środa, 7 września 2016

Wakacje z o.o. (6) cz.2


VICTORIA VI

Z twarzą pełną satysfakcji wyciągnęłam rękę Esmeral do góry, a drugą dłonią pokazałam na nią.
- Patrzcie, mamy nawet drugą ochotniczkę!
Połowa trybun ryknęła śmiechem, co nadało temu wszystkiemu owy „komiczny” wygląd. Ja w tym jednak nic śmiesznego nie widziałam. Ja po prostu nie mogłam pozwolić, by ten blondas tak najzwyczajniej w świecie mi czegoś zabraniał! A to, że przy okazji ponabijałam się z niego jego kosztem, to już inna bajka. Nie można też zapomnieć o tym, że wszyscy się śmiali z moich słów i wpatrywali się we mnie z uwagą i zainteresowaniem. Cóż… Stwierdzenie, że mi się ta sytuacja nie podobała, byłoby kłamstwem.
- Coooo…? - jęknęła Es, mrugając i unosząc głowę; wyglądała, jakby właśnie się ocknęła z jakiegoś snu. Przez dostanie w twarz. Krzesłem. Z metalu. W jej brązowych oczach, które teraz zrobiły się ogromne, dostrzegłam wielkie zdumienie i niedowierzanie.
- Graj, Esmeral, graj. Uśmiechnij się- syknęłam do niej, porozumiewawczo kiwając głową, starając się wyglądać na tak rozbawioną jak wszyscy wokół.
- Vicky, ale ja…- zaczęła, próbując wyswobodzić nadgarstek z mojej dłoni.
- Czyli wy dwie chcecie wziąć udział w Turnieju?- zapytał Milos, przeuroczy kretyn i rasista w jednym.
- Tak!
- Nie?
Tak -poprawiłam Es dobitnie i uśmiechnęłam się do Milosa promiennie. Kiedy Esmi kopnęła mnie w kostkę, puściłam jej rękę i dodałam:- Czyli wszystko pięknie. Znalazłam drugą ochotniczkę i bardzo chętnie dołączymy się do którejś z grup.
Na moje szczęście dziewczyna była zbyt zdumiona, żeby zaprotestować.
Przy stole, za którym siedział piątka sędziów- Dionizos, Chejron, Nicolas, Thomas i ta Sabina, oraz piątka drużynowych, których imionami nawet nie zaprzątałam sobie głowy, zrobiło się głośniej. Każdy machał na Milosa, by podszedł do niego, bo miał coś ważnego do powiedzenia i każdy koniecznie chciał wyrazić swoją opinię.
- Milos, słońce, wołają cię- powiedziałam, kiedy ten nadal gromił mnie wzrokiem.- Przestań rozbierać mnie spojrzeniem, teraz pracujesz.
Na trybunach automatycznie zrobiło się głośniej, a ja z satysfakcję patrzyłam, jak mój ulubieniec pąsowieje i truchta do stoliku sędziowskiego.
Nicolas, spojrzał się na mnie z politowaniem, ale widząc, że Es wstaje, żeby na mnie nawrzeszczeć, uśmiechnął się szerzej niemal jak kibic, czekający na finałowe rozgrywki sportowe i z satysfakcją wyglądając momentu, kiedy mocno oberwę od Es. Zawistny jest, nie ma co... Natomiast Thomas rzucił mi zblazowane spojrzenie, po czym ukrył głowę w dłoniach, wplątując palce w swoje czarne włosy. Mimo to, dostrzegłam, że się uśmiechnął, kiedy przeczesywał jak zwykle włosy ręką. Zapewne, gdybym stała obok usłyszałabym, że jestem niemożliwa i uparta, ale (na całe szczęście!) dzieliło nas kilka rzędów zaciekawionych tą sytuacją herosów.
Wyłapałam jeszcze spojrzenie wysokiej, czarnowłosej dziewczyny, chyba Jane… albo Jenny, jednej z drużynowych, która popatrzyła na mnie z uznaniem i nie próbowała powstrzymać szelmowskiego i konspiracyjnego uśmieszku, obserwując z zadowoleniem purpurę na polikach Milosa. Była dosyć charakterystyczna, bo wyglądała jak wychudzona śmierć, która postanowiła zostać oldschoolowym punkiem, więc łatwo mi było ją zapamiętać.
- Victoria, co ty najlepszego zrobiłaś?!- szepnęła do mnie Es, korzystając z okazji, że na mini scenie i wszędzie wokół nas zrobiło się zamieszanie. Mówiła szeptem, ale na tyle głośno, że nawet nie musiałam na nią patrzeć, by ją zrozumieć.
- Zgłosiłam nas do Turnieju- mruknęłam odkrywczo, nie wiedząc co jej mądrzejszego odpowiedzieć.
- Czy ty słuchałaś, co ten wkurzający blondasek mówił o tej grze?!
- Prawdę mówiąc zwróciłam uwagę tylko i wyłącznie na dyskryminowanie mnie- odparłam zgodnie z prawdą, choć fragment o potwornych niebezpieczeństwach, jakiś diabelskich monstrach i ponad czasowych zabójczych technologiach też zanotowałam sobie w pamięci.
- Ciebie?- jęknęła Es, wplątując swoje długie i zgrabne palce we włosy. Wyglądała na nieco zszokowaną, a jednocześnie niedowierzająco taksowała mnie wzrokiem- On mówił tylko, że wybrali najlepszych herosów, bo wiedzą, że jest mniejsza szansa, że coś im się stanie!
- No właśnie- wzruszyłam ramionami, posyłając zwycięski uśmiech.- Wykluczył mnie z rywalizacji! Razem z połową obozu, ale to już inna sprawa. Ich mógłby.
- Ty jesteś albo głucha albo głupia. Jezu, wiedziałam, od początku wiedziałam! Jak tylko dowiedziałam się, że ty jesteś tą laską, którą wiozą z poprawczaka… wiedziałam!
- Nie z poprawczaka. Awansowałam jedynie na krzesło w komisariacie. A właściwie to nawet nie, bo te sknery nie dali na korytarzu nic, na czym można by było usiąść.
- Tylko komisariat…- powtórzyła Es z niedowierzaniem, kręcąc przy tym głową i unosząc brwi wyżej. Przesunęła dłonią po twarzy, a potem gestem dłoni odrzuciła ten temat i wróciła do Turnieju.- Usłyszałaś to, co chciałaś. Nie wykluczył ciebie, jedynie zaznaczył, że to bardzo niebezpieczne!
- Właśnie.
- Mówił ogólnie!
- Wywnioskował, że jestem ofiarą i nie dam sobie rady, cholera.
Esmeral spiorunowała mnie wzrokiem, ale już przestała syczeć na mnie gniewnie. Zamiast tego wyprostowała się, przeczesała ręką swoje ciemne loki, które wpadły jej na twarz i odetchnęła, jakby chciała się uspokoić.
- Czyli oczekujesz ode mnie, że teraz, kiedy mnie zgłosiłaś do tego całego Turnieju, w którym powinni brać udział tylko najlepsi, najstarsi i najlepiej przeszkoleni wojownicy, gdzie ma być podobno w cholerę dużo potworów, pułapek, niebezpiecznych zadań, to ja po prostu uśmiechnę się i w to wejdę? Ja, która nawet nie umie porządnie kopnąć własnego przyjaciela, nigdy nie widziałam potwora oraz uważam, że to jakiś absurd, się zgodzę na to?
Zmierzyłam ją wzrokiem, bujając się na piętach w przód i w tył. Cholera, jak Es się złości, to wygląda naprawdę groźnie… Jej cienkie brwi były uniesione w górę, pełne wargi miała wydęte, a płatki nosa falowały. Oczy dziewczyny ciskały piorunami. Prosto we mnie. To zły moment na żarty tym, że ten nos przypomina wściekłego byka? A nazwa… tak, cholernie zły.
- No, fajnie by było… Dla pocieszenia dodam, że ja nawet sztyletu nie trzymałam- wyszczerzyłam się najbezczelniej jak mogłam, licząc na to, że powrzeszczy i jej przejdzie. -Poza tym, już nie masz wyboru.
- Wiem- przerwała mi, uśmiechając się szeroko.- Absolutnie. Totalnie. Bezdyskusyjnie w to wchodzęI żałuj, że nie widziałaś swojej miny przed chwilą.
Uniosłam brwi, zdumiona jej nagłą zmianą. Posłałam jej pełen politowania uśmiech, jednak nie zdążyłam się z nią podzielić kolejnym genialnym spostrzeżeniem, bo głos znowu zabrał Milos:
- Dobrze. Simon zgodził się przyjąć was obie do swojej drużyny.
Wyszczerzyłam się do niego promiennie, ignorując mordercze spojrzenie Thomasa.
Mój nowy przyjaciel w seksownym sweterku z dekoltem w serek (cholera, już wiem co chcę na Gwiazdkę), wyglądał za to tak, jakby miał się w tym momencie na mnie rzucić i zatłuc kartkami, które właśnie ze złością zgniótł w rękach. Pozostali herosi, którzy siedzieli na trybunach zaczęli wiwatować, ktoś nawet krzyknął: „Wreszcie jakaś mądra się znalazła!”. To było naprawdę budujące, nie powiem. Jednak i tak najbardziej cieszyło mnie to, że nie dałam nadszarpać swojej dumy i dopięłam swego.
- Czy teraz, jak już zmasakrowałaś pół rozkładu tego zebrania, możesz usiąść i nic nie mówić?- wycedził, patrząc na mnie spod zmarszczonych brwi.- Przez ciebie musimy przeprowadzić losowanie, kto będzie w drużynach, jeszcze raz.
- Cholera… zepsułam coś?- zapytałam niewinnie rozszerzając oczy zdumiona, po czym ponownie wykrzywiłam usta w przepraszającym i przesłodkim uśmieszku.
Nie mogłam teraz po prostu mu odpuścić, nie byłoby zabawy.
- Och, jak chcesz mogę do ciebie przyjść i pomóc przy tym losowaniu! Czekaj, już idę!- dodałam, zaczynając się przeciskać w bok. Jednak zanim minęłam mojego sąsiada po lewej, zatrzymał mnie stanowczy pisk:
- Nie!- Milos, słysząc rozpacz w swoim głosie szybko się poprawił:- Nie, naprawdę nie trzeba!- warknął groźnie i patrzył się na mnie dotąd, aż usiadłam. Natomiast, kiedy przesłałam mu całusa w powietrzu i pomachałam zalotnie, chłopak poczerwieniał i znowu zgniótł plik kartek, które trzymał w dłoni.
- Teraz to ich nawet na makulaturze nie zechcą- rzuciła Esmi, kiwając znacząco głową na plik papierów, cały wymemłany i pognieciony. Pokiwałam ze smutkiem i dodałam:
- Minuta ciszy dla drzew, które skończyły żywot jako kartki, należące do rasisty i kretyna w jednym.
- Serio? Dasz mu minutę satysfakcji, że jesteśmy cicho?
- Niech ma swoją minutę sławy.
Es parsknęła śmiechemnieco ironicznie kręcąc głową.
- A więc kontynuujmy. Tylko… trzeba losować jeszcze raz- wycedził, patrząc na mnie spode łba, kiedy odwracał się do drużynowych.
Z uśmiechem na twarzy obserwowałam, jak drużynowi składają powrotem losy z nazwiskami uczestników i oddają je Milosowi, który wrzuca je do puli. Następnie ponownie odbyło się ciągnięcie nazwisk, tylko, że teraz każdy z drużynowych losował już od razu cztery imiona herosów z danym rodzicem, których miał mieć w grupie. Wyjątkiem był Simon- wylosował tylko dwie osoby, bo trzecią i czwartą miałam być ja i Esmeralda. Chłopak, wysoki i smukły szatyn, nie wyglądał na obrażonego, ani pokrzywdzonego. Raczej zdawał się być typem osoby, która po tym zebraniu podejdzie do nas i powie, żebyśmy się nie martwiły niczym związanym z Turniejem.
Potem Milos przepisał wszystkie imiona na jedną z tych kartek, które niezmiernie pogniótł, a kiedy skończył, odchrząknął, prostując się. Wszyscy półbogowie zebrani na arenie umilkli i spojrzeli się na niego z uwagą, bądź znudzeniem. Niektórzy nie spojrzeli wcale, bo smacznie spali oparci o swoich sąsiadów.
Z tego miejsca pragnę pozdrowić tego przystojnego szatyna, który oprawszy nogi na oparciu przed sobą chrapał w najlepsze. Skrzyżował ręce i tak sobie przysypiał z policzkiem na ramieniu dobrze zbudowanego chłopaka w bluzie ze swoim zdjęciem. Tego agenta, również pragnę serdecznie pozdrowić. Cholera, też chcę taką bluzę- i to jeszcze z kapturem i nazwiskiem na plecach- ze swoją twarzą!
- A więc, z powodu pewnych komplikacji- tu Milos resztkami silnej woli powstrzymał się, żeby na mnie nie spojrzeć- losowaliśmy jeszcze raz. Teraz przeczytam składy i ci z was, którzy usłyszą swoje imiona mają jutro po śniadaniu stawić się na naradę w Wielkim Domu.
- Sędziowie też?- przerwał mu Nicolas.
- Też- syknął Milos, ponownie czerwieniąc się, zły, że ktoś mu przeszkadza. Za to Nick osunął się na oparcie krzesła, przeklinając, po czym wymienił parę uwag z Thomasem, który siedział obok niego, równie niezadowolony ze słów blondasa.
To zabawne, jak działa człowiek, gdy jest otoczony przez dziesiątki obcych osób, a myśli ( zaznaczam, że tylko tak myśli), że kogoś zna i automatycznie czuje więź z tą osobą. Nie wiedziałam nic o Thomasie, Nicolasie, czy Amy, która siedziała z Johnny’m po drugiej stronie areny. Znałam ich dzień. Bardzo polubiłam, przyznaję, ale to nie była znajomość na zawsze, przynajmniej jeszcze nie. Może kiedyś, kto wie… Jednak w tym momencie, kiedy cieszyłam się, że znam choć pięć twarzy w tym tłumie nastolatków, byłam niemal pewna, że te osoby są mi bliskie. Znam je, kolegujemy się.
- A więc, drużyna pierwsza dzieci Afrodyty, Posejdona i Dionizosa, z drużynową Olivią od Afrodyty.- Olivia, którą już poznałam, uniosła rękę w górę. Dziś też wyglądała świetnie, jak modelka Victoria’s Sekret. Milos zaczął wyczytywać: -Ines i Amanda, również córki Afrodyty, Jack od Posejdona oraz Emilia od Dionizosa.
Przerwał, bo wyczytani nastolatkowie zaczęli się emocjonować, a ich przyjaciele ich ściskać i gratulować. Czułam się jak na jakimś reality show. (A wyczytani właśnie wygrali randkę z Milosem.). W paru miejscach na arenie zrobiło się głośniej, zapewne tam, gdzie siedziały wylosowane osoby. Prawdopodobnie tak, ponieważ po środku jednego z tych zbiorowisk dostrzegłam Amandę.
Milos odchrząknął i przeszedł do odczytywania składu kolejnego zespołu.
- Drużyna Johnesa, syna Hefajstosa, składa się z jego siostry, Rocky, Judy córki Tanatosa, Sary i Oscara: dzieci Hadesa. Następny, skład numer trzy z przewodnictwem Timny’ego, to będzie jego rodzeństwo od Apolla- Helen i Alex, natomiast Suzanne i Chase będą reprezentować dzieci Hermesa. 
Nie znałam Chase’a i Suzanne, ale liczyłam, że to fajne osoby. Skoro miałam z nimi mieszkać, mogłam mieć na to nadzieję. A poza tym- są spokrewnieni z Nickiem, Amy i Johnny’m. Muszą być przynajmniej zabawni i towarzyscy.
Ponownie rozległy się gratulacje i okrzyki radości. Tak właściwie, to były one nie rozłączne z wypowiedzią Milosa, tylko ten próbował je ignorować, kiedy całe trybuny przekrzykiwały się, żeby okazać swoim faworytom poparcie. Uśmiechnęłam się, kiedy blondas nie wytrzymał i zawołał:
- Wiecie, ale moglibyście trochę ciszej!- Niestety podziałało i nastolatkowie się zamknęli. Kurczę.
- Czwarta drużyna, gdzie drużynowym została Jenny, córka Demeter, obejmuje jej siostrę Rozalie, Winstona i Lukasa- synów Aresa i jedyne dziecko Zeusa, czyli Charlesa.
- Nie miał dużej konkurencji- mruknęła do mnie Es z cynicznym uśmiechem.
W tym momencie koleś od bluzy ze swoim zdjęciem wyprostował się, a szczupły szatyn z podłużną twarzą, który wyglądał jak mały niewinny dzieciak, gdy spał, poleciał do tyłu, w ostatniej chwili amortyzując upadek ręką. Na chwilę zniknął z pola widzenia, zasłonięty rzędem głów przed sobą, a kiedy znowu go ujrzałam, marszczył groźnie brwi, przecierając dłonią czoło i mamrocząc coś zaspany pod nosem. Agent, który okazał się być owym Charlesem, zaczął coś krzyczeć do blondynki z męską fryzurą po jego drugiej stronie, a potem do rozespanego biedaka, który zamiast się cieszyć razem z nim coś burknął i oparł głowę na łokciu. Charles to zignorował, i tak przygarnął go ramieniem do siebie, szczerząc się jak małe dziecko.
Ej, to nie ten Charles od ryb i Amy? O cholera, no nie wierzę; ja naprawdę powinnam zapisać się do jakiegoś kółka małych geniuszy, moja pamięć i kojarzenie faktów była coraz bliższa poziomowi samego Sherlocka.
 - No i ostatnia drużyna, czyli zespół numer pięć. Tutaj dowodzi Simon, syn Ateny, a do pomocy ma Courtney i Norberta od Hekate. No i oczywiście, nasze nowe gwiazdki: Victoria oraz Esmeralda, które są nieuznane- oznajmił Pan w seksownym sweterku, złośliwie się uśmiechając i patrząc w moim kierunku z wyższością.
Jednak jego plan górowania nade mną legł w gruzach, bo kiedy tylko wyczytał mnie i Es, wszyscy herosi zerwali się z miejsc i zaczęli gwizdać, wiwatować i krzyczeć, że liczą na nas. Najwyraźniej Milos nie cieszył się dobrą sławą lub po prostu stałam się maskotką Turnieju. Niektórzy tak mają, na serio- gdzie się nie pojawią, tam ich kochają…
Wyszczerzyłam się szatańsko i uniosłam ręce, jakbym chciała powiedzieć Milosowi: ”Nie mam pojęcia czemu tak się zachowują”. Ten widząc to, wydął usta w podkowę i odwrócił się na pięcie.
Chyba powinnam się upewnić, że nie wpadnie w kompleksy przez tą naradę. Tak, stanowczo tak zrobię. Ciekawe czy się ucieszy, jak przyjdę z wizytą, spytać o to jak bardzo czuje się gorszy. Może nawet kwiatki mu kupię…
- No dobrze- odezwał się Chejron, podnosząc się z miejsca, żeby coś dodać od siebie.- Reszta jutro. Uczestników zapraszam na poranną naradę, od razu po śniadaniu w Wielkim Domu. A ci, którzy nie rozumieją idei Turnieju, są ciekawi: wszystkich was zapraszam z pytaniami do mnie, albo sędziów czy też drużynowych.
- Vicky, mamy więcej fanów niż ci wyszkoleni i tutejsi herosi- stwierdziła z uznaniem Es.
- Nie dziękuj.
- Nawet nie zamierzam- zaśmiała się, kłaniając się teatralnie i machając naszym „kibicom”, po czym zerknęła na Nicka, który przypatrywał się jej z sarkastycznym uśmieszkiem, i posłała mu całusa. Czułam się jak Pingwiny z Madagaskaru, które tępo stoją i machają publiczności, susząc przy tym ząbki. Es sprawdzała się idealnie, jako taka aktorka, więc mi nie pozostawało nic innego jak też kulturalnie do nich machać.
- Joanna d’Arc też była z pospólstwa i zobacz ile zrobiła- mruknęłam zbyt zajęta śledzeniem spojrzeniem Milosa, który chwilowo naburmuszony wykłócał się o coś z Chejronem, po czym opuścił scenę jako pierwszy z wysoko zadartym nosem. Widząc to, nie potrafiłam zachować kamiennego wyrazu twarzy; musiałam się uśmiechnąć do siebie z satysfakcją.
- To akurat słabe porównanie, bo została zdradzona i spalona na stosie.
- Tylko dlatego, że jej zazdrościli i się jej bali- uzupełniłam, odwracając się za siebie, kiedy razem z Es schodziłyśmy po schodkach trybun, by wyjść z areny.- A poza tym, jak dla mnie to Joanna była psychiczna.
Esmeral wyszczerzyła się do mnie i już miała coś powiedzieć, kiedy z zupełnie innej strony dobiegło mnie:
- No, to już coś was łączy.
Na dole schodów, pod trybunami stał John, kochany Johnny z miną, która wskazywała na jedno: „Rowllens, zaraz cię zamorduję, ale wcześniej powyrywam wszystkie włosy z głowy, ale to później, zanim obedrę cię ze skóry. No, ewentualnie wcześniej będę torturował lekcjami z fizyki i geografii. Aha, i z góry przepraszam, że to zrobię”.
- Czy ciebie boli głowa?- odezwał się na wstępie, na co ja z cichym westchnieniem wypuściłam powietrze przez zęby.- Victoria nie wzdychaj mi tu, tylko odpowiedz!
Chłopak poczekał, aż doczłapię do niego. Jako że z widowni wylewały się tłumy i motłoch popychał mnie w stronę Johnny’ego, nie miałam jak się wycofać, wiec tylko zadarłam głowę do góry i najwolniej, jak mogłam pełzłam w jego stronę. Chłopak stał ze skrzyżowanymi rękoma. Okulary w grubych, wielkich oprawkach zsunęły się mu na czubek nosa, przez co wyglądał jeszcze groźniej. Łypał na mnie swoimi piwnymi oczyma spod zmarszczonych brwi. Mimo figury patyczaka, nie chciałam do niego podchodzić bez chociażby tarczy. Ewentualnie ekipy ochroniarskiej prezydenta.
- Wiesz, że sobie nie poradzisz?- zapytał, gdy z gracją przeskoczyłam ostatni stopień i z wylądowałam na ziemi obok niego robiąc minę przedszkolaka, który właśnie rozlał w jadalni zupę i jest z tego dumny.
- Oj weź, ja tylko broniłam słabszych- oznajmiłam radośnie, robiąc minę uciśnionego dzieciaka.- Poza tym, nie zdążyłeś po śniadaniu przedstawić ludziom na obozie, więc postanowiłam sama o siebie zadbać.
- Tak, teraz wszyscy cię już na pewno znają- zauważył uśmiechając się z politowaniem.
- Taki był plan.
- I po co wciągałaś tam biedną Esmeraldę?
- Teraz ją też wszyscy już na pew… chyba na pewno znają- uznałam wzruszając ramionami i unosząc brwi wyżej. Tutaj Es, która stała spokojnie obok, wywróciła oczyma.
- Od razu biedną- obruszyła się.- Bardziej niedoinformowaną i zdumioną, ale zadowoloną.
Johnny miał minę jakby zastanawiał się, którą z nas udusić pierwszą. Na szczęście nie zdążył dokonać wyboru, bo coś, a raczej ktoś, a jeszcze dokładniej Amy, wbiegła we mnie z czymś co mogło być zarówno piskiem jak i syczeniem.
Rozpromieniona i rozpędzona wyhamowała przytrzymując się moich ramion, a że nie byłam na to przygotowana, pociągnęła mnie za sobą i obie wpadłyśmy na Es. Ta dla odmiany była przygotowana i z uniesionymi brwiami zgrabnie odsunęła się w bok… pozwalając nam swobodnie wywalić się na pierwszy rząd trybun, co stworzyło ogromny karambol herosów, wychodzących z areny.
Z cichym jękiem rozpaczy poleciałam do tyłu razem z Amy, która nieprzerwanie wydawała z siebie jeden długi okrzyk radości. Albo udawała czajnik, nie wiem, nigdy nie wiadomo, czego się po niej można było spodziewać.
- Mordeczki wszechświata! Kochanie, uwielbiam cię!
- I weź tu próbuj być konsekwentny- westchnął bezradnie Johnny, krzyżując ręce na piersi.- Amy, natychmiast wstawaj z Victorii, bo jak ją udusisz, dasz Milosowi satysfakcje, że bidulka nie weźmie udziału w Turnieju.
- Czyli możemy wziąć udział?- zapytała Esmeral, patrząc na chłopaka pobłażliwie, rozbawiona tym argumentem.
- Nie- uciął krótko, jak wkurzony starszy brat.- Po prostu wolę się upewnić, że nie spędzę nocy w szpitalu z Victorią w gipsie.
Na Amy to chyba i tak podziało, bo blondi szczerząc się jak wariatka wróciła do pionu i energicznie chwyciła mnie za ramię, ciągnąc w górę. Tak więc, gdy tylko i ja stanęłam na własnych nogach popatrzyłam się zadowolona na Amy.
Dziewczyna patrzyła na mnie zadowolona i z pewnego rodzaju podziwem, jednak nie z zazdrością. Nie wyglądała na taką, co chciałaby znaleźć się na moim miejscu, ale bardzo odpowiadała jej dana sytuacja. Nie wiedziałam tylko, dlaczego. Chyba uznała, że nudny wieczorek z naradą, pełną ględzenia o jakimś Turnieju nie jest kuszącą perspektywą zakończenia dnia i o wiele bardziej spodobał się jej mój wyskok.
- A ty?- zapytała Esmeralda, przerywając jej wykład o tym, jak cholernie się cieszy, że zdeptałam Milosa, że ten jest idiotą i cholerykiem, a w dodatku bardzo subtelnie zmusiłam go do dyskusji. Najwyraźniej, Amy też nie przepadała za kochaneczkiem z seksownym przedziałkiem.- Chciałaś brać udział w Turnieju?
Amy przerwała, rzucając Esmeraldzie krótkie badawcze spojrzenie. Zamrugała szybko powiekami, jakby chciała się przestawić z trybu „nawijam i chyba sama już nie wiem czy na temat”, po czym uśmiechnęła się promiennie, czyli tak jak zawsze.
- Nie, nie chciałam.
- Nie umie walczyć- wtrącił Johnny. Nadal patrzył się na nas znacząco. Złość rodzica już mu przeszła, teraz było politowanie i niemoc.
- Nie. Po prostu uważam, że szkolenie się w bieganiu dookoła areny z kawałkiem metalu jest bezsensowne. Jestem na to za mądra. Serio, strata czasu.
- Nie umie walczyć- powtórzył okularnik, sumując.
- Sam nie umiesz walczyć- odburknęła blondynka, nachylając się do Esmeral i prostując:- Wiesz, nie mogę być dobra ze wszystkiego, po prostu się nie przykładam. Szkoda na takie coś czasu.
- Szkoda czasu to na twoje zachwycanie się tą sytuacją. Teraz Victoria pójdzie do Chejrona się wycofać, a to co się wydarzyło uznajmy za próbę zaistnienia na obozie.
- Prędzej czy później bym tu zaistniała i to jeszcze zrobię. Efektowniej i porządniej.
- Tylko nie odpalaj żadnej bomby- mruknęła do mnie Es, kiwając znacząco głową.- Tu mi się podoba, nie wysadź tego, jak szkoły.
Johnny przez chwilę patrzył się na mnie tak, jakby się zastanawiał, czy dobrze zrozumiał Es, i czy powinien porozmawiać ze mną o tej bombie, czy lepiej nie pytać. Dla odmiany Amy wydęła dolną wargę i z uznaniem pokiwała głową
Patrzyłam na chłopaka twardo, nie dając po sobie poznać, że mam jakikolwiek zamiar się go posłuchać. Bo nie miałam. A to nie była żadna próba, tylko nie dałam sobie dyktować tego, co mi nie wolno.
- Do żadnego Chejrona nie pójdę, szczególnie w sprawach odwoływania tego wszystkiego. Co najwyżej z pytaniem, czy jeżeli Milos nie jest uczestnikiem, a jedynie organizatorem, to mogłaby mu się stać krzywda na jednej z plansz.
Nie miałam zamiaru się wycofać! No błagam, to byłoby śmieszne i głupie. Odpuściłabym niemal walkowerem. Pomijając to, że nie miałam ochoty znowu mieszać wszystkim z „harmonogramem Milosa” i ponownie obracać to o sto osiemdziesiąt stopni, to jak już się w to włączyłam, to wiedziałam, że muszę to skończyć. No i nawet bardzo chciałam. Perspektywa co kilkudniowych turniejów, kilku godzin rywalizacji, była bardzo obiecująca i już się cieszyłam. Dobra, z tym ostatnim to przesadziłam. Ale… miałam w planach wmówienie sobie, że bardzo podoba mi się pomysł grafiku zajęć na wolnym obozie.
- Vicky, musisz!- zaprotestował chłopak, gestykulując dłońmi, tak że Es unosząc brwi i robiąc śmieszną minę, odsunęła się, żeby nie dostać w twarz.- To jest niebezpieczne. Ty nawet walczyć nie umiesz, nigdy nie miałaś broni w ręku.
- Skąd wiesz?
- Mówiłaś przed chwilą- wtrąciła Esmi.
- Mówiłaś wieczorem- przypomniała wszystkim Amy, na co John kiwnął głową.
- Nie pomagacie- burknęłam.
- Właśnie. A teraz idziemy cię wypisać z tego przedsięwzięcia.
Cholera, błagam, czy ja jestem dziwna, czy słowo ‘przedsięwzięcie’ jednak nie istnieje tylko w podręcznikach do angielskiego i lekturach szkolnych? Kto normalny go jeszcze używa…?
Razem z Es wykrzywiłyśmy się nieznacznie i już miałyśmy zacząć protestować, kiedy blondynka niespodziewanie wybuchła głośnym śmiechem. Popatrzyła się na brata rozbawiona i pełna pobłażliwego współczucia.
- Oj nie, nigdzie nie idą- oznajmiła wesoło, obejmując jego ramie i łokieć, jakby udzielała mu życiowej porady. Śmiesznie to wyglądało, bo była od niego o głowę niższa.- Nie przepuszczę takiej okazji. Vicky na Turnieju? Bogowie to będzie coś, przecież laska jest genialna! Pamiętasz, jak w nocy tańczyliśmy z nią kankana na stole?
- Wolałbym nie pamiętać.
- Ja też- wtrąciła Esmeralda.- Obudziłam się i zobaczyłam to. Szczególnie, że Johnny miał na sobie twoją bluzkę, Amy.
- Ja w sumie też wolałabym nie pamiętać- powiedziałam, co prawdą nie było. Pierwszy raz w życiu tańczyłam kankana i całkiem dobrze mi wyszło! No, chyba…
- Johnny, kochanie… Vicky i Es będą bo-skie! Oglądanie ich na planszach, będzie rozrywką stulecia, no błagam!
- Błagaj. Ja mam po swojej stronie Nicka. Jak jego ‘kici’ coś się stanie, będziesz pierwszą na jego liście, bo nalegasz na to głupstwo.
- Jego kicia będzie bezpieczna.
- Jego kicia tu stoi i wszystko słyszy- wtrąciła Es, rozciągając usta w przymilnym uśmiechu.
- Ale to niebezpieczne.
- Powtarzasz się.
- Powtarzam się, ponieważ się o nie troszczę.- Popatrzyłam się na Es i obie zrobiłyśmy minki, wzruszone i rozczulone tym wyznaniem do granic możliwości. Dziewczyna nawet udała, że wyciąga chusteczkę i ociera skórę pod okiem.- Nie róbcie takich min, tylko… Chryste, powinienem dostawać pensje za pilnowanie was wszystkich.
Przesunął ręką po twarzy, podnosząc przy tym na chwilę okulary. A wtedy zauważył kogoś za moimi plecami, bo uniósł triumfalnie rękę, a potem przywołał nią tę postać.
- Sara! Sara mnie zrozumie!
Obróciłam głowę, żeby zobaczyć kto idzie. Owa Sara, faktycznie szła w naszą stronę. Była to średniego wzrostu, bardzo jasna blondynka, z naturalnie falowanymi włosami, jakby przed chwilą wyszła spod prysznica i włosy wyschły jej na wietrze, pusząc się przy tym lekko. Pojawiła się przy nas dość szybko, szczególnie, że kroki stawiała raczej małe, eleganckie, dziewczęce. Cała była bardzo dziewczęca.
- Hej, John, Amy- przywitała się.- Jak miło was widzieć, stęskniłam się!
Amy wyściskała się z nią życzliwie, a potem odsunęła ją od siebie na długość rąk i obrzuciła uważnym spojrzeniem.
- Schudłaś- zawyrokowała, a Sara posłała jej szeroki, chyba najbardziej promienisty uśmiech jaki widziałam. Odsłania przy tym idealny szereg zębów i lekko dziąsła, ale nie raziło to za bardzo w oczy. Pasował jej ten uśmiech.
- Ty też Amy, dobrze wyglądasz.
Amy zrobiła bardzo zadowoloną minę, jakby właśnie usłyszała coś istotnego. Zadowolona z siebie przejechała dłońmi po białej bluzie w swojej talii, a potem machnęła lekceważąco ręką.
- Jesteś dla mnie za dobra. Dopiero przyjechałaś?
- Tak, przed chwilą odniosłam z Oskim rzeczy do domku- przytaknęła, ściskając lekko Johnny’ego. – Słyszałam, że organizują jakiś Turniej i właśnie losowali drużyny, tak?
- Aha, czyli nie pomożesz- westchnął Johnny.- A swoją drogą, to bierzesz w nim udział. Oscar też.
Sara nie wyglądała na zdumioną. Uśmiechnęła się i popatrzyła na chłopaka zdumiona, ale zadowolona. Miała prostą urodę, ale przez ogromne zielone oczy i piegi na całej twarzy, wyglądała świeżo i naturalnie. I tak też się zachowywała. Mało gwałtowna, subtelna w ruchach.
Szybko wyciągnęła od dwójki rodzeństwa podstawowe informacje o tym co się przed chwilą działo na arenie, a potem popatrzyła się na mnie i na Es życzliwie.
- Przepraszam, nie chciałam was zignorować- posłała nam promienny uśmiech.- Jestem Sara Novak, a was nie kojarzę… Jesteście nowe?
- Tak- przytaknęła Esmi, ściskając jej rękę.- Jestem Esmeralda.
- Victoria - przedstawiłam się. Sara posłała mi ciepłe spojrzenie, a potem pytająco spojrzała na okularnika.
- Johnny, mówiłeś, że nie pomogę- przypomniała mu.- Coś się dzieje?
Mina Johnny’ego zdradzała wszystko. Obie z Esmeraldą czułyśmy się bardzo dojrzale, bo na jej widok ledwo powstrzymywałyśmy chichot. Rzucając sobie ukradkowe spojrzenie, próbowałyśmy resztkami silnej woli sprawiać wrażenie normalnych przed dopiero co poznaną Sarą.
- Nie pomożesz, ponieważ nie było cię na właśnie tej naradzie, która się skończyła. I nie jesteś świadoma do czego posunęła się ta oto persona, wciągając w to tę personę- powiedział syn Hermesa, pokazując na nas kolejno. Esmi posłała Sarze jeden z tych uśmiechów „Hej, podobno to moja wina, ale nie czuję się winna”, a ja teatralnie wzniosłam oczy do nieba.
- Tak? Co przeskrobały?
- Victoria wynegocjowała sobie miejsce w jednej z drużyn na Turnieju- oznajmił Johnny, biorąc się pod boki i tylko czekając, aż blondynka go poprze. Amy za jego plecami udała, że strzela sobie w głowę; wywaliła język i przewróciła oczy, parodiując poziom ciekawości swojego brata.- I wciągnęła w to Esmeraldę, która nagle chce brać w tym udział.
Wszyscy spojrzeli się na Sarę. I chyba każdy spodziewał się innej reakcji, bo dziewczyna najpierw uniosła wyżej brwi, potem uśmiechnęła się, a na koniec zostałam przez nią wyściskana, zaraz po Es, słuchając:
- O mój Boże, to wspaniale. Wiecie, zawsze uważałam, że trzeba wszystkiego w życiu spróbować. Wieeem, nie wyglądam na taką, co by się tego stosowała, ale cieszę się, że wy choć chcecie spróbować!
Ściskana przez Sarę, posłałam Johnny’emu triumfalne spojrzenie nad jej ramieniem. Blond kłaki trochę zasłaniały mi chłopaka, ale i tak widziałam to pełnie niedowierzania spojrzenie. Amy, z miną dumnego rodzica, podeszła do swojego brata i poklepała go po ramieniu, mówiąc coś co brzmiało jak „Kobiety, mój drogi. Kobiety. One zawsze cię zawiodą”, ale nie byłam pewna, ponieważ przeszkadzał mi monolog Sary.
- To wspaniale, serio.- Przerwała, żeby obrócić się przodem do Johna.- Yhym, to w czym miałam ci pomóc? Co „przeskrobały”, jak to ująłeś?
- Yyy… No wiesz. Chodziło mi o to, że…
- Przerwę ci, przepraszam.- Sara musnęła go delikatnie palcami, śląc przepraszający uśmiech i słodko mrużąc oczy.- Ale czy nie uważasz, że to wspaniale? Victoria i Esmeralda będą mogły poczuć nasz Obóz od razu pełną parą!
Dziewczyna wydała się być naprawdę zadowolona. Dlaczego, cholera, co jej to dawało? Może dzięki temu miałaby większe szanse na zwycięstwo? Patrzyłam się na nią, kiwając głową co jakiś czas, gdy ta ściskała Esmi za łokcie i z entuzjazmem zapewniała, że nam pomoże. I najgorsze było to, że nie mogłam dopatrzeć się niczego negatywnego. Ona po prostu się cieszyła naszym… szczęściem? Nawet nie wiem jak to cholera sformułować.
- Tak. Tak właśnie uważam- mruknął zblazowany Johnny, a ja i Esmi popatrzyłyśmy się na niego w taki sposób, że gdyby mógł, zabiłby nas.
- I dlatego, Sara, cię lubię- oznajmiła Amy z pełną poparcia, biorąc ją pod ramię i odciągając od nas.
Sara uśmiechnęła się do niej promiennie, zakładając blond włosy za uszy i lekko się rumieniąc. Poprawiła niebieską lnianą bluzkę w maleńkie stokrotki i powiedziała:
- Też cię lubię, Amy. No dobrze, ja uciekam. Mamciu, muszę się ze wszystkimi przywitać, strasznie się stęskniłam. Wiecie, czy Arthur i Helen już są?
- Tak, są od paru dni.
- Amy, że ty to wszystko pamiętasz… O!- zawołała, wskazując na kogoś w tłumie przy scenie.- Idealnie, tam stoi mój brat. Przepraszam, ale jeżeli on nie ma mojej spinki do włosów, tej ze sztyletem, to znaczy, że zostawiłam ją w pociągu… A wolałabym jej nie zgubić. Poza tym, jeszcze jakiś śmiertelnik ją znajdzie, a to na ogół bywa niezręczne.
Dziewczyna rzuciła serdeczne „No to na razie”, i pobiegła w stronę znajomych, wołając „Oscar, Oscar!”. Biała spódnica lekko za nią falowała, tak samo jak włosy. Mimo tego, że wyglądała jak naturalna i ładna lalka Barbie, nie czuć było od niej cukierkowatości ani niczego ekstremalnie radosnego. Zdawała się być raczej opanowana i stonowana, mimo serdecznego uśmiechu. Dopadła jakiegoś blondyna, który stał tyłem i uwiesiła się na jego szyi. Chłopak w czarnych ciuchach zerknął na nią i objął ramieniem. Ku mojemu zdziwieniu, gdy tłum się trochę rozluźnił, zobaczyłam, że rozmawiają z przystojnym szatynem, który spał na zebraniu i Agentem od bluzy ze swoim zdjęciem. Obaj na jej widok ożywili się, ten co spał nawet rozłożył ramiona, żeby ją wyściskać.
Gdy tylko się oddaliła, Johnny westchnął z politowaniem, a w Amy coś wstąpiło.
- O matko, wiecie, że nie macie szans? Kocham was obie, ale czekam na pierwszy dzień Turnieju. Kochane, będziecie przeklinać tą chwile kiedy się zgłosiłyście!- nawijała z tak szerokim uśmiechem, jakby opowiadała o czymś najcudowniejszym na świecie.- No, ty Esmeral, będziesz przeklinać Vicky, wiec Victoria, masz przerąbane; ale będzie genialna zabawa!
- Czy ty się czegoś nałykałaś?- przerwała jej Es, marszcząc sceptycznie brwi.- Czy po prostu tak odreagowujesz chwilę spokoju przy ludziach…?
- Rozważałabym obie opcje- podsunęłam pomocnie, a Es pokiwała ze zrozumieniem głową.
Johnny westchnął głośno, przeczesując ręką swoje dosyć krótko obcięte włosy. Natomiast ja nie mogłam już powstrzymać uśmiechu i patrząc na rozradowaną Amy, nie umiałam się nie cieszyć razem z nią. Nawet, jeżeli właśnie opisywał skutki i obrażenia jakie wynikną z tych zawodów oraz, że jak tylko znajdę się na OIOM-ie, to będzie pierwszym odwiedzającym.
- O najsłodszy Apollonie, lecę się zapisać do tych co szykują planszę Hermesa, ale wam tyłki skopię!- zawołała nagle Amy, przerywając monolog o skutkach porażenia greckim ogniem. Powiedziała to bardziej sama do siebie niż do nas, po czym puściła ramię brata i po raz drugi tego krótkiego (i bardzo dziwnego) dnia zniknęła w mijającej nas grupce herosów.
Jak już wspominałam- pojawia się równie niespodziewanie tak jak znika bez wyjaśnień. Popatrzyłam się znacząco na brunetkę, która stała obok mnie z równie zdumioną miną, a kiedy nasze spojrzenia się potkały wybuchłyśmy głośnym śmiechem, lekko histerycznym. Chyba emocje wzięły górę i w końcu jednak zaczęłam się minimalnie stresować. Ale tylko ciutkę. Naprawdę nadal byłam z siebie zadowolona i czułam się tak, jakbym właśnie została mianowana prezydentem świata.
- Tu nie ma nic śmiesznego- jęknął Johnny, choć zobaczyłam, że on też się uśmiechnął delikatnie, na jedną stroną.- Amy jest całkowicie poważna, teraz będzie miała nowy cel w życiu, a mianowicie napatrzeć się na wasze perypetie na planszach i pośmiać się. Zyskałyście pierwszorzędną fankę.
- Głównie, żeby mieć z czego się chichrać, tak?- zapytała Es, trochę się uspakajając i przestając rechotać wniebogłosy.
- Jesteś strasznie archaiczny, jakby patrzeć na styl mówienia- dodałam, ignorując jego wywód, co Johnny skwitował cichym cmoknięciem i wyrzucaniem rąk w powietrze, rozśmieszając mnie i Es jeszcze bardziej.
Teatr zrobił się niemal pusty, z wyjątkiem tych co to organizowali, nadal zebranych przy stołach na scenie, i jakiś trzech chłopaków, siedzących na najniższym rzędzie. Rozpoznałam w nich Agenta od bluzy- Charlesa, tego co spał i tego blondyna (Oscara, dobrze pamiętam?), który był chyba bratem Sary. Ci co byli na naradzie wyszli drugim wyjściem, a blondyn został sam. Z podwyższenia schodził właśnie Nicolas, i ta koścista dziewczyna z czarnymi włosami, Jenny. Syn Hermesa miał właśnie zamiar do nas podejść, ale ze sceny zawołała go Sabina, jedna z sędziów, która pochylała się nad czymś przy stole razem z Thomasem i Chejronem oraz jeszcze kilkoma obcymi dla mnie osobami. Nicolas skrzywił się, ale powiedział coś do ciemnowłosej, która kiwnęła obojętnie głową, a sam wrócił do zgromadzenia stopień wyżej. W powietrzu wisiała atmosfera, taka jak panuje zawsze na zakończeniu jakiejś imprezy, uroczystości- nagle wszystko się wyludnia, robi się cicho, pusto i nudno.
- Jeżeli coś wam się stanie, ostrzegałem- oznajmił po chwili ciszy John, patrząc na nas obie krytycznie.
- Oczywiście.
- Victoria, ja nie żartuję.
- Ja też nie. Jestem całkowicie poważna.
- Jesteś niemożliwa, a nie poważna- wzniósł oczy do nieba kręcąc głową.- Idę szukać Amy, a wy pamiętajcie, że od początku mówiłem, że to beznadziejny pomysł.-  Potraktowałam to z miłym uśmieszkiem na ustach i tylko pogodnie dodałam:
- Nie muszę pamiętać, bo nic mi się nie stanie. Puf, już zapomniałam, że miałam pamiętać- wykonałam ruch ręką, jakbym strzelała kropelkami wody w kogoś, tak jak się robi, kiedy ma się mokre dłonie.
Chłopak nie zdążył jednak mi nic odpowiedzieć, bo Es zniecierpliwiona chwyciła mnie pod ramie i pociągnęła do przodu.
- Chodźmy stąd, po co tu sterczymy jako jedyni?
- Myślałam, że czekamy na Nicolasa- zauważyłam, obracając głowę. Przyjaciel Esmeraldy właśnie uporczywie uderzał o jakąś kartkę palcem, rzucając mordercze spojrzenie blondwłosemu chłopakowi. Blondas, bardzo przystojny blondas, nie wyglądał na zadowolonego- wyprostował się gwałtownie i obaj z Nicolasem zaczęli się kłócić.
- Nie, stoimy tu, bo były tłumy. A teraz nie ma, więc możemy iść.
John odszedł w przeciwną stronę, ale jeszcze po krótkiej próbie namówienia nas na wycofanie się. Spławiłam go oznajmiając, że prędzej uda mu się przekonać Amy do zamknięcia się w klasztorze, złożyć śluby milczenia, spokoju oraz pokory. Chyba trafiłam, bo chłopak zaśmiał się i kręcąc zblazowany głową poszedł szukać siostry.
Zostałam razem z Es, idąc ramie w ramię. Byłam bardzo zadowolona z jej reakcji oraz z faktu, że tak szybko zgodziła się wziąć w tym udział. Nie oczekiwałam tego, ale jednak… Prawdę mówiąc, sukces odniosłam podwójny, bo Esmi sama w sobie wydawała się być równą babką.  Nie no, była cudowną osobą, jeżeli chodzi o rozmowy. Miałyśmy miliardy tematów, jedna drugiej wręcz dopowiadała zakończenie jej historii, nie było takiego zawieszenia, które czasem występuje : „eee to…ładna dziś pogodna, co nie?”. Dziewczyna co jakiś czas wybuchała zaraźliwym śmiechem, więc szłyśmy przed siebie zataczając się czasem od napadów głupawego chichotu. Musiałyśmy wyglądać jak dwie roześmiane przyjaciółeczki, śmiejące się ze wszystkiego. Czyli widok, który zawsze mnie irytował.
- To była najśmieszniejsza narada w tym obozie, odkąd pamiętam- usłyszałam za nami głos.- Szkoda, że prawdopodobnie ostatnia, bo coś możesz sobie zrobić na tych zawodach, Rowllens.
Nie wiadomo skąd, po mojej lewej pojawił się Thomas, nonszalancko się uśmiechając. Obok niego szedł wysoki i bardzo smukły chłopak, który miał znudzony wyraz twarzy, zmęczony. Miał blond włosy, lekko się kręcące i wygolone po bokach, był ubrany w czarne rurki i podkoszulek obdarty z rękawów. Chcąc nie chcąc musiałam przyznać, że chłopak był naprawdę przystojny. Choć wyglądał jak śmierć w czarnych łachach. Skóra i kości. Jeżeli moje obserwacje i kojarzenie faktów były poprawne, to był Oscar.
A zwycięzcą konkursu na kojarzenie ludzi jest…. Victoria! To już setna nagroda, jaką sobie przyznałam, ale dziękuję, nadal mnie to cieszy.
- Też miło cię widzieć- mruknęłam widząc spojrzenie mojego ulubionego dupka, na co Thomas mrugnął do mnie znacząco.- Es, Thomas. Znacie się?
Thomas uniósł głowę i przyjrzał się mojej przyjaciółce. Esmeralda wychyliła się, nadal trzymając mnie pod ramię, a kiedy zauważyła kto idzie obok nas wydęła sceptycznie usta.
- Tak, mówiłam ci już- stwierdziła z lekką goryczą i politowaniem w głosie.- Nazwał mnie wczoraj „piękna”, a kiedy go kopnęłam, dodał, że lubi takie.
Za to Thomas wyszczerzył się do niej bezczelnie, jednak nic nie dodał. O zgrozo, skoro nie chciał flirtować z tak piękną dziewczyną jak Es, to oznaczało tylko jedno:
- Rowllens, wiesz, że zginiesz? Ty z resztą też.
Dziękuję, nagrodę za zgadywanie przyszłości też chętnie przyjmę…
- To będziecie płacić odszkodowania, bo jestem bardzo cenna- oznajmiła Esmeral.
- Piękna, będziesz pierwszą, która za kilka dni rzuci się na Rowllens z pazurami, kiedy zobaczysz co cię czeka.
- Damy sobie radę- oznajmiłam, a żeby rozluźnić klimat rozmowy zwróciłam się do Es:- A tobie dziś na wszelki wypadek obetnę dziś w nocy paznokcie.
Thomas parsknął cicho rozbawiony, a potem dodał sceptycznie:
- No tak, szkoda by było jakby ktoś ci tą cudną twarzyczkę zadrapał.
Esmeral już otworzyła buzię, żeby zapewne odpowiedzieć mu coś zgryźliwego, jednak w tym momencie z areny wyszedł Nicolas. Najpierw usłyszałam „Kicia!”, a dopiero potem zobaczyłam. Es to wystarczyło, żeby na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Uniosła rękę, żeby mu pomachać, po czym popatrzyła na mnie przepraszająco:
- Victoria, złapiemy się wieczorem w domku- wyszczerzyła się.- Idę kłócić się teraz z tym moim hipokrytą.
Po czym odbiegła, zostawiając mnie na pastwę Thomasa.
- No, no- zacmokał z uznaniem Thomas.- Nicolas radzi sobie, nie powiem.
Wykrzywiłam się cynicznie i strzeliłam go dłonią w ramię, karcąc spojrzeniem. Co prawda, patrzył się na jej plecy, ale skąd miałam mieć pewność, że… na przykład kiedy mrugnęłam! Wtedy mógł patrzeć na co innego, a to moja koleżanka. Tak nie wolno. Zerknął na mnie i od razu się wyszczerzył.
- Znowu mnie bijesz?
Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo był szybszy. Trącił łokciem swojego przyjaciela, żeby zwrócić jego uwagę.
- Oscar, to jest Rowllens- przedstawił nas sobie. Oscar przyjrzał mi się uważnie i kiwnął głowa.- Jak ją poznasz, wisisz mi paczkę fajek, bo to przez ciebie musiałem po nią jechać.
- Jak to?- zainteresowałam się.
- Ponieważ pierwotnie miał odebrać cię Nicolas, który mieszka obok, ale przez przypadek okazało się, że z Esmeraldą mieli wypadek i ona też jest herosem- wyjaśnił Thomas.
- Dwie nowe na pokładzie to słaby pomysł- przyznał Oscar.- Więc potem miałem odebrać cię ja, bo jesteśmy z tego samego miasta. Ale akurat byłem w pociągu, dwieście kilometrów dalej, bo jechałem po Sarę i Ines.
- Yhym, i wygadał się, że ja jestem tuż obok. Miałem na niego czekać i z nim jechać, a zdrajca mnie wydał.
Oscar uśmiechnął się pod nosem, patrząc na Thomasa niewinnie.
- Dzięki mnie zobaczyłeś Chrisa i Charlesa już niecałą dobę wcześniej.
Thomas wcale nie wyglądał na niezadowolonego z tego powodu, wręcz przeciwnie. Najwyraźniej nasza wspólna podróż, to jak mnie porwał, teraz dla niego wydawała się zabawną anegdotką do opowiadania.
Nagle Oscar zmienił temat, wskazując ruchem głowy na bok.
- To jest ten twój nowy brat?
Thomas odwrócił głowę i ze sceptycznie ściągniętymi brwiami wpatrywał się w kogoś za mną. Odruchowo też tam zerknęłam i zobaczyłam młodego chłopaka, z tego co pamiętam jedenastoletniego Johna. Rozmawiał z kimś, kto stał do nas tyłem. Pewny siebie uśmieszek, dumnie uniesiony podbródek i pobłażliwe spojrzenie… wyglądał znajomo.
- Yhym. Czujesz? Nie ma mnie dwa miesiące… w sumie nikogo nie ma, a jak wracam, to to coś siedzi na kanapie w moim domu.
- Nie wygląda na szatana.
- Chcesz? Oddam. Tanio, a nawet dopłacę.
- Aż tak?- mruknął Oscar.- Arthura chciałeś sprzedać Charlesowi  za puszkę piwa.
- Ale ten się prawie zgodził- zauważył trzeźwo Thomas.
- Bo wcześniej dałeś mu z Chrisem trzy piwa gratis, na zachętę.
- Co nie zmienia faktu, że omal go nie oddałem- powtórzył. A potem dodał z konsternacją:- Młody ma gadane po Judy.
- Moje kondolencje.
Thomas prychnął z politowaniem, uśmiechając się do Oscara, który nawet nie mrugnął, tylko znowu powrócił do obserwowania drogi przed nami.
Cóż, doszłam do wniosku, że gdybym to ja była siostrą Thomasa, ten nie musiałby nic dopłacać, bo sama zawiązałabym sobie na głowię kokardę i siedziałbym z tabliczką „Adoptuj mnie i uratuj od tego kretyna”. 
- Dlatego ja się cieszę, że mam Sarę.
- Weź mnie nie irytuj- mruknął Thomas.- Sara to skarb, siostra idealna.
- Szykuj się, Rowllens…- zaczął Oscar, ale mu przerwałam:
- Victoria, proszę, Victoria nie Rowllens.
Thomas odchrząknął, robiąc znaczącą, bardzo zadowolona z siebie minę. Ale Oscar zaczął już o wiele lepiej:
- No to, szykuj się Victoria, na spotkanie swojego rodzeństwa. To może być każdy tutaj. Pomyśl sobie, że nagle trafisz do domu z kimś kogo tu nie lubisz i przerąbane.
W tym momencie muszę przyznać, że się przestraszyłam. Nigdy o tym nie myślałam, trochę nie miałam jeszcze czasu ani głowy do głębszych rozważań gdzie jestem i co tu się dzieje. Nadal traktowałam to miejsce jak śmieszny wakacyjny obóz, nie skupisko „półbogów”.  A na tym śmiesznym obozie mieszkałam z cudowną Amy, Johnny’m, Nicolasem i Esmeraldą.
- Cholera, nie myślałam nad tym- przyznałam.
- Błąd- zauważył Oscar.- Drobna rada: lepiej zastanów się, gdzie pasujesz i przygotuj się psychicznie na ludzi z tego domku.
- Dzięki. Jeżeli to będzie Milos, to się zastrzelę.
- On zrobi to pierwszy- zauważył blondyn.
I tu miał słuszność.
- Stary, idę szukać Chrisa i Charlesa- mruknął Oscar, klepiąc Thomasa po ramieniu i nawet na niego nie patrząc. Nie wyglądał na takiego, co by się przejmował tym co się dzieje wokół niego.- W razie czego idziemy na pomost; weź rzeczy.
- Nie, Oscar, ja dziś nie mogę.- Thomas wykrzywił się i spojrzał na przyjaciela.
- Jak to ‘nie możesz’. Otwieramy sezon, dwa miesiące wakacji.
- Amanda mnie wyciągnęła.
- Ty ją- poprawiłam go i popatrzyłam na Oscara szukając wsparcia.- Wyobraź sobie, że jednak ktoś leci na nocne gapienie się w niebo.
Oscar uśmiechnął się, ale jego uśmiech wyglądał jak doczepiany, na tle obojętnych i znudzonych oczu.
- Idiota- stwierdził się z pobłażaniem.- Z tego co wiem Amanda przyjechała przed obiadem, a ty już się ogarnąłeś?
- Nie mam nic na swoją obronę.
- To przyjdź jak skończysz, przecież całą noc tam będziemy- dodał oddalając się niedbałym krokiem, lekko przygarbiony.
- Dobra- popatrzyłam się na Thomasa.- Nawiązując do tego, że Nicolas „sobie radzi” oraz twojego spotkania z Amandą… nawet nie próbuj podrywać Esmeraldy.
- Jesteś zazdrosna?- zapytał, unosząc jedną brew.
- Chciałbyś- prychnęłam, ale pokręciłam przecząco głową.- I jak już, to prędzej o Esmeraldę. Po prostu już mi wyjaśniłeś, że twoje związki nie są poważne i nie trwają długo. A Esmeralda jest super, i masz jej nie tykać.
- Rowllens, chyba źle mnie zrozumiałaś.
- Tak?
- Tak. Wyjaśnijmy sobie jedno. Ja nie zaliczam każdej dziewczyny, jak leci. Nie jestem skurwysynem bez uczuć i nie mam zamiaru zniżać się do takiego poziomu- powiedział i popatrzył się na mnie tak, że przez chwilę było mi głupio za to, co powiedziałam.- A to, że co druga dziewczyna tu chce się ze mną umówić, jest wspaniałe i tylko z tego korzystam.
- No dobrze, ja już nie chcę w to wnikać- zaoponowałam. Thomas pokiwał głową i uśmiechnął się w typowy dla siebie sposób.
- Mam nadzieję, chica. Co byś powiedziała na rady?
- Rady?- wyśmiałam go i przechyliłam głowę na bok.- Odnośnie czego?
- Potrzebujecie wsparcia, żeby wygrać- oznajmił Thomas, jak gdybym wcale nie walnęła jeszcze niedawno czegoś obraźliwego.
- Tak?- rzuciłam zbywająco.- Chciałabym wygrać. Czego będę potrzebować, hmmm?
- Tak. Najlepiej wsparcia od bardzo wpływowego, zajebistego i przystojnego sędziego, co ty na to, Rowllens?
- Odechciało mi się wygrywać- skwitowałam, zerkając na niego z przymilnym uśmiechem na twarzy.- Ale nie martw się, nadal możesz wspierać bardzo zdolną, zajebistą i śliczną uczestniczkę tego konkursu, co ty na to?

(Rowllens, całe życie, wobec wszystkich)


Co nowego w rozdziale?

W tym rozdziale Victoria oficjalnie i nieodwracalnie wciąga Es do Turnieju. Zostają przydzielone do jednej z pięciu drużyn, których uczestnicy zostali wymienieni. W ich drużynie jest Norbert, Courtney oraz Simon, drużynowy, który się zgodził na ich udział w swoim zespole. Podczas tego zebrania Vicky cały czas dogryza Milosowi, który ma jej serdecznie dosyć. Po naradzie dziewczyny dopada Johnny. Próbuje przemówić im do rozsądku, że to idiotyczny pomysł. Ale te go nie słuchają. Tym bardziej, że zaraz nadlatuje podniecona Amy, która uważa, że pomysł jest przecudowny i nie może się doczekać Turnieju z ich udziałem. Pierwszy raz pojawia się też Sara- córka Hadesa, która dopiero przyjechała i również bierze udział w Turnieju. Amy znika szukać organizatorów Turnieju, żeby zapisać się do szykowania plansz, Johnny za nią. Do dziewczyn podchodzi Thomas z Oscarem. Syn Tanatosa z uśmiechem zauważa, że będą przeklinać chwilę, w której się do tego zgłosiły. Esmeralda zostawia Rowllens, bo widzi Nicolasa. Thomas, Oscar i Victoria jeszcze przez chwilę rozmawiają- o obozowym rodzeństwie, Turnieju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz