Dzisiaj dodałyśmy kartkę Dais na blogu FT, a dokładnie Dais Chaning :) Od teraz już, powinny się regularnie pojawiać co dwa dni nowe karty bohaterów :)
Kochani!
Oto pierwszy z trzech walentynkowych postów. Przepraszamy za opóźnienia- tak, wiem, że miałyśmy to dodać w sobotę. Ale... Po prostu nam nie wyszło.
Nie ukrywam też, że mi osobiście, to opowiadanie pisało się potwornie trudno. Na prawdę, chyba nad niczym tak się nie wykrzywiałam jak nad tym. No ale obiecałyśmy, to proszę bardzo!
Przypominam, że w Ankiecie wygrały parringi: James i Lilly; Syriusz i lusterko; Percy i Annabeth.
A mi przydzielono stare, kochane, dobre... Percabeth. Jedyne opowiadanie z tych trzech, które nie dzieje się w Hogwardzie, ale mam nadzieję, że równie dobre co prace dziewczyn.
Chcę tylko zaznaczyć, że Walentynki to przede wszystkim dzień przyjaciół. Potem zmieniono to na dzień zakochanych. (w celach marketingu! nie wydawajcie kasy na te tandety, kochani!)
Akcja opowiadania ma miejsce... i tu jest problem. To musi być zima, czyli coś około Klątwy Tytana, ale jednak chciałam, żeby to było już później... po Bitwie w Labiryncie. I tym sposobem naginam czas i przestrzeń :)
Wasza Ann ;D
Percy nigdy nie lubił walentynek.
Dzień, w którym całe
armie zakochanych par przemierza ulicę z kwiatami i tonami kolorowych serduszek
na kartkach, wykrzykując przy tym złowrogie okrzyki, takie jak: "Kocham
cię!" "Nigdy nie spotkałem takiej dziewczyny jak ty". Dwa palce
w gardło i tylko czekać, aż ten dzień się skończy.
Zazwyczaj Percy spędzał ten dzień w szkole, ignorując
bandę rozemocjonowanych dziewczyn, które zachowywały się identycznie jak córki
Afrodyty- piszczały na swój widok, czerwieniły się, kiedy wrzucały komuś do
szafki walentynkę, a na każdej przerwie sypały na korytarz hektolitry
czerwonego confetti. Był to jeden z tych dni w szkole, kiedy wariatkowo
zmieniało się w wariatkowo do kwadratu. Poza tym, syn Posejdona miał ten
nieszczęsny zaszczyt poznania
prawdopodobną założycielkę i fundatorkę całej kampanii reklamowej, która
bezczelnie wyreklamowała Walentynki- Afrodytę. Ta bogini nie należała do grona
lubianych przez Percy’ego bogów, na co sobie z resztą sama zasłużyła (tekst:
„chciałabym, żeby moje córki łamały serca takim miłym chłopcom jak ty” wcale nie jest komplementem).
Jedynym plusem tego dnia był powrót do domu. Co roku,
kiedy tylko wbiegał do kuchni, na stole czekało na niego ogromne ciasto- raz w
kształcie serca, raz ozdobione marcepanowymi dodatkami lub czekoladowymi
płatkami w tym że kształcie. Oczywiście, ciasto było niebieskie.
W tym roku, ku wielkiej uciesze syna Posejdona,
czternasty lutego wypadał w zimowe ferie. I ku jeszcze większej radości, mama
zgodziła się, żeby jej czternastoletni synek (który buntował się, że
„czternastoletni” i „synek”, nie powinno być używani w jednym zdaniu!),
pojechał na wspaniałe dwa tygodnie do Obozu Herosów.
I jak przez pierwsze cztery dni, był zachwycony, tak
piątego dnia, którym były walentynki, dobry humor opuścił go całkowicie. Nic
nie zapowiadało zbliżającego się kataklizmu, kiedy to o dziewiątej obudził go
irytujący dźwięk budzika. Jeżeli ktoś lubił wstawać, to z pewnością nie Percy.
Ale jednak chyba tylko dzięki jakiemuś cudowi wygramolił się spod kołdry.
No, oraz dzięki myśli, że dziś wreszcie może pójść na lekcję latania na
pegazach. Rzecz jasna, Percy wcale nie potrzebował takich lekcji, wręcz
przeciwnie- sam mógłby uczyć. Jednak i tak korzystał z każdej wolnej chwili,
żeby polatać na Mrocznym. Wcześniej nie mógł, ponieważ jakiś geniusz zarządził
czyszczenie stajni i przez miesiąc nikt (poza nieszczęśnikami, którzy musieli
sprzątać), nie miał dostępu do pegazów.
Przez okna widać było, że pogoda jest bardzo ładna. I
choć w Obozie Herosów nigdy nie padał deszcz, to śnieg owszem; Percy’emu
wcale a wcale to nie przeszkadzało.
Tak więc miał podstawy do tego, żeby z szerokim
uśmiechem otworzyć drzwi- trening, ładna pogoda i te sprawy. Jednak kiedy
zadowolony z siebie, z rozmachem pchnął te nieszczęsne drzwi… zamarł, a jego
uśmiech zmienił się w grymas rozpaczy.
Jeżeli myślicie, że Nowy York w walentynki wygląda jak
komercyjny raj dla wszystkich sprzedawców kwiatów, kartek, bombonierek i
czerwonego papieru, z którego ludzie tną serduszka… to znaczy, że nigdy nie
widzieliście Obozu Herosów czternastego lutego.
- O nieeeeeeee…- jęknął Percy, a jego ręka bezwładnie
ześlizgnęła się z klamki.
Właśnie przed oczami rozpościerała mu się wizja tego, jak wygląda dom Afrodyty. Brakowało tylko gołębi z różowymi kokardkami i czegoś o wiele bardziej groźnego. Precy’emu zdawało się, że gorzej być nie może. Każdy, naprawdę każdy domek przy wspólnym trawniku miał przynajmniej dwieście naklejonych serduszek na szybach, ścianach, gankach i dachach. Co niektóre mieszkania zostały zaopatrzone w dodatkową porcję serpentyn i czerwono różowych girland, które potęgowały tylko wszechobecną tandetę.
Właśnie przed oczami rozpościerała mu się wizja tego, jak wygląda dom Afrodyty. Brakowało tylko gołębi z różowymi kokardkami i czegoś o wiele bardziej groźnego. Precy’emu zdawało się, że gorzej być nie może. Każdy, naprawdę każdy domek przy wspólnym trawniku miał przynajmniej dwieście naklejonych serduszek na szybach, ścianach, gankach i dachach. Co niektóre mieszkania zostały zaopatrzone w dodatkową porcję serpentyn i czerwono różowych girland, które potęgowały tylko wszechobecną tandetę.
- Percy!
Zamrugał kilkakrotnie, wybudzając się z osłupienia.
- Percy, jak miło cię widzieć- odezwała się niska
brunetka.
Rose, córka Afrodyty, ściskała w ręku ogromny koszyk, pełen
czerwonych ścinków. Wrażenie, że właśnie wyszła z walentynkowej kartki
potwierdzała szeroka tiulowa spódnica, pełna brokatu i maleńkich serduszek,
które spadały na ziemię przy każdym poskoku Rose. Co robiła bardzo często, aż
za często.
- Jak ci się podobają dekorację?- zaświergotała. Percy z
trudem powstrzymał się ze szczerymi słowami. Zamiast tego całkowicie blady na
twarzy spróbował się uśmiechnąć.
- Jest…cóż, na pewno dosyć nietypowo i oryginalnie.
Bardzo…eee... kreatywnie.
- Dokładnie!- Rose podskoczyła wesoło, niczym zając z
ADHD. Zając na sterydach z ADHD.- Właśnie o to chodziło. Jest tak pięknie!
- Cudownie- jęknął chłopak, drapiąc się po karku oraz
próbując nie wrzasnąć i zatrzasnąć temu tiulowemu królikowi drzwi przed nosem.
Jednak zamiast to zrobić, właśnie spostrzegł coś, co
przybiło go kompletnie. Ktoś, bardzo kreatywny i odważny ktoś, ośmielił się
udekorować także jego domek! Piękny dom dzieci Posejdona wyglądał teraz jakby
obrzygał go potwór produkujący confetti.
- Co do… - zaczął, załamując ręce.
- Spałeś, a nie masz rodzeństwa, więc postanowiliśmy
udekorować za ciebie- pisnęła Rose, klaszcząc entuzjastycznie w dłonie.- Jest
piękny, prawda?
Zamiast odpowiedzieć syn Posejdona z rozpaczą wymalowaną
na twarzy podziwiał swój kochany, śliczny domek ojca, który nie wyglądał jak
domek ojca. Bardziej sprawiał wrażenie, jakby Posejdon zamienił się właśnie w
drugą Afrodytę. Tak jak cały obóz, nawiasem mówiąc.
- Wiedziałam, że ci się spodoba, umiesz docenić takie
rzeczy. A!- zawołała Rose, unosząc z górę palec, jakby sobie o czymś
przypomniała. Wyjęła z kieszeni różowej bluzy garść czegoś co wyglądało bardzo
groźnie- było czerwone i się świeciło, a potem wyrzuciła to w powietrze, z
radosnym okrzykiem:- Wesołych Walentynek!
Mieniące się wesoło confetti wpadło centralnie na niego,
tak, że wyglądał jak urodzinowa kartka przedszkolaka. Percy o mało nie wyrwał
jej tego koszyka z rąk i walnął nią
tym w głowę.
- Masz coś do Poczty Walentynkowej?
- Co?
- Poczty Walentynkowej. Organizujemy ją co roku. Każdy,
kto jest na tyle nieśmiały, żeby dać komuś wyjątkowemu taką kartkę, może ją
anonimowo podrzucić nam. Oczywiście, można się podpisać, nie musisz być
anonimowy!- Jej entuzjazm zdawał się roztapiać śnieg wokół jej stóp.- Musisz
tylko napisać do kogo jest karteczka!
Percy zignorował ją całkowicie, bo o wiele bardziej
zajęty był podziwianiem barbarzyńskich skutków naklejania na jego kochany
domeczek tych wycinków papieru!
- Nie musi to być jakaś ładna dziewczyna- ciągnęła Rose,
mrugając do niego znacząco.- Walentynki to dzień osób bliskich i przyjaciół.
Możesz zaadresować kartkę do swojego kumpla, albo kumpeli.
Percy wyobraził sobie minę Grovera, jakby ten dostał od
niego wspaniałe serce z napisem „Best Friends Forever”, tuż pod ich wspólnym
zdjęciem. Powinien do tego sam wcisnąć taką bufiastą spódnicę jaką ma Rose i
nauczyć się grać na piszczałkach. Stwierdził jednak, że Grover by raczej się
przeraził niż ucieszył. No, chyba że to zdjęcie byłoby wyklepane na burito albo
wygrawerowane na puszce. Wtedy Kozłonóg pewnie przebolał by dodatek
artystyczny.
- Trzeba takie coś robić?- pytał niepewnie, zapinając
suwak bluzy. Ktoś bardzo mądry uznał, że żaden heros nie będzie chciał nic
robić w Obozie, jeżeli będą panować tu mrozy i zamiecie. Dlatego, mimo
metrowych zasp śniegu, który był zimny, termometry pokazywały prawie
dwadzieścia stopni.
- Nie, ale warto- oznajmiła brunetka, nachylając się do
niego konspiracyjnie.- Rok temu Dylan chciał dać walentynkę Caro, ale William
był pierwszy. I wiesz, Caro do tej pory chodzi z Williamem.
Percy popatrzył się na nią jakby coś jej przeskoczyło
właśnie w mózgu, ale ta z promiennym uśmiechem ciągnęła:
- Ale nie, nie trzeba.
Jednak dzięki bogom, zanim zdążył coś odpowiedzieć,
usłyszał:
- Rose, Silena cię szukała.
Syn Posejdona oderwał wzrok od tych zbrodni na jego
własności. W ich kierunku zmierzała Annabeth, która dzięki bogom nie miała na
sobie tiulowej sukienki. Czy spódnicy. Jeden pies, co
to.
Annabeth od rana walczyła z tymi rozemocjonowanymi
dziewczynkami, które uparcie sypały jej
prosto w twarz powycinane serduszka i brokat. Szaleju można by dostać z nimi.
Jednak nie przeszkadzało jej to za bardzo, uważała, że taki dzień ma w sobie
pewien urok. Oczywiście, nigdy nie pochwalała komercyjności tego dnia. Według
niej Walentynki powinny mieć miejsce codziennie, a nie tylko raz do roku
uhonorowywać swoich przyjaciół kiczowatymi walentynkami i kwiatkami. Jednak od
rana humor jej dopisywał. Zignorowała nawet metr sześcienny tiulu, który
podbiegł do niej i z okrzykiem bojowym „Wesołych Walentynek!” nakleił jej na
czoło czerwone serduszko.
Akurat szła na śniadanie, kiedy ujrzała dość zabawny
widok. Niska Rose w falbaniastej spódnicy, jaką dziś miało na sobie każde
dziecko Afrodyty (Annabeth podejrzewała, że prawdopodobnie i mężczyźni zostali
przez swoje siostry zmuszeni do takich poświęceń; ewentualnie przebrani za
Erosów w pieluchach i skrzydełkami). Rose radośnie tłumaczyła coś Percy’emu,
który wpatrywał się w nią z niedowierzaniem i szokiem wypisanym na twarzy. Był
blady, brwi miał wysoko uniesione. Prawdopodobnie nie poznał jeszcze obozowych
walentynek.
- Rose, Silena cię szukała- skłamała, podchodząc bliżej.
Percy natychmiast się na nią spojrzał, jednak nadal wyglądał na mocno
skołowanego. Ach, typowy Glonomóżdżek.
- Witaj Percy- uśmiechnęła się do niego, po czym
zwróciła ponownie do Rose, z przepraszającym uśmiechem.- Rose, nie strasz
Percy’ego. Nie widzisz, że dopiero wstał? On zacznie kontaktować dopiero po
obiedzie.
I jakby taka odpowiedź wystarczyła, Annabeth wzięła
swojego przyjaciela pod ramię i delikatnie, choć stanowczo pociągnęła w bok.
Ten nie stawiał oporu, dał się pociągnąć w stronę jadalni. Kiedy znaleźli się
na bezpiecznej odległości, Annabeth puściła go i ze współczuciem oznajmiła:
- Naprawdę, powinnam była cię uprzedzić. Dzieci Afrodyty
podchodzą do tego dnia bardzo… osobiście. Co roku mamy problem z tym confetti,
ostatnio pozbywaliśmy się go przez miesiąc. Nie mówiąc już o zdrapywaniu
naklejek z każdego skrawka obozu. Dwa lata temu osobiście pomagałam Chejronowi
wyplątywać te nalepki z brody.
Spojrzała się na syna Posejdona niepewnie, po czym
westchnęła:
- Masz brokat na brwi, zaraz będziesz narzekał, że wpadł
ci do oka.
Percy jednak nadal nie reagował, tylko przerażony
obrócił się w stronę swojego domku. Rose już tam nie było, jednak Percy nadal
nie wyglądał pewnie, raczej jakby zobaczył ducha.
- Widziałaś, co oni zrobili z moim domem?
Percy nigdy nie był osobą stanowczą, ale w tym momencie
pobił chyba wszystkie rekordy
bycia niezdecydowanym.
- Stary, najwyżej da ci kosza.
- Nie da mi kosza! To kartka dla przy-ja-ciół-ki!-
przesylabizował po raz setny.- Przyjaciółki! Przyjaciółka nie może dać kosza.
No, chyba, że nie chce być przyjaciółką. Wtedy to też jest kosz?
Grover westchnął, chrupiąc z obojętnością puszkę. Percy
łaził za nim od pół godziny, i choć usłyszał już zarówno:
- To doskonały pomysł, zrób to!
Jak i:
- Nie, stanowczo nie. Lepiej sobie odpuść.
Nadal nie mógł się zdecydować co robić. Cały czas miał
na uwadze słowa Rose, że nie należy odkładać walentynkowych kartek, bo potem
może być za późno. Choć z drugiej strony Annabeth była tylko jego przyjaciółką.
Co nie zmieniało faktu, że nie chciał, żeby ktoś inny dał jej przyjacielską
walentynkę.
- Beznadziejnie pomagasz- spojrzał się na Grovera
oskarżycielsko. Satyr przez chwilę mielił z głośnym chrupaniem w buzi resztki
metalu, a kiedy przełknął, wzruszył ramionami i rozłożył bezradnie ręce.
- Wybacz, ale ja… beee… oj, sorry… nie jestem znawcą
kobiet.
- Zauważyłem.
Znajdowali się na arenie, gdzie Percy zgodził się
pomagać charytatywnie dekorować to miejsce na wieczorny bal, czy też zwykłą
dyskotekę. To zależało od tego, kogo się pytało. Półbogowie nazywali to zwykłą
imprezką, natomiast dzieci Afrodyty żyły w przekonaniu, że to przyszykowania na
piękny i wytworny bal dla zakochanych par. Żenada.
- A poza tym, co cię ugryzło?- zapytał zaciekawiony
Grover, który przytrzymywał drabinę Percy’emu.- Przesuń trochę w prawo… o,
świetnie.
Percy posłusznie odsunął sznurek z filcowymi serduszkami
w bok, po czym dokładnie obkleił taśmą izolacyjną. Jak dla niego, cała arena
błyszczała i raziła w oczy czerwienią już aż za bardzo, jednak coś mu mówiło,
że Silena Beauregard z rodzeństwem nie
poprzestaną na tym.
- A co mnie miało gryźć?
- Zawsze jak nadchodziły walentynki, zachowywałeś się
równie uprzejmie co twój były ojczym- przypomniał mu Grover, podając kolejną
ozdobę.- A teraz jako ochotnik ozdabiasz tym „kiczem, który powinien zostać
unicestwiony, nim złoży jaja” Arenę.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz- mruknął Percy, a jego
spojrzenie powędrowało ku drugiemu końcu miejsca treningów szermierki. Annabeth
nachylała się nad swoją młodszą siostrą i pokazywała jej jak poprawnie
szydełkować puchate serduszka z włóczki.
Walentynki w Obozie Herosów zawsze wywracały wszystko do
góry nogami. Począwszy od harmonogramu dnia, do ogólnie panujących zasad. Nie,
nie zniesiono zakazu, odnoszącego się do przebywania nie-rodzeństwa razem sam
na sam w domków. Ale wszyscy byli
zwolnieni z zajęć. Mogli bezkarnie miotać na wszystkie strony confetti. Pan D.
nie miał prawa się irytować, kiedy dostawał setną kartkę z nabazgrolonym: „Na
zawsze w naszych sercach! Z uściskami, Pańscy ulubieńcy” (tak, Travis i Connor
przejawiali często zapędy samobójcze). Kolejnym atutem tego dnia była
możliwość siadania tam, gdzie się
chce na wszystkich posiłkach.
- Annabeth!
Blondynka przystanęła na chwilę. W jej stronę truchtał
Grover. Na jego widok posłała mu szeroki uśmiech i poczekała, aż satyr ją
dogoni.
- Grover, miło cię widzieć- przywitała się.- Idziesz na
obiad?
- Tak. Widziałaś Percy’ego?
- Przez chwilkę, zaraz przed śniadaniem. A na Arenie był
przecież z tobą. A coś się stało?
Satyr pokręcił głową, ale minę nadal miał niewyraźną.
- Nie wspominaj dziś przy nim nic o walentynkach.
- Co?- Annabeth uniosła wyżej brwi.- Niby dlaczego?
- Alergia, której korzenie są bardzo głębokie, a
powody nieznane- wyjaśnił Grover. I choć brzmiał inteligentnie, to wyglądał na
zmartwionego.- Cholera, zapomniałem go ostrzec, że tutaj jest gorzej niż na
Manhattanie! Bo przecież tutaj został otoczony przez zgraję córek Afrodyty.
- Hmm… Czyli mam nic przy nim nie mówić o walentynkach?
Nie poruszać tego tematu? To będzie trudne, jesteśmy otoczeni bezmiarem kiczu i
tandety.
Poza tym, musiała przyznać, poczuła się zawiedziona.
Walentynki są jednak takim ładnym dniem… nie żeby ją to obchodziło. Ale tyle
zakochanych par, wyznań miłości, jeszcze więcej par… A poza tym to był dzień
przyjaciół! Tak, Annabeth o niczym więcej nie pomyślała, przecież to by było
głupie. A ona, jako córka Ateny, głupia być nie mogła.
Dlatego postanowiła, że nie wspomni nic o dzisiejszych
zwyczajach, przy Percy’m. A nawet będzie nie lubiła tego dnia razem z nim.
- Wiem.- Grover uniósł ręce w geście poddania się.- Ale
znam go wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że to jeden z tych corocznych dni,
w którym lepiej go nie drażnić.
- Jeden z…?- Annabeth musiała się uśmiechnąć.
- Tak.- Grover szybko pokiwał głową.- Zaraz po Święcie Dziękczynienia. Nigdy, ale to nigdy nie poruszaj przy nim tego
tematu. Chyba, że ty też jesteś zapalonym obrońcą praw indyków.
Annabeth z uśmiechem usiadła obok Percy’ego przy stole
Posejdona. Grover zrobił to samo, zajmując miejsce naprzeciw swojego kumpla.
Ten nadal wpatrywał się w ogromne pluszowe serce, dyndające niebezpiecznie nad
wejściem. Kwestią czasu było, aż cienka żyłka się zarwie i ten pluszowy
elemencik dekoracyjny złamie kark jakiemuś nieszczęśnikowi.
- Annabeth- mruknął, ściągając łokcie ze stołu i zerkając
na nią.- Wiesz, że pomyliłaś stoliki?
- Oczywiście, że wiem.
- No tak.- Percy posłał jej delikatny uśmiech.- To ja tu
jestem Glonomóżdżkiem.
- Dokładnie. Ale nie martw się. Pomyliłam stoliki, bo
dziś można mylić stoliki- wyjaśniła, celowo
nie przypominając mu z jakiej okazji.
- Aha. To już wiem dlaczego Clarisse może bezkarnie
maltretować dzieciaki Hermesa.
Grover ze współczuciem wychylił się w bok, żeby to
zobaczyć.
- Biedacy, ucieczka tu już nic nie pomoże- skwitował,
ale zaraz z powrotem się wyprostował.- To jak Percy? Po obiedzie rundka
na Mrocznym? Wezmę burito na wynos
i popatrzę z dołu jak sobie radośnie latasz, hmm?
- W sumie, dlaczego nie- chłopak na chwilę odzyskał
humor.
- Możemy pograć też w siatkówkę- powiedziała Annabeth.-
Albo po prostu pójść na plażę popływać, co ty na to?
- Chętnie. Pływanie przy nietopiącym się śniegu naokoło musi być super.
Widząc szeroki uśmiech córki Ateny nie potrafił go nie
odwzajemnić. Poza tym, w kieszeni spodni trzymał coś, co postanowił jej dać.
Nawet, jeżeli to burzyło jego ogromny
anty-walentynkowy mur, który z zaciętością budował od tak dawna. Ale cóż. Nie
zje dziś niebieskiego ciasta mamy, więc może też nagiąć lekko swoje zasady.
- Annabeth, bo ja…- zaczął, ale w tym momencie przerwał
mu rozemocjonowany różowy zając.
- Poczta Walentynkowa!- wydarła się Rose, wciskając
głowę a potem całą siebie z ogromnym koszykiem pomiędzy syna Posejdona, a
Annabeth.- Zobaczmy, czy jest tu coś dla naszych zakochanych gołąbków, od
zakochanych gołąbków.
Percy w tym momencie miał ochotę zapaść się pod stół,
nawet jeżeli to groziło uduszenie się tiulem. A sądząc z miny Grovera, jego
twarz przypominała kolor każdego walentynkowego serca które dziś zobaczył (i
którymi obkleili jego piękny domek!). Za to Ann tylko się zaczerwieniła, jednak
szybko odzyskała zimną krew i cierpliwie przypomniała Rose:
- Nie jesteśmy zakochanymi gołąbkami. Tylko przyjaciółmi.
- Aha, wiem. To tylko kwestia czasu- rzuciła radośnie,
nawet na nią nie patrząc. Wyciągnęła ze swojego koszyka jedną walentynkę i
podała ją szarookiej.- Annabeth Chase. Proszę! Chcesz wiedzieć od kogo,
zapamiętałam!
Córka Ateny wzięła złożony czerwony papier, a kiedy go
otworzyła, parsknęła śmiechem. Percy, wyraźnie tym zaciekawiony wyciągnął
szyję, próbując zobaczyć coś poza różowymi falbanami.
- To od Christy- zawołała rozpromieniona.- Ojej,
narysowała mnie jak morduję Meduzę, to takie
urocze!
Percy miał dość inne skojarzenia odnośnie określenia
„urocze”, ale nic nie powiedział. Za to niestety, Rose powiedziała, i
powiedziała to czego nie chciał usłyszeć.
- A ty, głupku, nic nie narysowałeś- ofuknęła go. I
(dzięki bogom!) bardziej dyskretnie, bo się nachyliła i ściszyła głos, dodała:-
Mówiłam ci, jak jej nic nie dasz, to za miesiąc będzie chodzić z kimś innym.
Kto jej dał walentynkę.
- Z Christy? Przecież to jej młodsza siostra.
Rose zgromiła go wzrokiem.
- Wiesz o co mi chodzi, głupku!- szepnęła
konspiracyjnie, marszcząc przy tym brwi. A chwilę potem rozemocjonowana
wyciągała z koszyka tuzin jednobarwnych koślawych serc i kartek.- A to dla
Percy’ego Jacksona! –oznajmiła uroczyście, po czym cisnęła mu je przed oczy.-
O! Ta jest ode mnie!
Percy z przerażeniem na chybił trafił wyciągnął jeden z
podarunków. Wolał nie wiedzieć od kogo to jest, ani co zawiera.
- Ja muszę lecieć, na razie.- Tryliard
brokatowych serduszek zasypało całej trójce włosy i jedzenie.- Wesołych
walentynek!
Po czym w podskokach (jak zając; chyba ktoś pomylił
święta upierając się, że ten gryzoń nawiedza dzieci na Wielkanoc) oddaliła się
do kolejnych nieszczęśników. Percy spojrzał się na Grovera, który odchrząknął
zmieszany.
- Cóż- zaczął, szukając mocnych stron tego wydarzenia.-
Przynajmniej masz grono wielbicielek. W szkole nie dostawałeś nic, poza
karteczką „kopnij mnie, kochanie” przyczepioną na plecach.
Bądź co bądź musiał przyznać Groverowi rację. Co nie
zmieniało faktu, że nie zamierzał czytać tych liścików i nabazgranych napisów.
Jeszcze ktoś by się przypadkiem podpisał, a wtedy syn Posejdona nie umiałby
przejść obok tej osoby spokojnie.
Jednak samo dawanie walentynek nie odebrał źle. Przecież
sam miał w kieszeni jedną dla Annabeth. Po którą właśnie sięgnął.
- Annabeth, słuchaj, bo ja…
- Nie przejmuj się- wtrąciła córka Ateny, klepiąc go
pocieszycielsko po ramieniu.- Grover mi powiedział o twoim stosunku do tego
dnia. Możemy pozbyć się tych wszystkich karteczek.
- Tak, ale…
- Oj, Percy, nic się nie martw. Ja też nienawidzę tego
dnia. Dawanie innym tych wszystkich prezencików jest bezsensowne, oraz tylko i
wyłącznie służy celom komercyjnym!
- Nie o to mi chodziło…
Ręka Percy’ego zastygła w bezruchu, ściskając kartkę,
którą zamierzał właśnie wręczyć Annabeth. Jako dobry przyjaciel, rzecz jasna.
Nic więcej.
- Kartka od Christy mnie ucieszyła, bo często dostaje od
niej takie rysunki- ciągnęła blondynka, machając malowidłem. Annabeth miała na nim
zeza, a Meduza bardziej przypominała Pana D., niż siebie.- Więc to nie jest
tak, że ona sobie o mnie przypomniała tego jednego dnia. Średnio co tydzień
otrzymują swoją podobiznę, która ma obłąkane spojrzenie i krzywe nogi, ale to
pomińmy.
Mówiła o tym z takim przekonaniem, że syn Posejdona
musiał ze zrozumieniem pokiwać głowa i przyznać jej rację. Nagle stracił
pewność siebie i coraz mniej był pewny, co do wręczenia Annabeth tej kartki.
Skoro ona też nie lubiła walentynek, to po co się poświęcać?
- Ale to inna sprawa- skończyła wywód, po czym rzuciła
wesoło:- A o co tobie chodziło, Glonomóżdżku?
Percy rozłożył bezradnie obie ręce, wymuszając lekki
uśmiech.
- O nic, ja też uważam, że te obdarowywanie się raz do
roku jest bez sensu.
A czerwona kartka nadal
gniotła się w jego kieszeni.
- Silena, widziałaś gdzieś Percy’ego?
Annabeth wspięła się po schodach do stołówki i omiotła
szybko wzrokiem pozostawione tu pobojowisko, które sprzątała grupa nimf. Silena
pomagała im, jednocześnie nakrywając do kolacji i już szykując każdy stolik.
Talerze zostały zaopatrzone w kwieciste serwetki, a każda drewniana ława w
obrus, z wyhaftowanymi serduszkami.
- Nie, chyba poszedł z Groverem do stajni- zamyśliła się
brunetka, podchodząc do Annabeth. Była od niej odrobinę wyższa, a poruszała się
z taką gracją, że to córka Ateny czuła się większa, potężniejsza i niezdarna
przy niej.- A coś się stało?
- Nie, po prostu chciałam mu pomóc- mruknęła.
- Pomóc? Coś się stało?
- Nie, nie, nic wielkiego- wyjaśniła, lekceważąco
machając ręką.- Po prostu czternasty luty działa mu na nerwy. I nie ma dziś
najlepszego humoru.
Ku jej uldze Silena nie była jedną z tych córek
Afrodyty, która miała bzika na punkcie dzisiejszego dnia. Zamiast tego
przybrała zatroskany wyraz twarzy i splotła ręce przed sobą.
- No tak, niektórzy nie doceniają magii tego dnia.- Jej
wzrok pomknął w dół i nagle się zatrzymał. Kiedy na przeniosła go na córkę
Mądrości, wyglądała na trochę oburzoną.- Annabeth, wyrzuciłaś czyjąś
walentynkę?
- Słucham? Nie, mam ją już w półce nocnej, Christy
byłoby smutno…
- To co to jest?- przerwała jej córka Afrodyty. Schyliła
się i podniosła z ziemi złożoną nierówno w poprzek, czerwoną kartkę. Wyglądała
na trochę… „znoszoną”, rogi miała powyginane, w jednym miejscu była naderwana.
- No zobacz, przecież tu wyraźnie pisze „dla Annabeth”.
- Jest napisane- poprawiła ją odruchowo córka Ateny,
lekko zamyślona.
Charakter pisma już gdzieś widziała. Czyżby Malcolm
został zmuszony przez Christy do okazywania braterskiej miłości? Raczej w to
wątpiła. Poza tym, jej brat inaczej pisał, estetyczniej. Te kulfony, które… ekhem… ozdabiały czerwony papier ledwo
dało się rozszyfrować. Wzięła do rąk znalezisko, lekko zdumiona.
- Faktycznie, to dla mnie. Ale ktoś to wyrzucił, to
znaczy, że nie chciał, żebym to dostała.
- Rób jak chcesz.- Silena wzruszyła ramionami,
uśmiechając się do niej promiennie.- I pozdrów Percy’ego jak go znajdziesz.
Obiecuję, że już nigdy nie ozdobimy jego domku, skoro tak tego nie lubi.
Szarooka kiwnęła jej głową, ale była zbyt zajęta znaleziskiem.
Kiedy schodziła po schodach nadal nie mogła się zdecydować, czy przeczytać
zawartość, czy nie. Mogłaby tylko rzucić okiem, a jakby była anonimowa, to
raczej nic by się nie stało. A jakby była podpisana? To nic- udawałaby
głupią i nie przyznała się autorowi, że jednak upominek wpadł w jej ręce.
W końcu ciekawość zwyciężyła, bo pokonując ostatnie
schodki wzięła głęboki wdech i otworzyła kartkę.
I nie umiała się nie zaśmiać do siebie.
Najbardziej rzucał się w oczy napis: „To tylko-przyjacielska-kartka, nie
zabijaj mnie i nie myśl, że to wyznania miłości”. Annabeth
prychnęła, ale czytała dalej:
„ No tak, bo Walentynki do dzień przyjaciuł.
A t Ty,
Annabeth, mam nadzieję jesteś moją przyjaciółką. Więc chciałbym rzyczyć życzyć
Ci wszystkiego najlepszego. (I przeprosić za błędy- dyslekcja dyz sama
najlepiej wiesz co, Mądralińska)”.
Nie miała wątpliwości od kogo ją dostała. To znaczy- kto
to napis… nabazgrał. A ona wygłosiła taki monolog o tym, jak bardzo nie lubi
dostawać walentynek. Co jej strzeliło do głowy? Choć
z drugiej strony była potwornie zadowolona. Skoro Percy był zagorzałym
anty-walentynkowym człowiekiem, to ile musiało go kosztować napisanie takiej
kartki. Ale mimo to postanowiła, że się nie przyzna przed
nim do tego, że znalazła tą kartkę. Skoro ją wyrzucił, nawet jeżeli to przez
jej słowa na temat dawania sobie w tym dniu prezentów, to i tak jej nie dał- to
znaczyło, że nie powinna jej przeczytać. Więc nie powinna się przyznawać, że
jednak to zrobiła.
Rozpromieniona (i prawdopodobnie czerwona), złożyła
przyjacielską-walentynkę dwa razy i wsunęła do kieszeni spodni. A potem, nie
przestając uśmiechać się do samej siebie i każdego napotkanego herosa, ruszyła
w stronę stajni.
Pierwsza!
OdpowiedzUsuńŚwietne, naprawdę mi się podoba.
UsuńJa też nie lubię walętynek (p.specjalna). Głupie są... ;/
Hahaha! Króliczki, zajączki, serduszka...Padłam w tym momencie z zającem walentynkowym :*
Bjutiful! Bjutiful i tyle xD
~Wikkusia
Fajne;* Naprawdę ciekawe... Tylko szkoda, że Percy nie dowiedział się o tym, że Annabeth dostała walentynkę. Ale i tak świetne! Uwielbiam wasze pisanie jesteście super!
OdpowiedzUsuńświetne! Takie nie przesłodzone, ani nic. Wszystko w odpowiedniej ilości. Do tego humor, do tego akcja i fabuła. No wszystko jest. opisy, dialogi- bomba. Rose tiulowy zając powala, tak, wiadomo skąd tradycja zająców na wielkanoc ;D Jak ja kocham takie sytuacje- Percy się przełamuje dla Ann, a ta dla niego kłamie, czym oboje sobie szkodzą w sumie. I... ach, Silena! To zabolało...!
OdpowiedzUsuńWyczekuję niecierpliwie prac związanymi z HP, bo- Ann to nie twoja wina- ta tematyka zawsze mnie bardziej bawiła i uważam, że można w niej więcej! Czekam niecierpliwie!
Przepraszam, że dopiero teraz, ale nie miałam czasu napisać wcześniej. Szkoła... Rozumiecie.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobało. Fajnie, że nie zrobiłyście z tego romantycznej historyjki. A raczej nie zrobiłaś.
Rozwaliłaś mnie na tym, jak Percy napisał walentynkę dla Annabeth, a ona mu powiedziała, że też nie lubi ich obchodzić ;)
Soki, że tak krótko, ale naprawdę nie mam za dużo czasu. Czekają mnie cztery sprawdziany z angielskiego w najbliższym czasie... Zazdroszczę tym, co dopiero mają ferie... :(
~ Dańka