Kochani!
Tak,
dobrze widzicie.
Oto
wreszcie, przy sprzyjającej fali internetu- mamy wyniki konkursu „Moja
postać"!
Tak, my też
się cieszymy!
Po długich naradach, litrach przepitej whiskey, ślęczeniu nocami nad laptopami z otwartą pocztą...
Wyłoniłyśmy trzech zwycięzców.
Chcemy jednak podkreślić, że każdy, ale to każdy, kto wysłał do nas pracę wygrał, jest zwycięzcą i jesteśmy z niego dumne, bo wszystkie prace były serio fenomenalne i okropnie ciężko nam było wybrać te najlepsze.
Potwornie się cieszymy, że ten konkurs jest takim sukcesem ;D
No dobrze, a teraz, aby nie przedłużać...
Oto nasza Fzpaniała Trujga!
Trzecie miejsce zajmuje...
.
.
.
.
.
.
Aga
B. vel Inez, ze swoją ciekawie napisaną pracą o Josephine!
~~*~~
Drugie miejsce jest przeznaczone dla...
.
.
.
.
.
.
Okej vel
Rolgi, która
powaliła nas opowiadaniem o Karen Blackswallow!
~~*~~
No i nareszcie, pierwsze miejsce otrzymuje...
.
.
.
.
.
.
(nie, nie
znudzą mi się te kropeczki)
.
.
.
.
.
.
KATE240, która cudownie narysowała swoją
postać o imieniu Gillan!
GRATULUJEMY!
McGonagall jest z Was cholernie dumna, tak jak i my ;*
Przypominamy nagrody- Kate dostaje możliwość wsadzenia swojej postaci do FT, natomiast Okej oraz Aga otrzymają rysunki od Ann :) Chyba, że nastąpi mała zmiana planów- w tym wypadku skontaktujemy się z Wami drogą mailową ;) Kate, prosimy Cię o napisanie do nas, którą z nagród wybierasz ;3
Gratulujemy również pozostałym uczestnikom- Wy również spisaliście się na medal :D
A teraz
przejdziemy do prezentowania wygranych prac ;)
Opowiadanie
Agi B. vel Inez
"Lodowe
posągi"
ROZDZIAŁ 1
Na zewnątrz lał deszcz. Grube krople deszczu uderzały o dach wydając dudniący
odgłos. Woda spadając zamieniała się w małe potoki i płynęła wzdłuż ulicy.
W salonie przy oknie stał duży kufer. Był on wielkości co najmniej szkolnej
ławki. Ciemnobrązowa farba w niektórych miejscach już odtrysnęła, ale dawało to
interesujący efekt. Krawędzie skrzyni były obite żelaznymi pasami, na których
był wyryty napis po innym języku.
Kufer miał ponad 100 lat i był przekazywany z pokolenia na pokolenie w rodzinie
mojej macochy Ewy. Z tego co mi i mojej przybranej siostrze opowiadała, klucz
zaginął wiele lat temu i od tego czasu skrzynia pozostała zamknięta. Według
tradycji zostanie ona przekazana dalej. Nie robiłam sobie zbyt wielkich nadziei,
że dostanie się ona w moje posiadanie. Skrzynia była Ewy, a jej rodzoną córką
była Oktawia. Było wręcz raczej oczywiste to, że ona ją dostanie. Taka jest
postać rzeczy. A szkoda, bo mimo iż tego kufra nie da się otworzyć to lubiłam
ten mebel. Jak byłam młodsza to często chowałam się za nim. A teraz, od kiedy
został on przysunięty do okna, dużo czasu spędzam siedząc na nim i rozmyślając.
Tak samo było i teraz. Siedziałam na nim obejmując ugięte kolana i obserwowałam
kropelki, które po opadnięciu na szybę ześlizgiwały się w dół. Wyglądało to
śmiesznie, tak jakby wyścigowały się ze sobą, która szybciej spłynie na dół.
Pomiędzy palcami obracałam złoty medalion ze szmaragdem, który należał do
mojego ojca.
Zamknęłam oczy i skupiłam myśli na moim tacie. Przypomniałam sobie jego ostre
rysy twarzy, usta zawsze zaciśnięte w kreskę i czarne włosy z zbyt dużą ilością
żelu do włosów. Poczułam znajome mrowienie w całym ciele.
Otworzyłam oczy. Siedziałam w eleganckim wnętrzu samochodu na miejscu koło
kierowcy. Zerknęłam przez szybę i zauważyłam, że tata jest na Middlestreet-
czyli dosyć blisko. Spojrzałam jeszcze na tylne siedzenia, gdzie leżało pięć
pudełek (w tym jedno moje) i rzuciłam przelotne spojrzenie na Mariusza, który
gadał przez telefon. Jak go kiedyś zamkną za gadanie podczas jazdy to nie moja
wina!
Pewnie zastanawiacie się jak ja to robię. Jak przenoszę się świadomością do
innego miejsca, fizycznie zostając w salonie. W sumie to sama nie wiem. To taka
moja wrodzona, dziwna umiejętność. Najgorsze jest to, że jeszcze nie
opracowałam wracania do ciała. Wyczaiłam, że jest potrzebny jakiś impuls ze
świata zewnętrznego. Wołanie, dotknięcie. Cokolwiek. Ale za każdym razem
próbuję wymyślić sposób samo obudzenia. Często obawiam się, że impuls nie
nadejdzie. A przynajmniej nie wtedy co będę chciała. Wtedy to bym miała
przechlapane. Haha, godziny tkwicia duszą w innym miejscu... Może bym
przynajmniej opuściła szkołę. To by mi akurat nie przeszkadzało.
W uszach zaczęło mi piszczeć. Głowa zaczęła mnie boleć, tak, jakby ktoś setki
razy walnął w nią patelnią (tak, dostałam kiedyś patelnią w łeb i uwierzcie mi,
nie było to miłe przeżycie...ałł...). Och, ależ to tylko moja głowa krzyczy:
"wyciągnijcie ze mnie ten ogromny dzwon". Przecież to nic takiego...
Skuliłam się, zatykając uszy, by odgrodzić się od tego ogłuszającego pisku.
Starałam się nie zacząć krzyczeć, ale ból powiększał się z każdą sekundą,
przemieszczając się z jednej części ciała do drugiej. I tak ciągle.
Otwarłam gwałtownie oczy wracając do rzeczywistości. Jednak ból w skroniach, a
ogólne to w całym ciele, nie zniknął. Czułam się strasznie- jakby jakaś
wewnętrzna siła rozrywała mnie od środka. Półotwartym okiem spojrzałam na stół,
umieszczony idealnie naprzeciw kufra. Na pięknej, szerokiej ladzie leżała mp4
podłączona do głośników, z której wydobywała się puszczona na maxa muzyka
Metaliki.
Niestety, kiedy jestem w 'transie', jestem bardziej podatna na jakikolwiek
dźwięk. W tej chwili muzyka puszczona na cały regulator wynosiła około 140
decybeli (dźwięk bliski startującego samolotu). A tępa ja nie pomyślałam, że
Oktawii zapragnie się słuchać na cały regulator heavy metal...
Ociężale podniosłam się z skrzyni i ruszyłam w stronę mp4, jedną ręką
podpierając się o ścianę, a drugą trzymając za głowę. Dotarłszy do stołu
chwyciłam elektryczne urządzenie, szybkim ruchem odczepiłam kabelki od głośnika
i rzuciłam przyrząd w stronę otwartego okna. (No co? Odruch niekontrolowany.
Wszystko wina ADHD!)
Usłyszałam charakterystyczny odgłos zetknięcia się urządzenia z betonowym
chodnikiem. Co jak co, ale rzut mam dobry. Tak jak podejrzewałam ból
natychmiast zniknął. Otrzepałam ręce z zadowolenia. Cisza. Zero głośnej muzyki,
zero ogłuszającego pisku. Po prostu cud miód.
Popatrzyłam na moją siostrę, która zdziwiona przestała tańczyć swój dziwny
układ. Podeszła do mnie i schyliła się, by spojrzeć mi w oczy. Wyraźnie było
widać, że usiłowała ukryć złość litością.
-No moja kochana, wiedz, że pożałujesz tego-powiedziała przesłodzonym głosem.
Nienawidziłam jej. Miała wszystko. Idealne proste, blond włosy, śliczne
niebieskie oczy i piękną opaleniznę. Była idealną kandydatką na modelkę.
Kochała chodzić na obcasach i w modnych ubraniach. I do tego idealna osoba na
złodziejkę chłopaka. No powiedźcie mi, jak można okraść kogoś z chłopaka? No
jak?!
-A ty, moja droga, uwierz mi, pożałujesz za robienie dziur w panelach-
pokazałam palcem na jej dziesięciocentymetrowe szpilki uśmiechając się
sztucznie. Twarz mojej znienawidzonej przybranej siostry przybrała kolor
pomidora. Zrobiła krok w moją stronę, jednak „nieszczęśliwie” źle stanęła i
upadła na tyłek. Nie wytrzymałam.
Wybuchłam śmiechem i po chwili turlałam się po podłodze. Słyszałam jak Oktawia
podnosząc się mamrotała pod nosem groźby w moją stronę. Jednak zaraz potem
usłyszałam głośne przekleństwa skierowane do...pudełek?
Podniosłam zaciekawiona wzrok. Moja 'kochana' siostrzyczka leżała pod czterema
pudełkami, a nad nią stał ojciec w jednej ręce trzymający pudło (moje tak dla
wiadomości), a w drugiej telefon. Ominął swoją przybraną córkę, nawet nie
racząc jej swoim spojrzeniem i ruszył do kuchni zawzięcie gadając
prawdopodobnie z klientem. Doskoczyłam szybko do niego, zwinnym ruchem złapałam
karton i ruszyłam schodami do pokoju.
Wspinając się do góry, odwróciłam się i rzuciłam z sarkazmem -Taa, na pewno się
na mnie odegrasz. Chwilowo przegrałaś walkę z pudełkami- i uśmiechnięta
zniknęłam za rogiem.
…
Mój pokój raczej nie należał do największych.
Przy dużym oknie, które miało widok na przydomowy las, był „szeroki parapet”
(nie wiem jak to się nazywa). Był on obity miękkim, białym okryciem, a na nim
leżały luzem rzucone różnokolorowe poduszki. Pod spodem były wbudowane półki, a
po lewej stronie, wzdłuż ściany ciągnął się wysoki regał z płytami, mangami i
książkami.
Rzuciłam na łóżko pudełko, paznokciami rozcięłam grubą warstwę taśmy (nie
wnikajcie jak -_-) i wyciągnęłam pierwszą lepszą płytę. Wygrzebawszy spod stosu
jaśków odtwarzacz i słuchawki, rozłożyłam się na kanapo-parapecie. Wsunęłam do
odtwarzacza płytę „Fallen” Evanescence.
Pogrążona we własnych myślach patrzyłam przez okno. Na zewnątrz było już
ciemno, więc gigantyczny las o tej porze wyglądał dosyć potwornie. Stara, na
wpół rozwalająca się stodoła, wyglądała teraz jakby była miejscem zamieszkania
najróżniejszych potworów (nie żebym wierzyła w takie brednie jak potwory).
Skierowałam swój wzrok w stronę krawędzi lasu. Tam, na granicy między moim
domem a borem, w cieniu drzew zobaczyłam błyszczące, przerażające, żółte oczy.
Patrzyły się one prosto w moją stronę. Przerażona przetarłam dłońmi oczy i
ponownie popatrzyłam w tamtym kierunku. Zwierzęce ślepia znikły.
Dziwne.
...
Biegłam po ciemnym lesie, potykając się o wystające korzenie. Byłam
wyczerpana i ledwo łapałam oddech, ale mimo to dalej uciekałam. Ostre gałęzie
rozcinały mi skórę, gdy przeciskałam się między drzewami.
Coś mnie goniło. Coś wielkiego, strasznego i szybkiego. Niemalże czułam jego
oddech na moich plecach, jednak mimo to nie miałam odwagi się odwrócić.
Nagle koło
mnie ktoś zaczął biec. Jedyne co widziałam w tych ciemnościach to blond włosy
sięgające mu do ramion. Usłyszałam jego cichy łagodny głos. "Biegnij, Jo,
biegnij." Po wypowiedzeniu tych słów chłopak zniknął. Chciałam za nim
krzyczeć, by mnie nie zostawiał, ale nie miałam na to siły.
W pewnej
chwili poczułam potworny ból w nodze, gdy moja kostka wykręciła się pod dziwnym
kątem. Upadłszy na ziemię zobaczyłam przybliżające się żółte ślepia i błyszczące
ostrze.
Krzyknęłam.
Obudziłam się cała zlana potem. Z ulgą opadłam na łóżko, po uświadomieniu
sobie, że to tylko koszmar. Budzik pokazywał 6.54. Opadłam na łóżko próbując
nie myśleć o tajemniczym chłopaku. Od jakiegoś czasu pojawiał się on w każdym
moim śnie, nie ważne o czym on był. Jednak nigdy nie widziałam jego twarzy. Nie
wiem kim on jest.
Wyczerpana wygramoliłam się z łóżka i ruszyłam w stronę szafy. Moja wędrówka
zakończyła się jednak dosyć szybko, bo po paru krokach zaliczyłam glebę. Przy
okazji zahaczyłam ręką o stół, co sprawiło, że kubek z lodowatą wodą zleciał ze
stołu. Z moich ust wydobył się cichy pisk, jak zimna ciecz rozprysnęła się na
mojej głowie. Po prostu super. Zrezygnowana uderzyłam głową o podłogę.
-Chione, proszę. Mogłabyś choć raz spacerować z dala od mojej porannej drogi?-
wymamrotałam w drewniane panele.
Cisza.
Z wysiłkiem podniosłam się na nogi i otrzepałam jak mokry pies. Zaczęłam
masować obolałe miejsca.- Auu...A potem znajomi się dziwią, że mam siniaki.-
Spojrzałam z wyrzutem na mojego żółwia (albo raczej żółwicę). Jasne, umiała
wejść na dach i nie spaść, ale nie potrafiła nie włazić pod nogi. Czasem się
zastanawiam, czy ona nie robi tego przypadkiem specjalnie. Czy nie odgrywa się
za te wszystkie razy, kiedy zapomniałam jej wymienić wodę w akwarium.
Z westchnieniem zaczęłam grzebać w szafie, próbując znaleźć jakieś sensowne
ubranie. Wyciągnęłam białą bluzkę na ramiączkach i jeansy. Idealnie. Pomińmy
fakt, że na zewnątrz jest -5 stopni Celsjusza. No co? Jestem gorącą dziewczyną.
Podniosłam się z podłogi i poczłapałam w stronę łazienki.
…
Byłam już prawie gotowa do zejścia na dół, kiedy u drzwi wejściowych zadzwonił
dzwonek. Usłyszałam głośny pisk Oktawii, kiedy zbiegała ze schodów. Zacisnęłam
pięści i zęby, i mogłabym przysiąść, że z moich uszu wydobywała się para.
Pamiętacie, jak wspomniałam, że Okta jest złodziejką chłopaków? Właśnie. Tego
dowód stał właśnie za drzwiami. Josh. Mój BYŁY chłopak, aktualnie Oktawii.
Uroczy mięśniak, kapitan drużyny futbolowej, a także najbardziej znany i
rozchwytywany chłopak w szkole. W sumie to dryblas otoczony dziewczynami i
drużyną, taki, który pojawia się w każdym filmie z motywem szkoły.
Jak tylko usłyszałam trzask drzwi, wyluzowałam się. Owszem, był kiedyś moim
chłopakiem, ale nie chciałam go już więcej widzieć, a tym bardziej rozmawiać.
Nigdy.
Podeszłam do nocnego stolika. Podniosłam lewą dłoń i obejrzałam ze wszystkich
stron. Na wewnętrznej stronie widniał płatek śniegu o rozmiarach 4cm na 4cm.
Dziesięć ramieni płatka miało piękny kształt, a całość wyglądała jakby lśniła.
Zacisnęłam dłoń w pięść. Nienawidziłam tego. Nie wiedziałam co to jest, ale i
tak nienawidziłam. Pojawiło się to około dwa tygodnie temu. Rozpoczęło się od
silnego pieczenia. Było to takie uczucie, jakby tysiąc lodowych igieł wbijało
mi się w skórę. Potem pojawił się zarys, a teraz jest już idealnie wyrzeźbiony
w skórze płatek śniegu.
Chwyciłam ze stolika bandaż i zaczęłam szybko zawiązywać wokół dłoni. Nikt nie
może tego zobaczyć. Nikt. Inaczej uzna mnie za dziwoląga. Taka jest smutna
prawda, moi rówieśnicy nie uznają niczego ani nikogo, kto odchodzi od normy.
-Jo! Pospiesz się, bo inaczej się spóźnisz!- z dołu było słychać głos mojej
macochy. Kierując się do drzwi zerknęłam jeszcze w stronę dużego lustra
znajdującego się przy wejściu. Moje długie czarne włosy, które zazwyczaj
opadały falami po plecach dzisiaj spięłam w mocnego warkocza. Moje oczy były
koloru kawy, jednak gdy byłam wkurzona na kogoś przybierały one barwę mrożonej
kawy. Całość idealnie kontrastowała z moją bladą jak śnieg skórą. Ogólnie to
lubiłam swój wygląd. Nie zbyt duże oczy uwydatniłam czarną kredką, a rzęsy
pomalowałam tuszem. Pełne usta przybrały kolor malinowy. Jedyne co mnie
irytowało to lekko krzywy nos, ale nie wszystko musi być idealne, nie? Byłam
także nie za chuda, ale też nie gruba. Do tego wysoka jak na swój wiek. Minus-
mogę pożegnać się z wysokimi obcasami. Na bluzkę na ramiączkach narzuciłam
cienki, długi sweterek. Nie chciałam, by ludzie na ulicy się dziwnie na mnie
patrzyli, co i tak będą robić. Zazwyczaj w taką pogodę wszyscy ubierają się w
grube kurtki.
Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, wyleciałam z pokoju i zjechałam po
poręczy. W kuchni wyciągnęłam z lodówki jogurt pitny truskawkowy i włożyłam do
czarnego plecaka. Ugryzłszy jabłko zaczęłam się ubierać.
-A lunch?- podniosłam głowę znad butów i spojrzałam na Ewę, która stała w
drzwiach kuchni. Złapałam siatkę z jedzeniem i pocałowałam w policzek.- Dzięki.
Gdzie tata? Dziś wracam później, bo idę z Diego do jego domu. Nie czekaj z
obiadem.- Ewa była jedyną osobą w tym domu, z którą można było zjeść posiłek
czy normalnie pogadać. Była wiecznie uśmiechnięta. Jej niezwykle ziemiste oczy
posiadały charakterystyczny błysk, niemal że w każdej chwili. Jej brązowe włosy
sięgały jej do ramion. A najlepsze jest to, że miała ona niesamowitą rękę do
kwiatów. Nawet najbardziej uschnięta roślina ożywała przy niej. Zupełne
przeciwieństwo mnie. Przy mnie każdy kwiatek umiera. Mówiłam, że ona
promieniuje radością życia.
Wyrzuciwszy z siebie ten potok słów, chwyciłam deskorolkę i wyszłam na
zewnątrz. Owiał mnie lodowaty wiatr, a mróz zaczął szczypać w policzki. Od razu
zaczęłam czuć się lepiej. Uwielbiałam zimę. To był mój czas. Śnieg i lód były dla
mnie ukojeniem, a nie udręką.
Przeskoczyłam schodki wejściowe.
-Josephine!- usłyszałam ponowne wołanie mojej macochy. Odwróciłam się i
zobaczyłam ją stojącą na górze schodów, okrywając się szczelnie grubym swetrem.
Nie lubiła zimy. Robiła wszystko byleby tylko jak najmniej przebywać na niej.
Zawsze w tym sezonie była dziwnie blada i słaba- jakby była chora, ale mimo to
zawsze się uśmiechała.
Patrzyła na mnie zatroskanym wzrokiem -Zapamiętaj sobie jedno. Czasami mity
okazują się prawdą, a prawda mitem. Uważaj na siebie- po tych słowach
zniknęła za drzwiami, zanim zdziwiona ja zdołałam wydusić „co?”. Nie wiedziałam
o co jej chodziło. Tyle pytań nasuwało mi się na myśl. O co jej chodziło?
Przecież mity to fikcja, nie? Jak mogłyby okazać się prawdą? Ale jak widać
muszą one poczekać, o ile nie chcę się spóźnić do szkoły.
Wskoczyłam na deskorolkę i odpychając się minęłam bramkę.
~~*~~
Opowiadanie
Okej vel Rolgi
‘Wśród tłumu uczniów nie wyróżniała
się żadna postać. Ot płynąca zgraja niepełnoletnich, a wszyscy spośród nich
myślą, że są najbardziej oryginalnymi ludźmi pod słońcem. Tyko dlatego, że mają
firmowe buty. Tylko dlatego, że ich koszulka była najdroższa. Tylko dlatego, że
spodnie są wykonane z najlepszego materiału. Gdyby tylko przyjrzeli się kolegom
obok, tym, których nie chcą naśladować, bo są obciachowi i tym, z którymi
codziennie gadają ponad sto razy oraz tym, którzy właśnie teraz podążają wokół
nich, zorientowaliby się, że osoba trzy metry dalej ma zadziwiająco podobny
kucyk albo spódnicę. Ale niestety ludzka natura ma to do siebie, że głównym
bohaterem życia poszczególnego osobnika jest… tenże sam poszczególny osobnik. A
już z pewnością jeżeli poszczególnym osobnikiem jest nastolatek w okresie
dojrzewania ze skłonnością do ulegania presji grupy’ – myślała Karen siedząc na
parapecie i patrząc na mijające ją postacie. Sama, rzecz jasna, nie uważała
siebie za coś innego. Była typowy nastolatkiem. Często patrzyła w lustro i
myślała, że chciałaby to zmienić. Jednak po jednym dniu bycia inną zdawała
sobie sprawę, że to nie ma sensu. Że tak naprawdę istnieje pewne piękno w
identyczności, a zarazem całkowitej odmienności. Każdy ma inny charakter,
inaczej wygląda, ma inne hobby, ale z pewnością na świecie można spotkać
miliordy nastolatek ze świrem na punkcie koni i jeszcze więcej miliordów
chłopaków z talentem do gry w piłkę. Wobec tego ogromu społeczeństwa nie należy
myśleć, że tylko ja wiem jak to jest być wyśmiewanym przez tak zwane różowe
idiotki, których, nawiasem mówiąc, jest z pewnością dwa razy tyle.
‘Trzeba się pogodzić z brakiem
wyróżniania się’ – stwierdziła dziewczyna.
- Karen! Tu jesteś! – wrzasnęła
pędząca w jej stronę złotowłosa piękność. Piękności na świecie też nie jest
mało…
- No co ty nie powiesz! – wrzasnęła
w odpowiedzi dziewczyna z uśmiechem na ustach.
- O czym myślisz? – spytała
koleżanka dostrzegając minę dziewczyny.
- Aaaa… o ten… tego… choinkach na
Boże Narodzenie – odparła.
- Przecież dopiero zbliża się
Wielkanoc – powiedziała blondynka sadowiąc się obok.
- Właśnie – brnęła dalej Karen. –
Biedne choinki są spotykane w domach tylko raz w roku. Czemu nie ma ich na
Wielkanoc? Musi być im strasznie przykro. Najpierw wszyscy je stroją w łańcuchy
i bombki, a potem nagle trafiają na śmietnik i mogą tylko wspominać…
- Dobra. Rozumiem. Nie mów tylko o
tym dalej, bo mi się jeszcze zrobi ich żal.
- Właśnie. Może następnym razem
pomyślisz zanim wywalisz taką choinkę.
- Cichaj – przerwała jej (brutalnie)
dziewczyna. – Idziesz z nami do McDonalda?
- Wami… czyli? – spytała
podejrzliwie szatynka.
- No mną…
- Nie domyśliłabym się…
- …Cindy, Kim i… to chyba tyle.
Znając ciebie jeszcze tobą.
- Znając ciebie masz rację. –
Zaśmiała się Karen.
Powoli zaczęła się podnosić z
parapetu. ‘Swoją drogą’ – myślała – ‘czemu nie są one stworzone specjalnie do
siedzenia? Są zdecydowanie wygodniejsze od ziemi. I już zdecydowanie od
szkolnych ławek.’
Odpowiedź dostała trochę zbyt
szybko.
Plecakiem zahaczyła o stojącą
nieopodal doniczkę, a doniczka nie będąc stworzeniem ludzkim równowagi złapać
nie umiała, toteż zachwiała się niebezpiecznie i po chwilowym wahaniu
przechyliła się za krawędź parapetu by następnie z głośnym ŁUP walnąć o
podłogę.
- Bosko… - mruknęła dziewczyna
ironicznie kucając, by podnieść źródło hałasu.
Doniczka się jednak nie chciała dać
tak łatwo. W połowie drogi na swoje poprzednie miejsce zdecydowała się na
samobójczy skok skutkujący jedynie przekleństwem ze strony Karen, śmiechem ze
strony blondynki o imieniu Sofie oraz większą ilością ziemi na podłodze.
- Muszę to sprzątać? – szatynka
spytała cicho doniczki, która wreszcie trafiła z powrotem na swój punkt obserwacyjny,
z którego patrzyła teraz (z pewnością zaciekawiona) jak dziewczyna zbiera na
dłoń czarne grudki, a następnie umieszcza je we właściwym miejscu.
Sofie, przekonana, że pytanie
zostało jednak skierowane do niej odpowiedziała z entuzjazmem:
- Tak!
Karen nie ośmieliła się uściślić, że
czekała na odpowiedź od naczynia.
‘Fajnie jest patrzeć na monotonność.
Ogólnie monotonność jest fajna, o ile nie stanie się zbyt nudna. Monotonność
można urozmaicać, a nudę jedynie zwalczać. Nuda, rzecz jasna, też nie jest zła,
bo każdy lubi się od czasu do czasu nudzić i myśleć o niebieskich migdałach.
Byle tylko można było zwalczyć tę nudę z nadejściem takiej ochoty. Bo nuda
przymusowa jest dziełem szatana, tak jak komary. A monotonność towarzyszy
prawie każdemu człowiekowi i żaden nie narzeka na to, że wie, iż jutro wstanie
rano o wyznaczonej godzinie, zje śniadanie, pójdzie do szkoły lub pracy, zje
obiad, wróci do domu. Niektórzy lubią, jak ich coś zaskakuje, ale życie w
którym nie jest się pewnym następnego dnia z pewnością nie należy do
najlepszych. Czyli najlepsza jest zaplanowana monotonność z zaplanowanymi
zaskakującymi rzeczami’ – myślała Karen idąc tyłem przed trzema dziewczynami by
je lepiej widzieć i udając, że słucha ich (nudnej) rozmowy. Nawet nie zauważyła,
jak zaczęła się przyglądać wysokiej blondynce z figurą modelki i końską twarzą.
- Co się tak patrzysz? Makijaż mi
się rozmazał? – spytała, nieudolnie próbując zobaczyć swoją powiekę.
- Nie. Zastanawiam się.
- Nad czym? – spytała zaciekawiona
Sofie wiedząc, że usłyszy ciekawą historię.
Karen wiedziała, że nie uniknie
odpowiedzi.
- Nad tym, czemu smurfy wyprowadziły
się z lasu.
- A się wyprowadziły? – spytała mało
inteligentnie Kim, brunetka nosząca bardzo kolorowe ubrania.
- A nie? Czy kiedy byliśmy w lesie
na wycieczce widziałaś jakiegoś smurfa? Nie. Bo się wyprowadziły. Zastanawiam
się czemu. Może Gargamel przeszedł na emeryturę, a one przestały się czuć
zobowiązane do zapewniania mu rozrywki, więc się wyprowadziły.
Cindy przewróciła błękitnymi oczami.
- A co to ma wspólnego z moją
powieką?
- Miałam przez chwilę wrażenie, że
ukrywa się pod nią coś niebieskiego. Wtedy jednak zrozumiałam, że to twoja
tęczówka.
Kim i Sofie parsknęły śmiechem, a
Cindy jedynie z litością popatrzyła na stojącą przed nią dziewczynę. Nie miała
pojęcia, skąd ona wytrzasnęła tę opowieść. Była przecież tylko niczym nie
wyróżniającą się z tłumu szatynką o piwnych oczach. Może i miała szerokie
biodra, ale jej figura z pewnością odbiegała od perfekcji.
Blondynka prychnęła.
- Ej, spokojnie, to był komplement!
– pocieszyła ją Karen. – Po co zaraz takie prychanie?
- Lepiej zawiąż sznurowadła, bo się
potkniesz – przerwała jej blondynka.
- E tam zaraz potknieeeeee...
łaaaaa!
ŁUP.
- Bosko.
Jak się można domyślić sznurowadła
trzymały stronę Cindy. Były zdecydowanie za sprawieniem, by ich właścicielka
wylądowała tyłkiem na betonowych płytach chodnikowych. Z plecaka wypadła woda i
potoczyła się do kałuży w której kolorowo lśniła benzyna, a piwnooka leżała na
chodniku i przyglądała się białym chmurkom na niebie. Gdzieś tam przeleciała
jaskółka, zapowiadając kolejną burzę, gdzieś tam pegaz poleciał między
obłokami, gdzieś tam… ej. Chwila. Pegaz?!
- Czy mi się wydaje, czy to był ten
latający koń z mitologii, tam na niebie?
- Ej, dziewczyny, ona się chyba za
mocno walnęła w głowę…
- Mówiłam, zawiąż sznurowadła…
- Hej, dzwonić gdzieś?
- Nic mi nie jest – mruknęła Karen
gramoląc się z powrotem na nogi. – Idziemy w końcu, czy mogę sobie jeszcze
poleżeć?
Chichrając się ruszyły dalej wzdłuż
ulicy.
‘Wszechświat jest ogromny. Wobec
jego wielkości Ziemia nie jest nawet atomem. Co więcej, pewnie nawet jego jedną
tysięczną nie jest. A w całym wszechświecie jest miliord gwiazd, z których
każda jest słońcem dla paru lub parunastu planet. Pomimo tego niektórzy ludzie
nadal myślą, że tylko na naszej jest życie. Jest to z ignorancja i
egocentryczność ludzi. Ale naukowców tak twierdzących można nawet znieść. Niech
sobie myślą, że jesteśmy wyjątkowi. Ale osoby uważające, że są pępkiem świata
są nie do wytrzymania. Bo co taki pępek na do całości? Jest niewidoczną kropką
na powierzchni jednej tysięcznej atomu’ – myślała Karen stojąc w kolejce do
kasy, przy której Cindy właśnie wykłócała się z jakąś panią o to, że stała
przed nią w kolejce. Po co? Przecież nigdzie się nie spieszyła. Trzeba
wiedzieć, kiedy należy się kłócić. Jednak sprawa przepychania się w kolejce do
McDonalda z pewnością była sytuacją, w której należało ustąpić.
- Cindy.
- Czego?! – warknęła.
- Odpuść.
- Sama odpuść. Byłam przed tą babą.
Karen przewróciła oczami. Niektórzy
zawsze muszą być w centrum uwagi…
Kiedy dziewczyna wreszcie doszła do
kasy szybko złożyła zamówienie i podeszła do stolika, przy którym siedziały już
jej koleżanki. Sofie właśnie jadła cheeseburgera, a Kim z zainteresowaniem
przyglądała się opakowaniu coca coli. Obie sprawiały wrażenie, że nie chcą
nawiązać kontaktu wzrokowego z blondynką, która naburmuszona skubała frytki.
- Cindy?
- Hmm?
- Uśmiechnij się.
Dziewczyna spojrzała na szatynkę
niemal z odrazą.
- Po co?
- Złość piękności szkodzi! – odparła
niemal śpiewnie Karen.
W odpowiedzi tamta odwróciła wzrok i
„przypadkiem” ochlapała rękę dziewczyny ketchupem.
Szatynka naprawdę próbowała się na
nią nie rzucić. Użyła do tego całej siły woli, więc jedynie jej twarz stała się
czerwona jak burak i zaczęła się trząść. Chwilę wpatrywała się w
dziewczynę nienawistnie, a następnie odwróciła od niej wzrok spoglądając w
kierunku dwóch pozostałych. Podjęła szaleńczą próbę zmiany tematu.
- Czy w tej bułce nie ma drożdży? –
spytała siląc się na beztroski ton i pokazując palcem na bułkę w rękach Sofie.
- Nie wiem, a co?
- Strzeż się ich. One są naprawdę
niebezpieczne.
- Przecież to tylko nieszkodliwe
bakterie. Czemu mają być niebezpieczne?
- Czym się żywią? Cukrem. A świat
się ociepla. Ani się obejrzysz, a drożdże wyciekną ze swych fabryk jedząc
wszystko po drodze. Bo, wierz mi, teraz bardzo dużo rzeczy zawiera cukier.
Następnie drożdże zawładną światem.
- Nie wierzę ci.
- Pomnij na me słowa, kiedy będziesz
trawiona przez brązową masę bakterii. One się zemszczą głównie na tych, co w
czasach świetności ludzkości żywili się nimi bezustannie – przerwała po czym
zupełnie innym tonem powiedziała: - Muszę już iść. Do jutra!
Wstała od stołu i ruszyła w kierunku
drzwi. Za plecami usłyszała tylko szept Cindy:
- Mówiłam, że ona jest dziwna.
Idiotka.
‘Niektóre rzeczy są zarezerwowane
dla określonego wieku. Tak było zawsze. Na przykład: bobas może się ślinić i
brać różne przedmioty do buzi, ale gdyby zaczęła się tak zachowywać osoba w
wieku 13 lat wszyscy wzięliby ją za idiotę lub kogoś niepełnosprawnego
umysłowo. Jednak gdyby taki bobas zachowywał się odpowiednio do innego wieku,
dorośli mogliby go uznać za geniusza tudzież zdolnego ponadprzeciętnie. Ogólnie
dorośli są najbardziej uprzywilejowaną grupą. Mogą wszystko, poza wspomnianym
wcześniej zachowaniem odpowiednim dla istoty nowonarodzonej. A kiedy ktoś
młodszy próbuje ich naśladować albo naśladuje, uważają to odpowiednio albo za
urocze, albo za chamskie. Nie wszyscy dorośli tacy są, ale niestety bardzo wielu
nie przyjmuje do wiadomości, że osoba młodsza może wiedzieć coś więcej na dany
temat’ – myślała Karen wspominając wczorajszy dzień wyprawy do McDonalda i
patrząc jak jej matka nieudolnie próbuje ugotować makaron. Nie obchodziło ją
to, że córka zrobiłaby to z pewnością lepiej. To ona była tu dorosła i nie
mogła pozwolić, by pierworodna się poparzyła. Co z tego, że kobieta już trzy
razy dotknęła wrzątku, a teraz odczuwała niemiły ból w miejscach zetknięcia z
gorącem? Było to dla niej oczywiste, że Karen nie da sobie rady lepiej.
- Mamo, pozwól mi – powiedziała
znużona szatynka po raz dwudziesty tego wieczoru.
- Kochanie, jesteś za młoda.
Twarz dziewczyny zrobiła się
niebezpiecznie czerwona.
- Nie jestem za młoda! To nie jest
żaden argument! Naprawdę, potrafię ugotować makaron w przeciwieństwie do
niektórych w tym pomieszczeniu!
- Jeśli jesteś taka mądra, to
proszę, zrób to! Zobaczymy, czy się uda! – odkrzyknęła zdenerwowana kobieta.
Karen zeskoczyła z blatu i zajęła
miejsce przy kuchence. Jednym, szybkim ruchem zdjęła palący się garnek z
palnika. Następnie wlała do niego wody i z powrotem umieściła na płycie. W
czasie, kiedy woda się gotowała, wytarła brudny blat ścierką, a kiedy w wodzie
ukazały się bąbelki, wsypała do niej zawartość pudełka.
- Proszę – powiedziała nadal
czerwona i wyszła zdenerwowana z pomieszczenia.
Usłyszała tylko jak jej matka mruczy
coś pod nosem, ale nie zwróciła na to uwagi. Prawie trzasnęła drzwiami do
pokoju.
- Za młoda, oczywiście – mruczała
sarkastycznie leżąc na łóżku i kopiąc poduszkę. – Zawsze za młoda, za mała, za
dziecinna. Gdyby osoby które to mówią byłyby bardziej dojrzałe z ich ust nie
wydostałoby się żadne słowo. Dla dorosłych z pewnością sztuką jest uznanie, że
berbeć jest lepszy… Boże, nigdy nie chcę taka być! Nigdy…!
Monolog przerwał jej sygnał telefonu
zawiadamiający o próbie połączenia.
Spojrzała na wyświetlacz.
Sofie.
- Bosko… – prychnęła.
Pomimo złego humoru odebrała.
- Halo?
- Cześć, to ja.
- Nie spodziewałabym się – odparła
wesoło Karen, próbując zatuszować swój nastrój.
- Co robisz?
- Leżę.
- Gdzie?
- Na chmurze karmiąc mojego różowego
pegaza. A jak myślisz?
- Masz dziś czas?
- Niestety nie – skłamała gładko
szatynka. – Idę zaraz do lekarza.
- Po co?
- Jednorożec zachorował. No more
stiupid questions?
- A szkoda – głos blondynki jednak
nie wykazywał zawodu tym obrotem spraw. – Idziemy z dziewczynami do kina.
- Na co?
- Jeszcze nie wiemy.
- Aaaa… byłam na tym. Nudne jak
cholera.
Po drugiej stronie słuchawki
usłyszała parsknięcie wielu głosów.
‘Bosko’ – pomyślała z ironią. -
‘Jeszcze mnie na głośnik włączyła’.
Zdenerwowana niemal do granic
możliwości rzuciła telefonem o podłogę.
Albo raczej zamierzała rzucić nim o
podłogę. Na drodze przedmiotu jak z podziemi wyrosła piłka do skakania, a
telefon odbił się od niej. Był to telefon zdecydowanie marzycielski, gdyż
największym jego pragnieniem było latanie w przestworzach. Właśnie teraz się
ono spełniło, lecz zamiast przestworzy wzbił się na wysokość lampy, aby
następnie z powrotem ulec przyciąganiu ziemskiemu i spaść na brzuch oniemiałej
ze zdziwienia Karen.
- Bosko… – szepnęła dziewczyna nadal
nie wierząc w to, co się właśnie wydarzyło. Niby taka pechowa, a co? Czy gdyby
jakakolwiek jej koleżanka postanowiła rozwalić swój telefon, to czy odbiłby się
on od gumowego balona? Nie. Ale to może dlatego, że żadna z koleżanek Karen nie
posiadała piłki do skakania…
‘Mózg ludzki jest tak skonstruowany,
że kiedy człowiek bardzo potrzebuje go za dnia, ten jakby był naćpany. Można
myśleć, przeszukiwać pamięć, usilnie błagać go na kolanach, by na coś wpadł, a
ten i tak pozostaje przy swoim. Dopiero kiedy znużona istota ludzka
przygotowuje się do spoczynku i leży wygodnie w pościeli ten daje znać o swoim
istnieniu. Nagle rozwiązania problemów przychodzą z niespodziewaną łatwością, a
nowatorskie pomysły same rodzą się w głowie. Wtedy leżący człowiek zdaje sobie
sprawę ze swego geniuszu, ale nie chce mu się opuszczać łóżka. Pomysły odchodzą
z nadejściem poranka i osoba, która jeszcze wczoraj wiedziała kto zabił
Kennedy’ego, nie jest w stanie rozwiązać najprostszej zagadki logicznej. Mądry
ten, kto przemoże lenistwo i wstanie by zapisać wszystko na kartce’ – myślała
Karen leżąc w łóżku ze stopami na poduszce i wymyślając coraz to lepsze
rozwiązania problemów ludzkości oraz przygotowując plan obrony w razie
zagrożenia ze strony szaleńca z siekierą wpadającego do jej pokoju przez okno.
Niestety była jednym z tych leni, którym jest za wygodnie. Ale przynajmniej
zdawała sobie z tego sprawę. A szkoda, może dzięki niej zmniejszyłaby się ilość
wysypisk śmieci przynajmniej dwukrotnie (po prostu śmieci z jednego
przeniosłoby się do innego, dzięki czemu środki można by przeznaczać tylko na
utrzymanie tego drugiego).
Znajdowała się już w tym przedsennym
stanie, który jasno mówi, że została już tylko mniej niż minuta przytomności.
Karen z zamkniętymi oczyma oczekiwała nadejścia Morfeusza. Długo czekać nie
musiała…
- Cześć! – usłyszała szept tuż koło
ucha. Ze strachem otworzyła szeroko oczy i poderwała się z pozycji leżącej.
Znajdowała się na małej, zielonej
polanie porośniętej w całości kwiatami różnego rodzaju i koloru. Przeważały
głównie tulipany, ale łatwo można było dostrzec również fiołki, stokrotki,
rumianki, dzwoneczki, lilie. Dookoła rósł sad, a różowe kwiaty wiśni dodawały
słodkości powietrzu. Na niebie nie było ani jednej chmurki, a słońce jasno
świeciło nadając całemu otoczeniu bajkowego image.
Widok psuło tylko czerwone, świecące
ferrari po środku łąki i przystojny młodzieniec z nienaturalnie białym
wyszczerzem pochylający się nad nią.
- Cześć! – powtórzył.
- Eee… cześć? – odparła Karen
próbując zorientować się w sytuacji.
- Powiem krótko i bez ogródek, okej?
– spytał blondyn.
- Okej? – odparła nadal niepewnie
dziewczyna, wytrzeszczając oczy na wszystkie strony.
- To spoko, słonko. Znajdujemy się w
twoim śnie. Ja jestem bogiem olimpijskim i twym zacnym tatulkiem. Jesteś
Herosem. Grozi ci niebezpieczeństwo ze strony potworów. Dostałem pozwolenie od
mojego tatulka, by cię o tym poinformować. Musisz iść do Obozu Herosów, gdzie
cię przyjmą i wyszkolą. Tu masz adres.
Podał jej biało-złotą karteczkę, na
której dostrzegła piękne pismo. Kiedy próbowała ją przeczytać zdała sobie
sprawę, że nie może. I co na teraz zrobi?! Podniosła wzrok na chłopaka, ale ani
jego, ani ferrari nigdzie nie było widać.
‘Jak zareagowałby normalny człowiek
na wieść o tym, że jego ojciec jest bogiem olimpijskim, i że jemu samemu grozi
niebezpieczeństwo? I dodatkowo dowiedziałby się o tym wszystkim ze snu? Pewnie machnąłby
na to ręką i zaczął się śmiać na samo wspomnienie o tym. Tyle, że ja nie jestem
normalnym człowiekiem. Jestem H e r o s e m. Mam wrażenie, że to, iż
obudziłam się z tą samą kartką o której śniłam w ręku (na której było napisane:
„Hej, słonko! / Adres to: / Wzgórze Herosów / Long Island, Nowy Jork / (800)
009-0009 / - Tatulek”) uzasadnia moją reakcję. A teraz jak głupia wspinam się
po tym piekielnym wzgórzu!’ – myślała Karen wchodząc na pagórek na którego
szczycie rosła ogromna sosna.
Nie wiedziała, że ta sytuacja na
zawsze odmieni jej życie.
Że teraz już nic nie będzie takie
same.
Że rozpoczyna największą przygodę
swojego życia.
I że butelka wody, która dwa dni
temu wypadła z jej plecaka, nadal leży w kałuży połyskującej kolorowo benzyną…
~~*~~
Rysunek
Kate240
~~*~~*~~*~~
Jeszcze raz gratulujemy!
Zupełnie
nie związana, ale jakże prawdziwa mądrość życiowa :')
Ale poczekajcie! To jeszcze nie
koniec niespodzianek!
Co prawda nie jest to praca
konkursowa, ale naszym zdaniem zdecydowanie jest warta tego,
żeby ją pokazać!
żeby ją pokazać!
Dziękujemy Okej, która wysłała nam
wspaniałą przeróbkę...
a, zresztą, sami zobaczcie!
a, zresztą, sami zobaczcie!
Bardzo Ci dziękujemy, bo to serio
genialne przedstawienie postaci z FT *O*
Tym uroczystym i wesołym akcentem kończymy
ogłaszanie wyników!
ogłaszanie wyników!
Czeeeeść!
OdpowiedzUsuńSzczerzę się jak głupia...
II miejsce!
O kurdekurdekurde!
Nie sądziłam, że zostanę wyróżniona!
Fajnie by było gdyby Aguś zrezygonował XD.
Jej!
Moje smerfy!
Jej!
Praca, która zajęła mi jakąś minutę (Paint rządzi!)!
Jej!
Karen!
Jeżeli podoba wam się ta postać, to naprawdę bardzo się cieszę!
Tatulek rządzi XD.
Tak mało ogarnięcia w tym komentarzu... tak mało...
Walić to, jestem szczęśliwa!
I'm too happy for my... book?
Czytam smutną książkę XD.
Wiecie co? To ja chyba skończę, bo udaru dostałam...
McDonald górą!
Aaa... momencik. Zapomniałam podratulować Adze!
Gratuluję, Aga!
I jeszcze Kate!
Nie widziałam rysunku, nie chce mi się otworzyć ;-;. Ale i tak moje kondolencje!
I'm soo happy!
Nie, ja już kończę.
Zabieram męża mojej koleżanki, Entera, i ich córeczkę, spacyję.
Mam banana na twarzy XD.
Okej
(Nadal podjarana)
P.s. Czyżbym była pierwsza?
O, sorry, moja pomyłka.
UsuńKate. Mam nadzieję, że Kate zrezygnuje XD.
Jeszcze raz gratuluję!
Okej
O matko, ale się cieszę!!! Gdyby nie to, że stoję w McDonaldzie pewnie wykonałabym jakiś taniec szczęścia XD
OdpowiedzUsuńMam wielki wyszczerz na twarzy, nie sądziłam, że będę mieć pierwsze miejsce.
Gratuluję Adze i Okej - świetne prace :D
I przykro mi, Okej, ale po długim namyśle wybieram wsadzenie mojej Gillian do Fielgiej :)
Kate240
Ja? Naprawdę? :o OMG! Nigdy nie spodziewałam się, że TO może co wygrać. Nie sądziłam że komukolwiek spodoba się moja postać. JEEEEJ!! Nawet nie wiecie jak się cieszę. :D Nie umiem tego wyrazić słowami więc powiem tylko: dzięki, dzięki, dzięki jeeeej... :3
OdpowiedzUsuńI bardzo gratuluję Kate i Okej- Wasze prace są naprawdę genialne. :D
Jeeej, jeeej, jeeej jej. ^^
Inez
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !
OdpowiedzUsuń