Kolejny, nieco poprawiony rozdział. Nie ma jakiś ogromnych zmian, oczywiście jakieś niuanse czy detale mogą zostać dodane, zabrane, zmienione... Mimo wszystko cieszę się, że FT wróciła :)
Ogromnie dziękuję za Wasze wszystkie komentarze!
Miłego czytania,
Wasza Pipes ;*
- Ja
pierdzielę, kogo oni biorą do tej policji?!
Tak. Właśnie
o mały włos nie zostałam stratowana przez
policyjny radiowóz. Cholera, tak trudno wziąć w swoje szeregi bardziej
kompetentnych ludzi? No? Aż tak ciężko?
Jeszcze
jabłko straciłam. Bo jadłam, idąc, patrzę się w lewo i kurde jasne- akurat
musiał na mnie jechać samochód. Policyjny samochód. Gratuluję. No to pierwsza reakcja- ręce w górę, nogi za pas i lecę,
bo mogę, przed siebie.
Dopiero
potem jak Lisa mnie zapytała, gdzie mam mój owoc, popukałam się w czoło i
popełniłam mentalne samobójstwo.
- Policja mi
zabrała.
- Ach.
Heroinę tam trzymałaś?
- Nie.
Lisa
przewróciła zielonymi oczami, a ja, szczerząc się, dodałam:
- Tylko hasz
i kokę. Nie znasz się. Heroinę to się przemyca w mandarynkach.
- Es –
warknął Andreas, stojący przede mną.– Siedź cicho, bo nie słyszę, co mówi pan
dyrektor.
- Nie spinaj
się. – Wywróciłam oczami i przywołałam na twarz uśmiech. Wgryzłam się w jabłko
i cicho ślipnęłam. Andreas nienawidził tego dźwięku. Chodziłam z nim do klasy
przez ostatnie kilka lat, miałam o tym dość duże pojęcie.
- ES! –
zawołał, jednocześnie się wzdrygając, a ręce na chwilę wyrzucił w górę i zrobił
taki gest, jakby się z czegoś otrzepywał.
Nagle do
głowy przyszła mi pewna myśl. Zagryzłam wargi, aby powstrzymać śmiech i
wyciągnęłam dłoń. Delikatnie przejechałam nią wzdłuż kręgosłupa Andreasa. Nie, to wcale dziwnie nie wygląda…
- Aaaaa! –
Chłopak chwycił się za plecy i zaczął się obracać wokół własnej osi. Parsknęłam
śmiechem. Kurde, teraz sam wygląda jak przerośnięty
teletubiś. Trzeba by było tylko go rozebrać, zrobić ekranik na brzuchu i
doczepić do głowy antenkę!
Cóż,
początek drugiej myśli był nawet ciekawy, wbrew pozorom. Niestety, moje śmiałe
plany przerwał Andreas, a dokładniej jego popisowy wypieprz na historyka.
Łoooo, to zaraz
dopiero będzie bitwa o Anglię…
Profesor
zrobił się czerwony na twarzy i skierował swój wściekły wzrok na mnie. Ojoj,
robi się gorąco.
- Panno
McLade – wycedził, pocierając swój wielki, opięty koszulą bębe… przepraszam, brzuch. – Czy panna zdaje sobie sprawę,
że gdyby ten młody człowiek upadł i się zabił…
Paaaanie profesorze,
ja tej metody od kilku lat próbuję, nic nie działa.
– To cała
odpowiedzialność spadłaby na nauczyciela, z którym mielibyście teraz planowo
lekcje? – Z każdym słowem historyk robił się coraz bardziej czerwony.
- Proszę
pana, to zbyt twarda sztuka, żeby go złamać.
Historyk już
zrobił się czerwony, już otwierał usta, żeby mi nawrzucać, ale w tym samym
momencie głowa naszej szkoły podniosła sędziwe ręce i poprosiła o ciszę.
- Uczniowie,
spokojnie – zawołał dyrektor. Poczciwy staruszek, niezwykle przywiązany do
uczniów. - Proszę zadzwonić do rodziców i powiedzieć, że wcześniej dzisiaj
wracacie do domu. – A ja już myślałam, że będziemy sprzątać
ten cały bajzel, nie spodziewałabym się, że tego dnia wrócimy do domu. Nic a
nic. - Wyjątkowa
sytuacja, ze względu na… yy, pewne problemy techniczne.
Szkoła się
spaliła, istnieją plotki, że jakiś bachor odpalił bombę, wszechobecny gruz i demolka… Tak, problemy techniczne.
- Proszę,
rozejdźcie się.
Puściłam się
pędem, udając, że nie słyszę wołania historyka. Chyba wiedziałam, co myślał:
„Chodź tu, nogi z dupy ci powyrywam!” albo coś w stylu „Walić twojego ojca, i
tak będziesz miała zagrożenie”. Sądzę jednak, że wrzeszczał coś w rodzaju:
„Panno McLade, proszę tu do mnie!”, jak to miał w zwyczaju.
Zawsze mówiłam, że
jest mało oryginalny.
W biegu
wyjęłam komórkę z torby. No co wy myślicie, szkoła się paliła! Szybko
zarzuciłam na ramię, ślepe dżdżownice nazywane nauczycielami nic nie zauważyły…
Taka pokusa, czemu by nie skorzystać? Wracając- wyłowiłam telefon z morza
tysiąca niepotrzebnych rzeczy w mojej torebce i szybko wyszukałam potrzebny
mi numer. Kliknęłam w ikonkę „zadzwoń” i przytknęłam komórkę do ucha, omal się
nie wywalając. Naprawdę, mogliby te pieprzone płyty chodnikowe
ponaprawiać, czwarty raz się o nie potykałam…
- Co tam, kicia? – dobiegł do mnie
przytłumiony głos z słuchawki. Po raz kolejny zahaczyłam stopą o wystającą
płytę i o mały włos mój telefon nie wyleciał w powietrze. Daleeeeeeeeeeeeeko.
Zawsze mnie
tak nazywał. Kicia. Odkąd się poznaliśmy. Podobno dlatego, że jak zobaczyłam
naszą wychowawczynie to zamruczałam z niezadowolenia, co jest naprawdę
prawdopodobne. No co? Jakbyście zobaczyli żywą Apsi Daisy, czy jak jej tam
było, z Dobranocnego Ogrodu, w dodatku w nieco podeszłym wieku, w dodatku z makijażem, którego
by jej pozazdrościła Barbie, to co? Widzicie. Ja miałam w sobie tyle godności,
żeby jedynie zamruczeć. Wtedy on parsknął śmiechem, przez co zdobył na samym
początku dużego minusa u pani.
Powinien mnie nazywać
buntownik, pf.
- Nick. Szkoła
mi wyleciała w powietrze, narażając życie uratowałam torbę z cennym telefonem -
jakby na potwierdzenie moich słów podniosłam triumfalnie mój bagaż - a do tego
zdradziłam się, że myślę o zabójstwie Andreasa – dodałam omdlewającym tonem. –
Możesz się przestać śmiać? Próbuję się wyżalić!
- Dzisiaj
przeszłaś samą siebie, kicia. Masz wolne?
- Nie.
Zostałam sprzątać gruz. Oczywiście, że mam wolne, ty kretynie. Właśnie idę go
galerii, bo do domu nie zamierzam wracać. Jeszcze bym usłyszała, że pewnie
kogoś sprowokowałam.
- A ojciec? Nie
wie nic o szkole?
Machnęłam
niedbale dłonią. Tak, zdecydowanie nadmiernie gestykulowałam. Ale robiłam tak
zwykle wtedy, kiedy się denerwowałam, nawet podświadomie. Czasem to było
uciążliwe, bo Nicolas potrafił dostać w nos, kiedy szedł obok mnie, a ja mu coś
ekspresyjnie tłumaczyłam. Co nie
znaczy, że to była kompletnie nieprzydatna umiejętność. O nie, bardzo często ją
wykorzystywałam, żeby, na przykład ktoś się zamknął. Wykorzystując, na
przykład, swoją dłoń. I kogoś twarz. Ale efekty zawsze były natychmiastowe!
- Ojciec ma
mnie gdzieś. Dowie się wieczorem. – Mówiąc, wyrzuciłam rękę w powietrze.
- Dobra.
Spotykamy się tam, gdzie zwykle?
- Tam, gdzie
zwykle.
Uśmiechnęłam się i nacisnęłam słuchawkę z „zakończ”.
***
- Ile można
czekać na tego pajaca? – mruknęłam, po raz któryś patrząc na zegar w centrum
handlowym.
Znajdowałam
się przed witryną sklepu zoologicznego w niezwykle przyjemnym, pachnącym potem
tysiąca ludzi budynkiem. Wyjątkowo uroczo.
Zwróciłam
wzrok na szybę sklepu. Wyglądałam dość kiepsko, mimo tego, że już nie miałam
podkrążonych oczu. Czarna bluzka, mocno wycięta pod pachami, wylazła z moich czerwonych
spodni i jej koniec smętnie odstawał. Ze złością wepchnęłam go z powrotem,
brzęcząc kółkami do uszu.
Mój wzrok
padł na dwa króliki, czarnego i białego, chrupiące sobie
smacznie marcheweczkę w malutkiej klatce…
Boże, biedne
zwierzątka. Jak one mogą się kisić w tych klatkach? Ja bym nie wytrzymała i tam
umarła… z drugiej strony ja mam klaustrofobię.
Kiedyś, jak byłam
mała, macocha nakrywała do stołu. A miała pod opieką niesfornego berbecia,
niezmiernie ciekawego świata, czyli mnie (kto by pomyślał). Podeszłam do stołu
i, chcąc zobaczyć, co na nim jest, chwyciłam za róg obrusu. Rączka mi się
osunęła, a ja się tak przestraszyłam, że odskoczyłam… pociągając za sobą obrus
i całą zastawę. Nową zastawę.
Boże, nawet byłam na tyle głupia, że usiadłam i zaczęłam się śmiać! Macocha,
jak to zobaczyła, nieźle się wkurzyła, bo wyglądało to tak, jakbym to
specjalnie zrobiła. Kazała mi siedzieć w szafie za karę. Pech chciał, że
zatrzasnęłam się w niej i nie mogłam wyjść. Strasznie się bałam- malutka,
skulona postać w rogu mebla, wrzeszcząca wniebogłosy, żeby ją stamtąd
wyciągnęli… Nie potrafię wytrzymać w szafie, co dopiero
w takim małym… czymś.
Szybko
popatrzyłam gdzie indziej, byleby tylko nie na to maltretowanie stworzeń.
Spojrzałam w dół, na podłogę. Jasne kafelki ostro kontrastowały z fioletowymi
ścianami, moimi czarnymi trampkami… i czekoladowymi lodami, rozmazanymi
niedaleko mnie. Łe,
trochę poszanowania! Ktoś mógłby pomyśleć, że jakieś biedne dziecko (na
przykład ja) by chętnie skonsumowało takie lody! Albo jakaś wyjątkowo wkurzona
nastolatka, która z niecierpliwością czeka na przyjaciela, a jej szkoła
wyleciała w powietrze. Lody relaksują. Bez żadnych skojarzeń.
- Kicia,
powiedz mi, czemu wpatrujesz się w podłogę umazaną czekoladowymi lodami z miną
pod tytułem: „Balonik”? – usłyszałam za sobą tak znajomy głos, wprost
ociekający sarkazmem.
Odwróciłam
się i zobaczyłam Nicolasa, opartego o ścianę i patrzącego na mnie z
politowaniem. Nieco długie, czarne włosy miał jak zwykle rozczochrane; kilka
niesfornych kosmyków opadło mu na czoło i oczy w moim ulubionym kolorze-
błękitnym. Wysokie kości policzkowe rzucały cień na lekko zaróżowione policzki,
a blada skóra silnie kontrastowała z niebieską koszulą i ciemnymi dżinsami.
O, chyba nie tylko ja się nie wyspałam- miał cienie pod oczami. Albo siedział
do późna, albo wstał za wcześnie.
Albo wypił
hektolitry energetyków, to też by był bardzo mądry pomysł.
Wywróciłam
oczami, wyrzucając w górę obie ręce.
-Nie wiem–
jęknęłam, podchodząc do niego chwiejnym krokiem. Zerknęłam na niego. – Czy ty
też miałeś spotkanie z energetykami o jedenastej w nocy?
- Nie.
Przepraszam, kizior, ale chyba tylko ty jesteś na tyle pierdolnięta, żeby takie
jaja robić.
- Dzięki,
mój przyjacielu od serca. Ciebie też fajnie widzieć.
Wyszczerzył
się do mnie, czochrając mi włosy. Co było dla niego zawsze łatwe, bo był jakieś
pół głowy ode mnie wyższy, więc nie musiał aż tak wysilać swojej ręki. W sumie
niczego nie musiał wysilać, nawet szyi. Chociaż podkreślał na każdym kroku, że
jeśli już, to ja zawsze patrzę na
niego z wyższością, mimo że żadne z nas nie wie, czemu.
- Nie
mówiłem, że fajnie cię widzieć.
- Ale na
pewno tak pomyślałeś.
-
Chciałabyś. Ale zostawmy. Czemu ci szkoła w powietrze wyleciała?
- Nie wiem.
Nasz dyro nazwał to „problemem technicznym”. Jasne – wywróciłam oczami. – Gruz
i walający się wszędzie tynk. Problemy
techniczne.
- Poczciwiec
– zgodził się. – Wybuchł pożar?
- No nie,
nie od razu… Ogólnie była policja… a właśnie, policja. Wiesz, że mnie mało co
mnie nie przejechali?
- Ale
dlaczego nie dokończyli dzieła – jęknął, patrząc na mnie z ukosa. – Nie mogli
cofnąć? W ciebie?
Prychnęłam,
trzepiąc go w głowę.
- Bardzo
śmieszne. No i co byś robił, gdyby mnie nie było, hę?
- Żył dłużej
i szczęśliwiej?
- Nie znasz
się. – Zarzuciłam włosami z godnością. - Kogo oni biorą do tej policji?
- Patrząc na
to, co właśnie powiedziałaś, bardzo mądrych ludzi.
- Czyli już
wiemy, że byś się nie nadawał. Tak czy inaczej, wypchaj się. Była jeszcze straż,
karetka, paru uczniów zabrano do szpitala. Ktoś bombę odpalił. – Uniosłam
dłoń do twarzy i przeczesałam kilka kosmyków. – A przynajmniej tak słyszałam.
Ale tak, w efekcie moja szkoła się zawaliła, a w dodatku wybuchł pożar.
Chłopak na
chwilę znieruchomiał. Przystanęłam, patrząc się na niego z ciekawością. Zawsze
miał taką charakterystyczną minę, jak coś go zastanowiło i zdumiało. Był wtedy
z profilu podobny do dojonej krowy.
- Wiesz coś?
– spytałam, ciągnąc go za rękaw. Wzruszył ramionami, przybierając znów obojętny
wyraz twarzy.
- Nie. Nie
ogarniam, dlaczego umieścili w szkole bombę – wymamrotał, kręcąc lekko głową.
Wydawał się mocno zamyślony. Ale nie ze mną te numery.
- Hej! –
Trzepnęłam go w głowę. – Gadaj natychmiast, co wiesz. Coś ukrywasz!
Położyłam
dłonie na biodrach i spojrzałam na niego wyczekująco. Fakt, że było dość wcześnie,
wyraźnie nam służył- żadnych tłumów, nikt nas nie potrącał ani wywalał, co mnie
zawsze najbardziej irytowało w galeriach.
I wreszcie
nie usypiałam. Piętnaście minut życia wyjętych z historii i poświęconych
bożkowi zwanym „Snem” jednak coś dały….
- Nic.
Zastanawiam się, co by powiedział na bombę mój pan od muzyki. On jest
taki wybuchowy –
rzucił chłopak, wkładając ręce do kieszeni i znowu idąc przed siebie.
- Właśnie.
Nie powinieneś być na lekcjach? – spytałam, puszczając w niepamięć jego
kłamstwo. Uznałam za rozsądne przyciśnięcie go później, bo i tak w tamtej
chwili nic bym z niego nie wydusiła.
- Nie.
Mieliśmy tylko muzykę, po czym mniej więcej piętnaście minut temu w naszej
szkole zaczął się konkurs matematyczny i uznano, że rozwrzeszczana młodzież na
pewno nie pomoże naszym prymusom.
- O –
mruknęłam. – Gdyby to był konkurs biologiczny czy chemiczny, to może…
- Oho,
zaczyna się – mruknął Nick, patrząc na sufit galerii.
- Też
powiedział! „Zaczyna się”! - prychnęłam i odwróciłam się na pięcie. Po raz
kolejny przeklinałam swój niski wzrost- jedyne sto sześćdziesiąt cztery
centymetry! Przy czym Nick był ode mnie wyższy o prawie całą głowę! Gdzie tu
sprawiedliwość?
Zaczęłam iść
w kierunku wyjścia z centrum, słysząc śmiech Nicolasa.
- Kicia
wyciąga pazury – zażartował, a po chwili zrównał się ze mną krokiem. – Gdzie
leziesz? Nie czekasz na przyjaciela?
Najwyraźniej nie.
- Och,
ludzie! Zawsze na ciebie czekam! – Wyrzuciłam ręce w powietrze, o mało nie
trafiając go w twarz. – A teraz z łaski swojej nie gadaj, bo przez twój
wyjątkowo wysoki iloraz tępości burzysz mi w mózgu. Chodź, idziemy na ciacho.
Muszę się zrelaksować.
Nick posłał
mi ironiczny uśmiech.
- Chyba
pierwszy raz w historii świata zapraszasz mnie na ciastko. Muszę to sobie
zapisać na kalendarzu.
- Nie zapraszam – poprawiłam go, chociaż w
sumie... no, to go zaprosiłam na
ciastko, ale nigdy bym się do tego zbyt łatwo nie przyznała. – Poza tym ty nie
masz kalendarza.
- A,
zdziwiłabyś się. Potrzebowałem się dowartościować i sobie kupiłem taki mały,
ładny kalendarzyk z żurawiami.
Z każdym
jego słowem moje brwi unosiły się coraz bardziej w górę
- I cierpisz
z tego powodu, jak mniemam?
Przewróciłam
oczami.
-
Oczywiście. To wryło mi się w pamięć. Już zawsze będę pamiętać moment, w którym
moja szkoła zrobiła jedno wielkie BUM.
- Bum?
- Bum.
I właśnie w
tamtym momencie nastąpiło kolejne BUM. Mniej przyjemne.
Typowy Nick z Es w typowym środowisku.
Super!!!
OdpowiedzUsuńPrzyznam się. Nie pamiętam starej wersji (ale chyba się nie obrazisz Pi, nie?)
Nick i Es zawsze byli super, genialni i w ogóle te wszystkie super epitety :D
Coś krótki ten rozdział... *podejrzanie* ...czyżby Ew...Pip nam coś podupadała?? O.o :D
Zuzu
A biedna Okej ponowne zaczęła shipować biednego Nicka i biedną Es...
OdpowiedzUsuńBywa.
Wydaje mi się, że rozdział był krótki, ale ja się nie odzywam...
Ciekawe, co było tym wielkim Bum!?
Czyżbyś zmienia potwora, który ich zaatakuje?
Hmmm...
Kurde, uwielbiam Nicka.
Ta ich miłość...
No przepraszam za nieogarnięcie, ale umieram.
Ja chcę więcej...
Czekam na Rowllens. I Thomasa...
Okej