała do Angeliny Jolie.
- Czyli mam rozumieć, że dziś się umówiłeś z tą Amanda, teraz próbujesz ze
mną, a jutro umówisz się z… eee…- Byłoby łatwiej jakbym znała imiona osób
stąd.- Z Amy?
Thomas zakrztusił się powietrzem, szczerze rozbawiony. Najwyraźniej wizja
randki z Amy wydała mu się bardzo śmieszna, bo przez krótką chwilę rechotał w
najlepsze.
- O Chryste, z Amy!...- powtórzył rozbawiony.- Nie, odpada. Nawet jakbym
chciał, Amy poszczułaby mnie psami i braćmi. -Byłam w stanie w to uwierzyć.- Na
szczęście jest tu wiele innych dziewczyn.
- Czyli co chwila umawiasz się z inną?
- Owszem.
- Nie przeszkadza ci to?
Thomas zrobił minę, typu: „O nie, znowu kazania, szkoda, że i tak mam to w
dupie”. Szedł tylko patrząc znudzony przed siebie z tą lodowatą nonszalancją w
swojej postawie.
Nie miałam pojęcia, czemu nagle wyskoczyłam z tym bronieniem innych
dziewczyn. Sama się sobie dziwiłam, przecież nigdy nie ingerowałam w niczyje
sprawy. Chyba tylko przez ciekawość.
- Niekoniecznie- odparł, w ogóle nie dotknięty tym co powiedziałam.- To
tylko randki, tylko… z niektórymi potem się umawiam regularnie i jesteśmy
razem. Wiesz, Rowllens, tak to już jest w świecie starszych.
Zgromiłam go spojrzeniem.
- Poza tym, to nie jest tak, że mam kilka dziewczyn na raz- dodał jakby
chciał wyprzedzić moje kolejne pytanie.- Ja je po prostu zmieniam.
- Pogrążasz się- podsunęłam pomocnie.
- Wszystkie z nich za mną szaleją, więc w czym problem?
- Zachowujesz się jak palant.
- Bo spotykam się po zajęciach z miłą dziewczyną, która marzy o takim
spotkaniu?- zapytał retorycznie.- Nie ma nic w tym złego.
- No w tym nie. Ale robisz takiej dziewczynie nadzieje, każda z nich liczy,
że…
- Chica, ale ja to wszystko wiem- uśmiechnął się z aroganckim
błyskiem w oczach.- One może i liczą na więcej, a ja udaję, że nie jestem tego
świadomy i mam do tego prawo. Tak więc zgodnie z tym prawem nie robię nic złego
celowo.
- Wiesz, sądzę, że nie…
- Rowllens, na razie wydawałaś się miła- uciął, nawet na mnie nie patrząc.-
Nie każ mi zmieniać o sobie zdania i daruj sobie ględzenie jak mój ojciec.
- Przed chwilą usłyszałam, że jestem wnerwiającą, a jak nie chciałam obiecać,
że nikomu nie powiem o Turnieju, to poleciało kilka barwniejszych epitetów-
przypomniałam mu.
- Nie dałaś mi wyboru- zaśmiał się.
- I ty nie masz ojca, twój ojciec jest urojony.
- Powiedz mu to jak umrzesz, a on cię odwiedzi.
- Już zazdroszczę twojej wybrance rodzinnych obiadków.
Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że Thomas to typowy dupek. Tak, mogłam go
wyzywać, bo mnie porwał, wkurzał, dokuczał mi i był uszczypliwy. Ale mimo to, w
tym nie było chamskiej złośliwości. Jak dla mnie nasze kłótnie były przejawem
sympatii, nie były? A tu proszę. Thomas okazał się być zwyczajnym dupkiem. No
przepraszam, ale tak się zachowywał! Bawił się uczuciami dziewczyn jak tylko
chciał. Dobra, ja też święta nie byłam, czasem mogłam zbyt dwuznacznie się
uśmiechnąć do jakiegoś chłopaka, zbyt blisko siedzieć na imprezie i zbyt
wyzywająco tańczyć. Ale nigdy żadnego nie pocałowałam, nie spotykałam się z
żadnym regularnie, nie było mowy o robieniu mu realnych nadziei.
Jakbym była tą Amandą, to bym przynajmniej zrobiła sobie nadzieję, a ten
określa ją jako ‘dobrą znajomą’?
Dobra, to nie moja sprawa, pomyślałam, jednak obiecałam sobie, ze już nigdy
nie będę się mieszała w niczyje życie. Thomas chce się zachowywać jak palant-
proszę bardzo. Mi to nie przeszkadza.
Tylko nagle wszystkie jego teksty skierowane w moim kierunku straciły
jakiekolwiek znaczenie. Nie, żeby kiedykolwiek się liczyły. Po prostu teraz się
wyjaśniło ile one były warte. Wyszło na to, że on tak ze mną rozmawia, podrywa,
żartuje na temat umawiania się i robi to lekko, dla zabawy. Teraz wiedziałam,
że nawet jak jeszcze kiedyś usłyszę komentarz odnośnie swojego wyglądu, to
jedyne co powinnam to się zaśmiać i przytaknąć. Nie, żebym kiedykolwiek robiła
inaczej. Nagle zaczęłam współczuć dziewczyną, które to kupują…
Nie mniej jednak, nadal go lubiłam. Ale już inaczej.
- Dobra- wzruszyłam ramionami, podnosząc na niego wzrok.- Rób jak chcesz.
- Bardzo dobre podejście, Rowllens- powiedział, znowu wsuwając ręce do
kieszeni spodni.- Najważniejsze, to dbać o siebie. Ewentualnie o najbliższych.
- Jesteś strasznie zadufany w sobie. Egoistyczny i narcystyczny. A na pewno
nie czuły na uczucia innych- wymieniłam, unosząc wzrok, by spojrzeć w jego
brązowe oczy. Zabrzmiałam tak jak chciałam: jakbym opowiadała o czymś nudnym,
co mnie wcale nie obchodziło.
- Być może. A ty bezczelna.- Zaśmiał się krótko.- Ale patrz jak na tym
wychodzę.
A tak widzę relację Nicolasa i Victorii; bez ironii:
ta dwójka lubi się po swojemu ((:
Co nowego w rozdziale?
W tym rozdziale już coś się zmieniło. Początek jest zupełnie nowy. Pojawia
się Charles i Chris, ale jako postaci-tło na śniadaniu. Potem, gdy Rowllens
gubi się w obozie i zaczyna podsłuchiwać rozmów jakichś osób w namiocie,
pojawiają się nowe osoby- Olivia i Simon. Rozmawiają oni z Chejronem o
Turnieju. Między innymi wyliczają osoby biorące w tym udział. Tutaj też
pojawiają się nowe imiona. Ogólnie w tej części w rozmowach obozowiczów
pojawiają się imiona nowych bohaterów, których wcześniej w FT nie było, więc
myślę, że warto przeczytać ten i już kolejne rozdziały. Ale wracając do treści:
podsłuchującą Rowllens przyłapuje Thomas, znowu się kłócą po przyjacielsku. I
wtedy pojawia się Amanda, z którą umawia się Thomas. Wtedy Rowllens odkrywa
jego stosunek do dziewczyn i uznaje, że ten podrywa i ją dla zabawy, a ją
konkretniej w celu zirytowania. Czyli jest jak dawniej, a przynajmniej
streszczenie wychodzi podobne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz