Cała ta narada, była niezwykle inspirująca. Pomijając
fakt, że wpadłam tam spóźniona, bo nawet nie wiedziałam, że to coś miało mieć
miejsce. Oczywiście- Milos wspominał o tym na wczorajszym losowaniu. Ale przepraszam, jasnowidzem nie
jestem. Nikt nie podał mi dokładnej godziny, miejsca i daty tego. No dobra,
może i podali gdzie, i że po śniadaniu. Ale co jakbym to śniadanie jadła
godzinę? Mogliby być bardziej precyzyjni i robić mi wyrzuty jakbym się wtedy
spóźniła.
Bo spóźniłabym się.
Uświadomiło mnie dopiero zdumione spojrzenie Amy, kiedy
po śniadaniu weszłam do domku i chciałam rzucić się na łózko. Dziewczyna
spojrzała na mnie jak na idiotkę, po czym bezceremonialnie wypchnęła zza drzwi.
Które równie szybko zostały zatrzaśnięte tuż przed moim nosem. Cholera, po
pięciu minutach dobijania się i wygrażania jej absolutnie wszystkim, pojawił się Johnny, który też zdziwił się na mój widok. Patrzył
na mnie zaspany, jak każdy z resztą (a wszystko przez wczorajszą imprezę z
okazji Turnieju, zakończenia roku szkolnego, a według Nicolasa i Amy z okazji
dnia zapobiegania narkomanii. Patrzył się na mnie zdezorientowany, niespecjalnie
rozumiejąc czemu mu wygrażam. Jednak on, w przeciwieństwie do swojej kochanej
siostruni, raczył mi wyjaśnić, że powinnam iść na spotkanie.
Trochę dziwne, że oni znali mój grafik dnia lepiej ode
mnie, ale w duchu byłam im wdzięczna. Gdyby nie oni, wcale bym nie przyszła na
tą głupią naradę, która była po to, żeby ustalić resztę spraw Turnieju. A tak,
tylko się spóźniłam.
- No bywa- mruknęłam, kiedy przecisnęłam się obok Suzanne, rudej córki Hermesa, która przyjechała do obozu jakoś teraz, bo jeszcze jej nie poznałam osobiście. Ale rozpoznałam ją, dzięki rudym włosom, piegom i wyzywającemu spojrzeniu. Jej rodzeństwo zbyt długo narzekało na nią, żebym nie wiedziała kto to. Nie byłam do jej osoby pozytywnie nastawiona. Nie to że wierzę w opinię masy, ale całe jej rodzeństwo z okazji jej przyjazdu milczało przez minutę. Nawet Amy.
Z tą dziewczyną o rudych, krótkich włosach, która przypomniała mi buldoga, nie rozmawiałam ani razu. A teraz od razu syknęła w moją stronę pełne litości „Jesteś spóźniona”. Posłałam jej krzywy uśmiech i już zaczęłam rozglądać się za wolnym krzesłem, kiedy dobiegło mnie:
- No bywa- mruknęłam, kiedy przecisnęłam się obok Suzanne, rudej córki Hermesa, która przyjechała do obozu jakoś teraz, bo jeszcze jej nie poznałam osobiście. Ale rozpoznałam ją, dzięki rudym włosom, piegom i wyzywającemu spojrzeniu. Jej rodzeństwo zbyt długo narzekało na nią, żebym nie wiedziała kto to. Nie byłam do jej osoby pozytywnie nastawiona. Nie to że wierzę w opinię masy, ale całe jej rodzeństwo z okazji jej przyjazdu milczało przez minutę. Nawet Amy.
Z tą dziewczyną o rudych, krótkich włosach, która przypomniała mi buldoga, nie rozmawiałam ani razu. A teraz od razu syknęła w moją stronę pełne litości „Jesteś spóźniona”. Posłałam jej krzywy uśmiech i już zaczęłam rozglądać się za wolnym krzesłem, kiedy dobiegło mnie:
- I znowu przez ciebie musimy powtarzać wszystko od nowa!
No naprawdę, czy tylko ja uważam, że ten chłopak powinien
chodzić ze mną, żeby za każdym razem, gdy będę poirytowana, mogła na niego
patrzeć? To by było pomocne.
Dlatego zamiast usiąść na ostatnim wolnym miejscu, między
Esmi, a jakimś chłopakiem, postanowiłam postać obok i popatrzeć z góry na
wszystkich, w tym na mojego faceta marzeń (nie, nie mówię o tym Oscarze,
blondynie, mega przystojnym blondynie).
A na serio to zapomniałam o tym, że powinnam usiąść, ale
to szczegóły.
Widok Milosa od razu poprawił mi humor. A przynajmniej
przypomniał o konkretnym celu- wkurzyć go. Siedział ze skrzyżowanymi rękoma
przy stole pingpongowym tak jak reszta nastolatków. Tyle, że on łypał na mnie
nienawistnie. Natomiast ja posłałam mu szeroki uśmiech, oczywiście nieprawdziwy,
jednak to i tak jeszcze bardziej go zdenerwowało. Cholera, weź dogódź- co bym
nie zrobiła, uznałby pewnie za zbrodnię.
- Milos, kochanie…!- zaczęłam radośnie rozkładając lekko
ręce, ale przerwał mi.
- Znowu twoja wina!- wytknął sfrustrowany.
- Oj tam.- Z pomocą wyszedł mi Nicolas, siedzący obok
blondyna. Opierał się o krzesło, wyraźnie znudzony.- Przez tę godzinę
zdążyliśmy tylko uspokoić Jen, żeby nie próbowała zabić Charlesa, a ty po raz
setny przeczytałeś kto jest w jakiej grupie.
Czarnowłosa anorektyczka, Jenny, natychmiast wycelowała
palcem w stronę chłopaka i zmarszczyła groźnie brwi.
- Nicolas, jeszcze raz odważysz się…
- Nazwać cię „Jen”, a zginie- dokończył za nią Thomas,
który również był obecny. Popatrzył się na dziewczynę z pobłażaniem.- Jen, kwiatuszku, my to wiemy. Nie
powtarzaj się.
Zajmował miejsce po drugiej stronie Nicolasa, z
wyciągniętymi nogami przed siebie i splecionymi dłońmi na brzuchu. Wyglądał na
równie znudzonego co Nicolas i byłam pewna, że jeszcze chwila, a zaśnie lub
zsunie się z tego krzesła.
- Wracając do sedna…- westchnął Milos teatralnie, ale z
okazji od razu skorzystał Nick. Grupowy Hermesa uniósł zblazowany brwi i
popatrzył na mnie politowaniem.
- A sedno jest takie, że nic nie ominęłaś. Czuję się o
godzinę życia uboższy i wręcz wychodzę na tym ze stratą. Choć nie. Jenny
śmiesznie reaguje na Jen, to trzeba
przyznać. W tej kwestii ubawiłem się. Co roku mnie to bawi.
- Cholernie się ubawiłeś- fuknęła owa Jenny, która z
kwaśną miną skrzyżowała ręce na piersi.
Dziewczyna nie wyglądała na osobę towarzyską. A jak już,
to na taką, co bawi się najlepiej w wybranym gronie, osób o specyficznym
humorze i zachowaniu. Siedziała naburmuszona, mordowała wszystkich wzrokiem, a
jej krzywy, pełen obrzydzenia i wyższości grymas twarzy dawał podstawy by
sądzić, że czuje się lepsza od wielu tutaj zebranych. Zaczęłam się zastanawiać,
czy ona tak zawsze, czy po prostu już ją zirytowali i nadal jest urażona. A po
drugie, zdecydowanie powinna przytyć, bo kości przebijały jej białą skórę.
- Ej, zanim zaczniemy, mam pytanie czysto podstawowe.
Wszyscy popatrzyli się na Charlesa, który dziś już
niestety nie miał bluzy ze swoim zdjęciem. Ciekawe czy posiadał na przykład
skarpety ze swoją facjatą. To by było urocze. Siedział na krześle obok Jenny,
jedną rękę przerzucił przez oparcie krzesła, drugą wybijał jakiś rytm na
kolanie. Uśmiechał się konspiracyjnie do wszystkich.
- O co chodzi?- zapytała wysoka i szczupła blondynka w
ciemnej marynarce. Chyba była trzecim sędzią, ponieważ siedziała tuż przy
Thomasie. Patrzyła się spokojnie na Charlesa, bez irytacji, ale widać po jej
minie było, że ma już trochę dosyć tych bezsensownych sprzeczek.
Syn Zeusa przejechał ręką po średniej długości włosach i
oparł łokieć na kolanie. Pochylił się i wskazał na Jenny która siedziała
dokładnie obok niego, i na obecną chwilę patrzyła się na jego wyciągnięty
paluch. Jej spojrzenie mówiło jasno „zabieraj to, albo ci go odgryzę”.
- Czy tylko ja uważam, że to nie fair, że jestem w
drużynie z laską, która ma inne priorytety niż powinna?- wtrącił poważnie
Charles, kiwając głową i szukając wsparcia w innych.- Ona woli mnie zatłuc, niż
wygrać.
- Nie przeceniaj się- zbyła go Jenny z wyniosłym spojrzeniem
krzyżując ramiona.
- Wiesz Charles, powinieneś wyluzować- skarcił go Thomas,
cmokając z politowaniem, po czym przeniósł spojrzenie na Jenny i wyszczerzył
się jak wygłodniały wilk. Coś mi mówiło, że ta dwójka raczej za sobą nie
przepadała…- Jenny była bardzo spokojna, jak na siebie.
Wykrzywiłam się widząc Thomasa i słysząc jego milutkie
komentarze. Skoro tu był, mogłam być pewna, że po Jenny kolejnym obiektem
cynicznych, uszczypliwych uwag będę ja. Nie bardzo uśmiechało mi się być
porównana do Hagrida przed kilkudziesięcioma nastolatkami, których chciałam
poznać i zrobić dobre wrażenie. Chciałam pokazać im, kto ich będzie trzymał pod
obcasem, cholera. A raczej nie pomogłoby bycie Hagridem. Ktoś mógłby podważyć
fakt, czy Hagrid w ogóle nosił obcasy…
- A ty nic nie mów, bo to twoja wina. Przez ciebie mnie
chce zatłuc- oznajmił, wskazując na Thomasa oskarżycielsko palcem.- I owszem,
cholernie spokojna- dodał cynicznie Charles, rzucając Jen krytykujące
spojrzenie.
- Charles, proszę cię- wtrącił się do rozmowy jakiś
chłopak. Siedział pomiędzy czerwonowłosą laską, a pustym krzesłem dla mnie.
Wywnioskowałam, że musiał być w mojej drużynie.- Dajcie już spokój.
- Norbert, przestań- mruknęła Jenny.- Nawet nie próbuj
się wtrącać. Nie potrzebuję pomocy…
- Wiem, że nie.- Chłopak uniósł wymownie brwi.- Ale
siedzi tu prawie trzydzieści osób, które mają już lekko dosyć waszego
dojrzałego „pitu-pitu”- wyjaśnił zblazowany. Przejechał smukłą dłonią po
twarzy, jakby dopiero wstał, a ruch ten zakończył przejeżdżając ręką po czarnych
włosach. Boki miał mocno wygolone.- Nawet nie mam zamiaru cię bronić.
Jenny wyglądała na wzruszoną.
- Dobrze!- zawołał Milos donośnie. Uśmiechnął się
sztucznie, odchrząkując i poprawiając plik papierów, który leżał przed nim na
stole.- Victoria, twoja drużyna siedzi w tamtym miejscu.
Tyle to zdążyłam sama wywnioskować, kiedy zobaczyłam
machającą mi Esmeral, ale dziękuję, spoko stary, naprawdę bardzo mi pomogłeś.
Może Nobla? Myślę, że pokojowy byłby w porządku.
Dziewczyna siedziała pomiędzy szatynem, od którego biła
aura spokoju i opanowania, który i zapewne był naszym drużynowy, Simonen, a
miejscem dla mnie. Ten, którego podsłuchałam i ten, który wspaniałomyślnie
ustąpił i zgodził się mieć dwie ofiary losu w drużynie. Cóż, normalnie,
sądziłabym, że jest zbyt miękki, ale biorąc pod uwagę fakt, że tą ofiarą losu
byłam między innymi ja, jakoś nie
czułam potrzeby wychodzenia na przód moim poglądom i najzwyczajniej w świecie
wolałam to przemilczeć. Powinni się cieszyć, rzadko mi się to zdarzało.
Kojarzył mi się z Johnny’m, tyle że syn Hermesa przy nim
wychodził na takiego wychudzonego misia do przytulania, który jest pocieszny i
uroczy. Tak, Johnny był jak misiek, szczególnie kiedy odruchowo, bezwiednie nas
poprawiał, mówił jak Szekspir i Molier razem wzięci albo załamywał ręce nad
‘poczynaniami’ swojego rodzeństwa. No a przy tym był jednak okropnym cynikiem i
myślę, że gdyby chciał, byłby gorszy od Nicka i Amy razem wziętych. Natomiast
Simon, równie inteligentnie i dojrzale wyglądający chłopak, sprawiał wrażenie
bardziej poukładanego, porządnego i pewniejszego siebie.
- A nie mogę usiąść obok ciebie?- zapytałam śląc Milosowi
delikatny uśmieszek.
- Nie- burknął krótko, na co Esmeralda cmoknęła z teatralną
litością.
- Oj Victoria, daruj mu. Nie wyspał się i od godziny tu
już marudzi.
- Przepraszam- wyszczerzyłam się i przeczesałam ręką
włosy.
- Nie przepraszaj, nie twoja wina.
- Że się nie wyspał?- Uniosłam brwi, posyłając Es znaczące
spojrzenie.- Raczej moja, o ile dobrze pamiętam.
Oczywiście następstwa były dwa. Połowa osób parsknęła
śmiechem, ktoś zagwizdał, ktoś inny dodał coś sprośnego od siebie. A Milos
zwyczajowo spurpurowiał i wyglądał tak, jakby chciał wepchać sobie swoje
notatki do buzi, byleby tu już nie stać.
Każda drużyna, siedziała obok siebie, na około stołu do
ping ponga. Oczywiście, stół do tej gry znajdował się w środku naszego kółka,
ode nie na przykład oddalony był z dwa metry… Okrąg z krzeseł, na których wszyscy
siedzieli, był zbyt duży, by każdy zmieścił się przy stole. Tylko Milos
przysunął się blisko stołu, na którym rozłożył swój notatnik i parę papierków.
Bez trudu przecisnęłam się przez środek zgromadzenia i ze
spokojem przeszłam do mojej drużyny, zajmując wolne krzesło, pomiędzy Es, a
smukłym chłopakiem z czarnymi lokami na czubku głowy, opadającymi na oczy. Włosy
po bokach i przy karku miał krótko ścięte, jednak i tak smolisty kolor włosów
prezentował się niezdrowo przy białej twarzy. To był ten koleś co choć trochę
uciszył Jenny podczas kłótni z Charlesem. Zaraz… z kim my mieliśmy drużynę…?
Atena i… Hekate! A no tak, ‘mhroczne’ klimaty. To wyjaśniało pokaźne dziury na
kolanach ciemnych spodni i kolczyk w dolnej wardze…
Pierwsza myśl? „Emo z zaburzeniem orientacji seksualnej”.
- Norbert jestem- przedstawił się chłopak, widząc, że się
niego gapię. Na szczęście odebrał ten fakt z lekkim rozbawieniem i uśmiechał
się do mnie z politowaniem.- Tak, a ciebie znam.
- To trochę niepokojące- mruknęłam, a Norbert zaśmiał się
z pobłażliwym wyrazem twarzy.
- Konsekwencje wychylania się poza resztę. Ty wybierasz,
czy ci się to podoba, czy cię niepokoi- uciął krótko po czym osunął się na
krześle, najwyraźniej równie zainteresowany tym spotkaniem jak cała reszta.
A ja stwierdziłam, że jednak mogę go polubić.
Osoby które się zebrały były bardzo różne. Jednak nie
mogłam powiedzieć, że wyglądali potulnie i niegroźnie. Oczywiście, nie
przypominali płatnych morderców, wielkich wojowników ani graczy amerykańskiego
football’u. Byli jak zwyczajni nastolatkowie, tyle, że każdy miał w sobie pewną
cechę, która sprawiała, że nie chciałam zobaczyć ich na polu walki. Nawet,
jeżeli byli drobni i szczupli, błysk w ich oczach skutecznie odganiał od nich
miano takich, którzy nie potrafią unieść miecza. Nawet ta wyglądająca na
dwunastolatkę dziewczynka o anielskiej twarzy, cała w piegach i z ciemnoblond
słowami, która uśmiechała się do wszystkich promiennie. Miałam cholernie złe
przeczucie, że prędzej ona niż ja by pokonała armię manekinów na treningach. A
Amanda? Przecież to typowa pani prezes z za bogatej rodziny- nie
przypuszczałabym, że będzie jedną z tych najlepszych, zgłoszonych do losowania.
- Czy są wszyscy?- zapytał Milos. Powstrzymałam się od
uwagi, że wystarczy spojrzeć na dwa puste krzesła.
- Nie, nie ma Chase’a - odparła Amanda.- Ale on jeszcze
nie przyjechał.
- Ale ci którzy są już w Obozie, przyszli?- upewnił się
Milos.
- Tak.
- A więc, jak już wszyscy
już łaskawie przybyli…
To dziwne, czy tylko mi się wydawało, że Milos mówił o
mnie? Przynajmniej tyle odczytałam ze sposobu, w jaki zacisnął pięści i
próbował zabić mnie spojrzeniem. Ale mogłam się mylić, może na przykład
próbował dać mi dyskretny sygnał, że mnie pragnie równie mocno co ja jego…?
Cholernie realne.
- Przejdźmy do konkretów- odetchnął, niczym dorosły,
którego jakiś berbeć wyprowadził z równowagi.
Wszyscy zebrani wyglądali na znudzonych. No, Milos nie-
on dla odmiany zdawał się być wielce zadowolony z siebie i faktu, że wszyscy
musza go słuchać. Mówię wam: jak nic niedowartościowanie. Żaden inny argument
nie przychodził mi na myśl, widząc ten pedalski sweterek z dekoltem w serek i
fryzurę na dwudziesty wiek. Seksowny przedziałek i włosy przyczesane na bok na
żel. No kusi, nie powiem. Pozostaje tylko pytanie „kogo kusi?”.
- Jak już wiecie, Turniej będzie trwał łącznie pięć dni,
z czego między każdym Dniem Turniejowym będą trzy dni przerwy. Co daje nam siedemnaście
dni od rozpoczęcia, do zakończenia ostatniego dnia planszowego.
Popatrzyłam na Es z zagubioną miną i obie zgodnie
uniosłyśmy brwi do góry. Chyba za równo ona jak i ja, że ktoś powinien mu
powiedzieć, że na obozach nie porusza się tematu matematyki.
- Pojutrze zaczynamy - odchrząknął, zerkając na jedną ze
swoich kartek.
Mogłam się założyć, że zrobił to tylko dla wrażenia, że
jest dobrze przygotowany i ma wszystko pod kontrolą. Pewnie znał ten cały
grafik na pamięć.
- Pierwszego Dnia Turnieju, po uroczystym otwarciu,
weźmiecie udział w trzech Planszach- Posejdona, Demeter i Nemezis. Mam
nadzieję, że to nie…
- Gdzie jest Chejron i Dionizos?- zapytałam.
Właśnie sobie uświadomiłam, że nie widzę żadnej
przeszkody, która powstrzymywałaby mnie od zrobienia czegoś na co miałam cholerną
ochotę: żeby wstać i wyjść.
Była to bardzo kusząca propozycja, choć jako dziewczyna,
musiałam przyznać, że siedzenie na naradzie, gdzie połowa części męskiej, była
naprawdę przystojna… No, oczywiście Kretyn
i Rasista w Jednym był najseksowniejszy z całego grona, ba!, z całego
obozu, no ale jednak… Czy ktoś mi powie, jak zdobyć numer tego szatyna
oddalonego ode mnie o pięć miejsc? Albo tego blondyna, który siedział
naprzeciwko nas i…chwila. Chwila… dlaczego Es się zarumieniła…Cholera, czy on
do niej mrugnął?
Milos zgrzytną zębami, ale odpowiedział:
- Tłumaczą dzieciom Nemezis, Posejdona i Demeter zasady,
według których ci później przygotują Plansze.
W tym momencie z krzesła zerwał się opalony chłopak z
prostym nosem i brązowymi lokami na głowie. Jedną ręką wskazał na siebie a
drugą dłoń wyciągnął w kierunku jeszcze kilku innych nastolatków. Gestykulował,
choć u niego wyglądało to jak drapanie się po czole- naturalnie i w niczym
nieprzesadzone.
- To czemu nas tam nie ma?- zapytał oskarżycielsko, na co
Milos ze spokojem oznajmił:
- Ponieważ, herosi, który biorą udział w Turnieju nie
mogą wiedzieć, jak będzie wyglądała dana Plansza. Usiądź, Jack.
- Ale ja mam tylko dwie siostry- prychnął, a kiedy
zrozumiał, że to one będą tworzyły te
Plansze, wykrzywił się.- Nie, błagam. Avny i Miley zrobią coś z ulubionego romansu.
Będziemy musieli ratować topiące się damy
w oczku wodnym.
Jakbym miała ratować jakąś topiącą się laskę,
pozwoliłabym jej utonąć. Serio, nie moja wina, że dziunia nie uczył się pływać
na basenie, bo pewnie „chlor źle robił na skórę i włosy”. Nie żebym sama nigdy
tym się nie migała od lekcji basenu.
- A co jak ktoś się wygada?- zapytał nagle Norbert z
obojętnością.- No nie wiem, dajmy na to, polecę do rodzeństwa i zmuszę ich do
powiedzenia, jak będzie wyglądała Plansza Hekate?
Jego myśl natychmiast została poparta przez tę smukłą
czarnowłosą dziewczynę, o ostrych rysach twarzy – Jenny. Zapamiętałam ją
głównie dlatego, że próbowała już kogoś zabić. Ba, chyba już nawet doszłam do
tego, że nie lubi połowy zebranych tu osób, albo przynajmniej się jej boją. Urocza
osóbka.
- Właśnie Milos, czy rodzeństwu nie zależy na tym, żeby ich przedstawiciele wygrali? Wygadają się od razu.
- Właśnie Milos, czy rodzeństwu nie zależy na tym, żeby ich przedstawiciele wygrali? Wygadają się od razu.
- Myślisz, że oni są tak uczciwi, że nie będą chcieli
profitów z mojej wygranej?- dorzucił Norbert spokojnie, jakby właśnie
udowadniał Milosowi, że znowu się
pomylił.
- Albo, że jednak aż tak nas nie nienawidzą, żeby chcieć
koniecznie nam dokopać?- poprał do ktoś inny. Była to ruda dziewczyna, z domku
Hermesa, Suzanne. Rozpoznawanie osób, kojarzenie twarzy i dopasowywanie im
imion było najlepszą zabawą na tej naradzie.- No, niektórzy owszem, ale
większość się wygada, Norbert ma rację.
Ze zdumieniem, odkryłam, że mój ulubiony blondasek wcale
się nie przeraził tym niedopatrzeniem. Wręcz przeciwnie! O zgrozo, jego mina
świadczyła o tym, że tylko czekał aż takie przypuszczenia padną, a on, niczym
wybawca oznajmi, że to przewidział i znajdzie alternatywę! Cholerny egoista,
odbiera mi całą frajdę tego dnia.
- Do czegoś takiego nie dojdzie. Każdy domek wybrał kilka
osób, tworząc w ten sposób ‘drużyny przygotowawcze’- oznajmił z wyższością
wymalowaną na tej przeokropnej mordzie.- A ci zostali przyjęci, tylko wtedy,
kiedy zgodzili się złożyć przysięgę na Styks, że się nie wygadają.
- A co ze mną?
Głos zabrał muskularny ale chudy chłopak- Charles. Im
dłużej siedziałam z nim w jednym pomieszczeniu, tym mocniej zaczynałam go
kojarzyć. Na przykład, przypomniało mi się, że to jego mijałam pierwszego dnia,
gdy szłam na śniadanie. A dziś widziałam go rano przy śniadaniu, w towarzystwie
syna Tanatosa i już wtedy ze smutkiem odkryłam, że dziś nie ma żadnej fajnej
koszulki. Byłam z siebie naprawdę dumna, że zapamiętywałam i rozpoznawałam
twarze.
- Mam sam szykować poziom Zeusa, przysięgając, że nie
wygadam co w min będzie samemu sobie?- Z uznaniem odkryłam, że chłopak patrzy
na Milosa z politowaniem, a pogarda w jego słowach nawet nie próbuje być
ukryta.
- Ależ nie. Chejron zgodził się przygotować poziom Zeusa,
z pomocą kilku innych herosów, który będą mieli jakieś pomysły. Ogólnie: każdy
kto chce może pomóc innym grupom. Jeżeli ma się pomysł na Plansze Afrodyty, ale
jest się od Dionizosa… nie ma problemu.
To najwyraźniej zamknęło wszystkim buzie i Milos z
triumfem w oczach mógł kontynuować.
- Rozpoczęcie zaczyna się o dziewiątej rano…
- Tak wcześnie?- jęknęłam odruchowo, po czym dodałam,
patrząc na Es:- Jak tak, to niech się później nie dziwią, że nic mi nie będzie
wychodzić…!
- O bogowie, właśnie- poparła mnie i wykrzywiła usta.- Za
mało…
- Uwaga, wprowadzam zasady tego spotkania!- zawołał
Milos, skupiając uwagę na sobie. Wszyscy spojrzeli na niego zdumieni, tą
gwałtownością zmiany tematu. Jednak wszystko stało się jasne, kiedy mój
przyjaciel wyrecytował zasadę numer jeden:- Victoria Rowllens nie odzywa się do
mnie i nic nie komentuje. Kolejne zasady dojdą w trakcie.
Wspominałam coś kiedyś o dyskryminacji, cholera?
- Widzisz? A mówiłam, że zapamiętanie mojego imienia i
nazwiska dobrze ci zrobi- wyszczerzyłam się słodziutko, tym samym wzbudzając
śmiech wszystkich wokół.
- Nie łam zasad!- pisnął chłopak, a ja z Es popatrzyłyśmy
na siebie, rozbawione jego tonem i obie z trudem powstrzymałyśmy śmiech.
- To co z tym rozpoczęciem?- zapytała dziewczyna z krótko
obciętymi, niemal białymi, włosami i zostawioną z przodu dłuższą, blond
grzywką. Fryzura w stylu emo w połączeniu z luźnymi, podwiniętymi jeansami,
podkoszulku i ogromnym, workowatym swetrze, sprawiała, że wydawała mi się być
jakąś artystką, czy kimś ze świata sztuki. Nie zdziwiłabym się, jakby wiecznie
malowała sobie po rękach, nuciła pod nosem i tachała za sobą ogromną torbę
pełną wszystkiego.
- Rozpoczęcie będzie o dziewiątej, na śniadaniu, Helen.
Potrwa godzinę, potem czas na zebranie się w grupach, dobranie mieczy, łuków i
innych dziwactw i o trzynastej zaczynamy.
Odchrząknęłam znacząco, skupiając na sobie uwagę kilku
osób.
- Zapytałabym się, ile to trwa, ale nie mogę się odezwać,
zapomniałam.
- Zasada numer dwa: Viktoria nie omija w żaden sposób
zasady numer jeden!
- No co ty, nie śmiałabym. Jedyne, co chcę ci uświadom…
- Numer trzeci: Victoria nie kwestionuje tych zasad! Mogę
kontynuować?!
- Powiedziałabym, że nie, ale nie mogę- burknęłam z politowaniem na co kilka osób parsknęło
śmiechem.
- Czwarta! Nie pyskujemy!
- Czuję się jak w pieprzonej podstawówce- jęknęła Jenny, przyciskając czoło do dłoni i oparła łokieć o
swoje kolano, rozrywając przy tym niechcący jeszcze bardziej ogromną dziurę w
czarnych rurkach.
- Cholera- odetchnęłam pełna podziwu.- Powstały już
cztery zasady z czego po części wszystkie o mnie- stwierdziłam cynicznie.- Mil,
słońce, masz obsesje na moim punkcie.
Zgromadzeni ryknęli śmiechem, a Milos przybrał na
policzkach barwę buraka.
- Na czym to skończyłem…
- Na mnie- podsunęłam pomocnie, a zaraz otworzyłam
szerzej oczy, udając zmartwioną i przycisnęłam rękę do ust.- Oj, przepraszam.
- A tak- zignorował mnie, nawet nie patrząc.- Zakończenie natomiast, odbędzie się dzień po
ostatnim dniu Turnieju.
- A tak właściwie, to ile trwa Dzień Turniejowy?-
przerwała mu Es.- To znaczy- ile mamy czasu, żeby wypełnić te zadania, przejść
Plansze, czy jak to chcecie nazywać.
- Trzy godziny- oznajmił usłużnie Milos, zadowolony, że
może coś wyjaśnić.
- Pauza- oznajmiłam.- Zadałam ci to samo pytanie, a w
odpowiedzi dostałam czteroma zasadami, które mnie dyskryminują, prosto w twarz.
Słońce, chcesz powtórki z rozmowie o równouprawnieniu i dyskryminacji?
Jednak blondyn udał, że mnie nie słyszy i akurat zaczął
paplać wszystkim o przebiegu treningów dla uczestników Turnieju. Milos bardzo dzielnie
ciągnął swój temat i nie dawał się rozproszyć. Szkoda tylko, że jako jedyny, bo
reszta zebranych już dawno straciła wątek i miała go trochę (czytaj: trochę
bardzo) w poważaniu.
Natomiast ja nachyliłam się do Esmeral i głośnym szeptem,
żeby jak najwięcej osób, w tym Milos szczególnie mnie usłyszało, powiedziałam:
- Es, zapytaj się go, dlaczego mnie ignoruje.
- Es, zapytaj się go, dlaczego mnie ignoruje.
- Okay- odpowiedziała, również stylizując barwę swojego
głosu na szept, jednak oznajmiła to tak samo głośno.- Poczekajmy tylko, aż
skończy się mądrzyć.
- …dla tych, którzy wolą ćwiczyć po śniadaniu mamy…
Zasada numer pięć! Nikt nie słucha pomysłów Victorii, a ta nikogo na nic nie
namawia!
Milos przerwał swój monolog, a ja usłużnie zauważyłam:
- Właściwie to są dwie zasady.
Milos aż gotował się ze złości, jednak nim zdążył coś
oznajmić, przerwał mu Nicolas.
- Kicia, ty się nie daj w tą zmowę wciągnąć, bo staniesz
się wrogiem publicznym numer dwa. Victoria, nie deprawuj mi Kici- rzucił lekko,
wyraźnie rozbawiony miną blondasa, który właśnie również jego postanowił
ignorować.
- To się liczy jako zasada numer sześć?- zapyta Es.- Czy
już siedem, bo tam były dwie?
- Siedem, a to też w sumie są dwie zasady. To już siódma
i ósma.
- Ej, a czemu Nicolas ma prawo ustalać zasady?
Prawdę mówiąc, jeżeli Milos miał zamiar potępiać każdego,
kto się uśmiechnie lub będzie się z niego nabijał, czy choć na mnie spojrzy, to
niedługo będzie antyspołeczną pierdołą, gadającą samą do siebie.
Przez następne zmarnowanych dziesięć minut mojego
krótkiego, ale jakże cudownego życia, siedziałam na niewygodnym krześle i
przypatrywałam się każdemu z uczestników Turnieju. Każdy co jakiś czas coś
mówił, chyba nikt nie milczał non stop. No, wyjątkiem był Oscar, Thomas, niski,
może dziesięcioletni chłopiec oraz ta anielska blondynka, rozmawiająca po cichu
z Suzanne, rudowłosą córką Hermesa. Oni raczej się nie odzywali i nie
udzielali.
Z nudów uznałam, że zrobię sobie test na znajomość ludzi.
Zaczęłam nazywać każdego, zaczynając od Milosa i idąc w prawą stronę.
To tak… Milos. Nicolas, Thomas, Sabina. Sędziowie. Potem
siedział szeroki w barach chłopak podobny do tej laski z okropnym botoksem i
fajnym afro. Ona siedziała tuż przy nim. Musieli być rodzeństwem. Dalej
siedziała ta naturalna blondynka, Sara, potem przysypiał Oscar, a obok
dziewczyna z szarymi włosami i pełnymi ustami, która jawnie ignorowała Milosa
rozmawiając z Amandą. Co jakiś czas uśmiechała się z politowaniem, i patrzyła
na zebranych spod lekko opuszczonych powiek. Pomiędzy zgrają nastolatków,
którzy mieli wakacje- czyli byli nieuczesani, nieumalowani i ubrani w cichy,
które nadawałyby się na ścierki do naczyń, owa dziewczyna wyglądała dziwnie.
Miała mocny makijaż, ciemne usta, widoczną biżuterię i była ubrana w miarę
zadbanie. Amanda, która siedziała obok niej wyprostowana, w letniej białej
sukience i brązowych sandałach, również wyglądała inaczej niż otaczający ją
obozowicze. Przy niej siedziała blondynka do której co jakiś czas szczerzył się
Thomas, a obok niej siedziały kolejne trzy osoby z ich drużyny: Olivia,
przystojny chłopak w fullcupie, ciemnowłosa dziewczyna. Kolejne pięć miejsc
zajmowała nasza drużyna: Simon, Esmi, ja, Norbert i jego siostra. Chyba
Courtney, ale jeszcze nie poznałam tej dziewczyny z czerwonymi włosami. Nie
rudymi. Z czerwonymi. Obok niej
miejsce zajął chłopak o imieniu Winston i
niepozornie wyglądający mały chłopiec, a daje siedzieli Charles i Jenny, jak
najdalej od siebie. Przy Jenny siedziała ta niepozornie wyglądająca
blondyneczka, która rozmawiała z rudzielcem Suzanne. Przy niej było wolne
miejsce, prawdopodobnie dla tego Chase’a. Dalej blondynka z męsko ściętymi
włosami i luźnymi jeansami w łatach- chyba Helen, obok niej ten blondyn co
mrugał do Esmi, a obok niego bardzo przystojny chłopak, którego imienia nie
znałam. I potem Milos.
Kiedy skończyłam, spróbowałam skupić się na tym, co ma do
powiedzenia Milos, usłyszałam „polityka korzystania z…”. I mniej więcej wtedy
też jęknęłam i przestałam go słuchać załamana.
Już miałam zabrać głos, żeby skończyć te tortury, bo
Milos paplał niemiłosiernie nudno i stanowczo za długo, kiedy blondasek z
satysfakcją oznajmił:
- To teraz musicie tylko wymyślić, co ma być nagrodą.
- To lekki idiotyzm, czy to nie powinno być podstawą
ustalanie czegokolwiek?- wyrwało mi się.
Nawet nie chciałam doprowadzić tym Milosa do białej
gorączki, po prostu nie uwierzyłam w to co powiedział. Nie moja wina, że
chłopak zerwał się z krzesła, uderzając rękoma w stół pingpongowy, że aż
podskoczyłam na swoim miejscu.
- Na świętego Apolla, Victoria! Jak matkę kocham, zaraz
cię zaj…
- Nieee, nie maaamy!...- przerwał mu szybko Simon, przeciągając
celowo samogłoski. Jednym spojrzeniem posadził chłopaka z powrotem na swoje
miejsce, a potem popatrzył na mnie jakby chciał przekazać „Daruj sobie, on i
tak nie zaśnie od tego stresu przez najbliższy miesiąc”.
- Organizatorzy woleli poczekać aż zbierze się grupa uczestników
i oni sami sobie wybiorą dodatkową premię- mruknął Norbert ze znudzonym
spojrzeniem. Przechylił się na bok, w moją stronę i dodał:- Po prostu im się
nie chciało.
- Wiesz, Rowllens, żebyście chcieli i mieli motywacje do
wygrywania- oznajmił syn Tanatosa, wciągając się w dyskusję.
Thomas siedział ze skrzyżowanymi rękoma, odchylając się na krześle tak, że tylko tylne nogi mebla dotykały podłogi. Podbierał się piętami o podłogę i wyglądał, jakby zaraz miał usnąć. Jedyne, co zdawało się go trzymać na tym spotkaniu, to łapanie spojrzeń jednej z dziewczyn. Była to wysoka blondynka z wielkimi oczyma i długimi włosami, bardzo zadbana. Biedna, starała się go ignorować, ale zupełnie sobie nie radziła z czerwonymi polikami, która były jak dwie plamy na jej białej skórze. Nie wyglądała na zadowoloną z tego powodu. Jedynie była zawstydzona, że Thomas tak się na nią patrzy i uśmiecha w ten swój sposób.
Thomas siedział ze skrzyżowanymi rękoma, odchylając się na krześle tak, że tylko tylne nogi mebla dotykały podłogi. Podbierał się piętami o podłogę i wyglądał, jakby zaraz miał usnąć. Jedyne, co zdawało się go trzymać na tym spotkaniu, to łapanie spojrzeń jednej z dziewczyn. Była to wysoka blondynka z wielkimi oczyma i długimi włosami, bardzo zadbana. Biedna, starała się go ignorować, ale zupełnie sobie nie radziła z czerwonymi polikami, która były jak dwie plamy na jej białej skórze. Nie wyglądała na zadowoloną z tego powodu. Jedynie była zawstydzona, że Thomas tak się na nią patrzy i uśmiecha w ten swój sposób.
Amanda, która siedziała tuż obok blondynki, udawała, że tego nie
widzi. Byłą zazdrosna, ale nie pokazywała tego po sobie za bardzo. Widać
jedynie było, że ma zaciśnięte mocno zęby, siedzi wyprostowana i w każdym ruchu
i słowie stara się pokazać Thomasowi, co traci. Osobiście byłam bliska wstania,
odsunięcia ją z krzesłem do tyłu, bo aż szkoda mi było patrzeć na jej
zachowanie. Szkoda mi było jej. Przecież to był Thomas. Dlatego też,
kiedy brązowe oczy Thomasa zwróciły się na mnie, dzielnie wytrzymałam to
‘zabójcze’ spojrzenie. Uśmiechnęłam się do niego pogodnie, mając nadzieję, że
chłopak zobaczy, iż próbuję go tym zirytować.
- To jakie macie propozycję na nagrodę?
- O. To ja chcę…- zaczęłam, ale Milos po raz drugi
uderzył pięścią o stół.
- Nie, Victoria, ty nic nie chcesz!- ryknął, a ja
popatrzyłam się na niego szczerze zdumiona.
Ja rozumiem, że bywam wkurzająca i nieznośna, ale czy
chłopak nie przesadzał? To zachowanie naprawdę mnie przytkało, bo jedyne co
umiałam zrobić, to unieść wysoko brwi i uchylić z niedowierzaniem usta,
szukając wyjaśnienia na pytanie: „O co chodzi..?”. Na szczęście uratowała mnie
Esmeralda.
- Ej, Vicky, on już nawet zna twoje potrzeby lepiej niż
ty sama.- Es nachyliła się w moją stronę, poruszając zabawnie brwiami.- Jego
obsesja na twoim punkcje jest coraz silniejsza…
- No dobrze, koniec, starczy tego.- Głos znowu zabrał
nasz drużynowy, Simon. Skarcił mnie i Es spojrzeniem, a sam splótł palce i
oparł łokcie o kolana:- Trzeba na poważnie to potraktować.
- Na fakt- poparł go Nicolas.- Macie okazje wybrania
sobie nagrody, którą na sto procent otrzymacie. I nie będą to nagrody
książkowe, czy tandetne zestawy plastyczne, jak w szkołach, tylko coś co tylko
chcecie.
- Czyli jak zachcę na przyk…- zaczęłam ale się zawahałam.
Chciałam zapytać, czy kasowanie pamięci i odsyłanie do domu też się liczy.
Ale chwila…Czy nadal nie wierzyłam w prawdziwość tego
miejsca? No właśnie- cały problem tkwił w tym, że uwierzyłam. I to mnie
przerażało. Przerażało mnie to, że to co mnie otaczało zaczynało mi się
podobać. Cholera, zaczynałam lubić to miejsce, beztroskę i tyle możliwości. A
tak nie powinno być. Powinnam wrócić do domu, być przy mamie. Powinnam po tym
zebraniu podejść do Thomasa, jak zwykle wymienić parę uszczypliwych uwag, po
czym kazać się zawieść do domu. A po drodze zmusić do obiecanego obiadu.
Poczułam miażdżący ucisk pod żebrami, więc ostatkiem sił
uspokoiłam się. Takie myślenie wywoływało jedynie atak paniki, wiedziałam, że
teraz to nic nie da, a o mamie pomyślę kiedy indziej. Raz jeden w życiu.
Cholera, raz. Chyba mogę, prawda?
- No to wymyślamy!- zawołała entuzjastycznie Suzanne,
uśmiechając się na pierwszy rzut oka promiennie, ale ja dostrzegłam w tym
podstępny błysk w oczach mówiący: „Idioci, i tak stanie na moim”.
- Okay, wymyślajmy- rzuciłam cicho, bo sama myśl o domu, o
mamie, wybiła mnie z rytmu. Opadłam na krzesło i bez przybierania żadnego
wyrazu twarzy zawiesiłam spojrzenie na leżącej nieruchomo piłeczce na stole od
ping-ponga.
- Nie odzywaj się!- ryknął i tak Milos, uderzając
arkuszem papieru o stół, tak, że wszystkie idealnie ułożone kartki dupnęły z
hukiem o blat, a potem posypały się na wszystkie strony.- Nie! Odzywaj! Się!
Skrzyżowałam ręce i zsunęłam się niżej na krześle. I choć
nie zamierzałam nic dodać, a po prostu go zignorować, Esmi i tak nachyliła się
do mnie z konspiracyjnym uśmiechem.
- Zaplusowałaś w jego oczach.
- Myślę, że komentarz o równouprawnieniu i dyskryminacji
będzie nie właściwy- uprzedził mnie Norbert, mówiąc to na tyle głośno by
wszyscy usłyszeli i po chwili rechotali w najlepsze.
- Ta- uśmiechnęłam się do nich lekko.- Tymi argumentami
sprawiłam, że tu jesteśmy. Nie sądzę, żeby się ucieszył słysząc je ode mnie
ponownie.
Jednak Milos (nie)stety już tego nie usłyszał, bo klnąc i
marudząc zanurkował na podłogę zbierać swoje notatki.
- Ja to pozbieram- oznajmił, sięgając po arkusze papieru,-
a wy wymyślcie co chcecie. Propozycje. Może… Nick! Nicolas, mój przyjacielu,
może jakaś pomoc?
Nicolas, jak już zdążyłam się przekonać, z typową dla
siebie miną, czyli pełną kpiny i politowania, obserwował rozbawiony poczynania
Milosa.
- Tam ci jedna karteczka odfrunęła- oznajmił pomocnie.
- Yhym, dziękuję- mruknął wielbiciel sweterków,
zblazowany. Rozejrzał się i teraz padło na zgrabną dziewczynę o długich jasnych
włosach, zbyt szarych by mogły być naturalne, i mocnym makijażu.- Judy, a może
ty coś wymyślisz?
Dziewczyna urwała w połowie słowa rozmowę z Amandą i
powoli obróciła głowę. Nie dramatyzowała, widać było, że ona się po prostu tak
zachowuje. Miała bladą twarz, przeraźliwie jasne oczy i gdy spojrzała się na
Milosa, zauważyłam, że zerka na chłopaka z politowaniem i zdumieniem, że ten
się śmiał do niej odezwać.
- Ja?- powtórzyła z nutką rozbawienia.- Mnie się nie pytaj,
ja tu jestem przypadkiem.
- Wiemy Judy- wtrącił Thomas.- Ojciec powiedział mi to
samo.
Czy to przypadkiem nie była jego siostra…? Hmm, możliwe.
Tak, byłam skłonna w to uwierzyć, gdy dziewczyna zgromiła go spojrzeniem i
zmarszczyła nos, kręcąc głową, jakby go przedrzeźniała. A Thomas rozciągnął
usta w przymilnym uśmiechu.
- Ale na poważnie- odezwał się ten Jack z brązowymi
loczkami na głowie. Miał opaloną karnację, prosty nos, a na nim kilka piegów.
Do tego wyglądem i stylem przypominał typowego, współczesnego nastolatka; fullcup
nasunięty na tył głowy, luźne bermudy i kolorowe vansy.- Trzeba wymyślić tę
nagrodę, bo żalowo będzie jak zrobi to ktoś za nas.
- No faktycznie- przytaknęła Suzanne.- Bo jeszcze zrobi to
Milos i będzie serio żalowo-
stwierdziła, przedrzeźniając na końcu swojego przedmówcę.
- Nie przedrzeźniaj starszych, siostruś- skarcił ją tonem nadopiekuńczego brata Nick, cmokając z
dezaprobatą.- Za mało bierzesz przykładu z Johnny’ego, za bardzo wdałaś się w
Amy…
- Chyba w ciebie, jak już- prychnęła ruda, mordując
Nicolasa spojrzeniem.
- Marzenia…- Nicolas westchnął teatralnie i popatrzył na
nią z przesłodzonym uśmiechem. Dla lepszego efektu przeczesał dłonią włosy i
mrugnął znacząco jak model.
Siedząca obok Suze szczupła i smukła blondynka z ostrymi
rysami i kościstą twarzą zachichotała. Kogoś mi przypominała, ale choć się
starałam nie umiałam stwierdzić do kogo jest podobna.
- A może Milos zdecyduje, tak jak już zdecydował o
reszcie rzeczy?- podsunęła z irytacją dziewczyna, która samym patrzeniem na nią
sprawiała, że wykrzywiłam się lekko. Dobra, może i miała całkiem dobrą figurę-
okrągły tyłek, spory biust i była szczupła, ale jej twarz…? Wielkie usta i koszmarnie regulowane
brwi nadawały jej bardzo nie naturalny wyraz. Mówcie co chcecie, jak dla mnie
była przesadnie zrobiona i brzydka. Jedyne co miała fajne to ‘afro’ ciemnych
loczków okalające całą twarz.
- O nie- zaśmiałam się szczerze rozbawiona, bo to
zaczynało być już komiczne, niemal smutne.- Wtedy nagrodą będzie uśmiercenie
mnie w okrutny i sadystyczny sposób. A ostatnią konkurencją będzie licytacja na
najgorszą śmierć dla mnie. Zwycięzca realizuje.
- Kto jest za?!- zawołał błyskawicznie i entuzjastycznie
Nicolas unosząc rękę w górę i prostując się jak przykładny uczeń. W jego ślady natychmiast
poszła Esmeralda, śmiejąc się wesoło. Posłałam mu litościwe spojrzenie, które
odwzajemnił mrugnięciem.
- Sei un idiota
*jesteś idiotą*- zarzuciłam mu, na co chłopak wyszczerzył się szerzej. Es
automatycznie, jak tylko usłyszała włoski, kopnęła mnie w kostkę z miną „I ty
Brutusie…”.
- Zbliżają się wakacje.
Spojrzałam na Oscara, który odezwał się pierwszy raz.
Nawet podczas monologów Milosa, kiedy wszyscy gadali między sobą on milczał.
Dlatego zdziwiło mnie to, że akurat blondyn zabrał głos. Wszystkich zebranych
chyba też, bo zamilkli. Poza Thomasem.
- Stary, nie wiem czym się ujarałeś, ale długo ci zajęło
odkrycie tego.
- Ba, spóźniłeś się- dołączył się szczerze rozbawiony
Charles.
- Wakacje zaczęły się dokładnie wczoraj. Mamy sobotę.
Oscar nawet na nich nie spojrzał, choć Charles zaczął
rechotać w najlepsze. Nawet ruchem ust i na migi przekazał coś Thomasowi, na co
dla odmiany ten parsknął stłumionym śmiechem. Jenny ściągnęła wymownie usta i
uniosła ze współczuciem brwi, odsuwając się od Charlesa z krzesłem jeszcze
dalej. Blondyn kontynuował:
- Zbliżają się wakacje więc…!- zaznaczył, tu robiąc przerwę, by popatrzeć na Thomasa z
wyższością.- Może po prostu drużyna która wygra, i rodzeństwo wszystkich
uczestników tego zespołu, przez całe wakacje nie ma żadnych obowiązków.
- No to jak- odezwał się Simon, uciszając wszystkich.-
Pasuje wam, żeby ci co wygrają nie musieli myć stajni, łazienek, zmywać,
ogarniać truskawek i tak dalej?
- Doskonały pomysł- zawołał od razu jakiś blondyn.- Jak
wygramy my, Apollo i Hermes do września nie muszą nic robić z grafiku, tak?
- Cudnie- mruknął na to Nicolas, a sposób w jaki zgromił
spojrzeniem owego blondasa dał mi podstawy sądzić, że za nim nie przepada.-
Czyli jako syn Hermesa, który musi zdać się na ciebie, mogę już kupić sobie
szczotkę do mycia kibli, bo tym będę się zajmował przez najbliższe dwa
miesiące.
- Mnie też się nie podoba, że mam grać o coś, na czym
skorzystasz.
- O nie, czyli wychodzi na to, że pośrednio będę musiał
ci kibicować.
- Spróbuj mi kibicować- prychnął blondyn, wykrzywiając
się do Nicolasa ironicznie. Oj, ewidentnie za sobą nie przepadali.
- Milos.- Nicolas popatrzył się na blondyna z powagą.-
Czy można już zgłaszać korupcję i celowy spisek, żebym mył kible? Albo wniosek,
o wymienienie mojego rodzeństwa na kogoś innego. Nie chcę, żeby mieli styczność
z pospólstwem…wybacz Helen, do ciebie nic nie mam.
Blondynka z męską fryzurą uśmiechnęła się rozbawiona,
unosząc rękę w geście, że rozumie i nie ma pretensji. Za to ten przystojny
chłopak…o! to on puszczał oczko do Esmi! Ha, i kto tu jest mistrzem
zapamiętywania nowych twarzy? No, to właśnie on westchnął bezradnie i wzniósł
oczy do nieba.
- Jestem za -przypomniał Charles, obracając głowę i
wyczekująco patrząc na Jenny, jak na bardzo niebezpieczny okaz niedźwiedzia
grizzly. Ta przystawiła sobie do boku twarzy rękę, jakby chciała go zasłonić.-
Mam podobny problem
- Stary, ty i tak nigdy nic nie robisz.
- Hmm, racja- powiedział, patrząc na Oscara z uznaniem.
Charles wyglądał na zaskoczonego tym odkryciem, ale przyjął je z godnością.
- Nie, nie można- odezwał się Milos, patrząc na Nicolasa
jak jakiś profesor.- Jest idealnie, bo popierając swoich, będziesz jednocześnie
popierał Alexa, którego jawnie nie lubisz. Będziesz idealnym, bezstronnym
sędzią.
- Raczej sfrustrowanym, udupionym pomiędzy młotem a
kowadłem sędzią. Przegrać, czy wygrać, a tym samym wygrać z Alexem- poprawił go
Nicolas, krzywiąc się.
Koniec końców prawie każdy poprał pomysł Oscara, który
się swoim sukcesem za bardzo nie przejął. Westchnął jedynie z litością w
spojrzeniu, patrząc jak wszyscy zaczęli się przekrzykiwać się, jakie to
obowiązki mogą ich ominąć. Pozostała część, czyli Nicolas i Es, nadal popierali
pomysł z ukatrupieniem mojej osoby…. Ale, że poprał ich tylko Milos i Thomas,
ten plan nie przeszedł.
Kiedy dowiedziałam się, że w tym cudownym, pełnym radości
i realności miejscu istnieje coś takiego jak „karne czyszczenie zębów (i nie
tylko, cholera!) pegazom” uznałam, że
wygrana musi należeć do mnie. Oczywiście to i tak nic- sprzątnąć stajnię
latających świni, domek czy zamiatać jadalnie, to było proste do olania. To
było jasne, że wszyscy tu zebrani najbardziej chcieli m ó c nie robić niczego; tylko to na co mają ochotę.
I robić to legalnie, żeby nikt im nie wypominał i nie przypominał o głupich
zadaniach na piątkowy wieczór.
Na ławce po zebraniu czekała na mnie Amy oraz Johnny- oni
naprawdę byli nierozłączni. Dziewczyna siedziała po turecku, bokiem na ławce,
pieczołowicie zeskrobując zaschnięte błoto z rękawa za dużej bluzy z zadrukiem:
„Slow food”. Proste jak druty blond
włosy tworzyły zasłonę wokół jej twarzy, kiedy się pochylała do przodu.
Pierwszy zauważył mnie i Esmeraldę, John:
- Wypisałaś się?- zawołał, na co Amy aż podskoczyła.
- Tak- odkrzyknął mu Nicolas, który nie wiadomo skąd
znalazł się obok Es i jak zwykle uśmiechał szeroko.
- CO?!- zawołałam jednocześnie z Amy, jednak kiedy
dziewczyna dostrzegła moją reakcję, pojęła, że brat sobie z niej żartuje.
- Nie wypisałabym się, nigdy!- przypomniałam Johnny’emu.
- Nie pozwoliłabym jej się wypisać, nigdy!- poparła mnie
Amy, z większą lub mniejszą poprawnością wypowiedzi. Ważne, że zabrzmiało
podobnie, bo obie się wyszczerzyłyśmy i przybiłyśmy sobie spektakularną piątkę.
Johnny wzniósł oczy do nieba i opadł na ławkę zblazowany.
Mając przy sobie trójkę dzieciaków Hermesa, dziwnie było wiedzieć, że to
rodzeństwo. Każde z nich zupełnie inne. Johnny w wielkich okularach, budowie
stracha na wróble, najbardziej opalony, smukły ale nadal bardzo przystojny
Nicolas z ciemnymi włosami oraz Amy z okrągłymi policzkami, różową skórą i
jasnymi, bardzo jasnymi włosami. Byli zupełnie inni.
Jedyne co ich łączyło to układ twarzy, typ budowy ciała,
układ oczu, nosów, uszu. Mieli podobne nosy, oczy innych kolorów, ale
identyczne kształtem i bardzo podobną mimikę twarzy. Łączył ich sposób
mówienia, poruszania się i ten malutki ‘rodzinny’ element w ich osobie.
- Kochanie, nie gap się tak na mnie, bo boję się o swoje
życie- usłyszałam głos Nicka i natychmiast otrząsnęłam się z rozważań. Musiałam
się zapatrzeć w niego, bo Es przyglądała mi się spod uniesionych brwi, a w
kącikach jej ust czaił się cień uśmiechu.
- Sorry- bąknęłam, ale szybko zwróciłam się do Amy:- A więc,
kto chce usłyszeć, co się wydarzyło na tajnej
naradzie?
- Na pewno nie Johnny!- zaświergotała melodyjnie, tak jak
obrażają się rymowankami przedszkolaki.
- Nie chcę was martwić- zaczął Johnny- ale „tajna narada”
nie bez powodu została nazwana tajną.
- Bzdury, ktoś po prostu chciał zwrócić na nią uwagę i
zainteresowanie wszystkich innych.
- Tak działają media- poparł mnie Nicolas, kiwając ze
zrozumieniem głową.
- Media- prychnęła Es pogardliwie, rozbawiona tym
określeniem.
- Przecież słowo „tajna” jest równoznaczne z „uwaga,
ważne rzeczy, trzeba o nich gadać!”- dodała Amy patrząc na okularnika z
rozbawieniem.- No dobra Victoria, opowiadaj.
- To niedopuszczalne, żeby…
- Żeby koleś w twoim wieku używał słowa
„niedopuszczalne”- wtrącił Nicolas, klepiąc brata po ramieniu. Johnny zawodowo
wzniósł oczy do nieba zblazowany.
Stare Złe Małżeństwo, czyli Amy i Johnny wstali z ławki i
razem z nami ruszyli w stronę domku numer jedenaście. Amy z szerokim uśmiechem,
wtryniła się pomiędzy Es a mnie i wziąwszy nas pod ramiona, pociągnęła przodem.
- Robimy dziś kameralną imprezę- oznajmiła
entuzjastycznie.- Musicie się wyszaleć, póki jeszcze możecie. Zaprosiłam połowę
obozu, tą przystojniejszą i fajniejszą oczywiście.
- Amy, kochanie, nie deprawuj mi Kici!
- Nick, prostaku, nie podsłuchuj babskich rozmów-
odgryzła się, po czym widząc pełną uznania minę Esmeraldy, obie wyszczerzyły
się do siebie jak wariatki.- A poza tym dziś jest dzień rybołówstwa!
- Serio?- zdumiał się Nicolas, wcale nie będąc w tym
ironiczny.- No to musimy zrobić tę imprezę.
Amy uśmiechnęła się do niego, zadowolona, że ją
zrozumiał. Wymieniłam z Es znaczące spojrzenia. Chyba żadna z nas nadal nie
przywykła, w jakim miejscu się znalazłyśmy.
Normalni ludzie (gdyby tacy
tam byli) podczas narady
Co nowego w rozdziale?
W tym rozdziale odbywa się
Turniejowa narada z uczestnikami. Rowllens się na nią spóźnia, od początku
irytuje Milosa, a potem zostaje zbombardowana 'zasadami spotkania', w których
Milos zakazuje jej prawie oddychać. Jakby mógł, pewnie by to też zakazał, jestem
pewna. Podczas narady uczestnicy i sędziowie rozmawiają o zasadach, jak wygląda
Turniej, na końcu o tym, czym ma być nagroda. Po głosowaniu, pomysł na
uśmiercenie Rowllens popiera tylko parę osób, reszta głosuje za zwolnieniem
rodzeństwa zwycięzców i zwycięzców z obowiązków przez całe wakacje. Szczerze,
polecam ten rozdział do przeczytania wszystkim, nawet tym co czytali, bo jest
tu dużo spraw organizacyjnych, a poza tym pojawiają się nowi bohaterowie, każdy
uczestnik Turnieju, pokazane są ich relacje. Po naradzie Esmeralda i Victoria
spotykają Amy i Johnny'ego, potem Nicolasa i tam rozmawiają jeszcze trochę o
Turnieju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz