Słoneczka moja kochane.
Mało poprawiałam, głównie ulepszałam. Mam nadzieję, że i tutaj reakcje Rowllens będą do przyjęcia, nie zmienię waszego zdania o niej, czy Thomasie. Osobiście, pisząc to, zakręciła mi się łezka w oku. Ach, początki tej znajomości... a dodatkowo, będąc autorką, znam jej rozwój już do końca końca. ((;
Dawno nie było imiennych dedykacji. I chyba i tym razem ich nie będzie, bo to ostatni rozdział przed przerwą na testy Piperka. Przesyłam buziaki Wam Wszystkim. Kocham Was, dajecie mi/nam motywację i dzięki temu moja pasja sprawia mi jeszcze więcej przyjemności.
Wasza Ann
VICTORIA III
- Zatrzymaj samochód.
- Rowllens, daj spokój. Już zaraz dojeżdżamy- odrzekł
Thomas wywracając oczami i ruchem głowy poprawiając sobie widoczność, bo czarne
włosy opadały mu miejscami na czoło, tworząc coś w rodzaju grzywki, ale takiej
o wiele za długiej.- Zostało nam… jakieś trzy godzinki.
Spodziewałam się takiej reakcji, więc przybrawszy
obojętny wyraz twarzy spojrzałam znudzona w szybę przed sobą. Jednocześnie chwyciłam
za hamulec ręczny i pociągnęłam go w górę. Zachowałam kamienną twarz, zadarłam
dumnie głowę do góry i zacisnęłam usta, niewzruszona na to, że coś w aucie szczęknęło
i możliwe, że zepsuło, kiedy pojazd z chorobliwym zgrzytnięciem zaczął
zwalniać. Poważnie- w tamtej chwili jedynie myślałam, jak bardzo potrafię być
zdesperowana oraz, że normalnie byłoby mi szkoda rozwalać drogiego samochodu.
Teraz? Teraz miałam ochotę śmiać się, że go niszczę, a potem drzeć się i
uciekać.
Cholera, co emocje robią z ludzkim umysłem.
Thomas od razu zahamował z wyrazem lekkiego zdumienia na
twarzy. Nie spodziewał się takiego ruchu z mojej strony. I dobrze, tak miał
zrobić. Teraz ja tylko wysiądę, on sobie odjedzie i już go więcej nie zobaczę…!
- Kobieto, to nie mój samochód!- zawołał patrząc na mnie
jak na wariatkę.
- Pewnie prawo jazy, które tu leży, też nie jest twoje,
co?!- zawołałam sztucznie poruszona, naciskając klamkę, żeby wysiąść.
Był szybszy- zablokował drzwi. Uniosłam głowę w jego
stronę i posłałam mu miażdżące spojrzenie. Cóż, może byłoby takie, gdyby mi nie
odpowiedział przesłodzonym uśmiechem, którym mnie już któryś raz
wnerwiał!
- Nie mam, ale to nie jest konieczne- odrzekł dumny i
zadowolony z siebie.
Przez ułamek sekundy zaczęłam się zastanawiać ile on może
mieć lat. Był ode mnie starszy, a nie miał prawa jazdy…?
Obróciłam się na fotelu, wyglądając przez tylną szybę.
Cholera, żadnego śladu cywilizacji. Dlaczego te nieszczęsne autostrady w
Ameryce muszą omijać wszystko co ludzkie? Pola, pola, pola, o, urozmaicenie:
lasek. Choć staliśmy na środku drogi nie miałam żadnych nadziei, że kogoś to
zdziwi. Nie jechał absolutnie żaden samochód.
- Jak tylko wrócimy to oboje trafimy do więzienia.
Przysięgam, że będziesz przeze mnie siedział.
- Dlatego chwilowo nie wrócimy. A poza tym, żadne z nas
tam nie trafi.
- Ty trafisz!- zawołałam.- Jak tylko wrócę do domu, naślę
na ciebie gliny!
- Nie uda ci się Rowllens, uspokój się!
- Wiem jak się nazywasz! Do tego powinni cię zamknąć w
wariatkowie za te bajeczki o Tarocie! Osoby chore nie mogą być przetrzymywane w
kiciu, zapomniałam- wypaliłam, udając obruszoną i zmartwioną moją niewiedzą.
Mlasnęłam zdegustowana, energicznie przeczesując palcami włosy.
- Tanatosie mądralo, ktoś cię kiedyś uczył mitologii?!-
wybuchł i również zaczął na mnie się drzeć. Ha! Czyli jednak nie był taki
opanowany na jakiego wyglądał! Jednak cały czas blokował drzwi, ilekroć szarpnęłam
klamkę. Miał refleks, cholernie dobry refleks.
- Nie! Tak! Nieważne!- zawołałam zdenerwowana, że
zaczynam się plątać.- Mam w dupie to, że
twój cholerny ojciec nazywa się Tanatos, Kabanos, czy też Tarot!
- To źle. Powinno cię to obchodzić, jeżeli kochasz życie.
- Kocham i dlatego chcę stąd wysiąść, cholera!-
krzyknęłam wściekła i znów szarpnęłam klamkę kilka razy w nadziei, że uda mi
się otworzyć drzwi, zanim on je znów zablokuje. Niestety- ten cholerny refleks
miał aż za dobry, żebym mogła moją szarpaniną coś zdziałać.
Przez chwilę krzyczeliśmy się na siebie na zmianę,
odblokowując samochód próbą wyjścia, albo blokując drzwi do samochodu. Ja się
darłam, żeby mi otworzył drzwi a on, żebym się uspokoiła.
- Otwórz to, albo wybiję szybę!- krzyknęłam w końcu
wyrzucając ręce w górę, zrezygnowana i pewna, że tą metodą nic nie zdziałam.
Nic nie zrobił, więc wkurzona i przerażona jednocześnie,
z całej siły uderzyłam go w nos i korzystając z nieuwagi otworzyłam drzwi i
dosłownie wypadłam z samochodu, potykając się o próg auta i swój sweter.
Uderzyłam kolanami i dłońmi o jezdnię, jednak bardziej obchodziło mnie
wydostanie się z tego cholernego pojazdu niż rozdrapanie kolejny raz kolan i
dłoni.
- Ha!- zawołałam jak ci wszyscy idioci z kreskówek, kiedy
im się coś udaje. Ale przepraszam. W tamtym momencie byłam naprawdę dumna z
siebie.
Znajdowaliśmy się na jakimś zadupiu! Nic! Kompletnie
niczego nie było widać! Wszędzie pola, jakieś wysuszone ziemie, pełne
wyschniętych traw i co kilka metrów latarnie, które niedługo powinny się
włączyć.
Podniosłam się z ziemi i pędem, potykając się o własne
nogi ruszyłam przed siebie. Z czasem przestałam truchtać, tylko szybkim krokiem
maszerować. Niestety, należałam do osób, które są zabójcze na krótkich
dystansach (a później przez godzinę mają zadyszkę, ale to na marginesie
pisząc). Miałam w poważaniu, czy złamałam mu nos (oby tak) czy nie, ale
modliłam się w duchu o to, żeby dał sobie spokój i zniknął.
Nie uszłam nawet kilkunastu metrów, kiedy usłyszałam
dźwięk podjeżdżającego samochodu. Odwróciłam odruchowo głowę i aż syknęłam
wściekła.
- Spadaj!- krzyknęłam poirytowana prychając, odwracając spojrzenie
i udając, że znalazłam coś bardzo interesującego na końcu pustej drogi, byle
nie patrzeć w te ciemne oczy, których właściciel spoglądał na mnie z
politowaniem i cynicznym uśmieszkiem.
Thomas jechał samochodem obok mnie w takim tempie jak ja
szłam i wyglądał przez otwarte okno. Górną wargę miał całą czerwoną od krwi,
nos trochę posiniał ale nadal był idealnie prosty i podwójnie wnerwiający - nie
dość że nie złamany, to jeszcze tak pięknie prosty…Patrzył na mnie trochę z
dołu, bo przecież on siedział, a ja szłam, ale mimo to zdawał się wywyższać.
- Rowllens, jestem bardzo cierpliwy, ale weź nie rób
scen…
Zignorowałam go i nadal szłam bokiem drogi, udając, że go
nie słyszę. Poprawiłam włosy, które wiatr co chwila zwiewał mi na twarz, i
przyspieszyłam kroku. W trakcie wiercenia się w samochodzie zgubiłam gumkę do
włosów, więc teraz rozczochrane i brudne przez ten wybuch kłaki migotały mi co
jakiś czas przed oczyma. Sypiący się z nich kurz wpadał mi do oczu.
- No już. Przewietrzyłaś się, rozprostowałaś nogi? Obiecuję
robić regularne postoje, skoro aż musisz aż tak się rozładowywać- oznajmił
znudzony.- Tylko następnym razem powiedz, a nie przechodź do rękoczynów.
Powiedz. Powiedz. A
przez ostatnie pół godziny darłam się, że lubię długie spacery po plaży i
darmowe chipsy, co? Odpowiedziałam mu ciszą i z wysoko uniesioną głową
przyspieszyłam kroku. Nie, wcale mu nie mówiłam, że chcę wysiąść z tego auta,
nie, skąd ten pomysł!
- A wiesz, że ja też nie chciałem uwierzyć?- zagadnął w
końcu z lekkim uśmiechem.
Nie dopowiedziałam. Nadal ignorując go maszerowałam przed
siebie. Miałam nadzieję, że wyglądam na pewną siebie i niewzruszoną tym psychopatą
w samochodzie obok, choć w głębi siebie wrzeszczałam i chciałam uciekać. W
końcu chłopak postanowił uznać moje milczenie za odpowiedź i kontynuował:
- No tak, serio. Jak się dowiedziałem myślałem, że satyr,
który mi o tym powiedział, kiedy miałem dwanaście lat to tylko efekt jakiś
halucynacji. Bo wiesz Rowllens, chłopacy z moim wieku, może też w twoim, czasem
popalają coś w szkolnych ubikacjach- uśmiechnął się bezczelnie. Milczałam, nie
dając mu tej satysfakcji i nie włączając się w jego wywody.- No ale kiedy dwa
dni później zaatakował mnie nauczyciel, który zmienił się w coś, co
przypominało wielką jaszczurkę, to twórczo odkryłem, że coś jest nie tak.
Złamana ręka i połamane żebra to już nie mógł być efekt halucynków.
No cudownie! Czemu musiał mnie porwać wariat i ćpun! Miałam
ochotę zatkać sobie uszy, zwinąć się w kłębek i krzyczeć, że to niemożliwe, że
świat się na mnie uwziął.
- Poza tym, pewnie masz ADHD i dysleksję, zgadłem?-
zapytał, nie dając sobie spokoju. Pfff! Pal licho jego spokój- nie dawał MI
spokoju! Cóż, powoli zaczynałam podejrzewać, że ignorowanie go i udawanie, że
dla mnie nie istnieje to nie to, i że tak go się nie pozbędę.
Zacisnęłam poirytowana oczy i wzięłam głęboki wdech.
- Nie mam dysleksji, jedynie ADHD. Podobno. I to
leciutkie- odrzekłam, stając przodem do auta i patrząc na niego. Nie wiem, co
mnie podkusiło, ale nachyliłam się i oparłam o otwarte okno. Patrzyłam mu
dokładnie w te ciemne oczy, moja twarz, była prawie na przeciwko jego.
- Thomas, mój drogi, to co teraz robisz, podchodzi pod
stalkowanie mnie. Zmartwię cię- nie masz szans. Możesz dać mi spokój?-
zapytałam, unosząc kąciki ust i mrużąc przymilnie oczy. Chłopak uniósł jedną
brew i wyglądał jakby chciał się roześmiać.
- Zrobimy tak: odwieziesz mnie do jakiegoś miasta, tam
wypuścisz, zwrócisz wolność, wysadzisz mnie przy pierwszej budce telefonicznej
i już się więcej nie zobaczymy. Chyba, że dasz mi numer swojej celi w
psychiatryku; wtedy wyślę ci kartkę- uśmiechnęłam się promiennie i wytarłam mu
kciukiem pozostałości krwi, która pociekła mu z nosa, kiedy go w niego
walnęłam. Jakaś cześć mojej podświadomości gratulowała mi celnego i skutecznego
aktu samoobrony. Pozostała część, chciała poprawić ten cios.
Brunet nadal sprawiał wrażenie rozbawionego i wyglądał na
takiego, co ma bardzo poważne wątpliwości, co ja odwalam. Cóż, nie tylko on- ja
też nie byłam, ale jednak skrajna desperacja robi swoje.
Już miał coś odpowiedzieć, kiedy moją uwagę przykuł
dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Uniosłam trochę się na łokciach, nadal opierając
się o opuszczoną szybę. Moim oczom ukazał się samochód, stosunkowo blisko. Jakbym
teraz zaczęła krzyczeć, żeby kierowca mnie stąd zabrał, zdążyłabym uciec temu
psychicznemu synowi Taro... Tanatosa?
Jednak nim zdążyłam się odezwać, czerwony fiat podjechał
bliżej, zwolnił przy nas, a z samochodu wychyliła się głowa starszej kobiety,
która spojrzała się na mnie z obrzydzeniem i krzyknęła:
- Dziewczyno, trochę szacunku do siebie!
Wyprostowałam się gwałtownie i prawie nie otworzyłam ust
ze zdumienia i oburzenia. Wmurowało mnie w ziemię, dosłownie. Thomas, najpierw
nic nie mówił, ale widząc moją minę i kiedy chyba dotarło do niego, co ta
kobieta miała na myśli, zaniósł się takim śmiechem, że aż opadł na fotel i
zaczął głośno rechotać. Bezczelny dupek!
Ja natomiast poczerwieniałam i zamiast błagać
właścicielki odjeżdżającego czerwonego samochodu, by poczekała i zabrała mnie
ze sobą, krzyknęłam do niej kilka przekleństw i że ja mam odpowiednią ilość
szacunku do siebie, a na odchodne pokazałam jej wysoko uniesioną rękę ze
środkowym palcem.
Jak ona śmiała wsiąść mnie za jakąś prostytutkę?! O
cholera, niewiarygodne! Co jeszcze?! Czy ten dzień może być lepszy?!
- No Rowllens, przynajmniej wiemy, że na tyle podbiłem
twoje serce, że nie miałaś ochoty mnie opuszczać.
- Zamknij się- przerwałam mu ostro, znów stając
wyprostowana przy samochodzie, tym razem na wszelki wypadek się nie schylając.-
Nie pojechałam z tamtą babcią, właśnie przez mój szacunek do samej siebie.
Obraziła mnie.
- Chica, nie
denerwuj się, tylko wsiadaj i jedziemy dalej- westchnął, patrząc na mnie
wyczekująco i trochę ze zmęczeniem. Miałam to gdzieś, jakkolwiek byłby
zmęczony, albo chciał wziąć mnie na litość, miałam to głęboko gdzieś.
- Nie wyjeżdżaj mi tu z żadną ‘chica’, Włochu jeden-
zawołałam, unosząc rękę i wskazując na niego ostrzegawczo palcem, jakby ten
gest miałby dodać mi groźności.
- Właściwie, jak już, to „Hiszpanie jeden”. Chica to hiszpańskie słówko- poprawił
mnie z obojętnością.- Ale mogę cię zapewnić, że jestem stu procentowym Amerykaninem
z Angielskim pochodzeniem jedynie. No i może greckim po ojcu. No wiesz, bogowie
greccy. Tak jak ty z resztą- dodał, zerkając na mnie i lekko unosząc kąciki
ust. Jeżeli chciał mnie tym wkurzyć, to mu się udało.
- Nie jestem żadnym grekiem! Ani ty!
- Jesteś- posłał mi przesłodzony uśmiech i mrugnął jednym
okiem. Zacisnęłam dłonie w pięści i zagryzłam wargę, kiwając z politowaniem
głową, żeby tylko nie wybuchnąć.- Czy byłoby bardzo źle, jakbym teraz walnął,
żebyś nie udawała greka?
Spiorunowałam go spojrzeniem.
- No komiczny jesteś, cholera- warknęłam, zła, że
doprowadził mnie do takiego stanu i ruszyłam w bok, przez pola. Nie była to
najbystrzejsza odpowiedź, jednak nic lepszego nie przyszło mi w tamtej chwili
do głowy.
Po dwudziestu metrach, musiałam jednak się zatrzymać i
uznać, że najwyraźniej jestem skazana na towarzystwo Thomasa. Co zmusiło mnie
do takich radykalnych wniosków? Po pierwsze- kondycja. Już miałam kolkę. Po
drugie- racjonale myślenie. Byłam po środku niczego. Tu nie było absolutnie niczego. Jak miałabym stąd
wrócić? Czekać na kolejny samochód? Bądźmy realistami.
Ostatnia szansa, żeby wrócić do mojego miasta, stała na
jezdni za moimi plecami. I nazywała się: Thomas. Zgrzytnęłam zła zębami i
ostentacyjnie wywróciłam oczyma. Zawsze robiłam miny, gdy prowadzałam sama ze
sobą wewnętrzny dialog. Tak jak teraz- byłam podirytowana na samą siebie, że
mam rację. To jakiś pomysł. Poza tym, że był bezczelnym dupkiem, to nie zrobił
mi krzywdy. Okay, porwał mnie. Ale kulturalnie. Mogłam dać się zawieść do
jakiejś cywilizacji i tam zwiać. Poczekać na rozwój wydarzeń.
Rozgoryczona odwróciłam się i zobaczyłam, że chłopak
wysiadł z samochodu i opierał się o jego bok. Wyglądał jak jakiś aktor, grający
w filmach akcji. Albo szpiegowskich. Jedną rękę trzymał w kieszeni, w drugiej
nadpalonego papierosa, którego właśnie skończył, bo zaciągnął się i z wprawą
przydeptał butem, kiedy rzucił go na jezdnię obok siebie.
Do tej pory teorię, że przystojni faceci są kretynami,
uważałam za niesprawiedliwą i przerysowaną na potrzeby tanich romansideł dla
niewyżytych nastolatek. Do tej pory, cholera.
- I co? Znalazłaś coś?- zawołał w moją stronę, kiedy
zaczęłam się cofać i do niego wracać. Brzmiało to tak, jakby serio się
interesował, jakich odkryć dokonałam na tym durnym polu.
- Zmęczyłaś się, czy stęskniłaś za mną?- posłał mi
złośliwy uśmiech, który zignorowałam.
Zmieniłam zdanie, nie wytrzymam z nim ani minuty dłużej.
Jednak nie wsiądę do tego auta, stwierdziłam, przekreślając mój obmyślony przed
chwilą plan ewakuacji. Zamiast tego, znów podjęłam próbę ucieczki przed siebie
drogą.
- Rowllens, ja rozumiem, że mi nie wierzysz, ale
krzątając się w kółko, nic nie zdziałasz- usłyszałam jego głos za sobą.-
Najbliższe miasteczko, z twoim wymarzonym telefonem, znajduje się osiem
kilometrów za nami.
I kto miał największego farta na świecie? No kto?!
Oczywiście, że ja miałam! Cholera. Nie miałam już żadnego pomysłu, żadnej deski
ratunku! Zdruzgotana beznadziejnością mojej sytuacji, stwierdziłam, że jedyne
co mogę teraz zrobić, to czekać następny samochód, który będzie tędy
przejeżdżał, albo namówienie Thomasa na powrót… Jedno było równie możliwe co
drugie. A właściwie: niemożliwe.
Odwróciłam się z goryczą i wróciłam do mojego porywacza.
Krzyżując ręce przykucnęłam na masce samochodu, bokiem do niego, udając, że nie
istnieje. Bardzo chciałam, żeby tak było, bo coraz mniej to wszystko mi się
podobało. No, tak właściwie to nigdy nie uważałam owej sytuacji za fajną, ale
teraz przekraczało to najśmielsze oczekiwania.
Thomas zaśmiał się ze mnie cicho, dając mi chwilę na
siedzenie obrażonej na masce i zadzieranie głowy do góry. Nigdy nie umiałam się
zachować, kiedy byłam zła, zawsze wyglądało to zbyt teatralnie, ponieważ w
innym przypadku nie okazywałabym żadnych emocji. Najzwyczajniej nie czułam
potrzeby, więc żeby pokazać swój gniew i to jak bardzo jestem wściekła, musiałam
zagrać.
Thomas po pewnym czasie, niby od niechcenia, podszedł do
mnie i stanął przede mną. Wiatr zwiewał mu czarne włosy na twarz, jednak on ich
nawet nie odgarnął. I tak było doskonale widać te drwiące oczy i szelmowski
uśmiech.
- Już?- zapytał.- Skończyłaś?
Prychnęłam urażona, ale pokiwałam głową.
- Tak.
- Możemy jechać dalej?
- To że skończyłam uciekać, nie znaczy, że dam się porwać
dobrowolnie.
- Raz już dałaś.
Thomas stłumił śmiech rozbawiony moją miną, ale oparł się
o maskę srebrnego samochodu obok mnie i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.
Wyciągnął kolejnego i zapalił.
- To co mam zrobić, żebyś łaskawie posadziła ten kościsty
tyłek w samochodzie?
- Zacznij od zostawienia mojego tyłka w spokoju-
burknęłam.- I wytłumacz mi co to ma wszystko znaczyć. Bo zachowujesz się jak
wariat, ewentualnie tajny agent jej królewskiej cholernej mości. A ja nie
rozumiem absolutnie nic z tego, co się dziś wydarzyło.
- Zdążyłaś mi to już wypomnieć kilka razy- zauważył.- Więc,
jak już ci mówiłem, ale mi nie wierzysz…- tu rzucił mi karcące spojrzenie, po
czym zaciągnął się papierosem.- Mitologia grecka to prawda. Bogowie romansują
ze śmiertelnikami, potem jak to zwykle się dzieje, kończą w łóżku i rodzą się
dzieci śmiertelników i bogów, czyli herosi- powiedział beznamiętnie, jakby
tłumaczył bobasowi, dlaczego kaczuszki są żółte, a listki zielone. Spojrzał
przed siebie i znów wetknął papierosa do ust. Patrzyłam na niego wykrzywiając
się i marszcząc brwi. Jacy bogowie. Jakie romanse. Kto normalny mógłby z jakimś
bogiem… Chryste, to nie smaczne. Inna sprawa, że niemożliwe. Ale jedyne co
wydukałam to:
- C-co?
Thomas odwrócił głowę w moją stronę i gwałtownie opuścił
rękę z papierosem w dół, patrząc na mnie z dezaprobatą i konsternacją.
- Boże, Rowllens, nie mów, że muszę ci wyjaśniać skąd się
biorą dzieci…
- Nie, wiem jak to się robi! Ale to, że bogowie rob…-
zaczęłam, ale chłopak mi przerwał.
- Słuchaj, oni też mogą chcieć czasem zrobić coś fajnego,
nie zabraniaj im zaciągać innych do łóżka.
- Nie! Nie o to mi chodzi, idioto!- zawołałam poirytowana
tym, że mimo iż Thomas doskonale wiedział o co mi chodzi, musiał mnie podrażnić.-
Daj mi skończyć!- Chłopak uśmiechnął się zwycięsko ale już nie powiedział nic
więcej.- Więc sugerujesz, że ja też jestem taką mieszanką? I ty też? I możemy
nawet być spokrewnieni…?
- Owszem. Ale w to ostatnie raczej wątpię, jakoś nie
wydajesz się być moją siostrą.
- Czemu?- zapytałam. Thomas zmieszał się na sekundę, ale
szybko odparł:
- Nie wyglądasz na córkę boga śmierci.
- Więc czyją cór…Nie! Stop!- zawołałam wykonując gest,
jakbym chciałam wszystko odepchnąć od siebie. Zaśmiałam się histerycznie.- Mnie
to nie obchodzi, jestem córką Heleny Rowllens i Adriana Blacka, a nie żadnego boga! Jestem Victoria Rowllens, mój ojciec odszedł, mam nazwisko
matki, zagrożenie z geografii i fizyki, dwa szlabany do odpracowania, dwóch
kretynów do spławienia…
- Tylko trochę problemów z wysadzoną szkołą, ucieczką z
komisariatu, do tego jakiś przystojny facet, jak to ujęłaś: cię porwał…
- …wiele koleżanek, rabat na gofry pod moim blokiem-
wyliczałam dalej, udając, że go nie słyszę. Miałam nadzieję, że jak to powiem
na głos, to stanie się prawdą. Tylko
to.- Mam cudowne życie, jestem normalna!
Thomas zaczął się śmiać, na co ja fuknęłam oburzona i
skrzyżowałam ręce na piersi.
- Reagujesz jak każdy.- Jego głos był melancholijny,
niczym nie emanujący, wręcz współczujący.-To się robi nawet śmieszne, biorąc
pod uwagę fakt, że za miesiąc będę patrzył jak biegasz po lesie w antycznej
zbroi z mieczem i będziesz zabijała potwory. Ewentualnie może tak jak ja teraz przekonywała
innych niedowiarków, że mówisz im prawdę. Dam ci radę. Nie daj się w to
wkopać kumplom. Znajdź sobie jakąś uczynną i miłą przyjaciółkę, która będzie
chętnie jechać po nowych zamiast ciebie. Serio. Niewdzięczna robota.
Popatrzyłam na niego z obrzydzeniem i strachem. No proszę
was… Powiedzcie, że nie tylko ja spotkałam chłopaka, który ma jakieś takie nie
na miejscu myśli i fantazje. Błagam, nie mówcie, że to prawda…
- A możesz mi to jakoś udowodnić?- zapytałam w końcu i
podciągnęłam się wyżej na maskę samochodu, tak, że nogi zwisały mi kilka
centymetrów nad ziemię.
- Owszem- uśmiechnął się.- Jak tylko dasz się znów gdzieś
zawieść, to ci to wszystko objaśnię z dowodami. Zobaczysz cały Obóz Herosów,
poznasz Chejrona, nowych znajomych, może nawet cię uznają i odkryjesz nowych
rodziców- odrzekł jakby mówił do mnie jak do małej dziewczynki, która właśnie
zapytała się, czy wróżki istnieją. A on potwierdzał, palant jeden.
- Tak, albo mnie gdzieś wywieziesz, zgwałcisz i zabijesz,
a moje ciało potem znajdą zakopane w jakimś rowie- prychnęłam podciągając sweter
na ramiona.- Po pięciu latach, całkiem dobrze zachowane. A potem zrobię karierę
aktorską w dokumencie z moimi zwłokami w roli głównej.
- Kusząca propozycja, ale jednak nie skorzystam.
Przynajmniej z części z zabijaniem, nad pierwszymi czynnościami się zastanowię-
odrzekł, posyłając mi łobuzerski uśmiech i mrugając niby zalotnie, ale tutaj
miało to być raczej gestem, który służył rozdrażnieniu mnie.- Wiesz, jakbyś nie
zgodziła się ze mną dalej pojechać, to zawsze mogę cię odwieść do domu.
- CO?- zawołałam oburzona prostując się i patrząc na
niego z niedowierzaniem.- To po co była ta cała szopka z zamykaniem mi drzwi, a
potem ściganiem mnie?!
- Z zamykaniem drzwi to było bardziej jak zabawa, nie
uważasz?
- Nie.
- No tak, niektórzy nie mają za grosz humoru- westchnął
ironizując. Zgromiłam go spojrzeniem. Skończył już papierosa i zrzucił go na
ziemię, a potem odruchowo przydeptał butem.- A to ze ściganiem cię, chyba sama
rozumiesz, że szłaś w złą stronę. I patrząc na twoją figurę, niezwykle
pociągającą z resztą, to sądzę, że umarłabyś jakbyś przeszła jeszcze…hmm… ze
dwa kilometry? Półtora?- odrzekł spokojnie, a ja poczułam, jak robię się
czerwona.
Mmm, mam pociągającą figurę… To było by nawet miłe, pod
warunkiem, że nie mówi tego chłopak, który mnie porwał i nadal nie wiedziałam
po co…! Chyba, że miałam uwierzyć w tą paranoiczną wersję w udziałem Zeusa,
Ateny, Tanatosa i reszty wesołej gromadki bogów, która jest tylko wymysłem
tępych starożytnych Greków.
- Więc jeżeli nie masz mi tego jak udowodnić, odwieź mnie
do domu- zażądałam. Thomas uśmiechnął się i przechylił głowę.
- Tak? A jak zaatakuję cię jakiś potwór, to co powiem na
twoim pogrzebie? Przepraszam, ale zginęła przez swoją głupotę i przez to, że
była zbyt ślepa i uparta?- zapytał przyglądając mi się rozbawiony.
- Niby czemu nagle miałby mnie atakować jakiś potwór?-
spytałam.- A poza tym, nie masz zaproszenia na mój pogrzeb, jeżeli kiedykolwiek
takowy się odbędzie!
- Bo wiesz o tym, kim jesteś. Wtedy nie wiedziałaś i
byłaś bezpieczna. Teraz, jak to mówią… śmierdzisz, bo dowiedziałaś się prawdy i
łatwiej cię namierzyć. Nawet jeżeli nie wierzysz, to znasz taką teorię. To
wystarczy.
- Cholera, dlaczego mi to robisz?- fuknęłam,
powstrzymując się od tupnięcia nogą.- Najpierw mówisz, że możesz mnie odwieźć,
a potem, że jednak nie.
- Tego nie powiedziałem- odparł niewinnie.- Zapytałem
tylko, co zrobisz jak coś będzie chciało cię zeżreć.
No cóż, nie mogłam powiedzieć, że mnie nie przytkało oraz
w pewien sposób nie wystraszyło… Istniała maleńka szansa, że mówił on prawdę,
nie? I co wtedy? Co jeżeli naprawdę jakiś ‘potwór’ mnie znajdzie? Albo nawet
mamę, bo sprowadzę na nią zagrożenie?
- To czemu nie możesz zrobić, żebym zapomniała, hmmm? Jak
uciekliśmy z komisariatu, mówiłeś, że oni zapomną czy coś- wymyśliłam w końcu i
dumna ze swojego pomysłu spojrzałam na Thomasa. Ten jedynie pokręcił głową lub
jedynie strząchnął włosy z oczu.
- To tak nie działa. Mgła, czyli coś w rodzaju iluzji,
która zasłania rzeczy magiczne przed śmiertelnikami, może najwyżej sprawić, że
w ich oczach stanę się zwykłym szarym policjantem, którego nikt nie pamięta.
No, na pewno niezwykle przystojnym policjantem, ale jednak nie zapiszę się w
ich wspomnieniach. Szkoda tej sekretarki tylko… A ten wypadek uznają za wybuch
jakiej starej bomby, która była zakopana w szkole od kilkunastu lat.
- Czyli jestem niewinna?- zapytała zdumiona.- Znaczy się,
to nie moja wina, ale nawet jakby była, to jednak jestem oczyszczona?
- Tak- odrzekł, a ja odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej
tyle dobrego. Ciekawe, czy za pomocą tej całej Chmury, czy jak to się nazywało,
można by sprawić, żeby myśleli, że to geograf podłożył tą bombę…
- Więc zrób, żebym ja zapomniała i żaden potwór- zaakcentowałam to słowo, żeby
poczuł, że śmieszy mnie to o czym mówi- mnie nie zabił, co?
- Nie, bo nie jesteś śmiertelnikiem. A poza tym, już
śmierdzisz. Zapach herosów się tak jakby...włączył.
I nagle zgasił wszystkie moje marzenia, że ten cyrk się
zakończy. Wrócę do mamy, która pewnie jest przerażona, że nie wróciłam ze
szkoły, siedzi sama w domu, nie ma z kim porozmawiać nie licząc telefonu, albo
sąsiadki. O Boże, co ona zrobi beze mnie?! Jakbym wróciła miałaby przynajmniej
na kogo powrzeszczeć, a tak to… Jestem wyrodną córką, oznajmiłam sobie samej.
Poza tym… co robi moja mama teraz…? Dowiedziała się, że
moja szkołą wybuchła. Mój telefon jest rozładowany. Okay, jakiś czas potem
musiała się dowiedzieć, że jestem na komisariacie. Ale jak ja tam byłam
jeszcze, nie widziałam jej. Czyli musiała przyjechać, kiedy mnie już porwano. I
co, co wtedy? Wchodzi na posterunek, pyta się gdzie jestem, a oni mówią, że
zniknęłam? Że mnie nie pamiętają…? Jak Chmura sprawiedliwa moje zniknięcie?
Już miałam zacząć się kłócić, że chcę chociaż dać mamie
znak życia, kiedy padło:
- Wiesz, właściwie mogę ci udowodnić, że nie kłamię-
odezwał się w końcu Thomas. Wpatrywał się w jakiś punkt nad lasem i nie
wyglądał na zadowolonego. Raczej na kogoś, kto jest zmęczony, ale przyparty do
muru i musi coś zrobić. Co oznaczało, że mój strajk wsiadaniowy-do-samochou
jest skuteczny i chłopak nie wie co ze mną zrobić. Ha!
- Udowadniaj- rzuciłam lekko i spojrzałam na niego
znudzona. Prawie się nie uśmiechnęłam zwycięsko, że mi ustąpił.
- Nawet jeżeli okaże się, że mam nadnaturalne zdolności?
Jesteś pewna, że chcesz o tym wiedzieć?
- Nie chcę cię znać, a popatrz. Znam cię. Życie bywa
brutalne- oznajmiłam twardo, nie dając się zniechęcić. Skoro tak mu zależy,
niech się wysili i mnie zaskoczy. Choć wolałam, żeby odstawił mnie do domu.- Z
całym szacunkiem, ale informacja o twoich talentach nic minie nie obchodzi. O
ile one też nie są urojeniem, jak reszta twojego życia.
- Bo wiesz Rowllens… Niektórzy półbogowie, mają po
boskich rodzicach zdolności związanie z ich dziedziną. Nadprzyrodzone czasem,
częściej po prostu są w czymś lepsi od innych z danego zakresu.
- Czekam- rzuciłam od niechcenia, unosząc brwi i patrząc
się na niego znudzona. Wątpiłam szczerze, że umiałby mnie przekonać. Dlatego
nawet nie udawałam zainteresowanej.
- Jesteś pewna? Nie będziesz miała mnie potem za
psychopatę, mordercę?- zapytał powątpiewając.
- Już cię za takiego mam, więc się nie krępuj- odrzekłam
gładko, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
- Tylko nie używaj argumentu, że jestem medium, żeby się
wykręcić potem, dobrze?
Wzruszyłam ramionami, gestem dłoni zachęcając go do
działania. Chłopak wywrócił oczyma, ale skrzyżował ręce na piersi. Ruchem
podbródka wskazał w stroną lasu, niedaleko drogi. Gęste, zielone gałęzie
zasłaniały słońce tak, że drzewa tworzyły coś w rodzaju jednolitej plamy może z
kilometr przed nami. Uniosłam głowę i podążyłam za jego spojrzeniem.
- Widzisz tego jastrzębia, co krąży nad drzewami?-
zapytał mnie, na co ja przymrużyłam oczy.
Faktycznie, nad puszczą, w powietrzu koła zataczał jakiś
ptak. Nie miałam pojęcia, czy to jastrząb, sokół czy orzeł, ale na pewno jakiś
drapieżnik. Krążył powoli, zataczając nieregularne koła. Poczułam wzrok Thomasa
na sobie, więc kiwnęłam głową, że owszem, widzę.
- Jastrząb, bardzo ładny i stosunkowo niewielki
drapieżnik. Widzisz jak lata? Szuka zwierzyny, skupiony i pełen życia.
- Cudownie- ścisnęłam wymownie usta.- Opowiesz teraz coś
o jego zwyczajach godowych? Twój super-talent to bawienie się w ornitologa?
Thomas nic nie odpowiedział, nawet na mnie nie spojrzał.
Obrócony do mnie profilem wskazał palcem na ptaka, żebym teraz popatrzyła.
Spojrzałam się, tylko przez ciekawość. Jastrząb zatrzymał się na ułamek sekundy
w powietrzu, tylko po to, żeby po chwili bezwładnie opaść w dół. Zmarszczyłam
brwi.
- Skąd wiedziałeś, że akurat teraz będzie pikował do
polowania?- zapytałam nie do końca rozumiejąc o co chodzi.- I czemu to ma mnie
przekonać?
- Rowllens, ten ptak nie poluje. On spadł. Jestem synem
śmierci, jak myślisz, „nadprzyrodzone moce” w moim wypadku co mogą oznaczać?-
uniósł jedną brew i uśmiechnął się kwaśno, ale jego oczy pozostały nieruszone,
nie widać w nich było rozbawienia.- Że
umiem ciskać piorunami, czy gadać do roślinek?
Zamrugałam kilka razy, aż w końcu pojęłam sens jego wypowiedzi
i wcześniejszej rozmowy. Odruchowo wytrzeszczyłam oczy, wpatrując się pomiędzy
drzewa. Co się tu właśnie wydarzyło, cholera? Pełna zdumienia i niepokoju, bez
mrugania, wyszukiwałam na niebie nawet najmniejszej czarnej kropki.
Czegokolwiek. Zaraz wyfrunie i odleci, a Thomas wyjdzie na frajera, który
chciał mnie nabrać. Jednak nic takiego się nie wydarzyło.
- Czy…czy ty go…?- zaczęłam jąkając się i pokazując
palcem w stronę powietrza nad lasem, z którego nadal nie wyłaniał się jastrząb,
tak jak powinien. Thomas pokiwał głową.
- Na twoje życzenie- odrzekł ponuro się uśmiechając.
- Nie, przecież to jest niemożliwe. Nie da się, po prostu
tak się nie da.
- Tylko nie patrz się teraz na mnie jak na seryjnego
mordercę, jasne? Nigdy nie zabiłem człowieka. Tylko kiedyś niechcący kota… i
teraz tego ptaka.
Uniosłam ironicznie brwi ściskając usta. Nie, wcale nie
będę się tak patrzyła na człowieka, który zabił zwierzę samym spojrzeniem! To
jest chore! Ale jednak się wydarzyło! O mamo, on zabił nie dotykając! A może ten
ptak był chory na…nie wiem! Może miał złamane skrzydło i od nadmiernego wysiłku
w końcu coś mu się zepsuło i dlatego spadł, co? Wcale nie zginął! Albo to
przypadek. Jakiś myśliwy w niego trafił. Thomas ma w tym lesie pomocnika, który
miał strzelać i…
Moje argumenty brzmiały głupio nawet w moich myślach.
Żadne nie był adekwatny do sytuacji. Wszystkie brzmiały śmiesznie i nie
sprawiały, że miałam wymówkę by mu nie uwierzyć.
Spojrzałam się na niego starając się nie uciec z
wrzaskiem. Może on jednak mówił prawdę… Coś w głębi mojej głowy krzyczało, że
ma racje. Coś kazało mi uznać to za normę i po prostu z nim pojechać i zobaczyć
jak sprawy się potoczą. Ale jakaś część mnie nie pozwalała mi odpuścić, wręcz
automatycznie kazała mi to wyprzeć.
- Chodź, siedzimy tu już godzinę- mruknął odwracając się
i powoli krocząc do samochodu. Z kieszeni marynarki wyjął papierosy i zapalił
jednego, trzeciego. Strasznie dużo palił, zauważyłam.- Jest już ta pora, że nie
przyjedziemy na miejsce dziś. W nocy nie odważę się jechać, nie wiadomo kim
jesteś- ciągnął obojętnie, gestykulując ręką z papierosem. Nie wpadłam nawet na
to, żeby się kłócić, że wiem kim
jestem.- No chodź Rowllens.
Mimowolnie spostrzegłam, że nie jest już tak nonszalancki
i wyluzowany co przed chwilą. Teraz naprawdę sprawiał wrażenie zmęczonego,
trochę przybitego i nawet zirytowanego.
Ja jednak się nie ruszyłam. Chyba byłam zbyt zdumiona
tym, co się właśnie stało. A co jeżeli on miał rację i ja faktycznie byłam
jakimś mutantem? Ku mojemu zaskoczeniu kiedy spojrzałam na swoje ręce
dostrzegłam, że się trzęsą. Bransoletki uderzały o siebie, a zawieszki i
łańcuszki cicho dzwoniły jak zawsze, tylko teraz bez mojego pozwolenia.
Przeczesałam palcami nerwowo włosy. W tym czasie chłopak zauważył, że nadal
stoję jak słup przed autem i nie ruszyłam się z miejsca. Zatrzymał się w pół
kroku, westchnął i z miną zbawcy męczennika ruszył w moim kierunku. Kiedy
znalazł się tuż przede mną, wyciągnął w moją stronę paczkę papierosów.
- Chcesz?- zapytał, wyjmując wolną ręką z ust swojego,
już do połowy wypalonego. Przekręcił głowę bok, żeby wypuścić dym gdzieś
indziej niż na mnie. Miał w sobie jakąś taką grację i styl jak to robił.
- Mam szesnaście lat- zauważyłam niechętnie wpatrując się
w jego wyciągniętą rękę i paczkę. Cieszyłam się, że nie wypytuje się mnie o
wrażenia. Choć chyba on również był mi wdzięczny, że nie drążę tematu, ani nie
panikuję na jego widok.
- No faktycznie- mruknął i popatrzył na mnie z
politowaniem.- Szesnaście lat to wiek, gdzie nikt nie pali, a tym bardziej nie
ćpa. Nie mówiąc już o alkoholu i innych. Ja miałem trzynaście, kiedy zacząłem.
Popatrzyłam się na niego, nie bardzo wiedząc co robić,
ani co się ze mną dzieje. To, że ten latający kurak zginął, było jednak jakimś
dowodem. Więc to wszystko miało być prawdą? Nie chciałam w to uwierzyć. Thomas
kiwnął ze zrozumieniem głową i schował paczkę do wewnętrznej kiszeni marynarki.
- Albo daj jednego- jęknęłam i aż się skrzywiłam słysząc
jak żałośnie brzmię.
- Masz tego- odrzekł i oddał mi swojego, do poły
wypalonego. Jeszcze przed chwilą zaprotestowałabym, ale teraz było mi to jakoś
tak dziwnie obojętne... Nie myślałam za bardzo co robię, chyba to przez ten
stres. Poza tym, co złego w tym, że zapalę. Dziś i tak już zbyt wiele rzeczy
się wydarzyło, nikt nie będzie o tym pamiętał.
To nie było tak, że śmierć jakiegoś jastrzębia zrobiła na
mnie takie wrażenie, nie. Tylko to było dowodem na to, że ja nie jestem do
końca normalna. Ja, ja miałabym nie być normalna. Z jednej strony coś mi się w
tym podobało, ta myśl była podniecająca. Ale też przerażająca! Ja jakimś
mutantem? Jakbym miała być wyjątkowo inteligentna, mieć za wysokie IQ albo za
dużo seksapilu, to okay. Niestety tu wszystko miało niby mieć podstawę w moich
rodzicach- jeden z nich nagle okazał się być jakimś bogiem? Nieistniejącym
bożkiem paranormalnym? To znaczy, że nie jestem normalna aż już od podstaw. A przynajmniej chłopak, który mnie porwał. I on
uważa, że ja też.
I nagle uświadomiłam sobie, że żyłam w jakimś złudzeniu prawdy,
która nagle wyszła na jaw, a ja, zupełnie na nią nie gotowa. Za cholerę nie
miałam pomysłu, ani pojęcia co ze sobą począć w jej obliczu.
Z obojętnością spojrzałam się na papierosa, którego
trzymałam między palcami a kiedy zaciągnęłam się, nawet nie zaczęłam kasłać. Po
prostu zrobiło mi się tak nie dobrze, że nie byłam w stanie nic powiedzieć. Ale
ten smród przynajmniej sprawił, że jakimś magicznym sposobem się uspokoiłam.
- Paliłaś kiedyś?- zapytał, na co szybko pokręciłam głową.
W tym samym momencie zorientowałam się, że wciągnięty dym powinnam wypuścić,
ale i tak zaczęłam już kasłać.- Yhym,
okay. Jednak widzę, że nie.
Thomas położył mi rękę na plecach i poprowadził do
samochodu. Może to nawet i lepiej, bo czułam się tak, jakbym zaraz miała
uderzyć czołem o pierwszy lepszy słup przy drodze, albo zemdleć. Znowu otworzył
mi drzwi, poczekał aż wsiądę zanim je zamknął. Zaraz potem usłyszałam warczenie
silnika i nawet nie pamiętam, kiedy zasnęłam.
Matulu. jak oni się romantycznie i seksownie kłócą ;-;
OdpowiedzUsuńKocham. No nie wiem co napisać więcej. kocham sposób, w jaki Rowllens jednocześnie jest naburmuszona, a jednak nadal kłóci się nie chamsko, tylko jak urażona przyjaciółeczka- nadal z dowcipem i foszkiem. I Thomas x) boże, jaką on musi mieć z niej polewkę. Jak on ją drażni i irytuję. Mi też się łezka zakręciła w oku. I nadal skręca mnie na mśl, że gdyby poznali się inaczej, pewnie by byli sobie obojętni. A tak to Rowllens się pokazała mu z takiej strony, że nie dał jej spokoju. A rowllens z takiej, że mu się nie ma zamiaru dać i nadal będzie się kłócić o wszystko... Bez sensu, wiem. Ale no cudni są. i tym bardziej, że wiem, że potem będą się w sumie lubić. (ja wiem, ze oni skończą w łózku. Chcę taki rozdział dodatkowy. Błagam)
Rozdziały tylko z Thomasem i tylko z Victorią zawsze będą dla mnie wielce miłe. To już jest kurcze kanon.
I poza tym trochę ich zmieniłaś. Jak dla mnie Vicky kiedyś miała w sobie coś takiej optymistycznej śmieszki wymieszanej z zimną jędzą. A teraz jest cyniczna, wredna, pyskata, narcystyczna i zabawna, ale wszystko jest stonowane i się zgadza. A Thomas jest tym uroczym łobuzem z uśmiechem przedszkolaka i bad boyem jednocześnie, który wie, że jest najlepszy. KOOCHAAAAAMMMMM ;-;
I nawet nie wiesz jak czekam na resztę. Az pojawi się Amy. ją też zmienisz? A Johnny? A czy Piper zmieni bardziej Es lub Nicka? A co z Alexem? Ba, postaci to jedno! Co zrobicie z wątkami! Ja chcę poznać nowe rodzenstwo Thomasa, nowego Oliviera i nowego... każdego nowego bohatera!
Zostawiacie mnie znowu niezaspokojną, chcę więcej ;-;
Wasza fanka Eos
przepraszam za błędy. te ostatnie posty na waszym blogu trochę mnie dekoncentrują ;')
Wiecie co mnie irytuje? Komentarze pod waszymi rozdziałami. A raczej ich brak. Powiedzcie- ile osób to czyta? W ankietach brało udział z 40. A komentarzy? Mój jest drugi. Na chacie pojawiało się więcej osób dziś niż 2. To mnie frustruje, bo znam tyle gorszych blogów, które mają po 17 rozbudowanych komentarzy, a ja czytając je, zastanawiam się skąd czytelnicy wymyślili (bo nie znaleźli w treści) tyle tematów do poruszenia w swoim komentarzu! Nie chcę tu nikogo obrazić, a jedynie powiedzieć, że tą miarą powinnyście mieć po 1001 komentarzy.
OdpowiedzUsuńI sama nie jestem niewinna, zalogowałam się 1 raz od dawna. Jasne, z anonima mogłam pisać, ale jakoś nigdy nie miałam chęci. Przepraszam, piszę szczerze. Ale uważam, że to żaden wysiłek napisać "wow, fajne" anonimowo, a ja po prostu zawsze tak się rozpisywałam, że było mi potem głupio pisać w jednym zdaniu podsumowanie moich emocji, jakich wy dostarczyłyście mi w tej pracy.
Wasze opowiadania są cudowne. Absolutnie czadowe. Gdy je czytam, przenosi mnie w czasie, w inne miejsce, czasem w inny umysł. Teraz na przykłąd odbyłam intrydującą podróż po drodze w USA, niemal czułam poplontane włosy i zdarte kolana, zapach dymu od pożaru i widziałam irytujący uśmiech dupka w garniturze, który mimo wszystko jest przystojny. i świetnie mi się z nim kłóciło. Kłóciłam się z nim, ale czułam, że lubię to. (to moje odebranie Rowllens w tym rozdziale, przepraszam). I to niesamowite, bo ja bym siedziała spanikowana i potrzebowała tlenu, żeby przeżyć taką sytuację. Nie umiałabym odpowiedzieć Thomasowi na żadne pytanie, byłabym przerażona i zapomniała jak się mówi. a nagle poczułam się wielką i wspaniałą Victorią Rowllens.
Tak samo w poprzednim rozdziale. Nie mam żadnego przyjaciela płci przeciwnej (pozdrawiam moją szkołę) a nagle doskonale rozumiałam Nicolasa, wiedziałam za co go kocham, rozumiałam w jaki sposób go kocham (choć ja, ja, wiem, że oni się kochają inaczej; Esmi też, choć ona o tym jeszcze nie wie...). To niesamowite, że nagle dostaję obcy mi tok myślenia, obcą logikę, obce pomysły i je rozumiem. Piękne jest to, że w pewnym momencie jestem w szkole, i wiem jak ona wygląda, wiem jak jest duża, widzę uczniów, którzy nigdzie nie byli opisani.
Dziewczyny, przenosicie mnie tak mocno psychicznie do tego opowiadania, że jestem pod wrażeniem. obiecuję się poprawić i grzecznie komentować. Nawet z anonima i krótko.
Princeska
Dlaczego ja nie zauważyłam tego rozdziału???
OdpowiedzUsuńŚwietny jest! Poprzednia wersja też... To chyba moja ulubiona część... Tak! Chociaż wszystkie uwielbiam...
Cudowne te kłótnie Rowllens i Thomasa <3
Całkowicie zgadzam się z Little Princes, zachowywałabym się tak samo, a mimo to zawsze wyobrażam sobie siebie na miejscu waszych postaci
Czekam na kolejne rozdziały! Mam nadzieję, że w końcu znajdę czas na jakieś regularne komentarze, bo podziwiam was obie za całą pracę, jaką wkładacie w to opowiadanie i... w ogóle jesteście genialne
~Kate