Od razu przepraszam za to, że się opóźniło dodanie rozdziału. Chciałam, ale cały czas mam kolorowy zawrót głowy w szkole. Dosłownie. W właśnie w związku z tym musimy Was przeprosić, ogromnie- głównie to moja wina, bo po prostu w kwietniu mam testy gimnazjalne... i muszę się przyłożyć, żeby to wszystko w miarę sensownie pozdawać. Dlatego, z wielką przykrością, zawieszamy FT na miesiąc (na kwiecień, ewentualnie może się przedłużyć do początku maja, ale nie dłużej). Strasznie Was przepraszam, ale to siła wyższa- na pewno po egzaminach będę miała więcej czasu, żeby się blogiem zajmować, bo może nauczyciele coś odpuszczą... zobaczymy.
Przed zawieszeniem- od razu dodam, że będzie to niedziela- dodam 3 rozdział FT, część Ann :)
Jeszcze raz bardzo Was przepraszam, postaramy się to wynagradzać w jakiś sposób ;)
A teraz zapraszam do czytania :D
Wasza Pipes
Nigdy, nigdy, ale to przenigdy nie spodziewałabym się, że
będę goniona przez chore na ADHD przerośnięte kaczki. Przysięgam, prędzej bym
stawiała na różowe byki.
- O cholera, Nick, co to kurde jest?!
Chłopak odwrócił się gwałtownie i wciągnął z sykiem
powietrze.
- Gazu, gazu, gazu! – Chwycił mnie za rękę i pociągnął,
zaczynając biec.
Nie miałam za dużo opcji - mogłam albo posłuchać Nicolasa,
który będzie mi to wypominać do końca życia, że go posłuchałam, albo odmówić… i
wtedy też będzie mi to wypominał do końca życia. W grę wchodziło jeszcze
modlenie się, żeby mnie ktoś tam na górze przemienił w, powiedzmy, dmuchawca.
Tak, to też było jakieś wyjście. I słowo „jakieś” nie zostało użyte
przypadkowo.
W ślad za nami (tak, pobiegłam za Nickiem, mimo wszystko
wolałam przeżyć) ruszyła chmara… no właśnie.
Kaczki? Kury? Gołębie? Wrony? Walenie wersja mini - edycja z piórami?
W każdym razie byłam pewna jednego- miały naprawdę ostre dzioby.
Chyba cały świat słyszał, jak jeden z nich podleciał i mnie
zaczął kłuć- i robił to, dopóki nie zamachnęłam się torebką i mu nie przyrąbałam.
Zaraz po tym krzyknęłam histerycznie, z zaskoczenia, że… że mu przywaliłam.
- O kurde, Niiiiiiiiiiiick! – darłam się, lecąc na złamanie
karku za nim. – O jaaaa!
- Cicho, kicia! – wrzeszczał przede mną czarnowłosy,
oganiając się od tych, jakże uroczych, ptaszyn. – Biegnij, do cholery!
Tak, to może się
wydaje dziwne, że stado drapieżnych ptaków pojawia się nagle w środku galerii
handlowej – akurat kurna kiedy ja tam byłam! – ale kogo to obchodzi? Przecież dwójka nienormalnych, schizowych
nastolatków, uciekająca przed chmarą obrzydliwych, niezniszczalnych (sprawdzałam, moja torebka ucierpiała) stworzeń
chyba nie wyglądała jakoś tak… inaczej. Oczywiście. Standardowy dzień. Słońce świeci,
ptaszki śpiewają, inne ptaszki ganiają Bogu ducha winne osóbki...
Witajcie w Ameryce!
Prawdę mówiąc, byłam wtedy… jakby to ująć… cóż… zbyt zaskoczona, żeby się przejmować takimi
logicznymi niuansami. Jakby się zastanowić, nigdy nie sądziłam, że będę goniona
przez krwiożercze kaczki. To… to po prostu dziwne.
Ale wracając- to wbrew wszelkim pozorom, wbrew wszystkiemu,
co się zawsze działo dookoła mnie, wbrew mojej wybitnej zdolności wpadania w
kłopoty... i niezgodnie z prawami fizyki to logiczne myślenie mnie zwykle
ratowało. Albo przynajmniej próbowało, ale to też się liczy.
- Rany boskie, Nick, co to
robi w galerii handlowej?!
- Lata, kicia, lata! – odwrzasnął chłopak, wypychając mnie
przed siebie.
- Sherlocku, jak na to wpadłeś? – wydarłam się, piszcząc i
podskakując co chwilę, bo coraz więcej ptaszynek podlatywało.
- Nie drzyj się!
- To ty się na mnie drzesz! – odparowałam, równocześnie
przywalając zbłąkanej kaczce.
- Ale to ja kontroluję sytuację! – odkrzyknął mi, tylko co
chwila zerkając do tyłu i popychając mnie w przód.
Jak burza wyleciałam z Galerii i gnałam na złamanie karku
do… no właśnie, do czego? Zatrzymałam się gwałtownie, przez co mój przyjaciel
wpadł na mnie i oboje runęliśmy na chodnik przed centrum handlowym, napastowani
przez niezwykle nachalne obsrańce… znaczy ptaki. Kaczki. Walenie. Jak kto woli.
- Kicia, do cholery! Co ty robisz?! – wydarł się na mnie
Nick, klękając nade mną i robiąc wiatrak z rąk. – No biegnij, biegnij!
- No ale gdzie?! – krzyknęłam, próbując przedrzeć się głosem
przez krakanie ptaków i łopot skrzydeł.
Ej no, nie przesadzajmy! Dlaczego te… ptasie wcielenia
mojego historyka napastują akurat mnie?
I Nicka, na dobrą sprawę, ale mnie? Zastanawiając się nad sensem (lub jego
brakiem), jednocześnie podjęłam usilne starania, żeby się jakoś podnieść. A,
wiecie, bycie w międzyczasie molestowaną przez tysiące piór i dziobów, naprawdę
nie sprzyja temu, żeby wstać… właściwie nie sprzyja to niczemu.
- Na razie przed siebie! – wrzasnął Nick.
W końcu mniej więcej stanęłam na prostych nogach i puściłam
się pędem, jak to ujął mój przyjaciel, „przed siebie”, machając energicznie
rękami. Po chwili poczułam na plecach jego dłoń, przez co się nieco uspokoiłam.
Biegłam i, przysięgam, nic nie widziałam przez tę chmarę
cholernych zasrańców! Skrzydła, czarne, dzioby, ał, moja łydka, ał, mój tyłek…
Ale kiedy pomyślałam „ał, moje włosy”, aż ze wściekłości się
zatrzymałam, po raz kolejny prawie nie lądując na chodniku. Jak one śmiały dotknąć moje włosy? Wszystko, tylko nie włosy.
Z wrzaskiem rzuciłam się na pierwsze lepsze cholerstwo,
tłukąc je to lśniącej główce. Tylko że, jakby to… moja pięść została brutalnie
zaskoczona, bo łeb tego pieroństwa był jak… jak ze stali.
Naprawdę nie wiedziałam, jak się z tych wszystkich siniaków
wytłumaczę Clousowi, który jest zdecydowanie przeciwko wszystkim
nie-perfekcyjnym rzeczom, które widać w kostiumie. A w kostiumie cholernie dużo
widać.
W tym samym momencie poczułam ręce na mojej talii, ciągnące
mnie w tył. Wypuściłam to paskudztwo z mojej dłoni i odwróciłam się w drugą
stronę, jednocześnie oganiając się od ptaków. Zamachnęłam się torebką i na
oślep przywaliłam pierwszej lepszej rzeczy.
Czyli Nickowi.
O, Jezu.
- A to za co?! – jęknął, łapiąc mnie za biodra i bezceremonialnie
wrzucił moją biedną osóbkę na siedzenie samochodu.
Pacnęłam głową o szybę, ale od razu usiadłam prosto na
tyłku, patrząc na wsiadającego obok mnie z gracją przyjaciela. Dźgnął ostrzem
jakiegoś ptaka i zamknął drzwi… stop.
Czy on właśnie trzymał coś ostrego w swojej dłoni? Dlaczego
on trzymał coś ostrego w swojej dłoni? Jakim pieprzonym cudem on trzymał w
dłoni…
- Sztylet – odezwałam się pełnym spokoju głosem. – Nicolas,
wyjaśnij mi to.
Chłopak spojrzał na swoją dłoń, jednocześnie ruszając.
- Cóż. Wiesz, kicia,wypadki chodzą po ludziach, muszę być
przygotowany na wszystko, zwłaszcza jak jestem z tobą – rzucił sarkastycznie,
zaczepiając broń za pas i kręcąc kierownicą. Patrzyłam na niego z
niedowierzaniem.
- Dlaczego… -
zaczęłam z niedowierzaniem, kiedy nagle szarpnęło mnie gwałtownie do tyłu.
- Zapnij pasy, kicia – poinstruował mnie Nick, dodając gazu.
- Nie! – krzyknęłam, klepiąc się w nogi i przybierając
groźny wyraz twarzy. Byłam zła, naprawdę zła, bo cokolwiek by się nie stało,
należało mi się choć słowo wyjaśnień albo… albo żeby Nick po prostu przestał
się wygłupiać i rzucać słowami z tą typową dla siebie ironią. – Najpierw mi
powiedz, co tu się właśnie stało! Wybacz, ale nie na co dzień mam do czynienia
z hordą… kaczek! – Ostatnie słowa wyrzuciłam już resztkami tchu.
Nicolas milczał, nawet na mnie nie patrząc, za to ja uparcie
wpatrywałam się w jego profil. Miałam ochotę strzelić mu palcami przed oczami
lub potrząsnąć nim, ale po prostu nie mogłam nic zrobić. Cała adrenalina ze
mnie uleciała, a ja zaczęłam się na poważnie zastanawiać, co my właśnie
zrobiliśmy.
Spasowałam, kiedy chłopak nas prawie zabił, hamując, a ja o
mały włos nie rozplasnęłam się na przedniej szybie. Szybko zapięłam pasy
drżącymi rękoma i dopiero wtedy Nick się na mnie spojrzał. Miał okropnie
poważną minę, przez co zapomniałam o złości i zaczęłam się niepokoić.
- Nicolas – wycedziłam wolno. – Powiedz cokolwiek. Powiedz,
że nie jestem wariatką, bo właśnie widziałam fruwające kaczki. Walenie.
Cokolwiek to było.
- Ptaki stymfalijskie – wyjaśnił, zerkając na mnie.
Prychnęłam.
- Na zdrowie – rzuciłam z przekąsem. Ptaki stymfalijskie.
Chryste, to tylko głupi wymysł ludzi, którzy żyli tysiące lat temu i nie mieli
co robić.
- Nie. Mówię poważnie.
- Nick, przestań – poprosiłam, kręcąc energicznie głową. –
Dzisiaj nie ma Prima Aprilis.
- Ja nie żartuję – westchnął ciężko, przeczesując ręką
włosy. – To były ptaki stymfalijskie i…
- Nicolas, to nie jest śmieszne. Naprawdę mi wyjaśnij, co tu
się stało – przerwałam mu ze zniecierpliwieniem.
- Właśnie ci wyjaśniam. I mówię ci prawdę. Usiądź.
- Siedzę, Nick!
- Wiem. Ale mentalnie usiądź. – Chłopak zatrzymał się na
czerwonym i spojrzał na mnie. – Po raz kolejny. To były ptaki stymfalijskie. To
– pogrzebał pod fotelem i wyciągnął spod niego wcześniej używane ostrze – jest
sztylet, mój prywatny. Dobra, czasem Sebastian mi go zakosi i… nieważne,
generalnie jest mój.
Mówił, to zerkając na moją twarz, to spuszczając wzrok. A ja
nadal nic nie rozumiałam.
- Nick, grasz w jakieś głupie gry, że nosisz to przy sobie?
To niebezpieczne, możesz się tym…
- Kicia – przerwał mi, patrząc w moje oczy. Nie wiem, jak on
to robił, ale zawsze, gdy się tak we mnie wpatrywał, nie umiałam się ruszyć,
niejako zatrzymywana przez jego niezwykle błękitne tęczówki. – Nic w moim
świecie nie jest bezpieczne.
Na chwilę zapadła cisza, w czasie której wykonałam po trzy
głębokie wdechy i wydechy.
- Zaczynasz mnie przerażać – oznajmiłam, kręcąc wolno głową.
– Nic z tego nie rozumiem.
- Kicia, jestem herosem – oświadczył, ruszając, gdy światło
zmieniło się na zielone.
Przez chwilę milczałam, po czym wybuchnęłam głośnym,
histerycznym śmiechem.
- Ty… ty co? – wykrztusiłam, czując, że robiłam się
czerwona. – Herosem?
- Półbogiem. W sumie to moim ojcem jest Hermes. Taki…
mitologiczny – wytłumaczył,co spowodowało jeszcze większą falę śmiechu.
To było nielogiczne. To było tak nielogiczne, że myślałam,
że tam wyzionę ducha z niedowierzania. Cały stres, cały niepokój włożyłam w
chichot pełen paniki i rezygnacji. Czułam się, jakby ktoś mi usunął wszystkie
myśli z głowy. Na pewien sposób to było zabawne. Wiecie czemu? Bo to było
niemożliwe. Po prostu… niemożliwe. Nie mogło być.
Prawda?
Rechotałam w najlepsze, prawie spadając z fotela, a kiedy
wreszcie się uspokoiłam i spojrzałam z powrotem na mojego przyjaciela… ten miał
tak samo poważną minę, jak kilka sekund wcześniej.
- Nie, Nick – wydusiłam, ocierając załzawione oczy. – Nie.
- Tak, mio sole –
potwierdził Nick. – Jestem herosem i ty najprawdopodobniej też. Wiesz, ptaki
stymfalijskie nie atakują zwykłych ludzi. Na pewien sposób możesz się czuć
wyjątkow…
- Nie. - Przyjrzałam się mu uważnie. Żaden znak nie
wskazywał na to, żeby mnie kłamał. – Jeśli stroisz sobie ze mnie żarty, to
przysięgam, urwę ci jaja i…
- Przysięgam, kicia, mówię poważnie. Poza tym, nie gorączkuj
się. Półbogowie pieką pyszne ciasteczka, to chyba jakiś gen wychodzący od Gai,
bo…
To niemożliwe.
- To niemożliwe – powtórzyłam po swoich myślach. – To nie ma
sensu. Nie wierzę w coś, co nie ma sensu.
- Kiedyś też nie wierzyłem, że umiem piec ciasteczka. Kochanie
– odezwał się delikatnie, biorąc dłoń z kierownicy i łapiąc mnie za nadgarstek.
Nie odwzajemniłam gestu, trwałam jak słup soli i wpatrywałam się w jego profil.
– To nie ma sensu. Ale to prawda. Któryś z twoich rodziców jest bogiem, takim
mitologicznym. Jesteś herosem.
Parsknęłam śmiechem, ale tym razem nie z wesołością.
- Nieprawda, moi rodzice… oni… - I nagle zachłysnęłam się
powietrzem. Przecież miałam tylko tatę. I macochę, ale ona nie było moją
prawdziwą matką. – Nie.
- Non agitarti, mio
sole *Nie martw się, moje słońce* – starał się uspokoić mnie Nick.
- Przestań – rzuciłam ze spokojem, wyrywając rękę z jego
uścisku.
To nie mogło być prawdą. Bo to nie istnieje, bogowie nie
istnieją, mitologia to tylko pieprzona, bardzo rozbudowana bajeczka. Moją matką
nie mogła być bogini. Po prostu nie mogła, nie istnieje coś takiego jak bogini.
Och, Boże. Nie, nie, nie. To nie jest prawda. Cały
dzisiejszy dzień to jakiś horror! Nie. To sen. To cholerny sen, z którego mogę
się cały czas obudzić. To nie jest jawa. Nie może być.
- Och, Nick, uszczypnij mnie… - szepnęłam. – Przecież nie
mogę być herosem. To nie… Boże, bogowie nigdy
nie istnieli! Rozumiesz? Nie istnieli… To był tylko wymysł ludzi.
Zmarszczyłam brwi, nadal myśląc. Nicolas wydawał się lekko
zdenerwowany, co chwilę jego ręka wędrowała do czupryny i czochrała ją.
Przytknęłam czoło do szyby.
Po chodniku wędrowali piesi, każdy w swoją stronę, każdy ze
swoim celem, marzeniami, nadziejami i obawami. Widziałam uczniów, chadzających
pod rękę, z krawatami, lakierkami i książkami w torbach, Patrzyłam na dorosłe
kobiety, eleganckie w tych swoich wysokich szpileczkach, wąskimi spódniczkami i
marynarkami. Obserwowałam małe dziewczynki, które beztrosko podskakiwały obok
swoich mam, jedząc słodycze, drożdżówki czy pijąc soczki.
Dlaczego akurat ja
nie mogę być taką normalną nastolatką, z jedynym zmartwieniem, mianowicie
pytaniem z historii? Naprawdę, czy to jest aż
takie trudne?
- Śledząc historię, tak naprawdę nie ma dowodów na to, że
oni istnieli! Pogoda- nie, to po prostu takie zjawisko. Jest odpowiednia na
każdy czas i koniec! Mądrość? Bzdura
–stwierdziłam dobitnie.
- Kicia, wiem, co mówię. I rozumiem cię. – Spojrzałam na
niego z niedowierzaniem.
To był mój Nick. Mój Nick, który zawsze był taki
sarkastyczny, ale zawsze mnie pocieszał, zawsze o mnie dbał. Nie zliczę, ile
razy płakałam, leżąc wtulona w niego na łóżku, ile razy całował mnie w czoło,
nic nie mówiąc. Nie musiał- wystarczyło
mi jego spojrzenie. Wierzył we mnie, zawsze i wszędzie. I pomimo mojej stalowej
psychiki, pomimo tego, że nigdy, przenigdy nie płakałam w obecności kogokolwiek
(nie licząc Nicka), ja też musiałam dać upust emocjom. Co się zawsze kończyło
tym, że dzwoniłam do Nicka, już prawie rycząc, a ten po pięciu minutach
przychodził z chipsami i pepsi, kładł się obok mnie na łóżku i dał umoczyć
swoją koszulkę moimi łzami. To był Nick, mój Nick.
A ten? Ten gadał jakieś… niedorzeczności. Ale dlaczego?
- Es… - Tak dawno nie nazywał mnie Es! – Wiem, że to brzmi…
okropnie, ale musisz mi uwierzyć. Jesteś półbogiem. Widzisz ptaki
stymfalijskie. Mój sztylet.
– Czy to o czymkolwiek świadczy? – rzuciłam z rezygnacją,
powoli odpuszczając wypierania się wszystkiego, co mój przyjaciel do mnie
mówił. Nawet nie oczekiwałam odpowiedzi. Nick chyba to wyczuł, bo znowu złapał
mnie za nadgarstek.
– Moim ojcem jest Hermes i też byłem zaskoczony. I nie
wierzyłem.
Wpatrywałam się w niego z niepewnością. Cholera, a jeśli
jest naćpany? To niepodobne do mojego Nicka, niemożliwe, ale, jasna cholera,
dzisiaj wydarzyło się tyle niemożliwych rzeczy, że może jednak? O, Boże, niech
nas tylko nie zabije!
I nagle coś mnie tknęło.
- Nick… - Przypatrzyłam mu się. – Ty masz szesnaście lat.
- Łał. – Pokiwał z szacunkiem głową. - Skapnęłaś się po
dwunastu latach. Kocham cię, kicia, niech żyje refleks.
Milczałam przez chwilę.
- Czy ty prowadzisz samochód?
- A co mam innego robić?
- Nick. Ale ty nie masz prawa jazdy.
Chłopak popatrzył się na mnie przeciągle i zabrał swoją dłoń
z powrotem na kierownicę.
- Naprawdę to jest twój największy problem w tym momencie?
Że mam szesnaście lat i prowadzę samochód?
- Ale… - W tym momencie zabrakło mi słów. Naprawdę, nie
wiedziałam, co powiedzieć. – Ty nie zdawałeś prawa jazdy – zauważyłam po raz
kolejny z pozornym opanowaniem.
- Hm… powiedzmy, że bycie półbogiem ma swoje przywileje –
powiedział, uśmiechając się, i podał mi swój portfel.
Wzięłam go i otworzyłam. Za folijkę było włożone nasze
zdjęcie- Nick, pokazujący język do obiektywu, z rozczochranymi czarnymi włosami
(standard) i błyszczącymi błękitnymi oczami oraz ja, z wyciągniętą ręką z dwoma
palcami- wskazującym i środkowym. Miałam nieco krótsze włosy, które kochałam
spinać w warkocza, a do tego lśniące brązowe tęczówki. Puszczałam wtedy oko do
kamery. Obydwoje mieliśmy wysokie kości policzkowe, ale skóra na naszych
twarzach była całkiem różna- jego jasna, blada, a moja ciemna.
Zebrało mi się na płacz na ten widok. Mieliśmy w tamtym
momencie dwanaście lat- a ile się znaliśmy? Od początku przedszkola? No tak.
Przecież to tam pierwszy raz się spotkaliśmy- a dokładniej w chwili, gdy
zamruczałam na widok naszej… wychowawczyni? Przedszkolanki? Cóż, nie wiem, jak
się na to mówi, w każdym razie obydwoje nazywaliśmy ją „wychowawczynią”.
Oderwałam wzrok od zdjęcia i spojrzałam na dumnie wystającą
część prawa jazdy. Wyciągnęłam je. Tak- było. Z prawdziwym nazwiskiem.
Imieniem. Wiekiem.
Jęknęłam.
- O Jezu, Nick, jak tyś je dostał?
- Mówiłem ci – wzruszył ramionami. – Chciałem mieć prawko,
więc Chejron mi to załatwił.
- Fejkjon? – spytałam drżącym głosem, znów patrząc na
zdjęcie.
Nick wybuchnął śmiechem.
- Nie, kicia. Chejron. Centaur.
- Co?
- Cen-taur – powtórzył mój przyjaciel, sylabizując. –
Chejron. Wiesz, odwiedzał go Herakles, uczył Jazona, Achillesa…
- Czekaj. – Szczerze? Zebrało mi się na śmiech, znowu. Mój
najlepszy przyjaciel mówi mi, że jest synem Hermesa, że ja też jestem
półbogiem, a jakiś mityczny stwór załatwił mu prawo jazdy. I niby ja przemycam narkotyki w owocach. –
Mówisz, że centaur, czyli człowiek z zadem konia, dał ci prawko? – Nick kiwnął
głową. – Stary – powiedziałam, wachlując się telefonem – nie wiem, co bierzesz,
ale bierz tego połowę. – Po chwili zastanowienia dodałam: - A drugą połowę daj
mnie.
- Bez ciebie nigdy nie ćpię. Już ci to mówiłem.
Z gardła wyrwał mi się histeryczny śmiech. Już nieco
ochłonęłam i chociaż nadal nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam, powoli
przyswajałam tę informację.
- Jestem herosem. – Zerknęłam na niego, szukając
jakichkolwiek oznak tego, że się ze mnie wyśmiewał. Cały czas bałam się, że
nagle wybuchnie szyderczym śmiechem i oświadczy, że dałam się nabrać.
Ale z drugiej strony… nigdy mi niczego takiego nie zrobił.
Nigdy nie był też tak poważny w czasie wypowiadania żartów. No i to prawo jazdy
nie wzięło się znikąd. Wiedziałabym,
jeśli by je zdawał normalnie. Nie było szans, że mi o tym nie powiedział.
Wyjścia pozostawały dwa- albo zdobył je nielegalnie, albo… albo naprawdę tak,
jak mi opowiedział.
Nie wiedziałam, co było gorszą opcją.
- Jesteś. Na jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć
procent. Właśnie jedziemy do Obozu Herosów. – Popatrzył na mnie i puścił mi
oczko. – Tam raczej nie powinno być dziwnych sytuacji z ptakami stymfalijskimi.
- A z jakimkolwiek innym… dziwactwem?
- Mm, po Obozie z takich rzeczy kręci się tylko Milos, ale
jego raczej ciężko spotkać. Zwykle siedzi w Wielkim Domu. Na początku będziesz
mieszkać ze mną w domku Hermesa, dopóki twój boski rodzic cię nie uzna. Potem…
zależy, kto nim jest.
- A masz jakieś podejrzenia? – spytałam ostrożnie, nie chcąc
się za bardzo przyzwyczajać do myśli, że faktycznie mogłabym być półbogiem.
- Raczej będzie to bogini, bo ojca już masz. Chociaż podobno
Apollo miał jakiś dziki romans na boku z jakimś facetem, więc kto wie…
- Nicolas, ty oblechu! – Przywaliłam w jego ramię, śmiejąc
się. Chłopak uśmiechnął się, wyjmując komórkę z kieszeni.
- Zadzwonię do Chejrona, że trochę się wszystko pozmieniało
– wyjaśnił, wybierając numer i przykładając aparat do ucha. Na chwilę zapadło
milczenie, po czym Nicolas, najwidoczniej coś słysząc, uśmiechnął się. – Witaj,
Chejronie, trochę się plany zmieniły… Nie, wszystko w porządku, ale nie będę
mógł jechać po tą nową, tą… tak, właśnie. Z przyjaciółką zostaliśmy zaatakowani
w galerii, ptaki stymfalijskie, sam rozumiesz… Nie, na szczęście miałem
sztylet… Tak, właśnie jedziemy do Obozu. Wyślij kogoś po tą nową… Szczerze to
nie wiem, na pewno w Obozie nie ma Felixa, Sebastian ma trening z młodszymi,
wiem, że Ines pojechała z Sarą na jakąś krótkometrażówkę… Taki był plan.
Zapytaj Thomasa albo Jacka, Oscar chyba ma dzisiaj wolny dzień, ale on się
garnie do nowych jak… No właśnie. Okay, za niedługo przyjedziemy, jeśli
spotkasz kogoś od Hermesa to przekaż, żeby przyszykowali łóżko… Dobra, dobra, trzymaj się, do zobaczenia.
Całej rozmowie przysłuchiwałam się tylko jednym uchem,
drugim zaś i mózgiem rozmyślałam nad tym, w jakim stopniu to zmieni moje życie. O ile zmieni.
- Kicia, gotowa na poznanie najwspanialszego miejsca pod
słońcem? – spytał mnie Nicolas, rozłączając się i patrząc na mnie z uśmiechem.
Uniosłam kąciki ust.
- Takie miejsce jest tam, gdzie cię nie ma.
- Boli, mio sole.
Kiedy atakują cię rozszalałe kaczki,
a ty zapomniałaś swojego batmobilu, ale musisz się ratować...
a ty zapomniałaś swojego batmobilu, ale musisz się ratować...
"Zatrzymałam się gwałtownie, przez co mój przyjaciel wpadł na mnie i oboje runęliśmy na chodnik przed centrum handlowym, napastowani przez niezwykle nachalne obsrańce… znaczy ptaki. Kaczki. Walenie. Jak kto woli."
OdpowiedzUsuńBoże. Walenie. I orki. Czyi takie małe pandy. W wodzie. Z piórami.
Nie pytaj, co brałam, sama nie wiem. Poza tym, że twoje chyba było mocniejsze.
"- Nick… - Przypatrzyłam mu się. – Ty masz szesnaście lat.
- Łał. – Pokiwał z szacunkiem głową. - Skapnęłaś się po dwunastu latach. Kocham cię, kicia, niech żyje refleks."
Es i moja koleżanka muszą być spokrewnione. Ja ją straszę, a ona dopiero po pięciu niezręcznych sekundach zaczyna wrzeszczeć.
"- A z jakimkolwiek innym… dziwactwem?
- Mm, po Obozie z takich rzeczy kręci się tylko Milos, ale jego raczej ciężko spotkać. Zwykle siedzi w Wielkim Domu."
Umarłam. Najlepszy fragment ever!!!
Wiesz co? Niewiele pod względem fabuły się zmieniło, więc nie będę tego komentować, ale jak zwykle zajebiście wszystko wyszło.
Przez to, że Znam dalszą część FT, to wiem, jakie są te postacie, które wymienia Nick. I mam atak głupawki. Oscar i jego stosunek do nowych... I biedny oddelegowany do Victorii Thomas...
Bo tak, ogarnęłam, że to on była "tą, tą..." którą miał zgarnąć Nick.
Gif na końcu by mnie nie rozśmieszył.
Ale ten dopisek sprawił, ze leżę na podłodze.
To tyle z mojego komentarza, oni będą razem, etecera.
Kocham waszą twórczość
Okej
P.s. zapraszam do siebie B)
To
OdpowiedzUsuńjest
piękne!
I nienawidzę was za kolejną przerwę.
Ale powiem coś, czego - zapewne - pożałuje:
Mogło być gorzej.
(No i zaraz stanie się gorzej, np. zamkniecie bloga. I was zabiję.
Trzeba było tak genialnie nie pisać!)
Poczekam. POCZEKAM.
Podobno cierpliwość popłaca.
Z akcentem na podobno, of course.
DAWAJCIE MI WIĘCEJ ;-;
Oczywiście się geniusz nie podpisał, bo po co, i dodatkowo daje wam żmudną nadzieję, że macie jakieś dwa super-długie-i-nowe nie przeczytane komentarze.
UsuńChamska Wi. xD
~kk
Dziewczyny, obie bo nie komentowalam ostatnio, przepraszam ze krótko ale musze sie upewnic ze wiecie ze kocham was i wasze prace calym serduszkiem. Piszecie cudownie, ciekawie. Mysle ze jakby poprawiac malenkie bledy to byloby to na poziomie niektorych wydanych ksiazek. Pełno opisów akcji dialogów powagi emocji humoru a jednocześnie wszystko jest idealnie użyte jest umiar.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam ze nie konkretnie i tak ogólnie. Mam chwilkę i chciałam zebyscie pamietaly ze jesteście zajebiste.
Wasza Eos