piątek, 14 sierpnia 2015

Wyniki KONKUSU!


Kochani! 
Tak, dobrze widzicie. 
Oto wreszcie, przy sprzyjającej fali internetu- mamy wyniki konkursu Moja postać"!


http://i1233.photobucket.com/albums/ff391/WintersMagic/Supernatural/jumpingupanddownhappy.gif

Tak, my też się cieszymy!




Po długich naradach, litrach przepitej whiskey, ślęczeniu nocami nad laptopami z otwartą pocztą...
Wyłoniłyśmy trzech zwycięzców. 

Chcemy jednak podkreślić, że każdy, ale to każdy, kto wysłał do nas pracę wygrał, jest zwycięzcą i jesteśmy z niego dumne, bo wszystkie prace były serio fenomenalne i okropnie ciężko nam było wybrać te najlepsze.

 Potwornie się cieszymy, że ten konkurs jest takim sukcesem ;D

No dobrze, a teraz, aby nie przedłużać...
Oto nasza Fzpaniała Trujga!

Trzecie miejsce zajmuje...
.
.
.
.
.
.
 Aga B. vel Inez, ze swoją ciekawie napisaną pracą o Josephine!


~~*~~

Drugie miejsce jest przeznaczone dla...
.
.
.
.
.
.
Okej vel Rolgi, która powaliła nas opowiadaniem o Karen Blackswallow!



~~*~~

No i nareszcie, pierwsze miejsce otrzymuje...
.
.
.
.
.
.
(nie, nie znudzą mi się te kropeczki)
.
.
.
.
.
.
KATE240, która cudownie narysowała swoją postać o imieniu Gillan!

GRATULUJEMY! 



http://www.sharegif.com/wp-content/uploads/2014/01/tumblr_ml87q0tkrp1re3x32o1_.gif
 McGonagall jest z Was cholernie dumna, tak jak i my ;*


Przypominamy nagrody- Kate dostaje możliwość wsadzenia swojej postaci do FT, natomiast Okej oraz Aga otrzymają rysunki od Ann :) Chyba, że nastąpi mała zmiana planów- w tym wypadku skontaktujemy się z Wami drogą mailową ;) Kate, prosimy Cię o napisanie do nas, którą z nagród wybierasz ;3


Gratulujemy również pozostałym uczestnikom- Wy również spisaliście się na medal :D

http://www.letribunaldunet.fr/wp-content/uploads/2014/12/giphy-2.gif



A teraz przejdziemy do prezentowania wygranych prac ;)

Opowiadanie Agi B. vel Inez

"Lodowe posągi"

ROZDZIAŁ 1

            Na zewnątrz lał deszcz. Grube krople deszczu uderzały o dach wydając dudniący odgłos. Woda spadając zamieniała się w małe potoki i płynęła wzdłuż ulicy.
            W salonie przy oknie stał duży kufer. Był on wielkości co najmniej szkolnej ławki. Ciemnobrązowa farba w niektórych miejscach już odtrysnęła, ale dawało to interesujący efekt. Krawędzie skrzyni były obite żelaznymi pasami, na których był wyryty napis po innym języku.
            Kufer miał ponad 100 lat i był przekazywany z pokolenia na pokolenie w rodzinie mojej macochy Ewy. Z tego co mi i mojej przybranej siostrze opowiadała, klucz zaginął wiele lat temu i od tego czasu skrzynia pozostała zamknięta. Według tradycji zostanie ona przekazana dalej. Nie robiłam sobie zbyt wielkich nadziei, że dostanie się ona w moje posiadanie. Skrzynia była Ewy, a jej rodzoną córką była Oktawia. Było wręcz raczej oczywiste to, że ona ją dostanie. Taka jest postać rzeczy. A szkoda, bo mimo iż tego kufra nie da się otworzyć to lubiłam ten mebel. Jak byłam młodsza to często chowałam się za nim. A teraz, od kiedy został on przysunięty do okna, dużo czasu spędzam siedząc na nim i rozmyślając.
            Tak samo było i teraz. Siedziałam na nim obejmując ugięte kolana i obserwowałam kropelki, które po opadnięciu na szybę ześlizgiwały się w dół. Wyglądało to śmiesznie, tak jakby wyścigowały się ze sobą, która szybciej spłynie na dół. Pomiędzy palcami obracałam złoty medalion ze szmaragdem, który należał do mojego ojca.
            Zamknęłam oczy i skupiłam myśli na moim tacie. Przypomniałam sobie jego ostre rysy twarzy, usta zawsze zaciśnięte w kreskę i czarne włosy z zbyt dużą ilością żelu do włosów. Poczułam znajome mrowienie w całym ciele.
            Otworzyłam oczy. Siedziałam w eleganckim wnętrzu samochodu na miejscu koło kierowcy. Zerknęłam przez szybę i zauważyłam, że tata jest na Middlestreet- czyli dosyć blisko. Spojrzałam jeszcze na tylne siedzenia, gdzie leżało pięć pudełek (w tym jedno moje) i rzuciłam przelotne spojrzenie na Mariusza, który gadał przez telefon. Jak go kiedyś zamkną za gadanie podczas jazdy to nie moja wina!
            Pewnie zastanawiacie się jak ja to robię. Jak przenoszę się świadomością do innego miejsca, fizycznie zostając w salonie. W sumie to sama nie wiem. To taka moja wrodzona, dziwna umiejętność. Najgorsze jest to, że jeszcze nie opracowałam wracania do ciała. Wyczaiłam, że jest potrzebny jakiś impuls ze świata zewnętrznego. Wołanie, dotknięcie. Cokolwiek. Ale za każdym razem próbuję wymyślić sposób samo obudzenia. Często obawiam się, że impuls nie nadejdzie. A przynajmniej nie wtedy co będę chciała. Wtedy to bym miała przechlapane. Haha, godziny tkwicia duszą w innym miejscu... Może bym przynajmniej opuściła szkołę. To by mi akurat nie przeszkadzało.
            W uszach zaczęło mi piszczeć. Głowa zaczęła mnie boleć, tak, jakby ktoś setki razy walnął w nią patelnią (tak, dostałam kiedyś patelnią w łeb i uwierzcie mi, nie było to miłe przeżycie...ałł...). Och, ależ to tylko moja głowa krzyczy: "wyciągnijcie ze mnie ten ogromny dzwon". Przecież to nic takiego... Skuliłam się, zatykając uszy, by odgrodzić się od tego ogłuszającego pisku. Starałam się nie zacząć krzyczeć, ale ból powiększał się z każdą sekundą, przemieszczając się z jednej części ciała do drugiej. I tak ciągle.
            Otwarłam gwałtownie oczy wracając do rzeczywistości. Jednak ból w skroniach, a ogólne to w całym ciele, nie zniknął. Czułam się strasznie- jakby jakaś wewnętrzna siła rozrywała mnie od środka. Półotwartym okiem spojrzałam na stół, umieszczony idealnie naprzeciw kufra. Na pięknej, szerokiej ladzie leżała mp4 podłączona do głośników, z której wydobywała się puszczona na maxa muzyka Metaliki.
            Niestety, kiedy jestem w 'transie', jestem bardziej podatna na jakikolwiek dźwięk. W tej chwili muzyka puszczona na cały regulator wynosiła około 140 decybeli (dźwięk bliski startującego samolotu). A tępa ja nie pomyślałam, że Oktawii zapragnie się słuchać na cały regulator heavy metal...
            Ociężale podniosłam się z skrzyni i ruszyłam w stronę mp4, jedną ręką podpierając się o ścianę, a drugą trzymając za głowę. Dotarłszy do stołu chwyciłam elektryczne urządzenie, szybkim ruchem odczepiłam kabelki od głośnika i rzuciłam przyrząd w stronę otwartego okna. (No co? Odruch niekontrolowany. Wszystko wina ADHD!)
            Usłyszałam charakterystyczny odgłos zetknięcia się urządzenia z betonowym chodnikiem. Co jak co, ale rzut mam dobry. Tak jak podejrzewałam ból natychmiast zniknął. Otrzepałam ręce z zadowolenia. Cisza. Zero głośnej muzyki, zero ogłuszającego pisku. Po prostu cud miód.
            Popatrzyłam na moją siostrę, która zdziwiona przestała tańczyć swój dziwny układ. Podeszła do mnie i schyliła się, by spojrzeć mi w oczy. Wyraźnie było widać, że usiłowała ukryć złość litością.
            -No moja kochana, wiedz, że pożałujesz tego-powiedziała przesłodzonym głosem. Nienawidziłam jej. Miała wszystko. Idealne proste, blond włosy, śliczne niebieskie oczy i piękną opaleniznę. Była idealną kandydatką na modelkę. Kochała chodzić na obcasach i w modnych ubraniach. I do tego idealna osoba na złodziejkę chłopaka. No powiedźcie mi, jak można okraść kogoś z chłopaka? No jak?!
            -A ty, moja droga, uwierz mi, pożałujesz za robienie dziur w panelach- pokazałam palcem na jej dziesięciocentymetrowe szpilki uśmiechając się sztucznie. Twarz mojej znienawidzonej przybranej siostry przybrała kolor pomidora. Zrobiła krok w moją stronę, jednak „nieszczęśliwie” źle stanęła i upadła na tyłek.         Nie wytrzymałam. Wybuchłam śmiechem i po chwili turlałam się po podłodze. Słyszałam jak Oktawia podnosząc się mamrotała pod nosem groźby w moją stronę. Jednak zaraz potem usłyszałam głośne przekleństwa skierowane do...pudełek?
            Podniosłam zaciekawiona wzrok. Moja 'kochana' siostrzyczka leżała pod czterema pudełkami, a nad nią stał ojciec w jednej ręce trzymający pudło (moje tak dla wiadomości), a w drugiej telefon. Ominął swoją przybraną córkę, nawet nie racząc jej swoim spojrzeniem i ruszył do kuchni zawzięcie gadając prawdopodobnie z klientem. Doskoczyłam szybko do niego, zwinnym ruchem złapałam karton i ruszyłam schodami do pokoju.
            Wspinając się do góry, odwróciłam się i rzuciłam z sarkazmem -Taa, na pewno się na mnie odegrasz. Chwilowo przegrałaś walkę z pudełkami- i uśmiechnięta zniknęłam za rogiem.
                                                                       …
            Mój pokój raczej nie należał do największych.
            Przy dużym oknie, które miało widok na przydomowy las, był „szeroki parapet” (nie wiem jak to się nazywa). Był on obity miękkim, białym okryciem, a na nim leżały luzem rzucone różnokolorowe poduszki. Pod spodem były wbudowane półki, a po lewej stronie, wzdłuż ściany ciągnął się wysoki regał z płytami, mangami i książkami.
            Rzuciłam na łóżko pudełko, paznokciami rozcięłam grubą warstwę taśmy (nie wnikajcie jak -_-) i wyciągnęłam pierwszą lepszą płytę. Wygrzebawszy spod stosu jaśków odtwarzacz i słuchawki, rozłożyłam się na kanapo-parapecie. Wsunęłam do odtwarzacza płytę „Fallen” Evanescence.
            Pogrążona we własnych myślach patrzyłam przez okno. Na zewnątrz było już ciemno, więc gigantyczny las o tej porze wyglądał dosyć potwornie. Stara, na wpół rozwalająca się stodoła, wyglądała teraz jakby była miejscem zamieszkania najróżniejszych potworów (nie żebym wierzyła w takie brednie jak potwory). Skierowałam swój wzrok w stronę krawędzi lasu. Tam, na granicy między moim domem a borem, w cieniu drzew zobaczyłam błyszczące, przerażające, żółte oczy. Patrzyły się one prosto w moją stronę. Przerażona przetarłam dłońmi oczy i ponownie popatrzyłam w tamtym kierunku. Zwierzęce ślepia znikły.
            Dziwne.
                                                                        ...
            Biegłam po ciemnym lesie, potykając się o wystające korzenie. Byłam wyczerpana i ledwo łapałam oddech, ale mimo to dalej uciekałam. Ostre gałęzie rozcinały mi skórę, gdy przeciskałam się między drzewami.  
            Coś mnie goniło. Coś wielkiego, strasznego i szybkiego. Niemalże czułam jego oddech na moich plecach, jednak mimo to nie miałam odwagi się odwrócić.
Nagle koło mnie ktoś zaczął biec. Jedyne co widziałam w tych ciemnościach to blond włosy sięgające mu do ramion. Usłyszałam jego cichy łagodny głos. "Biegnij, Jo, biegnij." Po wypowiedzeniu tych słów chłopak zniknął. Chciałam za nim krzyczeć, by mnie nie zostawiał, ale nie miałam na to siły.
W pewnej chwili poczułam potworny ból w nodze, gdy moja kostka wykręciła się pod dziwnym kątem. Upadłszy na ziemię zobaczyłam przybliżające się żółte ślepia i błyszczące ostrze.
            Krzyknęłam.
           
            Obudziłam się cała zlana potem. Z ulgą opadłam na łóżko, po uświadomieniu sobie, że to tylko koszmar. Budzik pokazywał 6.54. Opadłam na łóżko próbując nie myśleć o tajemniczym chłopaku. Od jakiegoś czasu pojawiał się on w każdym moim śnie, nie ważne o czym on był. Jednak nigdy nie widziałam jego twarzy. Nie wiem kim on jest.
            Wyczerpana wygramoliłam się z łóżka i ruszyłam w stronę szafy. Moja wędrówka zakończyła się jednak dosyć szybko, bo po paru krokach zaliczyłam glebę. Przy okazji zahaczyłam ręką o stół, co sprawiło, że kubek z lodowatą wodą zleciał ze stołu. Z moich ust wydobył się cichy pisk, jak zimna ciecz rozprysnęła się na mojej głowie. Po prostu super. Zrezygnowana uderzyłam głową o podłogę.
            -Chione, proszę. Mogłabyś choć raz spacerować z dala od mojej porannej drogi?- wymamrotałam w drewniane panele.
            Cisza.
             Z wysiłkiem podniosłam się na nogi i otrzepałam jak mokry pies. Zaczęłam masować obolałe miejsca.- Auu...A potem znajomi się dziwią, że mam siniaki.- Spojrzałam z wyrzutem na mojego żółwia (albo raczej żółwicę). Jasne, umiała wejść na dach i nie spaść, ale nie potrafiła nie włazić pod nogi. Czasem się zastanawiam, czy ona nie robi tego przypadkiem specjalnie. Czy nie odgrywa się za te wszystkie razy, kiedy zapomniałam jej wymienić wodę w akwarium.
            Z westchnieniem zaczęłam grzebać w szafie, próbując znaleźć jakieś sensowne ubranie. Wyciągnęłam białą bluzkę na ramiączkach i jeansy. Idealnie. Pomińmy fakt, że na zewnątrz jest -5 stopni Celsjusza. No co? Jestem gorącą dziewczyną.
            Podniosłam się z podłogi i poczłapałam w stronę łazienki.
                                                                       …
            Byłam już prawie gotowa do zejścia na dół, kiedy u drzwi wejściowych zadzwonił dzwonek. Usłyszałam głośny pisk Oktawii, kiedy zbiegała ze schodów. Zacisnęłam pięści i zęby, i mogłabym przysiąść, że z moich uszu wydobywała się para. Pamiętacie, jak wspomniałam, że Okta jest złodziejką chłopaków? Właśnie. Tego dowód stał właśnie za drzwiami. Josh. Mój BYŁY chłopak, aktualnie Oktawii. Uroczy mięśniak, kapitan drużyny futbolowej, a także najbardziej znany i rozchwytywany chłopak w szkole. W sumie to dryblas otoczony dziewczynami i drużyną, taki, który pojawia się w każdym filmie z motywem szkoły.
            Jak tylko usłyszałam trzask drzwi, wyluzowałam się. Owszem, był kiedyś moim chłopakiem, ale nie chciałam go już więcej widzieć, a tym bardziej rozmawiać. Nigdy.
            Podeszłam do nocnego stolika. Podniosłam lewą dłoń i obejrzałam ze wszystkich stron. Na wewnętrznej stronie widniał płatek śniegu o rozmiarach 4cm na 4cm. Dziesięć ramieni płatka miało piękny kształt, a całość wyglądała jakby lśniła.
            Zacisnęłam dłoń w pięść. Nienawidziłam tego. Nie wiedziałam co to jest, ale i tak nienawidziłam. Pojawiło się to około dwa tygodnie temu. Rozpoczęło się od silnego pieczenia. Było to takie uczucie, jakby tysiąc lodowych igieł wbijało mi się w skórę. Potem pojawił się zarys, a teraz jest już idealnie wyrzeźbiony w skórze płatek śniegu.
            Chwyciłam ze stolika bandaż i zaczęłam szybko zawiązywać wokół dłoni. Nikt nie może tego zobaczyć. Nikt. Inaczej uzna mnie za dziwoląga. Taka jest smutna prawda, moi rówieśnicy nie uznają niczego ani nikogo, kto odchodzi od normy.
            -Jo! Pospiesz się, bo inaczej się spóźnisz!- z dołu było słychać głos mojej macochy. Kierując się do drzwi zerknęłam jeszcze w stronę dużego lustra znajdującego się przy wejściu. Moje długie czarne włosy, które zazwyczaj opadały falami po plecach dzisiaj spięłam w mocnego warkocza. Moje oczy były koloru kawy, jednak gdy byłam wkurzona na kogoś przybierały one barwę mrożonej kawy. Całość idealnie kontrastowała z moją bladą jak śnieg skórą. Ogólnie to lubiłam swój wygląd. Nie zbyt duże oczy uwydatniłam czarną kredką, a rzęsy pomalowałam tuszem. Pełne usta przybrały kolor malinowy. Jedyne co mnie irytowało to lekko krzywy nos, ale nie wszystko musi być idealne, nie? Byłam także nie za chuda, ale też nie gruba. Do tego wysoka jak na swój wiek. Minus- mogę pożegnać się z wysokimi obcasami. Na bluzkę na ramiączkach narzuciłam cienki, długi sweterek. Nie chciałam, by ludzie na ulicy się dziwnie na mnie patrzyli, co i tak będą robić. Zazwyczaj w taką pogodę wszyscy ubierają się w grube kurtki.
            Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, wyleciałam z pokoju i zjechałam po poręczy. W kuchni wyciągnęłam z lodówki jogurt pitny truskawkowy i włożyłam do czarnego plecaka. Ugryzłszy jabłko zaczęłam się ubierać.
            -A lunch?- podniosłam głowę znad butów i spojrzałam na Ewę, która stała w drzwiach kuchni. Złapałam siatkę z jedzeniem i pocałowałam w policzek.- Dzięki. Gdzie tata? Dziś wracam później, bo idę z Diego do jego domu. Nie czekaj z obiadem.- Ewa była jedyną osobą w tym domu, z którą można było zjeść posiłek czy normalnie pogadać. Była wiecznie uśmiechnięta. Jej niezwykle ziemiste oczy posiadały charakterystyczny błysk, niemal że w każdej chwili. Jej brązowe włosy sięgały jej do ramion. A najlepsze jest to, że miała ona niesamowitą rękę do kwiatów. Nawet najbardziej uschnięta roślina ożywała przy niej. Zupełne przeciwieństwo mnie. Przy mnie każdy kwiatek umiera. Mówiłam, że ona promieniuje radością życia.
            Wyrzuciwszy z siebie ten potok słów, chwyciłam deskorolkę i wyszłam na zewnątrz. Owiał mnie lodowaty wiatr, a mróz zaczął szczypać w policzki. Od razu zaczęłam czuć się lepiej. Uwielbiałam zimę. To był mój czas. Śnieg i lód były dla mnie ukojeniem, a nie udręką.
            Przeskoczyłam schodki wejściowe.
            -Josephine!- usłyszałam ponowne wołanie mojej macochy. Odwróciłam się i zobaczyłam ją stojącą na górze schodów, okrywając się szczelnie grubym swetrem. Nie lubiła zimy. Robiła wszystko byleby tylko jak najmniej przebywać na niej. Zawsze w tym sezonie była dziwnie blada i słaba- jakby była chora, ale mimo to zawsze się uśmiechała.
            Patrzyła na mnie zatroskanym wzrokiem -Zapamiętaj sobie jedno. Czasami mity okazują się prawdą, a prawda mitem. Uważaj na siebie- po tych słowach zniknęła za drzwiami, zanim zdziwiona ja zdołałam wydusić „co?”. Nie wiedziałam o co jej chodziło. Tyle pytań nasuwało mi się na myśl. O co jej chodziło? Przecież mity to fikcja, nie? Jak mogłyby okazać się prawdą? Ale jak widać muszą one poczekać, o ile nie chcę się spóźnić do szkoły.
            Wskoczyłam na deskorolkę i odpychając się minęłam bramkę.

~~*~~

 Opowiadanie Okej vel Rolgi


Całe życie czekasz na ojca i nagle pojawia się we śnie

‘Wśród tłumu uczniów nie wyróżniała się żadna postać. Ot płynąca zgraja niepełnoletnich, a wszyscy spośród nich myślą, że są najbardziej oryginalnymi ludźmi pod słońcem. Tyko dlatego, że mają firmowe buty. Tylko dlatego, że ich koszulka była najdroższa. Tylko dlatego, że spodnie są wykonane z najlepszego materiału. Gdyby tylko przyjrzeli się kolegom obok, tym, których nie chcą naśladować, bo są obciachowi i tym, z którymi codziennie gadają ponad sto razy oraz tym, którzy właśnie teraz podążają wokół nich, zorientowaliby się, że osoba trzy metry dalej ma zadziwiająco podobny kucyk albo spódnicę. Ale niestety ludzka natura ma to do siebie, że głównym bohaterem życia poszczególnego osobnika jest… tenże sam poszczególny osobnik. A już z pewnością jeżeli poszczególnym osobnikiem jest nastolatek w okresie dojrzewania ze skłonnością do ulegania presji grupy’ – myślała Karen siedząc na parapecie i patrząc na mijające ją postacie. Sama, rzecz jasna, nie uważała siebie za coś innego. Była typowy nastolatkiem. Często patrzyła w lustro i myślała, że chciałaby to zmienić. Jednak po jednym dniu bycia inną zdawała sobie sprawę, że to nie ma sensu. Że tak naprawdę istnieje pewne piękno w identyczności, a zarazem całkowitej odmienności. Każdy ma inny charakter, inaczej wygląda, ma inne hobby, ale z pewnością na świecie można spotkać miliordy nastolatek ze świrem na punkcie koni i jeszcze więcej miliordów chłopaków z talentem do gry w piłkę. Wobec tego ogromu społeczeństwa nie należy myśleć, że tylko ja wiem jak to jest być wyśmiewanym przez tak zwane różowe idiotki, których, nawiasem mówiąc, jest z pewnością dwa razy tyle.
‘Trzeba się pogodzić z brakiem wyróżniania się’ – stwierdziła dziewczyna.
- Karen! Tu jesteś! – wrzasnęła pędząca w jej stronę złotowłosa piękność. Piękności na świecie też nie jest mało…
- No co ty nie powiesz! – wrzasnęła w odpowiedzi dziewczyna z uśmiechem na ustach.
- O czym myślisz? – spytała koleżanka dostrzegając minę dziewczyny.
- Aaaa… o ten… tego… choinkach na Boże Narodzenie – odparła.
- Przecież dopiero zbliża się Wielkanoc – powiedziała blondynka sadowiąc się obok.
- Właśnie – brnęła dalej Karen. – Biedne choinki są spotykane w domach tylko raz w roku. Czemu nie ma ich na Wielkanoc? Musi być im strasznie przykro. Najpierw wszyscy je stroją w łańcuchy i bombki, a potem nagle trafiają na śmietnik i mogą tylko wspominać…
- Dobra. Rozumiem. Nie mów tylko o tym dalej, bo mi się jeszcze zrobi ich żal.
- Właśnie. Może następnym razem pomyślisz zanim wywalisz taką choinkę.
- Cichaj – przerwała jej (brutalnie) dziewczyna. – Idziesz z nami do McDonalda?
- Wami… czyli? – spytała podejrzliwie szatynka.
- No mną…
- Nie domyśliłabym się…
- …Cindy, Kim i… to chyba tyle. Znając ciebie jeszcze tobą.
- Znając ciebie masz rację. – Zaśmiała się Karen.
Powoli zaczęła się podnosić z parapetu. ‘Swoją drogą’ – myślała – ‘czemu nie są one stworzone specjalnie do siedzenia? Są zdecydowanie wygodniejsze od ziemi. I już zdecydowanie od szkolnych ławek.’
Odpowiedź dostała trochę zbyt szybko.
Plecakiem zahaczyła o stojącą nieopodal doniczkę, a doniczka nie będąc stworzeniem ludzkim równowagi złapać nie umiała, toteż zachwiała się niebezpiecznie i po chwilowym wahaniu przechyliła się za krawędź parapetu by następnie z głośnym ŁUP walnąć o podłogę.
- Bosko… - mruknęła dziewczyna ironicznie kucając, by podnieść źródło hałasu.
Doniczka się jednak nie chciała dać tak łatwo. W połowie drogi na swoje poprzednie miejsce zdecydowała się na samobójczy skok skutkujący jedynie przekleństwem ze strony Karen, śmiechem ze strony blondynki o imieniu Sofie oraz większą ilością ziemi na podłodze.
- Muszę to sprzątać? – szatynka spytała cicho doniczki, która wreszcie trafiła z powrotem na swój punkt obserwacyjny, z którego patrzyła teraz (z pewnością zaciekawiona) jak dziewczyna zbiera na dłoń czarne grudki, a następnie umieszcza je we właściwym miejscu.
Sofie, przekonana, że pytanie zostało jednak skierowane do niej odpowiedziała z entuzjazmem:
- Tak!
Karen nie ośmieliła się uściślić, że czekała na odpowiedź od naczynia.

‘Fajnie jest patrzeć na monotonność. Ogólnie monotonność jest fajna, o ile nie stanie się zbyt nudna. Monotonność można urozmaicać, a nudę jedynie zwalczać. Nuda, rzecz jasna, też nie jest zła, bo każdy lubi się od czasu do czasu nudzić i myśleć o niebieskich migdałach. Byle tylko można było zwalczyć tę nudę z nadejściem takiej ochoty. Bo nuda przymusowa jest dziełem szatana, tak jak komary. A monotonność towarzyszy prawie każdemu człowiekowi i żaden nie narzeka na to, że wie, iż jutro wstanie rano o wyznaczonej godzinie, zje śniadanie, pójdzie do szkoły lub pracy, zje obiad, wróci do domu. Niektórzy lubią, jak ich coś zaskakuje, ale życie w którym nie jest się pewnym następnego dnia z pewnością nie należy do najlepszych. Czyli najlepsza jest zaplanowana monotonność z zaplanowanymi zaskakującymi rzeczami’ – myślała Karen idąc tyłem przed trzema dziewczynami by je lepiej widzieć i udając, że słucha ich (nudnej) rozmowy. Nawet nie zauważyła, jak zaczęła się przyglądać wysokiej blondynce z figurą modelki i końską twarzą.
- Co się tak patrzysz? Makijaż mi się rozmazał? – spytała, nieudolnie próbując zobaczyć swoją powiekę.
- Nie. Zastanawiam się.
- Nad czym? – spytała zaciekawiona Sofie wiedząc, że usłyszy ciekawą historię.
Karen wiedziała, że nie uniknie odpowiedzi.
- Nad tym, czemu smurfy wyprowadziły się z lasu.
- A się wyprowadziły? – spytała mało inteligentnie Kim, brunetka nosząca bardzo kolorowe ubrania.
- A nie? Czy kiedy byliśmy w lesie na wycieczce widziałaś jakiegoś smurfa? Nie. Bo się wyprowadziły. Zastanawiam się czemu. Może Gargamel przeszedł na emeryturę, a one przestały się czuć zobowiązane do zapewniania mu rozrywki, więc się wyprowadziły.
Cindy przewróciła błękitnymi oczami.
- A co to ma wspólnego z moją powieką?
- Miałam przez chwilę wrażenie, że ukrywa się pod nią coś niebieskiego. Wtedy jednak zrozumiałam, że to twoja tęczówka.
Kim i Sofie parsknęły śmiechem, a Cindy jedynie z litością popatrzyła na stojącą przed nią dziewczynę. Nie miała pojęcia, skąd ona wytrzasnęła tę opowieść. Była przecież tylko niczym nie wyróżniającą się z tłumu szatynką o piwnych oczach. Może i miała szerokie biodra, ale jej figura z pewnością odbiegała od perfekcji.
Blondynka prychnęła.
- Ej, spokojnie, to był komplement! – pocieszyła ją Karen. – Po co zaraz takie prychanie?
- Lepiej zawiąż sznurowadła, bo się potkniesz – przerwała jej blondynka.
- E tam zaraz potknieeeeee... łaaaaa!
ŁUP.
- Bosko.
Jak się można domyślić sznurowadła trzymały stronę Cindy. Były zdecydowanie za sprawieniem, by ich właścicielka wylądowała tyłkiem na betonowych płytach chodnikowych. Z plecaka wypadła woda i potoczyła się do kałuży w której kolorowo lśniła benzyna, a piwnooka leżała na chodniku i przyglądała się białym chmurkom na niebie. Gdzieś tam przeleciała jaskółka, zapowiadając kolejną burzę, gdzieś tam pegaz poleciał między obłokami, gdzieś tam… ej. Chwila. Pegaz?!
- Czy mi się wydaje, czy to był ten latający koń z mitologii, tam na niebie?
- Ej, dziewczyny, ona się chyba za mocno walnęła w głowę…
- Mówiłam, zawiąż sznurowadła…
- Hej, dzwonić gdzieś?
- Nic mi nie jest – mruknęła Karen gramoląc się z powrotem na nogi. – Idziemy w końcu, czy mogę sobie jeszcze poleżeć?
Chichrając się ruszyły dalej wzdłuż ulicy.

‘Wszechświat jest ogromny. Wobec jego wielkości Ziemia nie jest nawet atomem. Co więcej, pewnie nawet jego jedną tysięczną nie jest. A w całym wszechświecie jest miliord gwiazd, z których każda jest słońcem dla paru lub parunastu planet. Pomimo tego niektórzy ludzie nadal myślą, że tylko na naszej jest życie. Jest to z ignorancja i egocentryczność ludzi. Ale naukowców tak twierdzących można nawet znieść. Niech sobie myślą, że jesteśmy wyjątkowi. Ale osoby uważające, że są pępkiem świata są nie do wytrzymania. Bo co taki pępek na do całości? Jest niewidoczną kropką na powierzchni jednej tysięcznej atomu’ – myślała Karen stojąc w kolejce do kasy, przy której Cindy właśnie wykłócała się z jakąś panią o to, że stała przed nią w kolejce. Po co? Przecież nigdzie się nie spieszyła. Trzeba wiedzieć, kiedy należy się kłócić. Jednak sprawa przepychania się w kolejce do McDonalda z pewnością była sytuacją, w której należało ustąpić.
- Cindy.
- Czego?! – warknęła.
- Odpuść.
- Sama odpuść. Byłam przed tą babą.
Karen przewróciła oczami. Niektórzy zawsze muszą być w centrum uwagi…
Kiedy dziewczyna wreszcie doszła do kasy szybko złożyła zamówienie i podeszła do stolika, przy którym siedziały już jej koleżanki. Sofie właśnie jadła cheeseburgera, a Kim z zainteresowaniem przyglądała się opakowaniu coca coli. Obie sprawiały wrażenie, że nie chcą nawiązać kontaktu wzrokowego z blondynką, która naburmuszona skubała frytki.
- Cindy?
- Hmm?
- Uśmiechnij się.
Dziewczyna spojrzała na szatynkę niemal z odrazą.
- Po co?
- Złość piękności szkodzi! – odparła niemal śpiewnie Karen.
W odpowiedzi tamta odwróciła wzrok i „przypadkiem” ochlapała rękę dziewczyny ketchupem.
Szatynka naprawdę próbowała się na nią nie rzucić. Użyła do tego całej siły woli, więc jedynie jej twarz stała się czerwona jak burak i  zaczęła się trząść. Chwilę wpatrywała się w dziewczynę nienawistnie, a następnie odwróciła od niej wzrok spoglądając w kierunku dwóch pozostałych. Podjęła szaleńczą próbę zmiany tematu.
- Czy w tej bułce nie ma drożdży? – spytała siląc się na beztroski ton i pokazując palcem na bułkę w rękach Sofie.
- Nie wiem, a co?
- Strzeż się ich. One są naprawdę niebezpieczne.
- Przecież to tylko nieszkodliwe bakterie. Czemu mają być niebezpieczne?
- Czym się żywią? Cukrem. A świat się ociepla. Ani się obejrzysz, a drożdże wyciekną ze swych fabryk jedząc wszystko po drodze. Bo, wierz mi, teraz bardzo dużo rzeczy zawiera cukier. Następnie drożdże zawładną światem.
- Nie wierzę ci.
- Pomnij na me słowa, kiedy będziesz trawiona przez brązową masę bakterii. One się zemszczą głównie na tych, co w czasach świetności ludzkości żywili się nimi bezustannie – przerwała po czym zupełnie innym tonem powiedziała: - Muszę już iść. Do jutra!
Wstała od stołu i ruszyła w kierunku drzwi. Za plecami usłyszała tylko szept Cindy:
- Mówiłam, że ona jest dziwna. Idiotka.

‘Niektóre rzeczy są zarezerwowane dla określonego wieku. Tak było zawsze. Na przykład: bobas może się ślinić i brać różne przedmioty do buzi, ale gdyby zaczęła się tak zachowywać osoba w wieku 13 lat wszyscy wzięliby ją za idiotę lub kogoś niepełnosprawnego umysłowo. Jednak gdyby taki bobas zachowywał się odpowiednio do innego wieku, dorośli mogliby go uznać za geniusza tudzież zdolnego ponadprzeciętnie. Ogólnie dorośli są najbardziej uprzywilejowaną grupą. Mogą wszystko, poza wspomnianym wcześniej zachowaniem odpowiednim dla istoty nowonarodzonej. A kiedy ktoś młodszy próbuje ich naśladować albo naśladuje, uważają to odpowiednio albo za urocze, albo za chamskie. Nie wszyscy dorośli tacy są, ale niestety bardzo wielu nie przyjmuje do wiadomości, że osoba młodsza może wiedzieć coś więcej na dany temat’ – myślała Karen wspominając wczorajszy dzień wyprawy do McDonalda i patrząc jak jej matka nieudolnie próbuje ugotować makaron. Nie obchodziło ją to, że córka zrobiłaby to z pewnością lepiej. To ona była tu dorosła i nie mogła pozwolić, by pierworodna się poparzyła. Co z tego, że kobieta już trzy razy dotknęła wrzątku, a teraz odczuwała niemiły ból w miejscach zetknięcia z gorącem? Było to dla niej oczywiste, że Karen nie da sobie rady lepiej.
- Mamo, pozwól mi – powiedziała znużona szatynka po raz dwudziesty tego wieczoru.
- Kochanie, jesteś za młoda.
Twarz dziewczyny zrobiła się niebezpiecznie czerwona.
- Nie jestem za młoda! To nie jest żaden argument! Naprawdę, potrafię ugotować makaron w przeciwieństwie do niektórych w tym pomieszczeniu!
- Jeśli jesteś taka mądra, to proszę, zrób to! Zobaczymy, czy się uda! – odkrzyknęła zdenerwowana kobieta.
Karen zeskoczyła z blatu i zajęła miejsce przy kuchence. Jednym, szybkim ruchem zdjęła palący się garnek z palnika. Następnie wlała do niego wody i z powrotem umieściła na płycie. W czasie, kiedy woda się gotowała, wytarła brudny blat ścierką, a kiedy w wodzie ukazały się bąbelki, wsypała do niej zawartość pudełka.
- Proszę – powiedziała nadal czerwona i wyszła zdenerwowana z pomieszczenia.
Usłyszała tylko jak jej matka mruczy coś pod nosem, ale nie zwróciła na to uwagi. Prawie trzasnęła drzwiami do pokoju.
- Za młoda, oczywiście – mruczała sarkastycznie leżąc na łóżku i kopiąc poduszkę. – Zawsze za młoda, za mała, za dziecinna. Gdyby osoby które to mówią byłyby bardziej dojrzałe z ich ust nie wydostałoby się żadne słowo. Dla dorosłych z pewnością sztuką jest uznanie, że berbeć jest lepszy… Boże, nigdy nie chcę taka być! Nigdy…!
Monolog przerwał jej sygnał telefonu zawiadamiający o próbie połączenia.
Spojrzała na wyświetlacz.
Sofie.
- Bosko… – prychnęła.
Pomimo złego humoru odebrała.
- Halo?
- Cześć, to ja.
- Nie spodziewałabym się – odparła wesoło Karen, próbując zatuszować swój nastrój.
- Co robisz?
- Leżę.
- Gdzie?
- Na chmurze karmiąc mojego różowego pegaza. A jak myślisz?
- Masz dziś czas?
- Niestety nie – skłamała gładko szatynka. – Idę zaraz do lekarza.
- Po co?
- Jednorożec zachorował. No more stiupid questions?
- A szkoda – głos blondynki jednak nie wykazywał zawodu tym obrotem spraw. – Idziemy z dziewczynami do kina.
- Na co?
- Jeszcze nie wiemy.
- Aaaa… byłam na tym. Nudne jak cholera.
Po drugiej stronie słuchawki usłyszała parsknięcie wielu głosów.
‘Bosko’ – pomyślała z ironią. - ‘Jeszcze mnie na głośnik włączyła’.
Zdenerwowana niemal do granic możliwości rzuciła telefonem o podłogę.
Albo raczej zamierzała rzucić nim o podłogę. Na drodze przedmiotu jak z podziemi wyrosła piłka do skakania, a telefon odbił się od niej. Był to telefon zdecydowanie marzycielski, gdyż największym jego pragnieniem było latanie w przestworzach. Właśnie teraz się ono spełniło, lecz zamiast przestworzy wzbił się na wysokość lampy, aby następnie z powrotem ulec przyciąganiu ziemskiemu i spaść na brzuch oniemiałej ze zdziwienia Karen.
- Bosko… – szepnęła dziewczyna nadal nie wierząc w to, co się właśnie wydarzyło. Niby taka pechowa, a co? Czy gdyby jakakolwiek jej koleżanka postanowiła rozwalić swój telefon, to czy odbiłby się on od gumowego balona? Nie. Ale to może dlatego, że żadna z koleżanek Karen nie posiadała piłki do skakania…

‘Mózg ludzki jest tak skonstruowany, że kiedy człowiek bardzo potrzebuje go za dnia, ten jakby był naćpany. Można myśleć, przeszukiwać pamięć, usilnie błagać go na kolanach, by na coś wpadł, a ten i tak pozostaje przy swoim. Dopiero kiedy znużona istota ludzka przygotowuje się do spoczynku i leży wygodnie w pościeli ten daje znać o swoim istnieniu. Nagle rozwiązania problemów przychodzą z niespodziewaną łatwością, a nowatorskie pomysły same rodzą się w głowie. Wtedy leżący człowiek zdaje sobie sprawę ze swego geniuszu, ale nie chce mu się opuszczać łóżka. Pomysły odchodzą z nadejściem poranka i osoba, która jeszcze wczoraj wiedziała kto zabił Kennedy’ego, nie jest w stanie rozwiązać najprostszej zagadki logicznej. Mądry ten, kto przemoże lenistwo i wstanie by zapisać wszystko na kartce’ – myślała Karen leżąc w łóżku ze stopami na poduszce i wymyślając coraz to lepsze rozwiązania problemów ludzkości oraz przygotowując plan obrony w razie zagrożenia ze strony szaleńca z siekierą wpadającego do jej pokoju przez okno. Niestety była jednym z tych leni, którym jest za wygodnie. Ale przynajmniej zdawała sobie z tego sprawę. A szkoda, może dzięki niej zmniejszyłaby się ilość wysypisk śmieci przynajmniej dwukrotnie (po prostu śmieci z jednego przeniosłoby się do innego, dzięki czemu środki można by przeznaczać tylko na utrzymanie tego drugiego).
Znajdowała się już w tym przedsennym stanie, który jasno mówi, że została już tylko mniej niż minuta przytomności. Karen z zamkniętymi oczyma oczekiwała nadejścia Morfeusza. Długo czekać nie musiała…
- Cześć! – usłyszała szept tuż koło ucha. Ze strachem otworzyła szeroko oczy i poderwała się z pozycji leżącej.
Znajdowała się na małej, zielonej polanie porośniętej w całości kwiatami różnego rodzaju i koloru. Przeważały głównie tulipany, ale łatwo można było dostrzec również fiołki, stokrotki, rumianki, dzwoneczki, lilie. Dookoła rósł sad, a różowe kwiaty wiśni dodawały słodkości powietrzu. Na niebie nie było ani jednej chmurki, a słońce jasno świeciło nadając całemu otoczeniu bajkowego image.
Widok psuło tylko czerwone, świecące ferrari po środku łąki i przystojny młodzieniec z nienaturalnie białym wyszczerzem pochylający się nad nią.
- Cześć! – powtórzył.
- Eee… cześć? – odparła Karen próbując zorientować się w sytuacji.
- Powiem krótko i bez ogródek, okej? – spytał blondyn.
- Okej? – odparła nadal niepewnie dziewczyna, wytrzeszczając oczy na wszystkie strony.
- To spoko, słonko. Znajdujemy się w twoim śnie. Ja jestem bogiem olimpijskim i twym zacnym tatulkiem. Jesteś Herosem. Grozi ci niebezpieczeństwo ze strony potworów. Dostałem pozwolenie od mojego tatulka, by cię o tym poinformować. Musisz iść do Obozu Herosów, gdzie cię przyjmą i wyszkolą. Tu masz adres.
Podał jej biało-złotą karteczkę, na której dostrzegła piękne pismo. Kiedy próbowała ją przeczytać zdała sobie sprawę, że nie może. I co na teraz zrobi?! Podniosła wzrok na chłopaka, ale ani jego, ani ferrari nigdzie nie było widać.

‘Jak zareagowałby normalny człowiek na wieść o tym, że jego ojciec jest bogiem olimpijskim, i że jemu samemu grozi niebezpieczeństwo? I dodatkowo dowiedziałby się o tym wszystkim ze snu? Pewnie machnąłby na to ręką i zaczął się śmiać na samo wspomnienie o tym. Tyle, że ja nie jestem normalnym człowiekiem. Jestem  H e r o s e m. Mam wrażenie, że to, iż obudziłam się z tą samą kartką o której śniłam w ręku (na której było napisane: „Hej, słonko! / Adres to: / Wzgórze Herosów / Long Island, Nowy Jork / (800) 009-0009 / - Tatulek”) uzasadnia moją reakcję. A teraz jak głupia wspinam się po tym piekielnym wzgórzu!’ – myślała Karen wchodząc na pagórek na którego szczycie rosła ogromna sosna.
Nie wiedziała, że ta sytuacja na zawsze odmieni jej życie.
Że teraz już nic nie będzie takie same.
Że rozpoczyna największą przygodę swojego życia.
I że butelka wody, która dwa dni temu wypadła z jej plecaka, nadal leży w kałuży połyskującej kolorowo benzyną…

~~*~~

Rysunek Kate240





 ~~*~~*~~*~~

Jeszcze raz gratulujemy!

 http://26.media.tumblr.com/tumblr_lyl790Avag1r6ftv8o1_500.gif  


Zupełnie nie związana, ale jakże prawdziwa mądrość życiowa :') 



Ale poczekajcie! To jeszcze nie koniec niespodzianek!

Co prawda nie jest to praca konkursowa, ale naszym zdaniem zdecydowanie jest warta tego,
żeby ją pokazać!
Dziękujemy Okej, która wysłała nam wspaniałą przeróbkę...
a, zresztą, sami zobaczcie!


 


Bardzo Ci dziękujemy, bo to serio genialne przedstawienie postaci z FT *O*  



 Tym uroczystym i wesołym akcentem kończymy
ogłaszanie wyników!
 

5 komentarzy:

  1. Czeeeeść!
    Szczerzę się jak głupia...
    II miejsce!
    O kurdekurdekurde!
    Nie sądziłam, że zostanę wyróżniona!
    Fajnie by było gdyby Aguś zrezygonował XD.
    Jej!
    Moje smerfy!
    Jej!
    Praca, która zajęła mi jakąś minutę (Paint rządzi!)!
    Jej!
    Karen!
    Jeżeli podoba wam się ta postać, to naprawdę bardzo się cieszę!
    Tatulek rządzi XD.
    Tak mało ogarnięcia w tym komentarzu... tak mało...
    Walić to, jestem szczęśliwa!
    I'm too happy for my... book?
    Czytam smutną książkę XD.
    Wiecie co? To ja chyba skończę, bo udaru dostałam...
    McDonald górą!
    Aaa... momencik. Zapomniałam podratulować Adze!
    Gratuluję, Aga!
    I jeszcze Kate!
    Nie widziałam rysunku, nie chce mi się otworzyć ;-;. Ale i tak moje kondolencje!
    I'm soo happy!
    Nie, ja już kończę.
    Zabieram męża mojej koleżanki, Entera, i ich córeczkę, spacyję.
    Mam banana na twarzy XD.
    Okej
    (Nadal podjarana)
    P.s. Czyżbym była pierwsza?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, sorry, moja pomyłka.
      Kate. Mam nadzieję, że Kate zrezygnuje XD.
      Jeszcze raz gratuluję!
      Okej

      Usuń
  2. O matko, ale się cieszę!!! Gdyby nie to, że stoję w McDonaldzie pewnie wykonałabym jakiś taniec szczęścia XD
    Mam wielki wyszczerz na twarzy, nie sądziłam, że będę mieć pierwsze miejsce.
    Gratuluję Adze i Okej - świetne prace :D
    I przykro mi, Okej, ale po długim namyśle wybieram wsadzenie mojej Gillian do Fielgiej :)
    Kate240

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja? Naprawdę? :o OMG! Nigdy nie spodziewałam się, że TO może co wygrać. Nie sądziłam że komukolwiek spodoba się moja postać. JEEEEJ!! Nawet nie wiecie jak się cieszę. :D Nie umiem tego wyrazić słowami więc powiem tylko: dzięki, dzięki, dzięki jeeeej... :3
    I bardzo gratuluję Kate i Okej- Wasze prace są naprawdę genialne. :D
    Jeeej, jeeej, jeeej jej. ^^
    Inez

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń