Przepraszamy za taką dłuuugą przerwę. Piper miała egzaminy, tak tak, ona jest nie winna. Teraz to ja zawaliłam sprawę. Przyznaję bez bicia- nie pisałam przez miesiąc, bo w szkole, w życiu prywatnym, w domu działo się za dużo. Nie, nie działo się źle. po prostu było intensywnie, więc nie miałam głowy do pisania. No, a że Piper wróciła, to czas na Fielga Trujdze/Wakacje z o.o.
Uwaga. Igram z życiem, bo teraz kolej Piperka na rozdział. Ale, że ten mały gnom mi zniknął, a jest już czwarty dzień maja... wstawiam rozdział i idę się chować przed nią. oby nie miała mi tego za złe. Cóż, jesteśmy na etapie, gdzie nasze części się nie pokrywają, dopiero pod koniec, gdy Rowllens przyjedzie do obozu padnie informacja, że Nicolas i Es są już na miejscu od paru godzin.
Co w tym rozdziale nowego?
Z fabuły nic, ale jestem zadowolona z poprawek. Dodałam chyba lepsze rozmówki Rowllens i Thomasa, jestem zadowolona z ich relacji. I kiedy pojawia się Amy, ona i Thomas nie są dla siebie anonimowi (rozmawiają o postaciach Wam już znanych- Charlesie, Oscarze, Jenny- gdy pisałam to pierwszy raz nie miałam szczerze pojęcia, że będzie istniał jakiś Charles). Teraz, gdy sama już poznałam te postaci i wymyśliłam im sposób na życie mogę w pełni oddawać obozowe znajomości. Cóż, możliwe że przesadziłam w drugą stronę, ale jestem zbyt oczarowana wizją tych wszystkich nastolatków wracających do OH na wakacje, do swoich przyjaciół, nie-przyjaciół, rodzeństwa i znajomych, że aż się sama uśmiecham.
Tak więc ten rozdział mogę polecić.
Wasza Ann ((:
ROWLLENS IV
Obudziłam się leżąc twarzą w stercie wypchanych
pierzem poszewek, które były cholernie wygodne..
- Mamo, jesteś boska- wymruczałam bardziej do siebie, bo
i tak mama by mnie nie usłyszała.
Ojej, jak miło, mama zmieniła mi pościel na świeżą i
pachnącą… O nieee… muszę wstać do szkoły, pomyślałam jęcząc i przekręcając
się na plecy, nadal z zamkniętymi oczami, zasłaniając twarz jedną
z poduszek. Coś chropowatego przesunęło się po mojej twarzy i coś zapachniało
ogniskiem. Zignorowałam to, ziewając sennie. Moim większym zmartwieniem było
wstanie i pójście go tej cholernej szkoły. Jak ja nie lubię
tej katowni, dobrze, że wczoraj ją spali…
I wtedy przypomniałam sobie wszystko, co wydarzyło się
wczoraj.
- Ayyy!
Nie tyle co krzyknęłam, co wydałam z siebie zdławione
westchnienie, siadając na baczność.
Zamiast zobaczyć mój śliczny mały pokoik, w mieszkaniu
dwie przecznice od mojej ukochanej placóweczki edukacyjnej, ujrzałam jakiś
obcy elegancki pokój wyjęty niczym z wiktoriańskiej Anglii, ale w
dobrym guście. Pomieszczenie było spore, z aż przerażająco wysokim sufitem,
wielkim łóżkiem, na którym leżałam zaplątana w pościel, z kilkoma oknami i
stołem z trzema krzesłami. Na jednym z nich siedział chłopak o czarnych włosach
i z szelmowskim uśmiechem na ustach. Przyglądał mi się z rozbawieniem. Miał na
sobie te samo ubranie co wczoraj, tylko koszula była wyjęta z czarnych spodni,
rękawy zawinięte nad łokcie. Krawat i marynarka zniknęły, tak jak resztki
udawanej powagi i pedanterii.
Podciągnęłam jak najwięcej kołdry się dało pod brodę i
zmarszczyłam brwi.
- Co ty mi zrobiłeś?- zawołałam od razu, opatulając się
kołdrą.
Starałam się wyglądać groźnie, ale miałam dziwne
wrażenie, że wyglądałam co najwyżej jak rozwścieczony kurczak. I
znając życie, moja poranna fryzura zbliżona bardziej do owcy, a nie człowieka,
nie pozwalała mi na poważny wygląd… Do tego czułam już te czerwone wypieki na
twarzy, zapuchnięte oczy, pewnie odciśnięte marszczenia poduszki na twarzy…
Tak, stanowczo nie wyglądałam groźnie, co najwyżej wzbudzałam litość i chęć
wysłania SMSa o treści „Pomagam(bardzo!)”. No cóż, przywykłam.
- Co ci zrobiłem?- zapytał zdumiony Thomas unosząc brwi.
Cyniczny aktorzyna, jak ja kocham takich ludzi…!- Tylko herbatę. Po śniadanie
musimy wstąpić gdzieś po drodze, przykro mi.
- Ha. Ha. Ha-
parsknęłam, cedząc słowa jedno po drugim, co chłopak zignorował.
- Niedaleko podobno jest mała kawiarenka, mają tam pyszne
ciasto francuskie i drożdżówki. Chyba, że się odchudzasz, wtedy zawiozę cię do
jakiegoś fast foodu, żebyś się wkurzyła. Odchudzasz się?
Dowcipniś się znalazł. Wściekła zwlokłam się z łóżka omal
nie zaliczając bliższego spotkania twarzy z podłogą, przez nogi owinięte jak
mumia w prześcieradło. Jednak skończyło się tym, że jedynie klapnęłam na tyłek,
ale szybko się podniosłam razem z materiałem, w który cały czas się zawijałam.
Kątem oka zauważyłam, że cała pościel jest szara, a na materacu znajduje się
zbiorowisko jakichś okruszków i tynku.
- Co my tu robimy i jak się tu znalazłam?- zapytałam
gniewnie zarzucając prześcieradło na ramiona. Ku mojej ogromnej uldze,
odkryłam, że jestem całkowicie ubrana. Materiałem otulałam się tylko dlatego,
że było mi zimno i czułam się nieswojo, że ktoś obcy i szurnięty widzi mnie w
czymś, w czym spałam.
- Jak chcesz być poważna, przypominasz Hagrida- zauważył,
dzieląc się ze mną tym odkryciem bardzo rzeczowym tonem.
- Dupek!- syknęłam, jednak moja ręka odruchowo
powędrowała stronę brody, odgarniając kurtynę włosów z twarzy, oraz te, które
się poprzyczepiały do moich policzków jak spałam.- A teraz mów, gdzie jestem i
co się dzieje.
Thomas westchnął ostentacyjnie.
- Myślałem, że to już wczoraj przerabialiśmy.- Oparł nogi
o krzesło naprzeciwko niego i zaczął słodzić swoją herbatę.- Ile łyżeczek?-
Uniósł pytająco brwi, nie odrywając wzroku od cukiernicy.
Prychnęłam zła, że się tak zachowuje i najbezczelniej w świecie
mnie zbywa, ale opadłam z impetem na trzecie wolne krzesło, to które stało po
drugiej stronie stołu.
- Dwie.
- Dwie.
- Nie za słodko?- spytał, ale posłodził tyle ile chciałam
i przesunął w moją stronę po stole kubek z napojem o mały
włos jej nie rozlewając. Złapałam herbatę i przyciągnęłam ją do
siebie.- No tak, nadrabiasz niedobór słodkości, rozumiem.
- Pfff- wyrwało mi się, ale złapałam naczynie i
przyciągnęłam do siebie.- Jeżeli tak, to ty musiałbyś dziennie zjadać z cztery
kilogramy cukru, a na razie i tak efektu nie widać- warknęłam, po czym już
uprzejmiej zapytałam:- To co? WyjaŚnisz co tu robimy?
- Pocisnęłaś Rowllens, nie powiem- rzucił rozbawiony.-
Przyjechaliśmy tu wieczorem, jak zaczęło się ściemniać. Pomyślałem, że wolisz
wyspać się w hotelu, niż skulona na twardym fotelu w samochodzie, jak
przespałaś resztę wczorajszego dnia.
Brzmiało to jak wypominanie mi czegoś, więc tylko wzruszyłam
ramionami i zaczęłam powoli mieszać łyżeczką napój, nie patrząc na
chłopaka. Jeżeli oczekiwał, że będę dla niego miła i przestanę traktować jak do
tej pory, to się mylił. Nadal byłam na niego wściekła, że mnie porwał i nie
chce powiedzieć, gdzie mnie zawozi…
Przepraszam! Tłumaczył mi.
Ale chyba nie myślał, że uwierzę w bajeczkę o greckich bogach i jakimś „obozie”.
Niech się wali, miałam prawo wiedzieć, prawda?
Korzystając z okazji przesunęłam prześcieradłem po twarzy
i włosach. Nagle zaczęłam się zastanawiać, czy wyglądam bardzo źle i jestem
cała w sadzy i popiele. Biały materiał od razu zrobił się lekko szarawy, ale
tragedii nie było.
- Przeniosłem cię tutaj, jak kupiłem jedną noc- ciągnął
poprawiając się na krześle.- Nie martw się, wszystko na mój rachunek. Swoją
drogą masz cholernie twardy sen; nie obudziłaś się nawet, gdy położyłem cię na
schodach, żeby otworzyć drzwi do pokoju- zmienił nagle temat i pokiwał z
uznaniem głową.- No, tak dokładniej to wypadłaś mi z rąk i byłem pod
wrażeniem, że nadal nie kontaktowałaś. Choć, jakby się zastanowić, to może
właśnie dlatego nie kontaktowałaś.
- Upuściłeś mnie na schodach?!
- Od razu upuściłeś- wywrócił oczami, ale zignorował
fakt, że czekałam na wytłumaczenie tego niedopatrzenia, które
wyjaśniało powstanie siniaka na prawej łydce oraz źródło bólu prawego lewego
żebra, i ciągnął:- Zdjąłem ci tylko buty i ten sweter zakonnicy…
- To zwykły dłuższy sweter- prychnęłam urażona,
jednak delikatnie uśmiechnęłam się.
- Mniejsza o to. Po prostu nie chciałem ryzykować życia i
dotykać czegokolwiek innego, żeby ci się wygodniej spało.
- Słusznie- mruknęłam i przyłożyłam kubek do ust.-
Powiedz mi tylko, że spałeś obok mnie, to i tak zginiesz.
- Stać mnie na dwa pokoje Rowllens, nie jestem aż taki
skąpy- wywrócił oczami pobłażliwie, odstawiając pusty kubek po swojej
herbacie na stół.- A teraz pakuj się i jedziemy dalej. Na obiad będziemy na
miejscu.
O i tu się pojawił pewien problem. Thomas miał inny
pomysł na życie i ja zupełnie inny. Zaczynając na tym, że nie miałam zamiaru dać
się wcisnąć do tego śmierdzącego nowością i luksusem auta, a kończąc na tym, że
chciałam znaleźć się jak najdalej od psychopaty z sokołem na sumieniu. Jednak
na szczęście spodziewałam się, że chłopak będzie chciał wywozić mnie do tej
swojej sekty, więc zdążyłam już wymyśleć co powinnam zrobić i spokojnie
przeciągnęłam się na krześle.
- To pa, miło było.
- Co ty tam bełkoczesz?- mruknął, unosząc brwi z
cynicznym uśmieszkiem.
- Nie pojadę z tobą nigdzie- oznajmiłam, przybierając
współczujący wyraz twarz.- Zadzwonię w recepcji na policję i odwiozą mnie do
domu. A ciebie do wariatkowa.
Widzicie? Miałam rację- jak jest ciężki moment nigdy nie
należy panikować. (Tak, powiedziała ta, która wczoraj siedziała spokojnie, a
nie biegała po pustkowiu histeryzując.) Najgorsze było, a teraz los przyniósł
jakieś szanse, z których trzeba skorzystać. Jesteśmy w hotelu? No cudownie, w
każdej nawet największej ruderze jest choć jeden telefon! A ten hotel wyglądał
na dosyć luksusowy, więc nie zdziwiłam się widząc telefon już przy półce
nocnej.
Thomas jednak zamiast ogłuszyć mnie lub siłą wywlec z
tego pokoju, wywrócił oczami, wzdychając znudzony.
- Jesteś równie uparta…nieważne. Chica, mówiłem ci już- skoro wiesz kim
jesteś, jesteś zagrożona.
- Od szesnastu lat wiem kim jestem i moim jedynym
zagrożeniem była deprawująca szkoła i znajomi, których podejrzewałam o przyjaźń
tylko ze względu na moją rzekomą popularność- odparowałam.- I dopiero od
wczoraj nie wiem kim jestem i to przez ciebie.
- Rozumiem. Przy mnie wiele kobieto o tym zapomina.
A teraz się pakuj.
- Nie- odparłam lekko, zirytowana jego tonem.
Mówił o tym jak o prognozie pogodny, jakby wiedział, że prędzej czy
później i tak mu ulegnę. Nie, ja nie miałam takich planów!- Nie pojadę z tobą,
prędzej zjem tą łyżeczkę.- Pomachałam mu metalowym sztućcem i ostentacyjnie, z
brzdękiem odłożyłam ją na stół. Thomas przechylił głowę, gdy spojrzał się na
łyżeczkę.
- To będzie dość nietypowy widok i na twoim miejscu
obawiałbym się…
- Kretynie, chodziło o to, że nie zjem tej łyżeczki- fuknęłam z politowaniem. Thomas ścisnął
cynicznie wąskie usta, ale jednak kiedy się odezwał, mówił bardzo spokojnie.
- Rowllens, naprawdę po tym co ci pokazałem wczoraj,
nadal mi nie wierzysz?- westchnął zblazowany.
- Nie- powtórzyłam. Wzruszyłam ramionami i zaraz
zawołałam poruszona:- Porwałeś mnie!
- Oj przestań- mlasnął zdegustowany wykrzywiając się i
odchylając głowę w bok.- Daj spokój z tym porywaniem, czuję się jak jakiś
początkujący pedofil albo psychopata.
- Pedofil? Raczej nie, jesteś w moim wieku- prychnęłam.-
Jesteś po prostu szajbnięty, ot co.
- W twoim wieku…? Na pewno nie- pokręcił przecząco głową
i uśmiechnął z wyższością. Zachowywał się jak mały chłopiec, którego ktoś
właśnie nazwał „dzieciak” a ten…oj nie ważne.- Ale początkujący na pewno.
- Mówisz?- uśmiechnął się szczerze rozbawiony.
- Tak. Jakbym ja kogoś porwała- powiedziałam, celowo
używając tego słowa- miałabym plan.
- Miałem plan, był genialny.
- Ach tak?- uniosłam jedną brew. Wiedziałam, że mijam się
z celem, dyskutując z nim o tym, ale jakoś nie umiałam zakończyć tej rozmowy.-
Przytrzymać mi drzwi od komisariatu i myśleć, że uwierzę w historyjkę o sekcie
szczęśliwych hybryd?
Chłopak udał, że się zastanawia, a po chwili rzucił:
- Mniej więcej. Z naciskiem na mniej.- Nie traktował mnie
poważnie, ta sytuacja go bawiła. I zachowywał się tak, jakby się nie martwił,
że mu ucieknę, jakby był pewny, że pojadę z nim dalej i wszystko się skończy
szczęśliwie. Szczęśliwie dla niego, cholera.- A ty Rowllens, jaki miałabyś
pomysł, na lepsze porwanie? Tradycyjnie kijem w łeb, czy może załadować cię do
bagażnika?- Uśmiechnął się jak wilk, rzucając mi pełne politowania spojrzenie.-
Jestem otwarty na propozycje, szczególnie, że z tego co słyszę, chyba będę
musiał wypróbować którąś.
- Mniejsza o to- przerwałam.- Ważne jest to, że chcę do
domu i tam się dostanę. Ha, i co?
Thomas patrzył się na mnie bez wyrazu. Wyglądał jakby był
śpiący- lekko opuszczone powieki nadawały mu pobłażliwy wygląd. Kiedy tak
siedział, jedną rękę trzymając w kieszeni spodni, a drugą na kubku herbaty, jego
spojrzenie zdawało się krzyczeć „Nigdy więcej, aż tak nie nagrzeszyłem, żeby tu
siedzieć”. W końcu przymknął oczy, westchnął, i niczym starszy brat popatrzył
się na mnie znudzony tą kłótnią.
- Dobra, załatwmy to tak. Widziałaś, jak zabijam tego
biednego ptaszka, tak? Przecież to nie było normalne, ja na twoim miejscu
chciałbym to wyjaśnić.
Mina mi automatycznie stężała i popatrzyłam na niego z
frustracją.
Cholera.
No i tu mnie miał. Ciekawość. Czy chciałam się
dowiedzieć? Oczywiście. Nawet powoli zaczynałam chcieć pojechać z nim dalej,
byleby wyjaśnić tą sprawę. Oczywiście bałam się, że to co tam zastanę to będzie
coś strasznego, jakiś obóz, więzienie czy sekta, ale jednak…
Wściekła, że jednak coś we mnie dało się przekonać
podwinęłam nogi pod siebie, siedząc na krześle po turecku. Rytmicznie wybijałam
paznokciami melodię na ściance kubka z herbatą. Nie mogłam tak po prostu się
zgodzić, wiedziałam, że to by było idiotyczne. No ale jednak już teraz miałam
wyrzuty sumienia, że to może być prawda i ominie mnie świetna zabawa. Coraz
poważniej rozważałam dalsze praktykowanie złotej zasady Rowllens: „Rób głupie
rzeczy, w końcu i tak się z nich wywiniesz”. Na komisariacie się sprawdziło?
Tak. Gdybym teraz zbiegła do recepcji i wezwała policję? Tak, i z tej sytuacji
zwiałabym cała i zdrowa. Więc skoro to działa…czemu nie zaryzykować dalej…?
- Czy istnieje coś, czym możesz mnie zapewnić, że jak
pojadę tam i nie przejdę na waszą wiarę w herosów i bogów greckich, to
odwieziesz mnie do domu?- zapytałam rzeczowo po chwili milczenia.
- Tak.
- Hmm, no uroczo. A może konkretniej…? Chyba nie myślisz,
że uwierzę ci na słowo.
Thomas uśmiechnął się pod nosem, kręcąc z rezygnacją
głową.
- Mogę ci przysiąc na Styks-
oznajmił, a gdy zauważył cyniczne spojrzenie spod uniesionych
brwi zaśmiał się krótko i wyjaśnił:- Jak jakikolwiek heros złamie taką
przysięgę umrze w jakieś pół sekundy.
- Ta, a ja jak policzę do dziesięciu od tyłu to
ulęgnę autodestrukcji- skwitowałam przekrzywiając głowę w geście
niedowierzania, pokazując mu mój stosunek do tego absurdu.- Skąd mam wiedzieć,
że ta przysięga to nie bujda i nie mam gwarancji, że potem mnie odwieziesz?
- Tu akurat musisz mi zaufać. Przysięgam na Styks, że
jeżeli nadal nie będziesz wierzyła to odwiozę cię do twojego domu. Nawet
przytrzymam drzwi jak będziesz tam wchodzić. No i jeżeli chcesz gwarancji, to
mogę co najwyżej obiecać na Styks, że przysięgą na Styks jest autentyczna.
Przez chwilę nie odzywałam się, patrząc na niego z
niechęcią i konsternacją.
- Nie mam czego pakować, możemy jechać- mruknęłam w końcu
i również dopiłam herbatę.
- Mądra decyzja- oznajmił Thomas uśmiechając się szeroko.
Zignorowałam go i fakt, że pozwoliłam się przekonać, choć
miałam do tego nie dopuścić. Starałam uznać to za wypadek przy pracy; zgodziłam
się, bo jestem ponad i chcę wiedzieć co tu się dzieje. Odrzuciłam prześcieradło,
którym się opatulałam na łóżko i jako tako je pościeliłam. Ogólnie nie musiałam
nic brać z tego pokoju, więc mogliśmy już iść.
- Dobra. Ale weź prysznic, zanim znowu wsiądziesz do tego
auta. Sypie się z ciebie przy każdym ruchu i wyglądasz jakbyś spędziła miesiąc
na gruzowisku- posłał mi przesłodzony uśmiech i podniósł się z krzesła.- Czekam
na parkingu, Rowllens.
Nadal miał na sobie czarne spodnie, koszulę już nie wsadzoną
w nie, tylko wyjętą na wierzch i nie dopiętą pod szyją. Thomas zabrał z oparcia
krzesła czarną marynarkę i ruszył do drzwi. Znowu wyglądał jak jakiś tajny
agent z tanich filmów szpiegowskich.
- Możesz przestać mówić na mnie Rowllens? Wolę Victoria. Vicky-
zapytałam go, kiedy był już przy wyjściu. Odwrócił się twarzą do mnie. Kąciki
jego ust niebezpiecznie drgały.
- Nie lubisz tego, Rowllens?- zapytał, a ja pokręciłam
głową.- W takim razie nic ci na to nie poradzę. Rowllens brzmi o wiele lepiej i
bardziej seksownie niż Vicky.
Kiedy po raz pierwszy Thomas omal nie wypadł z jezdni,
skręcając na ostrym zakręcie, zaczęłam się po poważnie zastanawiać co znowu ja
robię w tym samochodzie. Jednak kiedy omal nie przejechał jakiegoś rowerzysty,
pomyślałam, że na pewno nie powinno mnie tu być.
Ten facet jeździł jak chciał. A wcześniej zachowywał
pozory, ściemniacz jeden… Co prawda, nie licząc popisywania się i obracania
samochodu w miejscu na zakrętach oraz lekceważenia znaków drogowych, nigdy bym
nie przypuszczała, że Thomas nie ma prawa jazdy. Jeździł w miarę okej, nie
szarpał samochodem jak przyspieszał, płynnie hamował. Podsumowując jeździł jak
pirat drogowy ale z umiejętnościami. Pewnie inny facet nazwał by te akty próbne
samobójstwa (i co ważniejsze mojego zabójstwa), ‘niezłymi driftami’ albo
‘fajowskimi trikami’ ale ja jednak byłam kobietą i takie rzeczy jedynie mnie
irytowały.
- I jak tam, chica?
Zadowolona z decyzji?
- Daj mi spokój- mruknęłam zirytowana. Nie lubiłam, gdy
ktoś zmuszał mnie do zmiany zdania. To wyglądało, jakbym nie miała własnego
rozumu i była ustępliwa.
- Zadowolona czy nie, mam coś dla ciebie- powiedział.
Zmarszczyłam brwi, zdumiona. Thomas, nie przestają się
uśmiechać, jedną ręką sięgnął po marynarkę, która leżała na tylnym siedzeniu.
Trzymając jedną ręką kierownicę i nadal jadąc dość szybko szukał czegoś w
kieszeniach garnituru, a ja odmawiałam pacierz, żeby nie zginąć. Aż w końcu się
wyprostował i bardzo zadowolony z siebie podał mi… łyżeczkę?
- Co to jest?
- Twoja obietnica- oznajmił potrząsając dłonią, w której
trzymał łyżkę.- Prędzej zjesz tę łyżkę, niż ze mną pojedziesz, zapomniałaś?
Posłałam mu zblazowane spojrzenie, uchylając okno. Obróciłam
głowę, patrząc się spod opuszczonych powiek na drogę przed nami. Nie
zaszczycając go już ani jednym zerknięciem wyciągnęłam z jego dłoni sztuciec i
wywaliłam przez okno.
Ignorując śmiech Thomasa i jego zwycięski uśmiech,
osunęłam się w fotelu i udawałam, że wcale się nie uśmiechnęłam.
Jednak mimo złudnego komfortu jazdy było dość nudno.
Chłopak przez większość drogi milczał, co jakiś czas czułam na sobie jego
spojrzenie. Jednak za każdym razem, gdy się odwracałam, by go na tym przyłapać,
uciekał swoimi brązowymi oczami na jezdnie.
Na jego obronę mogę jedynie powiedzieć, że na początku
próbował ze mną rozmawiać. Oj, próbował. Wyczerpał chyba swój limit
uszczypliwych i trafnych uwag na najbliższy miesiąc. No dobrze, muszę przyznać.
Kiedy znudziło mu się bycie cynicznym i irytująco sarkastycznym zaczynał być
miły. To wyglądało tak, jakby zaczął być przyjazny, gdy już się ze mną oswoił.
A na pewno z myślą, że jesteśmy na siebie skazani, więc może lepiej pogadać.
Więc gdy przestał mnie gasić i docinać mi w co drugim zdaniu, i gdy wywaliłam
przez okno kolejną łyżeczkę, którą znalazłam w schowku samochodowym, był nawet
do przeżycia. Najwyraźniej taka podróż nie była szczytem jego marzeń,
potrzebował towarzysza do rozmowy. Ale nawet gdy przestał zachowywać się jak
narcystyczny cynik, to ja nie dawałam mu szansy na polubienie się. Tylko
burczałam coś w odpowiedzi, ewentualnie marudziłam i narzekałam. Chyba byłam
bardziej wredna niż on, ale cóż poradzę… Po prostu miałam dosyć, nie czułam
potrzeby zacieśniać więzi z moim porywaczem.
- Głodna jestem- oznajmiłam mu, kiedy właśnie prawie nie
wypadł z drogi, popisując się swoimi umiejętnościami kierowcy rajdowego.
Thomas mruknął coś pod nosem, że jest niedoceniany.
Jednak nie dał po sobie poznać, że jest zły, że nie skaczę z radości po każdym
jego kaskaderskim popisie. Oho- już się do tego rwę. A jak przez to umrzemy, to
osobiście pierwszą rzeczą, jaką zrobię w zaświatach, to wynajmę samochód i go
rozjadę. O, albo dla lepszego efektu wypożyczę traktor. Ewentualnie kombajn
albo kosiarkę. W przypływie furii taki motorek emeryta na baterie.
- Wolisz hot doga na stacji benzynowej, czy zatrzymać się
przy jakimś sklepie, żebyś kupiła sobie jabłko?- zapytał, spoglądając na mnie.
Najgorsze było to, że mówił całkowicie poważnie.
- No wiesz co?- żachnęłam się.- Jak już mnie porwałeś, to
może przynajmniej wysiliłbyś się i zabrał mnie do jakiejś kawiarni, albo
chociaż piekarni po świeże drożdżówki!
Thomas stłumił śmiech i tylko uśmiechnął się szeroko.
- Rowllens, to nie jest wycieczka krajoznawcza. ‘Wysilać’
się będę na miejscu- dodał, patrząc na mnie i uśmiechając się dwuznacznie.
- Spróbuj tylko.
- Nie omieszkam- wyszczerzył się, a ja podrapałam się po
policzku od jego strony, by zamaskować niechciane wypieki.
Wada bycia mną- choć mnie nie rusza wiele rzeczy, zawsze
robiłam się czerwona gdy słyszałam komplement albo inny znaczący tekst. Nawet
kiedy szłam do dyrektora co każdą lekcję geografii, miałam wypieki na
policzkach, choć czułam się jakbym zaraz miała zasnąć z braku atrakcji.
Wyglądałam na speszoną i pobudzoną, przez dwa kaloryfery na twarzy, kiedy serce
wybijało miarowy rytm, a oddech wcale nie był przyspieszony. Taka wada. Dlatego
nie myślcie sobie, że uwaga Thomasa jakkolwiek na mnie wpłynęła. Po
prostu moje policzki żyją własnym życiem
- Wiesz, to nie ludzkie- wytknęłam mu.- Porywasz mnie,
nie chcesz wypuścić z samochodu, upuszczasz mnie na schodach, przesładzasz
herbatę, a teraz nie chcesz kupić śniadania.
- Racja. Przecież wcale cię nie wyciągnąłem z
poprawczaka, to tobie dziunia na sterydach obiła nos, zostawiłem cię na noc w
samochodzie na krzywym siedzeniu i twarzą na szybie, plasterek na kolanie
pojawił się sam, a herbatę do łóżka przyniosła ci pokojówka.
- Wyglądałbyś okropnie w tym niebieskim uniformie
pokojówki.
- Wyglądałbym zajebiście.
Pewność z jaką to powiedział, irytacja i niemal foch,
były rozbrajające. Nie wytrzymałam, i chociaż milczałam przez pięć sekund,
słuchając narastającej ciszy, w końcu nie wytrzymałam. I choć wcale a wcale nie
chciałam- parsknęłam śmiechem, patrząc na niego rozbawiona. Thomas rzucił mi
ukradkowe spojrzenie, sam też się uśmiechnął.
- Co chcesz na to śniadanie?
- Nie wiem- wzruszyłam ramionami i opadłam na fotel.- Jak
zobaczę kartę dań, to coś sobie wybiorę.
- Rodzice nie nauczyli cię taktowności?- zaśmiał się.-
Nie powinnaś raczej być wdzięczna, że chcę ci to śniadanie kupić?
- Tak, ale nauczyli mnie też, że każdy kto nie chce mnie
wypuścić z samochodu to zboczeniec, gwałciciel i morderca. Idąc tym tropem
dalej, skoro już tu jestem, i jestem porywana…
Wisisz mi ogromne śniadanie.
- Odholowuję w jedyne bezpieczne miejsce dla ciebie, nie
mamy czasu na kupowanie drożdżówek i picia kawy w kawiarenkach. I daj mi już
spokój z tym porwaniem.
- Nie lubię kawy- oznajmiłam, patrząc na niego
wilkiem.- A jakaś przerwa by się przydała.
- Zrobimy tak: teraz kupisz sobie hot doga na stacji
benzynowej- zaczął, ale szybko mu przerwałam:
- Po hot dogach wraca mi choroba lokomocyjna.
- To lepiej nie. Wystarczy mi sadza i tynk w samochodzie,
przemielonych hot-dogów nie potrzebuję.
- Jesteś okropny. Nie musiałeś być aż tak obrazowy.
- No to jakąś kanapkę. A w Obozie Herosów dam ci do
jedzenia co będziesz chciała.
- Na pewno?- skrzyżowałam ręce i uniosłam pobłażliwie
brwi. Nie mogłam omieszkać, żeby nie dodać czegoś niedorzecznego, aby złapać go
za słówka.- Nawet jak zażyczę sobie krewetki, tarty, kałamarnice i inne cuda,
to też dostanę?
- Oczywiście- Thomas pokiwał głową i uśmiechnął się
delikatnie.- W Obozie wszystko jest za darmo.
Słysząc to, od razu stwierdziłam, że to najpiękniejsze
miejsce na świecie. Oczywiście, jeżeli tylko jest prawdziwe, a nie mój nowy
kolega - Thomas syn Tanatosa - sobie tego miejsca nie wymyślił.
- Dobra, skoro jedzenie tam jest, mogę pojechać i zobaczyć to miejsce.
- Możesz? Już tam jedziesz, jakbyś zapomniała.
- Ale teraz masz moją zgodę- błysnęłam zębami.- Wcześniej
byłam porywana, teraz…
Nie dokończyłam, bo Thomas bezceremonialnie wyciągnął rękę
i otworzył lusterko przed moimi oczami. Za tej kładki, która powinna zasłaniać
słońce, wypadła mi na kolana kolejna łyżeczka. Z politowaniem odłożyłam ją do
schowka.
- Okradłeś cały hotelowy bufet?
- Teraz, o ile dobrze pamiętam, sama wsiadłaś do tego
samochodu. Znowu.
- Niby tak, ale dopiero jedzenie mnie przekonało- zbyłam
go.
- Już nie jestem porywaczem?- prychnął rozbawiony.
- Jesteś. Ale teraz daję się porywać. I nie myśl, że to z
twojego powodu; darmowe jedzenie kusi.
- Ktoś musi ci przybliżyć definicje porywania- skwitował,
zerkając na mnie ze swoim cynicznym uśmiechem na ustach, po czym obrócił głowę
w kierunku jezdni.- Przynajmniej w końcu jakieś postępy.
- Och, no pewnie- zawołałam rozbawiona.- I tak uważam, że
dojedziemy do jakiegoś rowu, ale stamtąd ucieknę bez problemu. Chyba, że to
kryjówka twojej sekty i wyjdzie ośmiu rosłych chłopów. Wtedy będę mieć problem.
- Znajdzie się paru takich w Obozie- rzucił lekko.-
Rowllens, zapewniam cię, że to nie jest sekta, tylko coś jak…wakacyjny obóz. To
będą takie urocze wakacje.
- Yhym. Moje nerki i reszta organów pojedzie na wczasy do
szpitali, przychodni i zakwaterują je w innych ciałach- zauważyłam.- Super ten
wakacyjny obóz, podoba mi się.
- Nic takiego się nie stanie.
- Thomas, kochanie- westchnęłam z ironicznym uśmiechem-
możesz mówić co chcesz. Ale to nie ciebie porwał obcy koleś i pieprzy o
Tanatosie. Wybacz. Głupia nie jestem.
- Niestety nie- przyznał mi rację, i choć to nie miało
być komplementem, uśmiechnęłam się lekko.- Dlatego musze cię tam dowieźć i
tyle. Jeżeli uznasz mnie za wariata i nadal nie będziesz chciała uwierzyć, tak
jak obiecałem, odwiozę cię do domu- odrzekł, patrząc na mnie z politowaniem.-
Choć wątpię, czy nadal będziesz taka nieufna, jak zobaczysz to wszystko. Już
chyba mi wierzysz odkąd kazałaś uśmiercić tego sokoła.
- Wcale nie kazałam!- oburzyłam się.- I nie, nadal mam
cię za psychopatę.
- Owszem, kazałaś sobie udowodnić- powiedział spokojnie,
znowu odwracając głowę w moją stronę.- To twoja wina.
Jak na obcego kolesia, który mnie wkurzał z założenia,
bardzo dobrze mi się z nim kłóciło i gadało.
Wywróciłam oczami. No dobrze, może to i była moja wina.
Ale tak tylko w jednym procencie… To tak czy inaczej, on chyba nie oczekuje ode
mnie, że się przyznam! Dlatego zostałam przy wersji, że to była tylko i
wyłącznie jego wina. Bo była.
- No i jak będę cię odwoził, bo będziesz tak uparta, że
nic cię nie przekona…- zaczął i rzucił mi takie spojrzenie, które mówiło, że ewidentnie
śmieszy go moja postawa.- To wtedy staniemy w jakiejś kawiarence i kupisz sobie
kawę.
- Nie lubię kawy- przypomniałam mu, uśmiechając się
leciutko.
- No to czekoladę z bitą śmietaną.
- Tego też nie lubię- mruknęłam, uśmiechając się szerzej.
Thomas wywrócił oczami.
- To co tam lubisz, Rowllens. O ile cokolwiek lubisz-
powiedział i wyłączył silnik.
Zdumiona wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, że stoimy na
parkingu obok jakiejś stacji benzynowej. Thomas wyjął kluczyki ze stacyjki,
zakręcił nimi na palcu i wysiadł. Nic nie mówiąc wypięłam się z pasów i
zaczęłam wsuwać na nogi buty, które zdjęłam do podróży, żeby było mi wygodniej.
Już miałam nacisnąć klamkę, kiedy drzwi same otworzyły się.
- Wysiadaj Rowllens, nie będę czekał na ciebie całego
dnia- usłyszałam głos Thomasa nad sobą. Chłopak jedną ręką przytrzymywał
mi drzwi od samochodu, które przed chwilą otworzył, a drugą dłonią
trzymał już papierosa. Wyglądało to bardzo seksownie.
Nie, stop, wcale tak nie wyglądało; ludzie z urojeniami
nie mogą wyglądać seksownie!
- Chcę czekoladowego muffina i red bulla- oznajmiłam,
podnosząc głowę, by na niego spojrzeć.- A potem masz być dla mnie miły i
przestać traktować pobocza, jako drugi pas jezdni, zrozumiano?
- Nie pozwalasz sobie przypadkiem na za dużo?
- Pozwalam sobie na za mało, jak już- oceniłam rzucając
mu oskarżycielskie spojrzenie, stając przed wejściem do kafejki i czekają, aż
Thomas otworzy mi drzwi. Kiedy to zrobił, wmaszerowałam do środka z dumnie
uniesioną głową.
Thomas kupił mi tego nieszczęsnego muffina, do tego dwa litry
wody, bo jak to pięknie określił: „Nie będę szukał wodopoju w lesie, jak zachce
ci się pić.”. No tak, jeszcze by się zmęczył. Do tego naciągnęłam go na
kolorowy magazyn. Wiecie, jakiś taki głupi z najnowszymi plotkami, takimi jak, że
Cameron Diaz została zaproszona na urodziny psa swojej przyjaciółki. Wszystko
było pięknie, kiedy wróciliśmy do samochodu, jednak potem zaczęły się
komplikacje.
Po pierwsze, muffin okazał się z wiśniowym nadzieniem. A
ja nie lubię nadzienia. Po drugie, ku uciechy Thomasa, gdy tylko otworzyłam
wodę, oblałam się. Cholerna woda gazowana i zbyt cienki plastik w butelce!
Nadal nie wiedziałam, czy był taki szczęśliwy, bo wyglądałam jak Miss
Mokrego Podkoszulka, czy cieszyło go po prostu moje nieszczęście… oby to
drugie.
Głodna, mokra i wkurzona, bo ten kretyn ośmielił się
zaśmiać z mojego pecha, zaczęłam szukać pocieszenia w pisemku, ale okazało się,
że to wcale nie był katalog o durnych plotkach show-biznesu, tylko gazetka o
wystroju wnętrz. Najwyraźniej zadowolona ze swojego triumfu nad Thomasem,
sięgnęłam po złe pisemko, cholera. No, przepraszam- osiem ostatnich stron było
o eco butach oraz ubraniach z foli aluminiowej. Cholera, co za patol to
wymyślił? Powinien udać się do krainy Tanatosa z Thomasem, dogadali by się.
- Oj Rowllens, pomyśl sobie, że gorzej być już nie może-
zauważył Thomas, uśmiechając się ironicznie.- Poza tym… Są plusy. Jedziesz
sobie jednym z lepszych samochodów na współczesnym rynku, za kierownicą ideał
faceta, a wokół żadnej konkurencji.
- Faktycznie. Gorzej być nie może- przekręciłam sens jego
wypowiedzi.
Thomas mlasnął językiem, jakby chciał powiedzieć, że nie
o to mu chodziło.
- Ta, na razie jest cudownie. Mój wymarzony muffin jest
niejadalny i coś czuję, że będą mi się dziś śniły aluminiowe kurtki- prychnęłam
odrzucając magazyn na tylne siedzenia.- A co do tego ideału miałabym pewne
zastrzeżenia. Daleko jeszcze?- zapytałam ponownie, chyba ósmy raz w ciągu tego
kwadransa.
- Nie. Właściwie, to wysiadamy.
Uniosłam zdumiona brwi, bo Thomas skręcił na pobocze i
zatrzymał pracę silnika. Wyjął kluczyki, a następnie schował je do
kieszeni spodni. Potem sięgnął po swoją marynarkę.
- Wysiadaj chica,
reszta spacerkiem.
Po czym wysiadł z samochodu. Spróbowałam zrobić to samo,
ale drzwi były zablokowane. Z cynicznym uśmiechem, patrzyłam jak chłopak
obchodzi samochód i otwiera mi wyjście.
- Specjalnie zamykasz od wewnątrz prawda?- spytałam go,
wychodząc z samochodu.- Żebym nie zdążyła sama ich otworzyć, tak?
- Może- posłał mi szeroki uśmiech, po czym jak gdyby
nigdy nic, obrócił się na pięcie i zaczął kroczyć przez trawę, którą rosła bo
obu stronach już nie asfaltowej, ale nadal porządnej, jezdni.
- A samochód?- zawołałam w jego stronę. Chłopak, obrócił
się przed ramię, cały czas idąc przed siebie.
- Nie jest mój. Kiedyś go znajdą i zwrócą właścicielowi.
Chyba.
Popatrzyłam się na niego zdumiona. Nie spodziewałam się
aż tak luźnego podejścia do sprawy. Ukradnę samochód, porwę laskę, wywiozę ją
na koniec świat, a potem to auto po prostu zostawię radośnie na środku jezdni.
Do tej pory znałam tylko ludzi, którzy by zaczynali panikować. Ale nie ja. Mi
to się aż za bardzo spodobało…
- Poza tym Rowllens, istnieje o wiele więcej marek
samochodów, które mogę mieć gdy mi się zachce- dodał, kiedy dogoniłam go i próbowałam
wyrównać z nim krok.
Był wyższy, więc robił o wiele dłuższego kroki niż ja,
ale mimo to nie zostałam w tyle. Poprawiłam plecak na ramieniu, jedną ręką
ściskając mocno pasek. Nie miałam w nim co prawda żadnych wartościowych rzeczy,
poza pustym portfelem, rozładowanym telefonem i balonową gumą do żucia, ale
jednak były tam jakieś drobiazgi. Przez cały wczorajszy dzień przywiązałam się
do niego. Przeszłam z nim te całe piekło od początku do końca; ten plecak
zostanie moją nową przytulanką, jak tak dalej pójdzie. Będę go tuliła w
podziemiach, zapleśniałej celi albo jakimś pokoju, w którym mnie zamkną
przyjaciele „syna Tanatosa”.
- Jak to robisz?
- Uśmiercam myślą ich właścicieli- rzucił beztrosko.
Cóż, trochę mnie przytkało i rzuciłam mu przerażone spojrzenie,
ale on widząc moją reakcję zaniósł się szczerym śmiechem. Pokręcił głową z
politowaniem, nadal się uśmiechając. Dopiero po chwili zdumienia odkryłam, że
to żart.
Chłopak szedł przed siebie, kierował się na jedno ze
wzgórz, na którym rosła jakaś choinka. Ale nie wiem, czy to choinką, czy nie,
bo z biologii szło mi tylko troszeczkę lepiej niż z geografii… Czyli nadal
fatalnie.
Kiedy wreszcie doczłapałam się na to nieszczęsne wzgórze,
odkryłam, że nie mam kondycji. Cholera, Thomas też to odkrył i nie omieszkał co
pięć sekund mi to wypominać. Jednak kiedy wreszcie, dumna z siebie, już miałam
dopaść pnia drzewa, żeby się o niego oprzeć, zobaczyłam, że wokół (chyba) sosny
oplata się… O cholera, czy to był smok?!
Podskoczyłam jak oparzona wrzeszcząc, na co Thomas szybko
chwycił mnie i odciągnął na bok, zasłaniając mi usta ręką.
- Ciszej, chcesz go obudzić?- syknął.
O cholera, czy chcę go obudzić?! Obudzić?! To jest to, co mówi się, kiedy widzi się cholernego
smoka?! No naprawdę?!
- To jest smok!
- To jest smok!
Dlaczego on nie zaprzecza, że to nie jest smok??
O cholera, on był poważny; nie przewidziało mi się! To
był SMOK!
Pokręciłam głową. Raczej nie chciałam, tego cielaka
budzić. To coś, co leżało kilka metrów ode mnie i tak wyglądało wystarczająco
nie realnie, żeby było prawdziwym. A co dopiero, jeżeli Thomas mówi, że to coś
śpi! To co pomyślałam, nie miało zbytnio sensu, ale przekaz był jeden- to był
SMOK. A smoki nie istnieją. Niech mi jeszcze powie, że jak się obudzi, to
zacznie zionąć ogniem i zjadać barany z pobliskiej wioski!
- Fajny ten smok, nie? Zobacz, leci mu dym z nozdrzy,
chyba cię polubił. Thomas uśmiechnął się z satysfakcją, gdy kurczowo chwyciłam
jego ramie. – Uważaj, ma słabość do dziewic.
Było mi słabo. Chłopak widząc moją reakcję zaśmiał się
schylając po mój plecak, który upuściłam. Przewiesił go sobie przez ramie i
spojrzał na mnie z samozadowoleniem wymalowanym na twarzy. Nie miałam
możliwości, mu czymś się odciąć; byłam zbyt skołowana widokiem gada rozmiarów
mojego łóżka, który miał łuski, skrzydła i kolec na końcu ogona, jak w
cholernych bajkach!
- Bardzo, bardzo fajny. To coś powinno po pierwsze zostać
uśpione, a po drugie trzymanie tego czegoś na pewno jest karalne albo
przynajmniej nielegalne. Więc ciebie też powinno się uśpić, ewentualnie zamknąć.
Wolę uśpić- dodałam, kiedy zaczął się śmiać.
- On nie jest mój- zaprotestował.- Jeszcze mnie aż tak
nie pogięło, żeby hodować smoka.
- Nie? A wyglądasz na takiego, co ma ich całe ranczo.
Thomas prychnął rozbawiony i pociągnął mnie w dół górki.
Oszołomiona, widokiem SMOKA dopiero teraz zauważyłam, gdzie idziemy.
- O cholera, wioska smerfów- jęknęłam.
Przede mną rozpościerała się dolina, widać było jezioro,
którego tafla migotała odbijając promienie słońca, po drugiej stronie rosły też
drzewa, tworząc szeroki las. Jakieś antyczne budowle, coś co wyglądało jak
starożytny teatr, Colosseum, kilkanaście małych, ale zupełnie różnych od siebie
budowli, które wyglądały jak domki letniskowe. Wszędzie jeszcze pola truskawek
i biegające dzieciaki w moim wieku. Kiedy zobaczyłam, że nad lasem, nie lata
ogromny orzeł, jak sądziłam do tej pory, tylko skrzydlaty koń, nogi się pode
mną ugięły. Sturlałabym się z górki, gdyby nie Thomas, który mnie prowadził a
ja kurczowo trzymałam go za ramię.
- Rowllens, zaczynam podejrzewać, że już nie jesteś taka
nie do przekonania- mruknął, podśmiewając się z mojej reakcji. Dupek. Nie
ładnie śmiać się z przestraszonych i oszołomionych ludzi.
- To źle podejrzewasz- ucięłam ostro. Choć zaraz potem na
nowo pobladłam, odkrywając, że na tych koniach siedzą ludzie.- To efekty
uboczne choroby lokomocyjnej.
Chłopak poprowadził mnie w dół, potem między polami truskawek. Cały czas nawijał mi, gdzie jestem, dlaczego i po co. Żeby nie było, że to miejsce zmienia ludzi i nagle był uprzejmy, pomocny i nakręcony. Szedł obok mnie, nonszalancko, co jakiś czas wywracał oczyma i cały czas słał mi swoje uśmieszki. Nie zabrakło też uwag w stylu: „A to jezioro i nie, tam się nie kąpiemy, Rowllens. Tutaj mamy łazienki. Przywykniesz.” albo „A tu arena, gdzie mamy treningi szermierki, strzelania i innych. Ci wyszkoleni i zdolni tu walczą. Będziesz mogła przyjść popatrzeć”. Oczywiście, ja już to wiedziałam, bo tą samą gadką uraczył mnie w samochodzie. Tylko teraz, to co innego, bo wtedy uważałam go za wariata, natomiast teraz ja to wszystko widziałam i nawet wierzyłam.
Nie, cofam- nadal nie byłam ani trochę przekonana.
Zrozpaczona i zdezorientowana szłam obok niego. Z
otwartymi szeroko oczami, bezwiednie dałam się prowadzić i tylko wpatrywałam
się we wszystko co było wokół mnie. Chyba jeszcze nigdy w życiu nic mnie tak
nie zszokowało. A było tego wiele- zaczynając od budowli, wyjętych z
przeszłości, a kończąc na koniach o wiele za dużych rozmiarów, ze skrzydłami,
które latały nad moją głową. Wyglądały jak pegazy, jednak każdy inteligentny
człowiek, taki jak ja, wie, że pegazy to bujdy z greckich mitów. No, a
przynajmniej dopóki ich nie zobaczy… O matko, błagam, powiedz mi, że nadal
jestem zdrowa umysłowo!, jęczałam w swoich myślach, wytrwale powtarzając, że to
zwidy.
Czułam się tak, jakby ktoś mnie nagle wepchnął do
książki. Fantastycznej, nierealnej książki.
- Rowllens, zamknij buzie i uważaj, bo zabijesz się na
tych schodach- westchnął Thomas.
Nawet nie zauważyłam, jak dotarliśmy do największego z
budynków i właśnie wchodziliśmy na werandę. Tam przy stole siedział niezbyt
chudy mężczyzna, w bermudach oraz hawajskiej koszuli w lamparcie cętki.
Gustownie… Mężczyzna grał sam ze sobą w karty. Znaczy się- tak jakby sam. Jedną
talię kart trzymał w swoich dłoniach, natomiast drugi plik kart unosił się w
powietrzu naprzeciwko niego. Wiecie- taki niewidzialny przeciwnik. Choć nie,
pewnie nie wiecie, bo takie zjawiska nie powinny mieć miejsca. Cholera,
niedobrze.
Thomas wprowadził mnie po schodach i zatrzymał się przed
stołem. Mężczyzna w seksownej koszuli, nawet nie uniósł głowy, tylko odłożył
jedną z kart na stół i melancholijnie westchnął:
- Zmieniam na trefle.
- Zmieniam na trefle.
Thomas odchrząknął, co niewiele dało, bo przystojniaczek
nadal zaspanym spojrzeniem gapił się na talie kart.
- Panie D., wrócił pana ulubiony obozowicz- zaczął,
uśmiechając się szeroko.
- Nie znam tego dziecka, więc dlaczego ma być ulubione?-
burknął owy Pan D.
- I przywiozłem dziewczynę, która uruchomiła zegar w
szkole na Pirston Street.
- Ach, mówiłeś o sobie- cmoknął Pan D., udając, że
dopiero teraz zrozumiał, kim miał być ten ‘ulubiony obozowicz”. Uśmiechnęłam
się lekko.- Kim jest ta dziewczyna?
Thomas przechylił głowę i spojrzał na mnie znacząco. W
pierwszej chwili nie pojęłam o co mu chodzi; kto jak kto, ale ja nie reaguję na
pytania zadawane w trzeciej osobie. To poniżej mojej godności. Jednak, koleś w
gustownej koszuli wyglądał na miłego, szczególnie, że zgasił Thomasa, więc
najkulturalniej i najbardziej elegancko jak umiałam, oznajmiłam:
- Aj, przepraszam, że się nie przedstawiłam od razu. Victoria
Rowllens, miło mi pana poznać.
- Nie jak się nazywasz, tylko kim jesteś- prychnął facet,
odkładając karty na stół i przekręcając się na krześle tak, żeby siedzieć do
nas przodem.
Nie do końca zrozumiałam, co miał namyśli pytając się kim
jestem. Przecież mu właśnie odpowiedziałam. Zdenerwowana i oszołomiona tym co
się dzieje, zmarszczyłam brwi. Co to miało być? Cholera, czego ten człowiek ode
mnie chciał? Przecież mu powiedziałam, kim jestem. Nie wiem, może to jednak
sekta, zaraz wytną mi nerki, a on się pyta o grupę krwi? Kim jestem.
Filozoficznie, nie powiem.
- Naturalnie, proszę mi wybaczyć tamta głupią odpowiedź-
prychnęłam cynicznie.- Przecież powinnam wiedzieć, że jak się pytają kim jestem, należy bynajmniej się nie przedstawiać.
- Powinnaś- odparł Pan D., udając, że nie zrozumiał
ironii.
- Tak jak powinnam wiedzieć, że lewitujące karty to
norma- prychnęłam, bacznie obserwując lewitujący wachlarz kart, które w tym
samym momencie zadygotały, jakby był…zdenerwowane…?
- Nie rzucaj się tak- zauważył właściciel koszuli w
lamparcie cętki.
- Ja się nie rzucam, ale te karty tak. One…one mnie
słyszą?
- Myślałaś, że karty mogą fruwać w powietrzu i myśleć
same?- Mężczyzna popatrzył się nie mnie z politowaniem i zacmokał zdegustowany.
Cudownie, z tego wynika, że siedzi tu jakiś niewidzialny koleś, no po prostu
pięknie.- To jak, kim jesteś?
- Victorią Rowllens, szanowny panie- burknęłam, prychając
zirytowana.
- Nieuznana- wtrącił szybko Thomas, trącając mnie łokciem
i patrząc na mnie w sposób, który oznaczał tylko jedno: że mam się zamknąć.
- Świetnie, zaprowadź ją do Hermesa.- Modniś w cętkach wzruszył
ramionami i wrócił do swojej gry. Podniósł swoje karty i podrapał się po
brodzie.
Thomas obrócił się i położył mi rękę na ramieniu, żebym
poszła za nim. Nie ruszyłam się, byłam zbyt zirytowana, że ten ignorant uznał
mnie za jakąś głupią. Jak on śmiał. Wyprostowałam się dumnie i zanim poszłam za
chłopakiem, odezwałam się z wyższością:
- As kier, dama trefl, karo ósemka i walet trefl. Uważaj,
ma króla kier i dwójkę pik- wyliczyłam wszystkie karty na ręku mężczyzny i
spojrzałam w stronę latającego wachlarza.- Skop mu tyłek za mnie.
Więcej nie zdążyłam dodać, bo mój porywacz zacisnął palce
na moim ramieniu i mało subtelnie wyciągnął mnie siłą z werandy.
- Mówię ci prawdę: to był Dionizos.
- Świetnie, moja przyjaciółka nawa się Athena, to nic nie
znaczy.
- To był ten Dionizos.
Cholera, dziękuję. Naprawdę, to miłe, że uświadomiłeś
mnie zanim kazałam skopać bogu dupę, dzięki, to naprawdę... Ej, co? Dionizos?
Bóg? To on istnieje?! W sensie Dionizos!
- Ten Dionizos?- spytałam otwierając szerzej oczy.- Ten z
mitologii greckiej, to był on?
Thomas kiwnął głową i uśmiechnął się, widząc moją minę.
Mnie do śmiechu raczej nie było. Nie co dziennie poznaje się boga greckiego. W
tamtej chwili myślałam tylko, że nie powinien istnieć, a ja nie powinnam w
ogóle myśleć o takich rzeczach! Powinnam siedzieć w parku z koleżankami i
najdziwniejszą rzeczą o jakiej mogłabym rozmyślać to to, czy jutro zwiać z
klasówki z matmy! A nie o Dionizosach i innych…
A tak swoją drogą… On nie powinien się ubierać jakoś
dostojniej? No wiecie, ksywka boga jednak zobowiązuje, nie uważacie? Cóż, nie
mówię, że powinien biegać w prześcieradłach, pół nagi czy nawet nagi, tak jak
na tych freskach i obrazach. O nie, tego nawet bym nie chciała! Ale strój
przeciętnego Amerykanina na wakacjach w tropikach, jakoś mało kojarzył mi się z
bogiem… Który z resztą nie istnieje i nie mam czym się martwić, no przecież…
- Nieeee- zaśmiałam się nagle, po chwili ciszy.
Thomas popatrzył na mnie i uniósł jedną brew zdziwiony,
czemu gadam do siebie. Uniosłam głowę w jego stronę, przechylając ją na bok.
Uśmiechnęłam się do niego i zaszczyciłam go przyjaznym kuksańcem w ramię, jak
kogoś, kto właśnie opowiedział dobry dowcip. Ha, zabawny, udało mu się mnie
nabrać.
- To nie jest ten Dionizos.
Dionizos nie istnieje.
Jego uniesione brwi i lekki uśmiech wcale nie wskazywały
na to, że przyznaje się do winy nabrania mnie. Raczej, jakby chciał mnie
poklepać po głowie i powiedzieć „nie wiesz nic o życiu, dziecko”.
Cudownie. Po prostu cudownie.
Szłam za Thomasem, kiedy w końcu dostaliśmy do jakiegoś
trawnika, na którym stały posągi bogów, fontanna, a nawet małe ognisko.
Dookoła, niczym na bazarze, oddzielone od trawnika piaszczystą ścieżką, stały
budowle. Małe domki letniskowe, poustawiane obok siebie, jak sklepiki na targu,
przywodziły na myśl staromodny bazar. Głównie przez pranie porozwieszane na
poręczach przy gankach, suszące się kostiumy kąpielowe, porozrzucane paletki od
babingtona, puszki po coli, zagubione buty i szczotki do włosów.
Każdy inny, dosyć…nietypowy. No przepraszam, czy
codziennie widuje się drewniany budynek z trawnikiem na dachu i cały zakryty
kwiatami? Albo z głową dzika i otoczony drutem kolczastym, a dookoła
porozrzucane przeróżne maszyny tortur i jakieś miecze i tasaki? Podpowiem- nie,
to stanowczo jest niecodzienny widok.
Chyba, że mieszka się w centrum dowodzenia nieletnich morderców. Oh tak, teraz
to na pewno tu zostanę!
Thomas przez cały czas objaśniał mi, o co chodzi z tymi
numerami oraz nawijał coś o tym, że bogowie greccy mieli wiele kochanek i
trochę za mało kręgosłupa moralnego, bo niektórzy mają z dwadzieścia dzieciaków
w tym samym wieku, a to na pewno nie wszyscy ich potomkowie z całego świata.
Mało pocieszająca myśl, że mój ojciec (bo nie przyjmuję do wiadomości faktu, że
moja mama nie jest moją mamą), będzie mnie traktował jak jedną z tysiąca swoich
córeczek. Cholera, to to połowa problemu. Dlaczego moja mama przespała się z
kolesiem, który… który może mieć dwadzieścia dzieciaków w moim wieku? Na samą
myśl zrobiło mi się nie dobrze i chciałam wypalić sobie oczy, a raczej mózg.
Tak tatku. Nie licz na prezent z okazji dnia ojca.
Zapomnij. Poproś innego swojego bachora. No, chyba, że pogadamy o
kieszonkowych… „STOP!” skarciłam się w głowie. Przecież nie wierzyłam w to
wszystko, dlaczego w ogóle coś takiego było moim problemem do rozmyślania?!
Mój przewodnik zatrzymał się przed najprostszym z tych
domków letniskowych i z uśmiechem obrócił się, stając przede mną.
- Czemu stajemy?- spytałam.- Tu mieszka to moje całe
rodzeństwo?
- Nie- mruknął, kręcąc głową.- Tu mieszkają nieuznani
oraz dzieciaki Hermesa. Wiesz, to patron podróżników, więc ci, którzy dopiero
przyjechali i nie wiedzą gdzie powinni mieszkać nocują tutaj.
- To ja jestem czyją córką? O ile jestem, a moje
pojawienie się tu nie jest pomyłką.
- Nie może być pomyłką. Przeszłaś granicę obozu więc na
sto procent jesteś herosem. Widzisz to wszystko, więc musisz być.
- Przyjmijmy tą wersję- jęknęłam.
To musiałam przyznać: trudno mi było zaprzeczyć. Jednak
nadal była szansa, że to mogła by być tylko wymyślona i wiarygodna bajeczka, a
pod doskonałymi hologramami nieistniejących stworzeń i zmyślnych budowlach,
jakieś zrzeszenie wariatów. Tylko dlaczego wybrali sobie akurat mnie, żeby tu
przywieść?
- Kto jest moim rodzicem?- zapytałam melancholijnie.- Och
nie, czekaj- westchnęłam, kiedy uświadomiłam sobie, że znam odpowiedź na moje
pytanie.- Cały problem w tym, że nie wiadomo, kto jest moim rodzicem i dlatego
będę mieszkała tu, tak?
Niepewnie zerknęłam na tenże domek. Wyglądał zachęcająco.
Już przez okna, widać było, że na karniszach zamiast firanek wiszą czyjeś
spodnie, a w doniczkę powbijane są ołówki, na które ktoś artystycznie
ponadziewał całe sterty śmieci i odbijających światło kolorowe papierki po
cukierkach. Nie no, to akurat było bardzo przemyślane, muszę znaleźć
pomysłodawcę.
- Brawo, chica-
Thomas uśmiechnął się szeroko.- Ja na przykład byłem uznany od razu. Może
dlatego, że uśmierciłem myśleniem niechcący jednego kota na balkonie sąsiadki.
Biedaczek nie dość, że umarł, to jeszcze zleciał z piątego piętra.
- O cholera- jęknęłam, ale zaraz potem dodałam:- Nigdy
nie lubiłam kotów.
- Ja też- oznajmił, siląc się na krzywy uśmiech.- Jednak,
i tak… Choć ten pers był wyjątkowo paskudny. Robił sobie kuwetę w doniczkach z
pelargoniami mojej mamy. Choć to wystarczyło, żebym nigdy więcej niczego tak
nie potraktował.
- Nie zapominaj o tym sokole- przypomniałam mu.
- No tak. Widzisz, jak na mnie działasz Rowllens? Drugie
morderstwo w moim bardzo długim życiu. Pierwsze przez kota, a drugie przez
ciebie.
Mimowolnie, poczułam, że robię się czerwona. Thomas
wyszczerzył się łobuzersko, widząc to. Jednak nie zamierzałam dać mu tej
satysfakcji.
- No tak. Bardzo optymistyczna wizja- mruknęłam siląc się
na ironie i na opanowanie, co nie było trudne.- Działam na ciebie jak kot
sąsiadki, załatwiający się w kwiaty na balkonie.
Chłopak odchylił głowę do tyłu śmiejąc się. Teraz kiedy
staliśmy bok siebie, mogłam dokładniej stwierdzić, że był ode mnie wyższy o pół
głowy. Może trochę więcej. Zaczęłam się zastanawiać, czy w oczach innych
wyglądamy jakbyśmy się lubili.
- Dobra- westchnęłam i uniosłam ręce, jakbym się już
poddawała.- To kogo mam zabić, żeby dostać jedzenie i kluczyk do pokoju?
- Pokoju?- Thomas wyglądał na bardzo rozbawionego.- Tu
nie ma pokoju. Mieszkasz z rodzeństwem w jednym pomieszczeniu, gdzie w
przypływie szczęście jest ponad dziesięć łóżek i u niektórych kuchnia, gabinet,
czy garderoba na pół domku.
- Mieszkacie tu razem?- spytałam.- Jeżeli ludzie są
fajni, to mi to nie przeszkadza. Ale wychowawcy, czy jak tu nazywacie
dorosłych…oni nie mają nic przeciwko? Mi na obozach nie pozwalano postawić nogi
na balkonie chłopaków, a tu mogę z nimi mieszkać?
- Sama widzisz, jakie to fajne miejsce- powiedział, a
kiedy prychnęłam z politowaniem, dodał poważnie:- Pamiętaj, że tu wiele osób
jest spokrewnionych. Rodzeństwo mieszka razem. Poza tym ta boska genetyka
działa tak, że nawet jakbyś chciała, nie zakochasz się w bracie, więc możecie
spać w jednym pokoju.
Spojrzałam na moje przyszłe mieszkanie.
- Czyli każdego rekruta wysyłacie do domku pełnego
nie-rodzeństwa, gdzie nie ma tej boskiej genetyki, która zastępuje przyzwoitość-
podsumowałam.- Te dzieci Hermesa muszą być święte. Albo organizatorzy zbyt ufni
i naiwni.
Słysząc to Thomas zaśmiał się.
- Nie chcę cię martwić, ale tam święty jest co najwyżej
John albo Chase… Wiesz, masz racje. - Wyglądał tak, jakby naprawdę się nad tym
zastanawiał dopiero pierwszy raz wżyciu.- Nicolas, Amy… Nie wiem co ich
podkusiło, żeby akurat w tym domku zrobić hotel dla nieuznanych.
- I kto miał rację, odnośnie tego miejsca?- wytknęłam mu
zblazowana.
- Może uznali, że każdemu nowemu przyda się chrzest
obozowy. Jak przeżyją z dziećmi Hermesa, poradzą sobie wszędzie.
Właśnie wypadł z niego jakiś chłopak, potykając się na
trzech schodkach przy domku. Miał domalowane bokobrody i mono brew czarnym
markerem, co było fatalnym zestawem z jego blond, trochę mysimi włosami. Zaraz
za nim, wybiegła dziewczyna z długimi blond, bardzo jasnymi, włosami. Goniła
go, krzycząc coś o męskim poczuciu honoru i innych bzdurach. Jednak zatrzymała
się w połowie kroku widząc mnie i Thomasa. Rzuciła chłopakowi przelotne
spojrzenie i całą uwagę skupiła na mnie. Miała okrągłą twarz, wielkie oczy i
prosty nos. Na jej twarzy pojawił się chytry, ledwo zauważalny uśmieszek, a w
oczach coś zabłyszczało. Thomas przeczesał swoje długie czarne kudły,
odgarniając te, które wpadły mu do oczu.
- Amy, to jest Victoria Rowllens- przedstawił mnie, kiedy
blondynka podeszła do nas, nadal przyglądając mi się badawczo.
- Amy Estrllia.- Dziewczyna wyciągnęła dłoń i uścisnęła
moją.- Jesteś nowa. Miło poznać.
To nie było pytanie, ale i tak skinęłam głową.
- Nie wyglądasz na zadowoloną- oceniła, na co uniosłam
brwi i prychnęłam rozbawiona.
- Cóż… Zostałam porwana, a ten tutaj opowiadał coś o
jakimś wariatkowie i odkryciu siebie. I nagle tu jestem i widzę latające konie.
Amy cmoknęła zdegustowana i spojrzała na Thomasa, jak na
kogoś, kto wymaga ciągłego zwracania uwagi.
- Rowllens ma problemy z definicją porwania- wyjaśnił
ten.
- A ty ze sposobem na podryw, mordeczko- odcięła mu się,
wywracając oczyma, po czym uśmiechnęła się szeroko.- Poza tym, chodź tu. Mimo,
że cię nie lubię, to się stęskniłam.
Zanim Thomas zdążył coś powiedzieć, cała ta Amy
przycisnęła się do jego torsu szczelnie oplatając ramionami. Uśmiechnęła się
promiennie, mrużąc oczy. Chłopak posłał mi pełne politowania spojrzenie, ale
uśmiechnął się i poklepał Amy po plecach. Tylko tyle mógł zrobić, bo ta
zamknęła jego ramiona w ciasnym uścisku.
Patrząc na nich, na chwile zapomniałam, że uważam to
miejsce za okropne. Właśnie oglądałam dwóch znajomych, którzy znowu się
spotkali. I choć wiedziałam jak to jest, bo sama kilkakrotnie ‘wracałam’ na
moje obozy i spotykałam znajomych po roku przerwy, tutaj widziałam inny rodzaj
sympatii. Nie wiem jakim cudem, ale już od początku nie mogłam oprzeć się
wrażeniu, gdy mijałam różne grupy nastolatków, że każdy człowiek tutaj czuje
się jak w domu, drugim domu.
Stęskniła się za nim, tak właśnie powiedziała.
Podświadomie zaczęłam się zastanawiać, czy za mną też mogli by tęsknić. Co było
głupie, bo zaraz stąd wyjeżdżam.
- Oj Thomas, schudłeś od zimy- zauważyła, gdy się od
niego odsunęła.
- Ty niestety nie- zauważył chłopak, na co Amy uchyliła
teatralnie usta i zdzieliła go po ramieniu. Popatrzyła się na mnie z
niedowierzaniem.
- Słyszałaś go? Bezczelny. Choć przez te pół roku dowcip
ci się nie wyostrzył i nadal wolę Charlesa od ciebie.
Patrzyłam na nich i zastanawiałam się, czy to jednak nie
jest jakaś sekta. Thomas był tu w zimę? Ta dziewczyna też? Ba, jest koniec roku
szkolnego, ale jednak nadal jest szkoła. Czy osoby, które już tu są chodzą w
ogóle do szkoły? To miejsce to ich drugi dom?
- Fajna bluza- rzuciłam, żeby coś powiedzieć, wskazując
brodą na dziewczynę. Blondynka od razu się rozpromieniła jeszcze bardziej 9nie
wiedziałam, że to możliwe) i pochyliła się, żeby spojrzeć na swoje ubranie.
Dumnie wygładziła materiał białej bluzy bez kaptura z wielkim napisem „Miss
Me?”.
- Prawda?- ucieszyła się, patrząc na mnie i zakładając
kosmyk włosów za ucho.- Specjalne zamówienie, niestety Armani nie chciał
przyjąć, więc zadowoliłam się Gap.
Uśmiechnęłam się, nie wiedząc wtedy jeszcze, że ona mówi
poważnie.
- Amy, zostawiam ci Rowllens, nie przestraszcie jej od
razu, dobrze?
- Przestraszyć? My?- dziewczyna uśmiechnęła się, ale
puściła do Thomasa oko.- Spokojnie, na razie jestem tylko ja i Johnny. No,
Johnny był…- przerwała, wychylając się w bok, w stronę, gdzie przed chwilą
pobiegł ten blondyn z dorysowanymi bokobrodami.- Ale pewnie zaraz wróci. No i siedzą
u nas Rozi, bo przyjechały dziś z Jenny…
- Musze pójść do niej się przywitać.
- Yhym, a twój Kwiatuszek rozkwasi ci nos.
Mimowolnie spojrzałam się na Thomasa w tym samym momencie
co on na mnie. Uśmiechnął się, a ja udałam, że coś mi wpadło do oka i
odwróciłam wzrok.
- Ale jest też Arthur, Helen i Chris. Chcesz przyjść i
zabrać swojego chłopaka?- zapytała uśmiechając się milutko.
- Mamy dla siebie całe wakacje, przeżyje, jak poczekam z
witaniem się z nim. A Suzanne i Chase?- Pozostało mi udawanie, że rozumiem, o
kim oni pieprzą. I choć nie chciałam, czułam się dziwnie. Amy i Thomas się
znali, rzekomo nie lubili, a jednak zachowywali się przy sobie całkowicie normalnie
i naturalnie. Cóż, tak mi się wydawało.
- Ta gorsza część naszego rodzeństwa jeszcze nie
przyjechała. A nie, czekaj. Nick wczoraj przyjechał. I przywiózł swoją dziewczynę.
Amy rozciągnęła usta w konspiracyjnym uśmiechu, zabawnie
ruszając brwiami. Thomas tylko drgnął, jakby coś mu umknęło.
- Nicolas ma dziewczynę?
Blondynka ostentacyjnie wywróciła oczami i machnęła ręką.
Potem ścisnęła wymownie usta i popatrzyła na syna Tanatosa z pobłażliwym
uśmieszkiem.
- Mówi, że to jego „przyjaciółka”- mruknęła ściągając
wymownie usta, jakby pobłażliwie powtarzała słowa szalonego człowieka.- Ale
każdy głuptas wie, że jest inaczej. Nawet Johnny.
- Johnny mówi tak, bo pewnie nie ma wyboru. Mam rację?
- Masz- przyznała, uśmiechając się dumnie i kiwając
głową.
- Przyjaźń damsko męska istnieje tylko do pewnego
stopnia- poparłam blondynkę, a ta od razu się do mnie wyszczerzyła.
- No dokładnie! Poza tym, mordeczko, ta jego dziewczyna
jest taka śliczna…!
- A on nie miał przyjechać dopiero w weekend?- Thomas
zmarszczył brwi, ale najwyraźniej owy Nick to jakiś jego kumpel, bo wyglądał na
zadowolonego.
- Oj jakieś komplikacje były, laska okazała się być
herosem, to ją przywiózł. Może ich złapiesz, poszli obejrzeć obóz. Cztery
godziny temu.
Jej spojrzenie i znaczący ruch brwiami mówiło wszystko.
Kochałam tę dziewczynę. Amy jednak zaraz wzruszyła ramionami i popatrzyła się
normalnie na Thomasa.
- Ty też siedziałbyś jeszcze w domu, gdybyśmy nie
zadzwonili, że ta tutaj… Victoria?- Przytaknęłam, a Amy się rozpromieniła.- Że
Victoria jest herosem i trzeba ją przywieść.
- Racja, miałem przyjechać z Oscarem i Sarą, bo oni jadą
jutro razem pociągiem.
Dziewczyna ogółem była dość ładna. Nie należała do osób
chudych, uda miała spore, ramiona też. Jednak przez pewną lekkość i delikatność
w tym jak się poruszała, nie wyglądała na osobę przy kości. Zdawała się być
bardzo zgrabna, i w sumie taka była. Jednak, kiedy się uśmiechnęła, mrużąc przy
tym oczy, uznałam, że nigdy nie widziałam ładniejszego uśmiechu. Nie znałam
jej, a już wiedziałam, że ten uśmiech jest jej wizytówką. Nie umiałam o niej
pomyśleć, mimo, że znałam ją pięć minut, nie widząc tego wyszczerzu.
Blondynka uśmiechnęła się promiennie, poprawiając rękaw
bluzy bez kaptura i wskazując skinieniem ręki na owy domek nr 11.
- No to chodź, pokarzę ci jak przeżyć.
Jedno Amy trzeba było przyznać. Zawsze pojawiała się
kiedy chciała i odchodziła też. Tak jak wtedy- posłała mi ostatnie ciepłe
spojrzenie i nie czekając na cokolwiek z mojej strony, obróciła się na pięcie,
aż jej włosy załomotały wokół zaokrąglonej twarzy i wyprostowana weszła do
mieszkania, nie zadając sobie trudu by zamknąć drzwi z których chwilę później
wyleciała czyjaś poduszka.
Trafiłam do wariatkowa, byłam pewna. A przynajmniej tą
wersję wybrałam, i próbowałam się jej jeszcze trzymać… Bo cholera. Podobało mi
się tu… Nie, nie! Tego nie mogłam przyznać!
- Wracamy- oznajmiłam Thomasowi, stając przodem do niego.
Chłopak uniósł rozbawiony brwi i jeden kącik ust. Firmowy uśmiech numer
osiemnaście przed państwem…
- Tak szybko?
- Tak- powiedziałam, energicznie kiwnąwszy przedtem
głową.- Obiecałeś. A w restauracji chcę sushi. Dużo sushi.
- Czyli teraz już nie jestem porywaczem gwałcicielem, a
nawet chcesz iść ze mną na sushi?
- Porwałeś? Porwałeś- przypomniałam mu.- Porywaczem więc jesteś. Ale już nie wariatem, bo jeżeli
ty jesteś, to ja też. Widziałam latającą świnię. Ona latała.
- Latające świnie na ogół latają.
Przez chwile panowała cisza, żadne z nas nic nie mówiło.
Ja z pewną miną czekałam na realizacje danej mi przysięgi, a Thomas przypatrywał
mi się badawczo. Po chwili posłał mi szatański, pełen zawiści ale też wesoły
uśmiech.
- Nie uśmiechaj się, tylko chodź- wytknęłam mu.
- Nie. Nigdzie nie idziemy. Nie odwiozę cię.
W pierwszej chwili słyszałam to co chciałam usłyszeć
czyli „Dobrze Rowllens, idziemy” więc z gracją zrobiłam jeden krok w prawą
stronę. Zamarłam, kiedy pojęłam co tak naprawdę chłopak powiedział.
- Słucham?- Nie brzmiałam rozpaczliwie, ani podle. Nie
brzmiałam wcale.
- Nie odwiozę cię- powtórzył, ograniczając uśmiech do sarkastycznego
grymasu pełnego euforii.
- I czemu nie umarłeś?- mruknęłam, zdając sobie sprawę
jak łatwo dałam się wykiwać i jak bardzo naiwna byłam. Po raz setny przyjęłam,
że każdy miał ten sam system wartości i kodeks moralny co ja, więc ślepo
poleciałam po własnych zasadach.
- Przysięgałem ci, że cię odwiozę jak nie uwierzysz.
Nie odpowiedziałam. Nie byłam nawet zła na niego. Byłam
wściekła na siebie, że miał rację. Byłam tak bardzo wściekła, że dałam się
nabrać na sprytnie ułożoną obietnicę. Ale przede wszystkim wnerwiłam się na to,
że wyszło na jego. Bo niestety, miał tą cholerną rację. Miałam uwierzyć?
Miałam. I co- uwierzyłam, no cholera, uwierzyłam…!
- Właśnie- fuknęłam z frustracją, ale tylko dlatego, że
mnie skutecznie zablokował. Postanowiłam kłamać, że nie, wcale nie uwierzyłam.- Więc chcę teraz do domu.
- Mało tego- ciągnął, ignorując mnie.- Podoba ci się
tutaj.
- Ta twoja przysięga to lipa, cholera.
- Gdybym złamał przysięgę zginąłbym od razu- przypomniał
mi.- To miłe z twojej strony, że postanowiłaś zmienić okoliczności i jednak
uwierzyć.
Cholera. Ja chyba naprawdę zaczynałam myśleć, że to
miejsce i to co mnie otaczało było prawdziwe.
miśki, nie wiem, ale czy tylko mnie cieszy myśl, że pisząc to od nowa, i znając postaci lepiej, będziemy mogły uwzględnić 'wielkie powroty?'. To przecież początek wakacji, wszyscy będą się zjeżdżać do obozu! Kto nie chciałby zobaczyć spotkania po pół roku spotkania wybranych bohaterów...? Postawcie się na miejscu herosa, który wraca do swojego ukochanego obozu na wakacje, a tam powoli zjeżdża się jego 'druga rodzinka wariatów' (;
I czy tylko ja uważam, że Amy tak wita każdego przyjeżdżającego herosa? Johnny to takie powitania ma pewnie codziennie przez cały rok.
I don't like it...
OdpowiedzUsuńI love it!
Amy, Thomas, Victoria... Johnny! BOŻE, TĘSKNIŁAM!
I wspomniałaś nawet o Es... Piper nie może cie zabić, nie zezwalam! Genialne, warto było tutaj zajrzeć <3
Zauważyłam tylko jeden malutki błąd; zamiast ,,('' było ,,9'' ale to raczej nie twój błąd, lecz klawiatury xD
Pozdrawiam, życzę weny i czasu do pisania! :*
~Wikkusia
No i co ja mam właściwie teraz zrobić, co?
OdpowiedzUsuńMamo, czytam to, czytam i czytam i z linijki na linijkę, ze słowa na słowo, jestem coraz bardziej wkręcona w stan fangirlingu, gdzie już można tylko mrużyć oczy od pedofilskiego uśmiechu, przebierać palcami u nóg i wydawać z siebie Gollumo-podobne dżwięki.
Thomaaaaaas *krzyk miłości wymieszany z płaczem*!!!
Cholera (jakby to powiedziała Vicky), jak ja ich kocham razem. Jeżeli oni nie będą razem, to będą psiapsi do końca życia, lożą szyderców w parku za 60 lat, gdzie będą hejcić siebie nawzajem i małe dzieci przy okazji. Thomas tu wydaje się być barziej wyluzowany, bardziej Thomasowaty. Wczesnej był zabawny, bad boy amator stulecia, ale teraz jest w nim taki człowieczek z szerokim uśmiechem, dużą ilością energii i z humorem. Taki śmieszek. Nie? Nie wiem, ja tak go odebrałam. A może to dlatego, że Rowllens chyba go bardziej polubiła. Nie wiem też, czy zrobiłaś to celowo, ale Victoria wydaje się być bardziej Rowllensowata- wy*ebane, dam rade, o cholera, zgubiłam ciasteczko.
No dobra. Ale to nic. to nic przy tych powitaniach. TAK JA TO PRZEŻYWAM ZA CAŁY OBÓZ, myślę, że jestem bardziej podniecona myślą, że oni przyjeżdżają po wakacjach do drugiego domciu, bardziej niż oni by byli. Felix spotka Sebę, Czwórka mocy -Thomas, Chris, Oscar i Charles się spotkają! Eva znów będzie w środowisku naturalnym obozowej swatki, Milos będzie miał publikę do sweterkowych letnich kolekcji, oni wszyscy znów się będą znosić przez wakacje... no prosze was. czy to nie cudowne?
Nagle pojawiło się tyle imion które znałam, to było piękne *u* I Johnny! to był Johnny prawda???
I o moj Milosie, nie wiedziałam że Amy i Thomas się lubią. Jakoś nigdy... no, znali się. A tu Amyś moja piękna wyskakuje z "stęskniłąm się" a thomas nawet się śmiecha. no Ampfhihfshdkjhsdkhsdjfhkjsdfk <33333
Przepraszam za błędy!
Powrót do dawnych rozdziałów dobrze robi :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że szybko wrócicie do porządku i z wszystkim się ogarniecie :D
Ta rozmowa Amy i Thomasa plus nic nie rozumiejąca Vicky :P
I wspomnienie Es...
Susette
0zuzol0.blogspot.com
EJEJEJEJEJEJEJEJEJEJEJEJEJEJEJEJEJ.
OdpowiedzUsuńMOMENCIK.
CZY WY USUNĘŁYŚCIE WAKACJE Z OGRANICZONĄ ODPOWIEDZIALNOŚCIĄ?!!!
MAM WAS ZABIĆ, CZY COŚ?!!!