VICTORIA VI
Z twarzą pełną
satysfakcji wyciągnęłam rękę Esmeral do góry, a drugą dłonią pokazałam na nią.
- Patrzcie, mamy nawet
drugą ochotniczkę!
Połowa trybun ryknęła
śmiechem, co nadało temu wszystkiemu owy „komiczny” wygląd. Ja w tym jednak nic
śmiesznego nie widziałam. Ja po prostu nie mogłam pozwolić, by
ten blondas tak najzwyczajniej w świecie mi czegoś zabraniał! A to, że przy
okazji ponabijałam się z niego jego kosztem, to już inna bajka. Nie można też
zapomnieć o tym, że wszyscy się śmiali z moich słów i wpatrywali się we mnie z
uwagą i zainteresowaniem. Cóż… Stwierdzenie, że mi się ta sytuacja nie
podobała, byłoby kłamstwem.
- Graj, Esmeral, graj.
Uśmiechnij się- syknęłam do niej, porozumiewawczo kiwając głową, starając się
wyglądać na tak rozbawioną jak wszyscy wokół.
- Vicky, ale ja…-
zaczęła, próbując wyswobodzić nadgarstek z mojej dłoni.
- Czyli wy dwie chcecie
wziąć udział w Turnieju?- zapytał Milos, przeuroczy kretyn i rasista w jednym.
- Tak!
- Nie?
- Tak -poprawiłam
Es dobitnie i uśmiechnęłam się do Milosa promiennie. Kiedy Esmi kopnęła mnie w
kostkę, puściłam jej rękę i dodałam:- Czyli wszystko pięknie. Znalazłam drugą
ochotniczkę i bardzo chętnie dołączymy się do którejś z grup.
Na moje szczęście
dziewczyna była zbyt zdumiona, żeby zaprotestować.
Przy stole, za którym
siedział piątka sędziów- Dionizos, Chejron, Nicolas, Thomas i ta Sabina, oraz
piątka drużynowych, których imionami nawet nie zaprzątałam sobie głowy, zrobiło
się głośniej. Każdy machał na Milosa, by podszedł do niego, bo miał coś ważnego
do powiedzenia i każdy koniecznie chciał wyrazić swoją opinię.
- Milos, słońce, wołają
cię- powiedziałam, kiedy ten nadal gromił mnie wzrokiem.- Przestań rozbierać
mnie spojrzeniem, teraz pracujesz.
Na trybunach
automatycznie zrobiło się głośniej, a ja z satysfakcję patrzyłam, jak mój
ulubieniec pąsowieje i truchta do stoliku sędziowskiego.
Nicolas, spojrzał się na
mnie z politowaniem, ale widząc, że Es wstaje, żeby na mnie nawrzeszczeć,
uśmiechnął się szerzej niemal jak kibic, czekający na finałowe rozgrywki
sportowe i z satysfakcją wyglądając momentu, kiedy mocno oberwę od Es. Zawistny
jest, nie ma co... Natomiast Thomas rzucił mi zblazowane spojrzenie, po czym
ukrył głowę w dłoniach, wplątując palce w swoje czarne włosy. Mimo to,
dostrzegłam, że się uśmiechnął, kiedy przeczesywał jak zwykle włosy ręką.
Zapewne, gdybym stała obok usłyszałabym, że jestem niemożliwa i uparta, ale (na
całe szczęście!) dzieliło nas kilka rzędów zaciekawionych tą sytuacją herosów.
Wyłapałam jeszcze
spojrzenie wysokiej, czarnowłosej dziewczyny, chyba Jane… albo Jenny, jednej z
drużynowych, która popatrzyła na mnie z uznaniem i nie próbowała powstrzymać
szelmowskiego i konspiracyjnego uśmieszku, obserwując z zadowoleniem purpurę na
polikach Milosa. Była dosyć charakterystyczna, bo wyglądała jak wychudzona
śmierć, która postanowiła zostać oldschoolowym punkiem, więc łatwo mi było ją
zapamiętać.
- Victoria, co ty
najlepszego zrobiłaś?!- szepnęła do mnie Es, korzystając z okazji, że na mini
scenie i wszędzie wokół nas zrobiło się zamieszanie. Mówiła szeptem, ale na
tyle głośno, że nawet nie musiałam na nią patrzeć, by ją zrozumieć.
- Zgłosiłam nas do
Turnieju- mruknęłam odkrywczo, nie wiedząc co jej mądrzejszego odpowiedzieć.
- Czy ty słuchałaś, co
ten wkurzający blondasek mówił o tej grze?!
- Prawdę mówiąc
zwróciłam uwagę tylko i wyłącznie na dyskryminowanie mnie- odparłam zgodnie z
prawdą, choć fragment o potwornych niebezpieczeństwach, jakiś diabelskich
monstrach i ponad czasowych zabójczych technologiach też zanotowałam sobie w
pamięci.
- Ciebie?- jęknęła Es,
wplątując swoje długie i zgrabne palce we włosy. Wyglądała na nieco
zszokowaną, a jednocześnie niedowierzająco taksowała mnie wzrokiem. -
On mówił tylko, że wybrali najlepszych herosów, bo wiedzą, że jest mniejsza
szansa, że coś im się stanie!
- No właśnie- wzruszyłam
ramionami, posyłając zwycięski uśmiech.- Wykluczył mnie z rywalizacji! Razem z
połową obozu, ale to już inna sprawa. Ich mógłby.
- Ty jesteś albo głucha
albo głupia. Jezu, wiedziałam, od początku wiedziałam! Jak tylko dowiedziałam
się, że ty jesteś tą laską, którą wiozą z poprawczaka… wiedziałam!
- Nie z poprawczaka.
Awansowałam jedynie na krzesło w komisariacie. A właściwie to nawet nie, bo te
sknery nie dali na korytarzu nic, na czym można by było usiąść.
- Tylko komisariat…-
powtórzyła Es z niedowierzaniem, kręcąc przy tym głową i unosząc brwi wyżej.
Przesunęła dłonią po twarzy, a potem gestem dłoni odrzuciła ten temat i wróciła
do Turnieju.- Usłyszałaś to, co chciałaś. Nie wykluczył ciebie, jedynie
zaznaczył, że to bardzo niebezpieczne!
- Właśnie.
- Mówił ogólnie!
- Wywnioskował, że jestem
ofiarą i nie dam sobie rady, cholera.
Esmeral spiorunowała
mnie wzrokiem, ale już przestała syczeć na mnie gniewnie. Zamiast tego
wyprostowała się, przeczesała ręką swoje ciemne loki, które wpadły jej na twarz
i odetchnęła, jakby chciała się uspokoić.
- Czyli oczekujesz ode
mnie, że teraz, kiedy mnie zgłosiłaś do tego całego Turnieju, w którym powinni
brać udział tylko najlepsi, najstarsi i najlepiej przeszkoleni wojownicy, gdzie
ma być podobno w cholerę dużo potworów, pułapek, niebezpiecznych zadań, to ja
po prostu uśmiechnę się i w to wejdę? Ja, która nawet nie umie porządnie kopnąć
własnego przyjaciela, nigdy nie widziałam potwora oraz uważam, że to jakiś
absurd, się zgodzę na to?
Zmierzyłam ją wzrokiem,
bujając się na piętach w przód i w tył. Cholera, jak Es się złości, to wygląda
naprawdę groźnie… Jej cienkie brwi były uniesione w górę, pełne
wargi miała wydęte, a płatki nosa falowały. Oczy dziewczyny ciskały piorunami.
Prosto we mnie. To zły moment na żarty tym, że ten nos przypomina wściekłego
byka? A nazwa… tak, cholernie zły.
- No, fajnie by było…
Dla pocieszenia dodam, że ja nawet sztyletu nie trzymałam- wyszczerzyłam się
najbezczelniej jak mogłam, licząc na to, że powrzeszczy i jej przejdzie. -Poza
tym, już nie masz wyboru.
- Wiem- przerwała mi, uśmiechając
się szeroko.- Absolutnie. Totalnie. Bezdyskusyjnie w to wchodzę. I
żałuj, że nie widziałaś swojej miny przed chwilą.
Uniosłam brwi, zdumiona
jej nagłą zmianą. Posłałam jej pełen politowania uśmiech, jednak nie zdążyłam
się z nią podzielić kolejnym genialnym spostrzeżeniem, bo głos znowu zabrał
Milos:
- Dobrze. Simon zgodził
się przyjąć was obie do swojej drużyny.
Wyszczerzyłam się do
niego promiennie, ignorując mordercze spojrzenie Thomasa.
Mój nowy przyjaciel w
seksownym sweterku z dekoltem w serek (cholera, już wiem co chcę na Gwiazdkę),
wyglądał za to tak, jakby miał się w tym momencie na mnie rzucić i zatłuc
kartkami, które właśnie ze złością zgniótł w rękach. Pozostali herosi, którzy
siedzieli na trybunach zaczęli wiwatować, ktoś nawet krzyknął: „Wreszcie jakaś
mądra się znalazła!”. To było naprawdę budujące, nie powiem. Jednak i tak
najbardziej cieszyło mnie to, że nie dałam nadszarpać swojej dumy i dopięłam
swego.
- Czy teraz, jak już
zmasakrowałaś pół rozkładu tego zebrania, możesz usiąść i nic nie mówić?-
wycedził, patrząc na mnie spod zmarszczonych brwi.- Przez ciebie musimy
przeprowadzić losowanie, kto będzie w drużynach, jeszcze raz.
- Cholera… zepsułam
coś?- zapytałam niewinnie rozszerzając oczy zdumiona, po czym ponownie
wykrzywiłam usta w przepraszającym i przesłodkim uśmieszku.
Nie mogłam teraz po
prostu mu odpuścić, nie byłoby zabawy.
- Och, jak chcesz mogę
do ciebie przyjść i pomóc przy tym losowaniu! Czekaj, już idę!- dodałam,
zaczynając się przeciskać w bok. Jednak zanim minęłam mojego sąsiada po lewej,
zatrzymał mnie stanowczy pisk:
- Nie!- Milos, słysząc
rozpacz w swoim głosie szybko się poprawił:- Nie, naprawdę nie trzeba!- warknął
groźnie i patrzył się na mnie dotąd, aż usiadłam. Natomiast, kiedy przesłałam
mu całusa w powietrzu i pomachałam zalotnie, chłopak poczerwieniał i znowu
zgniótł plik kartek, które trzymał w dłoni.
- Teraz to ich nawet na
makulaturze nie zechcą- rzuciła Esmi, kiwając znacząco głową na plik papierów,
cały wymemłany i pognieciony. Pokiwałam ze smutkiem i dodałam:
- Minuta ciszy dla
drzew, które skończyły żywot jako kartki, należące do rasisty i kretyna w
jednym.
- Serio? Dasz mu minutę
satysfakcji, że jesteśmy cicho?
- Niech ma swoją minutę
sławy.
Es parsknęła śmiechem, nieco
ironicznie kręcąc głową.
- A więc kontynuujmy.
Tylko… trzeba losować jeszcze raz- wycedził, patrząc na mnie spode łba, kiedy
odwracał się do drużynowych.
Z uśmiechem na twarzy
obserwowałam, jak drużynowi składają powrotem losy z nazwiskami uczestników i
oddają je Milosowi, który wrzuca je do puli. Następnie ponownie odbyło się
ciągnięcie nazwisk, tylko, że teraz każdy z drużynowych losował już od razu
cztery imiona herosów z danym rodzicem, których miał mieć w grupie. Wyjątkiem
był Simon- wylosował tylko dwie osoby, bo trzecią i czwartą miałam być ja i
Esmeralda. Chłopak, wysoki i smukły szatyn, nie wyglądał na obrażonego, ani
pokrzywdzonego. Raczej zdawał się być typem osoby, która po tym zebraniu
podejdzie do nas i powie, żebyśmy się nie martwiły niczym związanym z
Turniejem.
Potem Milos przepisał
wszystkie imiona na jedną z tych kartek, które niezmiernie pogniótł, a kiedy
skończył, odchrząknął, prostując się. Wszyscy półbogowie zebrani na arenie
umilkli i spojrzeli się na niego z uwagą, bądź znudzeniem. Niektórzy nie
spojrzeli wcale, bo smacznie spali oparci o swoich sąsiadów.
Z tego miejsca pragnę
pozdrowić tego przystojnego szatyna, który oprawszy nogi na oparciu przed sobą
chrapał w najlepsze. Skrzyżował ręce i tak sobie przysypiał z policzkiem na
ramieniu dobrze zbudowanego chłopaka w bluzie ze swoim zdjęciem. Tego agenta,
również pragnę serdecznie pozdrowić. Cholera, też chcę taką bluzę- i to jeszcze
z kapturem i nazwiskiem na plecach- ze swoją twarzą!
- A więc, z powodu pewnych komplikacji-
tu Milos resztkami silnej woli powstrzymał się, żeby na mnie nie spojrzeć-
losowaliśmy jeszcze raz. Teraz przeczytam składy i ci z was, którzy usłyszą
swoje imiona mają jutro po śniadaniu stawić się na naradę w Wielkim Domu.
- Sędziowie też?-
przerwał mu Nicolas.
- Też- syknął Milos,
ponownie czerwieniąc się, zły, że ktoś mu przeszkadza. Za to Nick osunął się na
oparcie krzesła, przeklinając, po czym wymienił parę uwag z Thomasem, który
siedział obok niego, równie niezadowolony ze słów blondasa.
To zabawne, jak działa
człowiek, gdy jest otoczony przez dziesiątki obcych osób, a myśli ( zaznaczam,
że tylko tak myśli), że kogoś zna i automatycznie czuje więź z tą osobą. Nie
wiedziałam nic o Thomasie, Nicolasie, czy Amy, która siedziała z Johnny’m po
drugiej stronie areny. Znałam ich dzień. Bardzo polubiłam, przyznaję, ale to
nie była znajomość na zawsze, przynajmniej jeszcze nie. Może kiedyś, kto wie…
Jednak w tym momencie, kiedy cieszyłam się, że znam choć pięć twarzy w tym
tłumie nastolatków, byłam niemal pewna, że te osoby są mi bliskie. Znam je, kolegujemy
się.
- A więc, drużyna
pierwsza dzieci Afrodyty, Posejdona i Dionizosa, z drużynową Olivią od
Afrodyty.- Olivia, którą już poznałam, uniosła rękę w górę. Dziś też wyglądała
świetnie, jak modelka Victoria’s Sekret. Milos zaczął wyczytywać:
-Ines i Amanda, również córki Afrodyty, Jack od Posejdona oraz Emilia od
Dionizosa.
Przerwał, bo wyczytani
nastolatkowie zaczęli się emocjonować, a ich przyjaciele ich ściskać i
gratulować. Czułam się jak na jakimś reality show. (A wyczytani
właśnie wygrali randkę z Milosem.). W paru miejscach na arenie zrobiło się
głośniej, zapewne tam, gdzie siedziały wylosowane osoby. Prawdopodobnie tak,
ponieważ po środku jednego z tych zbiorowisk dostrzegłam Amandę.
Milos odchrząknął i
przeszedł do odczytywania składu kolejnego zespołu.
- Drużyna Johnesa, syna
Hefajstosa, składa się z jego siostry, Rocky, Judy córki Tanatosa, Sary i
Oscara: dzieci Hadesa. Następny, skład numer trzy z przewodnictwem Timny’ego,
to będzie jego rodzeństwo od Apolla- Helen i Alex, natomiast Suzanne i Chase
będą reprezentować dzieci Hermesa.
Nie znałam Chase’a i
Suzanne, ale liczyłam, że to fajne osoby. Skoro miałam z nimi mieszkać, mogłam
mieć na to nadzieję. A poza tym- są spokrewnieni z Nickiem, Amy i Johnny’m.
Muszą być przynajmniej zabawni i towarzyscy.
Ponownie rozległy się
gratulacje i okrzyki radości. Tak właściwie, to były one nie rozłączne z
wypowiedzią Milosa, tylko ten próbował je ignorować, kiedy całe trybuny
przekrzykiwały się, żeby okazać swoim faworytom poparcie. Uśmiechnęłam się, kiedy
blondas nie wytrzymał i zawołał:
- Wiecie, ale
moglibyście trochę ciszej!- Niestety podziałało i nastolatkowie się zamknęli.
Kurczę.
- Czwarta drużyna, gdzie
drużynowym została Jenny, córka Demeter, obejmuje jej siostrę Rozalie,
Winstona i Lukasa- synów Aresa i jedyne dziecko Zeusa, czyli
Charlesa.
- Nie miał dużej
konkurencji- mruknęła do mnie Es z cynicznym uśmiechem.
W tym momencie koleś od
bluzy ze swoim zdjęciem wyprostował się, a szczupły szatyn z podłużną twarzą,
który wyglądał jak mały niewinny dzieciak, gdy spał, poleciał do tyłu, w
ostatniej chwili amortyzując upadek ręką. Na chwilę zniknął z pola widzenia,
zasłonięty rzędem głów przed sobą, a kiedy znowu go ujrzałam, marszczył groźnie
brwi, przecierając dłonią czoło i mamrocząc coś zaspany pod nosem. Agent, który
okazał się być owym Charlesem, zaczął coś krzyczeć do blondynki z męską fryzurą
po jego drugiej stronie, a potem do rozespanego biedaka, który zamiast się
cieszyć razem z nim coś burknął i oparł głowę na łokciu. Charles to zignorował,
i tak przygarnął go ramieniem do siebie, szczerząc się jak małe dziecko.
Ej, to nie ten Charles
od ryb i Amy? O cholera, no nie wierzę; ja naprawdę powinnam zapisać się do
jakiegoś kółka małych geniuszy, moja pamięć i kojarzenie faktów była coraz
bliższa poziomowi samego Sherlocka.
- No i ostatnia
drużyna, czyli zespół numer pięć. Tutaj dowodzi Simon, syn Ateny, a do pomocy
ma Courtney i Norberta od Hekate. No i oczywiście, nasze nowe gwiazdki:
Victoria oraz Esmeralda, które są nieuznane- oznajmił Pan w seksownym sweterku,
złośliwie się uśmiechając i patrząc w moim kierunku z wyższością.
Jednak jego plan
górowania nade mną legł w gruzach, bo kiedy tylko wyczytał mnie i Es, wszyscy
herosi zerwali się z miejsc i zaczęli gwizdać, wiwatować i krzyczeć, że liczą na
nas. Najwyraźniej Milos nie cieszył się dobrą sławą lub po prostu stałam się
maskotką Turnieju. Niektórzy tak mają, na serio- gdzie się nie pojawią, tam ich
kochają…
Wyszczerzyłam się
szatańsko i uniosłam ręce, jakbym chciała powiedzieć Milosowi: ”Nie mam pojęcia
czemu tak się zachowują”. Ten widząc to, wydął usta w podkowę i odwrócił się na
pięcie.
Chyba powinnam się
upewnić, że nie wpadnie w kompleksy przez tą naradę. Tak, stanowczo tak zrobię.
Ciekawe czy się ucieszy, jak przyjdę z wizytą, spytać o to jak bardzo czuje się
gorszy. Może nawet kwiatki mu kupię…
- No dobrze- odezwał się
Chejron, podnosząc się z miejsca, żeby coś dodać od siebie.- Reszta jutro.
Uczestników zapraszam na poranną naradę, od razu po śniadaniu w Wielkim Domu. A
ci, którzy nie rozumieją idei Turnieju, są ciekawi: wszystkich was zapraszam z
pytaniami do mnie, albo sędziów czy też drużynowych.
- Vicky, mamy więcej
fanów niż ci wyszkoleni i tutejsi herosi- stwierdziła z uznaniem Es.
- Nie dziękuj.
- Nawet nie zamierzam-
zaśmiała się, kłaniając się teatralnie i machając naszym „kibicom”, po
czym zerknęła na Nicka, który przypatrywał się jej z sarkastycznym uśmieszkiem,
i posłała mu całusa. Czułam się jak Pingwiny z Madagaskaru, które
tępo stoją i machają publiczności, susząc przy tym ząbki. Es sprawdzała się
idealnie, jako taka aktorka, więc mi nie pozostawało nic innego jak też
kulturalnie do nich machać.
- Joanna d’Arc też była
z pospólstwa i zobacz ile zrobiła- mruknęłam zbyt zajęta śledzeniem spojrzeniem
Milosa, który chwilowo naburmuszony wykłócał się o coś z Chejronem, po czym
opuścił scenę jako pierwszy z wysoko zadartym nosem. Widząc to, nie potrafiłam
zachować kamiennego wyrazu twarzy; musiałam się uśmiechnąć do siebie z
satysfakcją.
- To akurat słabe
porównanie, bo została zdradzona i spalona na stosie.
- Tylko dlatego, że jej
zazdrościli i się jej bali- uzupełniłam, odwracając się za siebie, kiedy razem
z Es schodziłyśmy po schodkach trybun, by wyjść z areny.- A poza tym, jak dla
mnie to Joanna była psychiczna.
Esmeral wyszczerzyła się
do mnie i już miała coś powiedzieć, kiedy z zupełnie innej strony dobiegło
mnie:
- No, to już coś was
łączy.
Na dole schodów, pod
trybunami stał John, kochany Johnny z miną, która wskazywała na jedno:
„Rowllens, zaraz cię zamorduję, ale wcześniej powyrywam wszystkie włosy z
głowy, ale to później, zanim obedrę cię ze skóry. No, ewentualnie wcześniej
będę torturował lekcjami z fizyki i geografii. Aha, i z góry przepraszam, że to
zrobię”.
- Czy ciebie boli
głowa?- odezwał się na wstępie, na co ja z cichym westchnieniem wypuściłam
powietrze przez zęby.- Victoria nie wzdychaj mi tu, tylko odpowiedz!
Chłopak poczekał, aż
doczłapię do niego. Jako że z widowni wylewały się tłumy i motłoch popychał
mnie w stronę Johnny’ego, nie miałam jak się wycofać, wiec tylko zadarłam głowę
do góry i najwolniej, jak mogłam pełzłam w jego stronę. Chłopak
stał ze skrzyżowanymi rękoma. Okulary w grubych, wielkich oprawkach zsunęły się
mu na czubek nosa, przez co wyglądał jeszcze groźniej. Łypał na mnie swoimi
piwnymi oczyma spod zmarszczonych brwi. Mimo figury patyczaka, nie chciałam do
niego podchodzić bez chociażby tarczy. Ewentualnie ekipy ochroniarskiej
prezydenta.
- Wiesz, że sobie nie
poradzisz?- zapytał, gdy z gracją przeskoczyłam ostatni stopień i z wylądowałam
na ziemi obok niego robiąc minę przedszkolaka, który właśnie rozlał w jadalni
zupę i jest z tego dumny.
- Oj weź, ja tylko
broniłam słabszych- oznajmiłam radośnie, robiąc minę uciśnionego dzieciaka.-
Poza tym, nie zdążyłeś po śniadaniu przedstawić ludziom na obozie, więc
postanowiłam sama o siebie zadbać.
- Tak, teraz wszyscy cię
już na pewno znają- zauważył uśmiechając się z politowaniem.
- Taki był plan.
- I po co wciągałaś tam
biedną Esmeraldę?
- Teraz ją też wszyscy
już na pew… chyba na pewno znają- uznałam wzruszając ramionami i unosząc brwi
wyżej. Tutaj Es, która stała spokojnie obok, wywróciła oczyma.
- Od razu biedną-
obruszyła się.- Bardziej niedoinformowaną i zdumioną, ale zadowoloną.
Johnny miał minę jakby
zastanawiał się, którą z nas udusić pierwszą. Na szczęście nie zdążył dokonać
wyboru, bo coś, a raczej ktoś, a jeszcze dokładniej Amy, wbiegła we mnie z
czymś co mogło być zarówno piskiem jak i syczeniem.
Rozpromieniona i
rozpędzona wyhamowała przytrzymując się moich ramion, a że nie byłam na to
przygotowana, pociągnęła mnie za sobą i obie wpadłyśmy na Es. Ta dla
odmiany była przygotowana i z uniesionymi brwiami zgrabnie
odsunęła się w bok… pozwalając nam swobodnie wywalić się na pierwszy rząd
trybun, co stworzyło ogromny karambol herosów, wychodzących z areny.
Z cichym jękiem rozpaczy
poleciałam do tyłu razem z Amy, która nieprzerwanie wydawała z siebie jeden
długi okrzyk radości. Albo udawała czajnik, nie wiem, nigdy nie wiadomo, czego
się po niej można było spodziewać.
- Mordeczki
wszechświata! Kochanie, uwielbiam cię!
- I weź tu próbuj być
konsekwentny- westchnął bezradnie Johnny, krzyżując ręce na piersi.- Amy,
natychmiast wstawaj z Victorii, bo jak ją udusisz, dasz Milosowi
satysfakcje, że bidulka nie weźmie udziału w Turnieju.
- Czyli możemy wziąć udział?-
zapytała Esmeral, patrząc na chłopaka pobłażliwie, rozbawiona tym argumentem.
- Nie- uciął krótko, jak
wkurzony starszy brat.- Po prostu wolę się upewnić, że nie spędzę nocy w
szpitalu z Victorią w gipsie.
Na Amy to chyba i tak
podziało, bo blondi szczerząc się jak wariatka wróciła do pionu i energicznie
chwyciła mnie za ramię, ciągnąc w górę. Tak więc, gdy tylko i ja stanęłam na
własnych nogach popatrzyłam się zadowolona na Amy.
Dziewczyna patrzyła na
mnie zadowolona i z pewnego rodzaju podziwem, jednak nie z zazdrością. Nie
wyglądała na taką, co chciałaby znaleźć się na moim miejscu, ale bardzo
odpowiadała jej dana sytuacja. Nie wiedziałam tylko, dlaczego.
Chyba uznała, że nudny wieczorek z naradą, pełną ględzenia o jakimś Turnieju
nie jest kuszącą perspektywą zakończenia dnia i o wiele bardziej spodobał się
jej mój wyskok.
- A ty?- zapytała
Esmeralda, przerywając jej wykład o tym, jak cholernie się cieszy, że zdeptałam
Milosa, że ten jest idiotą i cholerykiem, a w dodatku bardzo subtelnie zmusiłam
go do dyskusji. Najwyraźniej, Amy też nie przepadała za kochaneczkiem z
seksownym przedziałkiem.- Chciałaś brać udział w Turnieju?
Amy przerwała, rzucając
Esmeraldzie krótkie badawcze spojrzenie. Zamrugała szybko powiekami, jakby
chciała się przestawić z trybu „nawijam i chyba sama już nie wiem czy na
temat”, po czym uśmiechnęła się promiennie, czyli tak jak zawsze.
- Nie, nie chciałam.
- Nie umie walczyć-
wtrącił Johnny. Nadal patrzył się na nas znacząco. Złość rodzica już mu
przeszła, teraz było politowanie i niemoc.
- Nie. Po prostu uważam,
że szkolenie się w bieganiu dookoła areny z kawałkiem metalu jest bezsensowne.
Jestem na to za mądra. Serio, strata czasu.
- Nie umie walczyć-
powtórzył okularnik, sumując.
- Sam nie umiesz
walczyć- odburknęła blondynka, nachylając się do Esmeral i prostując:- Wiesz,
nie mogę być dobra ze wszystkiego, po prostu się nie przykładam. Szkoda na
takie coś czasu.
- Szkoda czasu to na
twoje zachwycanie się tą sytuacją. Teraz Victoria pójdzie do Chejrona się
wycofać, a to co się wydarzyło uznajmy za próbę zaistnienia na obozie.
- Prędzej czy później
bym tu zaistniała i to jeszcze zrobię. Efektowniej i porządniej.
- Tylko nie odpalaj
żadnej bomby- mruknęła do mnie Es, kiwając znacząco głową.- Tu mi się podoba,
nie wysadź tego, jak szkoły.
Johnny przez chwilę
patrzył się na mnie tak, jakby się zastanawiał, czy dobrze zrozumiał Es, i czy
powinien porozmawiać ze mną o tej bombie, czy lepiej nie pytać. Dla odmiany Amy
wydęła dolną wargę i z uznaniem pokiwała głową
Patrzyłam na chłopaka
twardo, nie dając po sobie poznać, że mam jakikolwiek zamiar się go posłuchać.
Bo nie miałam. A to nie była żadna próba, tylko nie dałam sobie dyktować tego,
co mi nie wolno.
- Do żadnego Chejrona
nie pójdę, szczególnie w sprawach odwoływania tego wszystkiego. Co najwyżej z
pytaniem, czy jeżeli Milos nie jest uczestnikiem, a jedynie organizatorem, to
mogłaby mu się stać krzywda na jednej z plansz.
Nie miałam zamiaru się
wycofać! No błagam, to byłoby śmieszne i głupie. Odpuściłabym niemal
walkowerem. Pomijając to, że nie miałam ochoty znowu mieszać wszystkim z
„harmonogramem Milosa” i ponownie obracać to o sto osiemdziesiąt stopni,
to jak już się w to włączyłam, to wiedziałam, że muszę to skończyć. No i nawet
bardzo chciałam. Perspektywa co kilkudniowych turniejów, kilku godzin
rywalizacji, była bardzo obiecująca i już się cieszyłam. Dobra, z tym ostatnim
to przesadziłam. Ale… miałam w planach wmówienie sobie, że bardzo podoba mi się
pomysł grafiku zajęć na wolnym obozie.
- Vicky, musisz!-
zaprotestował chłopak, gestykulując dłońmi, tak że Es unosząc brwi i robiąc
śmieszną minę, odsunęła się, żeby nie dostać w twarz.- To jest niebezpieczne.
Ty nawet walczyć nie umiesz, nigdy nie miałaś broni w ręku.
- Skąd wiesz?
- Mówiłaś przed chwilą-
wtrąciła Esmi.
- Mówiłaś wieczorem-
przypomniała wszystkim Amy, na co John kiwnął głową.
- Nie pomagacie-
burknęłam.
- Właśnie. A teraz
idziemy cię wypisać z tego przedsięwzięcia.
Cholera, błagam, czy ja
jestem dziwna, czy słowo ‘przedsięwzięcie’ jednak nie istnieje tylko w podręcznikach
do angielskiego i lekturach szkolnych? Kto normalny go jeszcze używa…?
Razem z Es wykrzywiłyśmy
się nieznacznie i już miałyśmy zacząć protestować, kiedy blondynka
niespodziewanie wybuchła głośnym śmiechem. Popatrzyła się na brata rozbawiona i
pełna pobłażliwego współczucia.
- Oj nie, nigdzie nie
idą- oznajmiła wesoło, obejmując jego ramie i łokieć, jakby udzielała mu
życiowej porady. Śmiesznie to wyglądało, bo była od niego o głowę niższa.- Nie
przepuszczę takiej okazji. Vicky na Turnieju? Bogowie to będzie coś, przecież
laska jest genialna! Pamiętasz, jak w nocy tańczyliśmy z nią kankana na stole?
- Wolałbym nie pamiętać.
- Ja też- wtrąciła
Esmeralda.- Obudziłam się i zobaczyłam to. Szczególnie, że
Johnny miał na sobie twoją bluzkę, Amy.
- Ja w sumie też
wolałabym nie pamiętać- powiedziałam, co prawdą nie było. Pierwszy raz w życiu
tańczyłam kankana i całkiem dobrze mi wyszło! No, chyba…
- Johnny, kochanie…
Vicky i Es będą bo-skie! Oglądanie ich na planszach, będzie rozrywką stulecia,
no błagam!
- Błagaj. Ja mam po
swojej stronie Nicka. Jak jego ‘kici’ coś się stanie, będziesz pierwszą na jego
liście, bo nalegasz na to głupstwo.
- Jego kicia będzie
bezpieczna.
- Jego kicia tu stoi i
wszystko słyszy- wtrąciła Es, rozciągając usta w przymilnym uśmiechu.
- Ale to niebezpieczne.
- Powtarzasz się.
- Powtarzam się,
ponieważ się o nie troszczę.- Popatrzyłam się na Es i obie zrobiłyśmy minki,
wzruszone i rozczulone tym wyznaniem do granic możliwości. Dziewczyna nawet
udała, że wyciąga chusteczkę i ociera skórę pod okiem.- Nie róbcie takich min,
tylko… Chryste, powinienem dostawać pensje za pilnowanie was wszystkich.
Przesunął ręką po
twarzy, podnosząc przy tym na chwilę okulary. A wtedy zauważył kogoś za moimi
plecami, bo uniósł triumfalnie rękę, a potem przywołał nią tę postać.
- Sara! Sara mnie
zrozumie!
Obróciłam głowę, żeby
zobaczyć kto idzie. Owa Sara, faktycznie szła w naszą stronę. Była to średniego
wzrostu, bardzo jasna blondynka, z naturalnie falowanymi włosami, jakby przed
chwilą wyszła spod prysznica i włosy wyschły jej na wietrze, pusząc się przy
tym lekko. Pojawiła się przy nas dość szybko, szczególnie, że kroki stawiała
raczej małe, eleganckie, dziewczęce. Cała była bardzo dziewczęca.
- Hej, John, Amy-
przywitała się.- Jak miło was widzieć, stęskniłam się!
Amy wyściskała się z nią
życzliwie, a potem odsunęła ją od siebie na długość rąk i obrzuciła uważnym
spojrzeniem.
- Schudłaś-
zawyrokowała, a Sara posłała jej szeroki, chyba najbardziej promienisty uśmiech
jaki widziałam. Odsłania przy tym idealny szereg zębów i lekko dziąsła, ale nie
raziło to za bardzo w oczy. Pasował jej ten uśmiech.
- Ty też Amy, dobrze
wyglądasz.
Amy zrobiła bardzo
zadowoloną minę, jakby właśnie usłyszała coś istotnego. Zadowolona z siebie
przejechała dłońmi po białej bluzie w swojej talii, a potem machnęła
lekceważąco ręką.
- Jesteś dla mnie za
dobra. Dopiero przyjechałaś?
- Tak, przed chwilą
odniosłam z Oskim rzeczy do domku- przytaknęła, ściskając lekko Johnny’ego. –
Słyszałam, że organizują jakiś Turniej i właśnie losowali drużyny, tak?
- Aha, czyli nie
pomożesz- westchnął Johnny.- A swoją drogą, to bierzesz w nim udział. Oscar
też.
Sara nie wyglądała na
zdumioną. Uśmiechnęła się i popatrzyła na chłopaka zdumiona, ale zadowolona.
Miała prostą urodę, ale przez ogromne zielone oczy i piegi na całej twarzy,
wyglądała świeżo i naturalnie. I tak też się zachowywała. Mało gwałtowna,
subtelna w ruchach.
Szybko wyciągnęła od
dwójki rodzeństwa podstawowe informacje o tym co się przed chwilą działo na
arenie, a potem popatrzyła się na mnie i na Es życzliwie.
- Przepraszam, nie
chciałam was zignorować- posłała nam promienny uśmiech.- Jestem Sara Novak, a
was nie kojarzę… Jesteście nowe?
- Tak- przytaknęła Esmi,
ściskając jej rękę.- Jestem Esmeralda.
- Victoria -
przedstawiłam się. Sara posłała mi ciepłe spojrzenie, a potem pytająco
spojrzała na okularnika.
- Johnny, mówiłeś, że
nie pomogę- przypomniała mu.- Coś się dzieje?
Mina Johnny’ego
zdradzała wszystko. Obie z Esmeraldą czułyśmy się bardzo dojrzale, bo na jej
widok ledwo powstrzymywałyśmy chichot. Rzucając sobie ukradkowe spojrzenie,
próbowałyśmy resztkami silnej woli sprawiać wrażenie normalnych przed dopiero
co poznaną Sarą.
- Nie pomożesz, ponieważ
nie było cię na właśnie tej naradzie, która się skończyła. I nie jesteś
świadoma do czego posunęła się ta oto persona, wciągając w to tę personę-
powiedział syn Hermesa, pokazując na nas kolejno. Esmi posłała Sarze jeden z
tych uśmiechów „Hej, podobno to moja wina, ale nie czuję się winna”, a ja
teatralnie wzniosłam oczy do nieba.
- Tak? Co przeskrobały?
- Victoria wynegocjowała
sobie miejsce w jednej z drużyn na Turnieju- oznajmił Johnny, biorąc się pod
boki i tylko czekając, aż blondynka go poprze. Amy za jego plecami udała, że
strzela sobie w głowę; wywaliła język i przewróciła oczy, parodiując poziom
ciekawości swojego brata.- I wciągnęła w to Esmeraldę, która nagle chce brać w
tym udział.
Wszyscy spojrzeli się na
Sarę. I chyba każdy spodziewał się innej reakcji, bo dziewczyna najpierw
uniosła wyżej brwi, potem uśmiechnęła się, a na koniec zostałam przez nią
wyściskana, zaraz po Es, słuchając:
- O mój Boże, to
wspaniale. Wiecie, zawsze uważałam, że trzeba wszystkiego w życiu spróbować.
Wieeem, nie wyglądam na taką, co by się tego stosowała, ale cieszę się, że wy
choć chcecie spróbować!
Ściskana przez Sarę,
posłałam Johnny’emu triumfalne spojrzenie nad jej ramieniem. Blond kłaki trochę
zasłaniały mi chłopaka, ale i tak widziałam to pełnie niedowierzania
spojrzenie. Amy, z miną dumnego rodzica, podeszła do swojego brata i poklepała
go po ramieniu, mówiąc coś co brzmiało jak „Kobiety, mój drogi. Kobiety. One
zawsze cię zawiodą”, ale nie byłam pewna, ponieważ przeszkadzał mi monolog
Sary.
- To wspaniale, serio.-
Przerwała, żeby obrócić się przodem do Johna.- Yhym, to w czym miałam ci pomóc?
Co „przeskrobały”, jak to ująłeś?
- Yyy… No wiesz.
Chodziło mi o to, że…
- Przerwę ci,
przepraszam.- Sara musnęła go delikatnie palcami, śląc przepraszający uśmiech i
słodko mrużąc oczy.- Ale czy nie uważasz, że to wspaniale? Victoria i Esmeralda
będą mogły poczuć nasz Obóz od razu pełną parą!
Dziewczyna wydała się
być naprawdę zadowolona. Dlaczego, cholera, co jej to dawało? Może dzięki temu
miałaby większe szanse na zwycięstwo? Patrzyłam się na nią, kiwając głową co
jakiś czas, gdy ta ściskała Esmi za łokcie i z entuzjazmem zapewniała, że nam
pomoże. I najgorsze było to, że nie mogłam dopatrzeć się niczego negatywnego.
Ona po prostu się cieszyła naszym… szczęściem? Nawet nie wiem jak to cholera
sformułować.
- Tak. Tak właśnie
uważam- mruknął zblazowany Johnny, a ja i Esmi popatrzyłyśmy się na niego w
taki sposób, że gdyby mógł, zabiłby nas.
- I dlatego, Sara, cię
lubię- oznajmiła Amy z pełną poparcia, biorąc ją pod ramię i odciągając od nas.
Sara uśmiechnęła się do
niej promiennie, zakładając blond włosy za uszy i lekko się rumieniąc.
Poprawiła niebieską lnianą bluzkę w maleńkie stokrotki i powiedziała:
- Też cię lubię, Amy. No
dobrze, ja uciekam. Mamciu, muszę się ze wszystkimi przywitać, strasznie się
stęskniłam. Wiecie, czy Arthur i Helen już są?
- Tak, są od paru dni.
- Amy, że ty to wszystko
pamiętasz… O!- zawołała, wskazując na kogoś w tłumie przy scenie.- Idealnie,
tam stoi mój brat. Przepraszam, ale jeżeli on nie ma mojej spinki do włosów,
tej ze sztyletem, to znaczy, że zostawiłam ją w pociągu… A wolałabym jej nie
zgubić. Poza tym, jeszcze jakiś śmiertelnik ją znajdzie, a to na ogół bywa
niezręczne.
Dziewczyna rzuciła
serdeczne „No to na razie”, i pobiegła w stronę znajomych, wołając „Oscar,
Oscar!”. Biała spódnica lekko za nią falowała, tak samo jak włosy. Mimo tego,
że wyglądała jak naturalna i ładna lalka Barbie, nie czuć było
od niej cukierkowatości ani niczego ekstremalnie radosnego. Zdawała się być
raczej opanowana i stonowana, mimo serdecznego uśmiechu. Dopadła jakiegoś
blondyna, który stał tyłem i uwiesiła się na jego szyi. Chłopak w czarnych
ciuchach zerknął na nią i objął ramieniem. Ku mojemu zdziwieniu, gdy tłum się
trochę rozluźnił, zobaczyłam, że rozmawiają z przystojnym szatynem, który spał
na zebraniu i Agentem od bluzy ze swoim zdjęciem. Obaj na jej widok ożywili
się, ten co spał nawet rozłożył ramiona, żeby ją wyściskać.
Gdy tylko się oddaliła,
Johnny westchnął z politowaniem, a w Amy coś wstąpiło.
- O matko, wiecie, że
nie macie szans? Kocham was obie, ale czekam na pierwszy dzień Turnieju.
Kochane, będziecie przeklinać tą chwile kiedy się zgłosiłyście!- nawijała z tak
szerokim uśmiechem, jakby opowiadała o czymś najcudowniejszym na świecie.- No,
ty Esmeral, będziesz przeklinać Vicky, wiec Victoria, masz przerąbane; ale
będzie genialna zabawa!
- Czy ty się czegoś
nałykałaś?- przerwała jej Es, marszcząc sceptycznie brwi.- Czy po prostu tak
odreagowujesz chwilę spokoju przy ludziach…?
- Rozważałabym obie
opcje- podsunęłam pomocnie, a Es pokiwała ze zrozumieniem głową.
Johnny westchnął głośno,
przeczesując ręką swoje dosyć krótko obcięte włosy. Natomiast ja nie mogłam już
powstrzymać uśmiechu i patrząc na rozradowaną Amy, nie umiałam się nie cieszyć
razem z nią. Nawet, jeżeli właśnie opisywał skutki i obrażenia jakie wynikną z
tych zawodów oraz, że jak tylko znajdę się na OIOM-ie, to będzie pierwszym
odwiedzającym.
- O najsłodszy
Apollonie, lecę się zapisać do tych co szykują planszę Hermesa, ale wam tyłki
skopię!- zawołała nagle Amy, przerywając monolog o skutkach porażenia greckim
ogniem. Powiedziała to bardziej sama do siebie niż do nas, po czym puściła
ramię brata i po raz drugi tego krótkiego (i bardzo dziwnego) dnia zniknęła w
mijającej nas grupce herosów.
Jak już wspominałam-
pojawia się równie niespodziewanie tak jak znika bez wyjaśnień. Popatrzyłam się
znacząco na brunetkę, która stała obok mnie z równie zdumioną miną, a kiedy
nasze spojrzenia się potkały wybuchłyśmy głośnym śmiechem, lekko histerycznym.
Chyba emocje wzięły górę i w końcu jednak zaczęłam się minimalnie stresować.
Ale tylko ciutkę. Naprawdę nadal byłam z siebie zadowolona i czułam się tak,
jakbym właśnie została mianowana prezydentem świata.
- Tu nie ma nic
śmiesznego- jęknął Johnny, choć zobaczyłam, że on też się uśmiechnął
delikatnie, na jedną stroną.- Amy jest całkowicie poważna, teraz będzie miała
nowy cel w życiu, a mianowicie napatrzeć się na wasze perypetie na planszach i
pośmiać się. Zyskałyście pierwszorzędną fankę.
- Głównie, żeby mieć z
czego się chichrać, tak?- zapytała Es, trochę się uspakajając i przestając rechotać
wniebogłosy.
- Jesteś strasznie
archaiczny, jakby patrzeć na styl mówienia- dodałam, ignorując jego wywód, co
Johnny skwitował cichym cmoknięciem i wyrzucaniem rąk w powietrze,
rozśmieszając mnie i Es jeszcze bardziej.
Teatr zrobił się niemal
pusty, z wyjątkiem tych co to organizowali, nadal zebranych przy stołach na
scenie, i jakiś trzech chłopaków, siedzących na najniższym rzędzie. Rozpoznałam
w nich Agenta od bluzy- Charlesa, tego co spał i tego blondyna (Oscara, dobrze
pamiętam?), który był chyba bratem Sary. Ci co byli na naradzie wyszli drugim
wyjściem, a blondyn został sam. Z podwyższenia schodził właśnie Nicolas, i ta
koścista dziewczyna z czarnymi włosami, Jenny. Syn Hermesa miał właśnie zamiar
do nas podejść, ale ze sceny zawołała go Sabina, jedna z sędziów, która
pochylała się nad czymś przy stole razem z Thomasem i Chejronem oraz jeszcze
kilkoma obcymi dla mnie osobami. Nicolas skrzywił się, ale powiedział coś do
ciemnowłosej, która kiwnęła obojętnie głową, a sam wrócił do
zgromadzenia stopień wyżej. W powietrzu wisiała atmosfera, taka jak panuje
zawsze na zakończeniu jakiejś imprezy, uroczystości- nagle wszystko się
wyludnia, robi się cicho, pusto i nudno.
- Jeżeli coś wam się
stanie, ostrzegałem- oznajmił po chwili ciszy John, patrząc na nas obie
krytycznie.
- Oczywiście.
- Victoria, ja nie
żartuję.
- Ja też nie. Jestem
całkowicie poważna.
- Jesteś niemożliwa, a
nie poważna- wzniósł oczy do nieba kręcąc głową.- Idę szukać Amy, a wy
pamiętajcie, że od początku mówiłem, że to beznadziejny pomysł.-
Potraktowałam to z miłym uśmieszkiem na ustach i tylko pogodnie dodałam:
- Nie muszę pamiętać, bo
nic mi się nie stanie. Puf, już zapomniałam, że miałam pamiętać- wykonałam ruch
ręką, jakbym strzelała kropelkami wody w kogoś, tak jak się robi, kiedy ma się
mokre dłonie.
Chłopak nie zdążył
jednak mi nic odpowiedzieć, bo Es zniecierpliwiona chwyciła mnie pod ramie i
pociągnęła do przodu.
- Chodźmy stąd, po co tu
sterczymy jako jedyni?
- Myślałam, że czekamy
na Nicolasa- zauważyłam, obracając głowę. Przyjaciel Esmeraldy właśnie
uporczywie uderzał o jakąś kartkę palcem, rzucając mordercze spojrzenie
blondwłosemu chłopakowi. Blondas, bardzo przystojny blondas, nie wyglądał na
zadowolonego- wyprostował się gwałtownie i obaj z Nicolasem zaczęli się kłócić.
- Nie, stoimy tu, bo
były tłumy. A teraz nie ma, więc możemy iść.
John odszedł w przeciwną
stronę, ale jeszcze po krótkiej próbie namówienia nas na wycofanie się.
Spławiłam go oznajmiając, że prędzej uda mu się przekonać Amy do zamknięcia się
w klasztorze, złożyć śluby milczenia, spokoju oraz pokory. Chyba trafiłam, bo
chłopak zaśmiał się i kręcąc zblazowany głową poszedł szukać siostry.
Zostałam razem z Es,
idąc ramie w ramię. Byłam bardzo zadowolona z jej reakcji oraz z faktu, że tak
szybko zgodziła się wziąć w tym udział. Nie oczekiwałam tego, ale jednak…
Prawdę mówiąc, sukces odniosłam podwójny, bo Esmi sama w sobie wydawała się być
równą babką. Nie no, była cudowną osobą, jeżeli chodzi o rozmowy.
Miałyśmy miliardy tematów, jedna drugiej wręcz dopowiadała zakończenie jej
historii, nie było takiego zawieszenia, które czasem występuje : „eee to…ładna
dziś pogodna, co nie?”. Dziewczyna co jakiś czas wybuchała zaraźliwym śmiechem,
więc szłyśmy przed siebie zataczając się czasem od napadów głupawego chichotu.
Musiałyśmy wyglądać jak dwie roześmiane przyjaciółeczki, śmiejące się ze
wszystkiego. Czyli widok, który zawsze mnie irytował.
- To była
najśmieszniejsza narada w tym obozie, odkąd pamiętam- usłyszałam za nami głos.-
Szkoda, że prawdopodobnie ostatnia, bo coś możesz sobie zrobić na tych
zawodach, Rowllens.
Nie wiadomo skąd, po
mojej lewej pojawił się Thomas, nonszalancko się uśmiechając. Obok niego szedł
wysoki i bardzo smukły chłopak, który miał znudzony wyraz twarzy, zmęczony.
Miał blond włosy, lekko się kręcące i wygolone po bokach, był ubrany w czarne
rurki i podkoszulek obdarty z rękawów. Chcąc nie chcąc musiałam przyznać, że
chłopak był naprawdę przystojny. Choć wyglądał jak śmierć w czarnych łachach.
Skóra i kości. Jeżeli moje obserwacje i kojarzenie faktów były poprawne, to był
Oscar.
A zwycięzcą konkursu na
kojarzenie ludzi jest…. Victoria! To już setna nagroda, jaką sobie przyznałam,
ale dziękuję, nadal mnie to cieszy.
- Też miło cię widzieć-
mruknęłam widząc spojrzenie mojego ulubionego dupka, na co Thomas mrugnął do
mnie znacząco.- Es, Thomas. Znacie się?
Thomas uniósł głowę i
przyjrzał się mojej przyjaciółce. Esmeralda wychyliła się, nadal trzymając mnie
pod ramię, a kiedy zauważyła kto idzie obok nas wydęła sceptycznie usta.
- Tak, mówiłam ci już-
stwierdziła z lekką goryczą i politowaniem w głosie.- Nazwał mnie wczoraj
„piękna”, a kiedy go kopnęłam, dodał, że lubi takie.
Za to Thomas wyszczerzył
się do niej bezczelnie, jednak nic nie dodał. O zgrozo, skoro nie chciał
flirtować z tak piękną dziewczyną jak Es, to oznaczało tylko jedno:
- Rowllens, wiesz, że
zginiesz? Ty z resztą też.
Dziękuję, nagrodę za
zgadywanie przyszłości też chętnie przyjmę…
- To będziecie płacić
odszkodowania, bo jestem bardzo cenna- oznajmiła Esmeral.
- Piękna, będziesz pierwszą,
która za kilka dni rzuci się na Rowllens z pazurami, kiedy zobaczysz co cię
czeka.
- Damy sobie radę-
oznajmiłam, a żeby rozluźnić klimat rozmowy zwróciłam się do Es:- A tobie dziś
na wszelki wypadek obetnę dziś w nocy paznokcie.
Thomas parsknął cicho
rozbawiony, a potem dodał sceptycznie:
- No tak, szkoda by było
jakby ktoś ci tą cudną twarzyczkę zadrapał.
Esmeral już otworzyła
buzię, żeby zapewne odpowiedzieć mu coś zgryźliwego, jednak w tym momencie z
areny wyszedł Nicolas. Najpierw usłyszałam „Kicia!”, a dopiero potem
zobaczyłam. Es to wystarczyło, żeby na jej twarzy pojawił się delikatny
uśmiech. Uniosła rękę, żeby mu pomachać, po czym popatrzyła na mnie
przepraszająco:
- Victoria, złapiemy się
wieczorem w domku- wyszczerzyła się.- Idę kłócić się teraz z tym moim
hipokrytą.
Po czym odbiegła,
zostawiając mnie na pastwę Thomasa.
- No, no- zacmokał z
uznaniem Thomas.- Nicolas radzi sobie, nie powiem.
Wykrzywiłam się
cynicznie i strzeliłam go dłonią w ramię, karcąc spojrzeniem. Co prawda,
patrzył się na jej plecy, ale skąd miałam mieć pewność, że… na przykład kiedy
mrugnęłam! Wtedy mógł patrzeć na co innego, a to moja koleżanka. Tak nie wolno.
Zerknął na mnie i od razu się wyszczerzył.
- Znowu mnie bijesz?
Nie zdążyłam mu
odpowiedzieć, bo był szybszy. Trącił łokciem swojego przyjaciela, żeby zwrócić
jego uwagę.
- Oscar, to jest
Rowllens- przedstawił nas sobie. Oscar przyjrzał mi się uważnie i kiwnął
głowa.- Jak ją poznasz, wisisz mi paczkę fajek, bo to przez ciebie musiałem po
nią jechać.
- Jak to?- zainteresowałam
się.
- Ponieważ pierwotnie
miał odebrać cię Nicolas, który mieszka obok, ale przez przypadek okazało się,
że z Esmeraldą mieli wypadek i ona też jest herosem- wyjaśnił Thomas.
- Dwie nowe na pokładzie
to słaby pomysł- przyznał Oscar.- Więc potem miałem odebrać cię ja, bo jesteśmy
z tego samego miasta. Ale akurat byłem w pociągu, dwieście kilometrów dalej, bo
jechałem po Sarę i Ines.
- Yhym, i wygadał się,
że ja jestem tuż obok. Miałem na niego czekać i z nim jechać, a zdrajca mnie
wydał.
Oscar uśmiechnął się pod
nosem, patrząc na Thomasa niewinnie.
- Dzięki mnie zobaczyłeś
Chrisa i Charlesa już niecałą dobę wcześniej.
Thomas wcale nie
wyglądał na niezadowolonego z tego powodu, wręcz przeciwnie. Najwyraźniej nasza
wspólna podróż, to jak mnie porwał, teraz dla niego wydawała się zabawną
anegdotką do opowiadania.
Nagle Oscar zmienił
temat, wskazując ruchem głowy na bok.
- To jest ten twój nowy
brat?
Thomas odwrócił głowę i
ze sceptycznie ściągniętymi brwiami wpatrywał się w kogoś za mną. Odruchowo też
tam zerknęłam i zobaczyłam młodego chłopaka, z tego co pamiętam
jedenastoletniego Johna. Rozmawiał z kimś, kto stał do nas tyłem. Pewny siebie
uśmieszek, dumnie uniesiony podbródek i pobłażliwe spojrzenie… wyglądał
znajomo.
- Yhym. Czujesz? Nie ma
mnie dwa miesiące… w sumie nikogo nie ma, a jak wracam, to to coś siedzi
na kanapie w moim domu.
- Nie wygląda na
szatana.
- Chcesz? Oddam. Tanio,
a nawet dopłacę.
- Aż tak?- mruknął
Oscar.- Arthura chciałeś sprzedać Charlesowi aż za puszkę
piwa.
- Ale ten się prawie
zgodził- zauważył trzeźwo Thomas.
- Bo wcześniej dałeś mu
z Chrisem trzy piwa gratis, na zachętę.
- Co nie zmienia faktu,
że omal go nie oddałem- powtórzył. A potem dodał z konsternacją:- Młody ma
gadane po Judy.
- Moje kondolencje.
Thomas prychnął z
politowaniem, uśmiechając się do Oscara, który nawet nie mrugnął, tylko znowu
powrócił do obserwowania drogi przed nami.
Cóż, doszłam do wniosku,
że gdybym to ja była siostrą Thomasa, ten nie musiałby nic dopłacać, bo sama
zawiązałabym sobie na głowię kokardę i siedziałbym z tabliczką „Adoptuj mnie i
uratuj od tego kretyna”.
- Dlatego ja się cieszę,
że mam Sarę.
- Weź mnie nie irytuj-
mruknął Thomas.- Sara to skarb, siostra idealna.
- Szykuj się, Rowllens…-
zaczął Oscar, ale mu przerwałam:
- Victoria, proszę,
Victoria nie Rowllens.
Thomas odchrząknął,
robiąc znaczącą, bardzo zadowolona z siebie minę. Ale Oscar zaczął już o wiele
lepiej:
- No to, szykuj się
Victoria, na spotkanie swojego rodzeństwa. To może być każdy tutaj. Pomyśl
sobie, że nagle trafisz do domu z kimś kogo tu nie lubisz i przerąbane.
W tym momencie muszę
przyznać, że się przestraszyłam. Nigdy o tym nie myślałam, trochę nie miałam
jeszcze czasu ani głowy do głębszych rozważań gdzie jestem i co tu się dzieje.
Nadal traktowałam to miejsce jak śmieszny wakacyjny obóz, nie skupisko
„półbogów”. A na tym śmiesznym obozie mieszkałam z cudowną Amy, Johnny’m,
Nicolasem i Esmeraldą.
- Cholera, nie myślałam
nad tym- przyznałam.
- Błąd- zauważył Oscar.-
Drobna rada: lepiej zastanów się, gdzie pasujesz i przygotuj się psychicznie na
ludzi z tego domku.
- Dzięki. Jeżeli to
będzie Milos, to się zastrzelę.
- On zrobi to pierwszy-
zauważył blondyn.
I tu miał słuszność.
- Stary, idę szukać Chrisa
i Charlesa- mruknął Oscar, klepiąc Thomasa po ramieniu i nawet na niego nie
patrząc. Nie wyglądał na takiego, co by się przejmował tym co się dzieje wokół
niego.- W razie czego idziemy na pomost; weź rzeczy.
- Nie, Oscar, ja dziś
nie mogę.- Thomas wykrzywił się i spojrzał na przyjaciela.
- Jak to ‘nie możesz’.
Otwieramy sezon, dwa miesiące wakacji.
- Amanda mnie
wyciągnęła.
- Ty ją- poprawiłam go i
popatrzyłam na Oscara szukając wsparcia.- Wyobraź sobie, że jednak ktoś leci na
nocne gapienie się w niebo.
Oscar uśmiechnął się,
ale jego uśmiech wyglądał jak doczepiany, na tle obojętnych i znudzonych oczu.
- Idiota- stwierdził się
z pobłażaniem.- Z tego co wiem Amanda przyjechała przed obiadem, a ty już się
ogarnąłeś?
- Nie mam nic na swoją
obronę.
- To przyjdź jak
skończysz, przecież całą noc tam będziemy- dodał oddalając się niedbałym
krokiem, lekko przygarbiony.
- Dobra- popatrzyłam się
na Thomasa.- Nawiązując do tego, że Nicolas „sobie radzi” oraz twojego
spotkania z Amandą… nawet nie próbuj podrywać Esmeraldy.
- Jesteś zazdrosna?-
zapytał, unosząc jedną brew.
- Chciałbyś- prychnęłam,
ale pokręciłam przecząco głową.- I jak już, to prędzej o Esmeraldę. Po prostu
już mi wyjaśniłeś, że twoje związki nie są poważne i nie trwają długo. A
Esmeralda jest super, i masz jej nie tykać.
- Rowllens, chyba źle
mnie zrozumiałaś.
- Tak?
- Tak. Wyjaśnijmy sobie
jedno. Ja nie zaliczam każdej dziewczyny, jak leci. Nie jestem skurwysynem bez
uczuć i nie mam zamiaru zniżać się do takiego poziomu- powiedział i popatrzył
się na mnie tak, że przez chwilę było mi głupio za to, co powiedziałam.- A to,
że co druga dziewczyna tu chce się ze mną umówić, jest wspaniałe i tylko z tego
korzystam.
- No dobrze, ja już nie
chcę w to wnikać- zaoponowałam. Thomas pokiwał głową i uśmiechnął się w typowy
dla siebie sposób.
- Mam nadzieję, chica. Co
byś powiedziała na rady?
- Rady?- wyśmiałam go i
przechyliłam głowę na bok.- Odnośnie czego?
- Potrzebujecie
wsparcia, żeby wygrać- oznajmił Thomas, jak gdybym wcale nie walnęła jeszcze
niedawno czegoś obraźliwego.
- Tak?- rzuciłam
zbywająco.- Chciałabym wygrać. Czego będę potrzebować, hmmm?
- Tak. Najlepiej
wsparcia od bardzo wpływowego, zajebistego i przystojnego sędziego, co ty na
to, Rowllens?
- Odechciało mi się
wygrywać- skwitowałam, zerkając na niego z przymilnym uśmiechem na twarzy.- Ale
nie martw się, nadal możesz wspierać bardzo zdolną, zajebistą i śliczną
uczestniczkę tego konkursu, co ty na to?
(Rowllens, całe życie, wobec wszystkich)
Co nowego w rozdziale?
W tym rozdziale Victoria
oficjalnie i nieodwracalnie wciąga Es do Turnieju. Zostają przydzielone do
jednej z pięciu drużyn, których uczestnicy zostali wymienieni. W ich drużynie
jest Norbert, Courtney oraz Simon, drużynowy, który się zgodził na ich udział w
swoim zespole. Podczas tego zebrania Vicky cały czas dogryza Milosowi, który ma
jej serdecznie dosyć. Po naradzie dziewczyny dopada Johnny. Próbuje przemówić
im do rozsądku, że to idiotyczny pomysł. Ale te go nie słuchają. Tym bardziej,
że zaraz nadlatuje podniecona Amy, która uważa, że pomysł jest przecudowny i
nie może się doczekać Turnieju z ich udziałem. Pierwszy raz pojawia się też
Sara- córka Hadesa, która dopiero przyjechała i również bierze udział w
Turnieju. Amy znika szukać organizatorów Turnieju, żeby zapisać się do szykowania
plansz, Johnny za nią. Do dziewczyn podchodzi Thomas z Oscarem. Syn Tanatosa z
uśmiechem zauważa, że będą przeklinać chwilę, w której się do tego zgłosiły.
Esmeralda zostawia Rowllens, bo widzi Nicolasa. Thomas, Oscar i Victoria
jeszcze przez chwilę rozmawiają- o obozowym rodzeństwie, Turnieju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz