Kochani, wiem, miałam napisać oddzielny post na podziękowania, ale po dłużsych rozmyślaniach uznałam, że to bez sensu.Dlatego też chciałabym Wam serdecznie podziękować za dosłownie wszystko.
Za komentarze, które bardzo często sprawiały, że nie mogłam przestać się uśmiechać.
Za pochwały, które do dziś rozpierają moją dumę.
Za uwagi, które ukazywały mi, jak jeszcze wiele muszę się nauczyć, aby dojść do perfekcji.
Zresztą, musiałabym chyba pisać jeszcze z tysiąc lat i jeden dzień, żeby móc porównać się do jakiegoś cenionego pisarza. Obecnie jestem przy najprawdziwszych literatach jak nastolatka rysująca anime przy Da Vinci. Staram się, ale czeka mnie jeszcze długa droga. Niestety ta tutaj skończyła się... Oficjalnie zatem wstawiam swój ostatni prawdziwy post na Sbp. Nie umiem jednak (jeszcze!) przewidywać przyszłości, więc kto wie? Może za rok, może za pół roku, a może za dwa dni jeszcze napiszę do Was. Jakąś ważną notkę, zmieniającą-wasze-życie informację. Nie będzie już to jednak opowiadanie.
Czy to znaczy, że rzucam pisanie? Co to to nie. Będę publikowała dalej swoje opka, w tym Nelly, na Wattpadzie (MÓJ WATTPAD). Dlatego wszystkich zainteresowanych moją dalszą twórczością zapraszam tam :)
Całuski,
Carmel
Wszystkie małe dzieci
już od dawna śpią
A ja im opowiadam
Koszmary które śnią
już od dawna śpią
A ja im opowiadam
Koszmary które śnią
Śmierć wplata w warkoczyki
Czerwone od krwi wstążeczki
śpij laleczko moja mała
śpij córeczko śpij
Czerwone od krwi wstążeczki
śpij laleczko moja mała
śpij córeczko śpij
Szklanka
z bursztynowym płynem upada na podłogę. Tłucze się. Powstają odłamki,
kilka większych kawałków zostaje w plamie alkoholu, kilka maleńkich
fragmentów leci dalej, pod komodę. Tuż po upadku szkła przez sekundę
trwa cisza. Potem rozlega się okrzyk bólu. Chudy, wysoki mężczyzna, dość
zaniedbany, ubrany jedynie w znoszone dżinsy i za duży sweter,
bezmyślnie sięgnął po okruszki swojej jedynej szklanki, a potem jeszcze
bardziej bezmyślnie zacisnął na nich rękę, unosząc ją do piersi.
Zaciskając zęby, wydaje z siebie raz po raz syknięcia. Widocznie szkło
wbiło mu się głęboko w skórę.
Todd
Melfin, bo tak nazywa się ten bezmyślny bezdomny, przymyka oczy i stara
się skupić na czymś dobrym, aby choć na chwilę zapomnieć o cierpieniu.
Myśli o ciepłym łóżku i jeszcze cieplejszym uśmiechu swojej zmarłej
żony. To jednak nic nie pomaga - dłoń dalej promieniuje bólem. Z trudem
powstrzymuje szloch. Nie jest jednak pewien, czy to przez ból, czy przez
myśl o nieżywej ukochanej.
Spokojnie, wkrótce ją pomścisz, myśli.
Mimo
to Todd z rezygnacją i zaciśniętymi powiekami powoli się wycofuje,
szurając butami po zakurzonej podłodze. W drugiej ręce ściska rączkę
sporego plecaka. Jakimś cudem udaje mu się dotrzeć do ściany; opiera się
o nią i zsuwa w dół, aż w końcu siedzi zwinięty w kłębek. Może ją pomszczę, ale chyba oszalałem, przychodząc do tego domu.
Kolana ma podciągnięte pod brodę, twarz schowaną między nimi, a ręce w
dalszym ciągu przyciśnięte do swetra. Stara się uspokoić swój oddech
tak, jak go uczyli w szpitalu psychiatrycznym. Prostuje kręgosłup i
nogi. Wciąga głęboko powietrze, wstrzymuje je przez chwilę, a następnie
powoli wypuszcza.
- Raz.
Następnie ponownie bierze haust powietrza i po kilku sekundach je wydycha.
- Dwa.
I robi tak znowu.
- Trzy.
I znowu.
- Cztery.
I znowu.
- Pięć.
Po części cieszy się, że jest sam. Wstydziłby się to robić przy kimkolwiek.
Kiedy
uspokaja się dostatecznie, wysila się na blady uśmiech. Dał radę, sam
zapobiegł atakowi! Mimo to uśmiech znika równie szybko jak się pojawił,
gdy mężczyzna dostrzega jak bardzo zmasakrowaną ma dłoń. Krew pokrywa
większą powierzchnię skóry, rany wyglądają okropnie. Todd klnie
szpetnie, a następnie jeszcze szpetniej krzywi się, gdy przypomina sobie
jak Mary - jego Mary - nienawidziła, gdy przeklinał. Todd od zawsze
starał się odsuwać od Mary wszystko, czego nienawidziła. To dla niej
rzucił palenie, dla niej zamontował w domu klimatyzację. Niestety, nie
zawsze mógł pozbywać się wszelkich przeszkód.
Nie
potrafił sprawić, aby Mary przestała mieć koszmary o tym, jak jedna z
jej dawnych przyjaciółek morduje drugą. Jak Grace podrzyna gardło Lili.
Todd znał Grace i pamięta, że była naprawdę bystra i ładna. Nie rozumie, dlaczego Mary miała o niej takie przerażające sny, chociaż jest świadomy, że Grace została zamordowana siedem lat temu, a sny Mary rozpoczęły się dokładnie tej nocy, gdy Grace przestała oddychać.
To dziwne,
powiedziałby przeciętny człowiek. Todd jednak wie, że nie ma w tym nic
dziwnego. Zdaje sobie sprawę z tego, że dzieje się coś strasznego. A
zaczęło się tutaj, lata temu, jeszcze przed narodzinami Grace. W domu
jej dziadków, tu, gdzie teraz stoi.
Todd,
jakby dopiero uświadamiając sobie to, gdzie się teraz znajduje, zaczyna
się czujnie rozglądać. Nie widzi jednak nic podejrzanego. Zakurzona
podłoga. Okna ze zbitymi szybami. Zatęchłe zasłony. Zgniłe kwiaty w
wazonie. Stół wyglądający na bardzo stary. Meble przykryte zszarzałym
materiałem. Nic specjalnego. Jego wzrok dalej dokładnie skanuje całe
pomieszczenie, dopóki oczy Todda nie odnajdują kilku odłamków lustra w
plastikowej ramce. Są zaskakująco czyste i lśniące.
Została zabita, gdy patrzyła w lustro, myśli. Teraz
pewnie one są jej jedynymi obrazami na świat. To przykre... Widzieć
wszystko tylko przez lustra. Na dodatek morderstwo odbyło się na
strychu, znaleźli ją dopiero po dwóch dniach... Strych, tak. Muszę
dostać się na strych. Tam się wszystko zaczęło i tam się wszystko
skończy, decyduje.
Todd
jest tak zatracony we własnych rozmyślaniach, że nie słyszy kroków na
schodach, póki ktoś nie trzaska drzwiami na piętrze. Tyle, że oprócz
Todda nikogo w tym domu nie powinno być. Nikt przy zdrowych zmysłach nie
wszedłby do nawiedzonego domu! Chyba że ktoś, kto tak jak Todd, nie ma
już nic do stracenia.
Choć z drugiej strony, kto powiedział, ze ta osoba nie była już tu wcześniej? Todd zaciska dłonie w pięści. No tak. Na nią czekał.
Podskakuje
jednak, gdy słyszy skrzypienie podłogi. Powolne, długie, jakby ktoś
bardzo ostrożnie szedł w jego stronę. Następnie rozlega się kolejny
trzask drzwi. Todd nie wie czemu, ale wydaje mu się, że tym razem ktoś
wyszedł z pokoju.
Zdawał sobie sprawę z tego, że będzie musiał się z nią spotkać, ale i tak czuje nieprzyjemny ucisk w żołądku.
-
No, chodź tu, wiedźmo - śmieje się sztucznie, ukazując sczerniałe zęby,
jednocześnie wyszarpując spod swetra drewniany święcony krzyż na
sznurku. Trzyma plecak jak najbliżej siebie.
Udaje, że nie odczuwa strachu.
-
Może nabrałaś policję, ludzi i wszystkich innych, ale ja poznałem twoją
historię, ty suko - mówi dalej. Kroki cichną. Todd coraz bardziej
próbuje grać chojraka. - Wyszukiwałem informacji o tobie przez lata, od
kiedy zamordowałaś moją Mary. Przeglądałem stare nekrologi i gazety.
Czytałem książki o potępionych duszach. Wszyscy mówili, że oszalałem, że
tylko się zadłużam w bankach, ale ja wiedziałem od dawna o tym, że Mary
nie umarła na zawał serca. Zresztą, kto by tak pomyślał? Miała przecież
na ramionach wypalone napisy w jakimś obcym języku. Ty jej to
wypaliłaś, tak samo jak źrenice tego biednego dzieciaka, sąsiadki Grace.
- Jego ciemne oczy w obłąkany sposób wpatrują się prosto w lustro. - Za
co chcesz się zemścić, wariatko? Za śmierć w dzień własnego ślubu, tak
Aido?
Ktoś
zaczyna uporczywie drapać po ścianie, o którą opiera się Todd.
Mężczyzna wybucha niewesołym śmiechem. Nieprzyjemny ucisk w żołądku
stopniowo się rozluźnia.
Wiesz, że musisz to zrobić. Dla Mary. Dla Grace.
-
Nie przerazisz mnie. Zresztą, już nikogo nie przerazisz. - Podnosi się
powoli. Najpierw opiera się o kolana, potem ostrożnie prostuje się. W
ręku dalej ściska rączkę od plecaka.
Pewnie
idzie na górę. Podłoga mocno skrzypi. Schody wydają się jęczeć, gdy po
nich stąpa. Nagle przedostatni schodek pęka. Jego stopa, zaklinowana
między zniszczonymi kawałkami drewna, rwie bólem. Czuje, że coś ciągnie
go za nogę w dół. Przez sekundę ma ochotę się rozpłakać. W następnej
jednak przypomina sobie, że nie ma już nic do stracenia. Otwiera plecak i
wyjmuje butelkę pełną wody święconej. Ręce trzęsą mu się tak bardzo, że
udaje mu się ją otworzyć dopiero za drugim podejściem. Następnie polewa
wodą nie tylko swoją stopę, ale też cały schodek.
Drapanie w salonie jest coraz głośniejsze.
Mężczyzna, utykając, zmierza w stronę drzwi, które dostrzega na końcu korytarza. Musi jak najszybciej dostać się na strych. Mimo wszystko idzie za łatwo,
myśli, a w następnej chwili dostaje drzwiami prosto w twarz. Wydaje z
siebie zduszony jęk, zatacza się. Krew ze złamanego nosa dostaje się do
ust i leci dalej po brodzie. W oczach ma łzy.
Rusza
do przodu, wrzeszcząc przekleństwa. Nie obchodzi go to, że Mary pewnie
teraz przewraca się w grobie. Ważne jest, że znalazła się w tym grobie
przez Aidę. Chociaż w innej sytuacji, gdyby Aida nie była przyczyną
zgonu tak wielu osób, byłoby mu jej szkoda. Zamordowana przez najlepszą
przyjaciółkę w dzień ślubu! Niewyobrażalnie okrutne.
Udaje
mu się dojść do wyznaczonych drzwi. W całym domu jest nagle nieludzko
cicho. To martwi go bardziej, niż gdyby Aida próbowała go własnoręcznie
zamordować.
Wchodzi
na strych trzaskając drzwiami. W pomieszczeniu jest chłodno i wilgotno.
Słabe światło nieregularnie oświetla przedmioty zebrane w pokoju. Mimo
wszystko widać, że wszędzie leżą jakieś stare zabawki lub ubrania z
czasów wojny secesyjnej. To jednak wydaje się całkowicie normalne, gdy
uświadamia sobie, że nad sufitem znajdują się... ludzie. Ludzie ze
sznurami obwiązanymi wokół szyi. Todd krzyczy. Cofa się dwa kroki, lecz
nim zdąży wykonać trzeci, uświadamia sobie swój błąd. Te ciała nie mogą
być ludzkie; nie są w żadnym stopniu rozkładu. Nie czuć przecież zapachu
zwłok! Mają do tego zbyt gładką skórę i zbyt bujne włosy jak na wiekowe
wisielce. Z dziwnym uczuciem zdaje sobie sprawę z tego, że przed nim
wisi mnóstwo lalek naturalnych rozmiarów.
Wisielce z lalek. Kto by pomyślał...
Todd
potrząsa głową, a następnie szybko otwiera plecak i wyjmuje trzy butle
oleju silnikowego. Wie, że nie jest to podpałka najwyższych lotów, ale
łatwo ją zdobyć oraz nie da się jej od tak ugasić. Upewnia się jeszcze,
że ma pudełko zapałek, a następnie otwiera butelkę i robi niepełny
półobrót, rozlewając olej po zniszczonej podłodze. Szczerze mówiąc, miał
zrobić pełny obrót, ale w pewnej chwili dostrzega szeroko otwarte
drzwi, które przecież zamykał...
Stoi
więc w miejscu, patrząc wprost na drzwi. Z drżącym uśmiechem patrzy,
jak nagle - na jego oczach, tak jakby czekały, aż zacznie patrzeć -
powoli same się zamykają. Skrzyp, skrzyp. Todd, dalej
wpatrzony, zaczyna szukać w plecaku zapałek. Najpierw dotyka plastiku
butelek, następnie zniszczonego albumu, aż w końcu udaje mu się dotykiem
wyczuć draskę. Chwyta pudełko i szybko je otwiera. Drzwi zamknęły się
niemal całe. Mężczyzna, z krzywym uśmiechem, zapala zapałkę. Oddycha
głęboko. Zaraz to zrobi! Podpali tą starą ruderę, tego nieszczęsnego
ducha! Nim jednak rzuca zapałkę na podłogę, po raz ostatni obrzuca
spojrzeniem drzwi. Zwykłe, drewniane. Widoczny kawałek ciemnego holu.
Zamyka oczy, a w następnej sekundzie upuszcza zapałkę. Podnosi powieki i
już chce chwycić kolejne butelki oleju, gdy uświadamia sobie, że w
drzwiach ktoś stoi.
Mała dziewczynka, której blada twarz mocno kontrastuje z ciemnymi włosami. Ma na sobie białą sukienkę. Suknie ślubną, uświadamia sobie Todd.
To
nie Aida. Jej twarz, którą oglądał na starych fotografiach, wyglądała
inaczej. Mimo to ta zapłakana buzia wydaje się taka... taka znajoma. Ta
dziewczynka jest niewiarygodnie podobna do... do Grace.
Todd
chce do niej krzyknąć, żeby uciekała, że cały strych zaraz zacznie się
palić, lecz nie może wydobyć z siebie głosu. Rozgląda się z przerażeniem
po pomieszczeniu, nagle uświadamiając sobie, że wcale nie widzi
płomieni. Ale przecież rzucił zapałkę i czuje spaleniznę...!
Dopiero teraz uświadamia sobie, że to nie dom się pali.
Tylko on.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz